Zdobywać głosy pukaniem do drzwi

Zdobywać głosy pukaniem do drzwi

Jak namawiałam Anglików do udziału w wyborach parlamentarnych

Korespondencja z Londynu

Pracować w kampanii wyborczej Tony’ego Blaira? Zawsze o tym myślałam. Więc z wyprzedzeniem, już we wrześniu 2004 r. skontaktowałam się z kandydatką Partii Pracy jednego z okręgów w północnym Londynie (Hackney) i zaoferowałam pomoc przy kampanii. Wcześnie? Wcale nie. Kampanii nie zaczyna się miesiąc przed wyborami, szczególnie kiedy kandydat musi przedstawić się przyszłym wyborcom i „zidentyfikować elektorat” (określić stronników, przeciwników i niezdecydowanych).
Wybrałam Meg Hillier nieprzypadkowo – przeczytałam o niej wszystko, co udało mi się znaleźć w Internecie, i poczułam, że mogłabym wiele się od niej nauczyć. Była dziennikarka, radna w Hackney przez osiem lat, następnie najmłodszy mer dzielnicy Islington oraz członek London Assembly (londyńskiego miniparlamentu) przez cztery lata. Jej charyzma i inteligencja urzekły mnie od pierwszego spotkania – była stanowcza, konkretna. Trzydziestokilkuletnia mama dwójki dzieci z wielkim bagażem politycznych doświadczeń. Poznałam wtedy również resztę jej „drużyny”: wszyscy dwudziestokilkuletni, znajomi z lokalnego oddziału Partii Pracy. Wszyscy Anglicy, informatycy, dziennikarze. I ja – jedyna dziewczyna, jedyna Polka.
Zanim się zgłosiłam, niewiele wiedziałam o Hackney, poza tym, że jest to dzielnica bardzo zróżnicowana etnicznie i raczej biedna. Moim zadaniem było dotrzeć do ludzi i dowiedzieć się, jak żyją, co ich boli, co można zmienić. Przez kilka miesięcy raz lub dwa razy w tygodniu pukaliśmy do ich drzwi. Zazwyczaj pięć, sześć osób: Meg, chłopaki i ja, wspomagani czasem przez lokalnych polityków. Ustaliliśmy kilka zasad: nie wchodzić do mieszkania, rozmawiać nie dłużej niż trzy minuty. Jeżeli trafimy na „raczej Partia Pracy, ale nie wiem”, wołać Meg, niech się poznają, wyda się bardziej swoja. W klapie rozetka – czerwona plakietka ze wstążek uformowanych w różę (symbol Partii Pracy) z napisem „Vote Labour” („Głosuj na Partię Pracy”); w ręku „Voter’s ID” („Charakterystyka wyborcy”), czyli formularz z listą uprawnionych do głosowania w bloku, który właśnie obchodziliśmy. Przy każdym nazwisku znajduje się pięć rubryk, wypełnianych w zależności od odpowiedzi na pytania: czy głosujesz w wyborach, z którą partią najbardziej się identyfikujesz, na którą głosowałeś ostatnim razem, czy teraz będziesz głosować, na którą partię.

Dawaj tę pizzę!

A reakcje były różne. Najczęściej przeciwnicy Laburzystów zamykali nam drzwi przed nosem, bąkając: „To moja sprawa”. Nie obyło się bez przygód. Pewną przeciwniczkę musiał strasznie zirytować mój obcy akcent, bo zagroziła wezwaniem policji „na tych przeklętych imigrantów”. Kolegę gonił wściekły mężczyzna z kijem bejsbolowym „za zakłócanie spokoju w sobotę”, inny zdenerwowany „zaśmiecaniem ulotkami” posłużył się psem. Pewna starsza kobieta otworzyła drzwi kompletnie naga, bez skrępowania tłumacząc, że „przy tych młodych chłopcach jest za gorąco, by się ubierać”. Lekko nietrzeźwy mężczyzna wysłuchał w skupieniu wszystkich pytań, po czym kazał nam się nie wygłupiać i dowieźć w końcu tę cholerną pizzę. Gdy raz przypadkiem powiedziałam starszej kobiecie, że jestem Polką, wepchnęła mnie do mieszkania, zamknęła drzwi na klucz i powiedziała łamaną polszczyzną: „Jesteś moim cudem! Tyle się modliłam, żeby mieć kogoś do porozmawiania po polsku, i Bóg zesłał mi Ciebie. Teraz już nigdzie nie pójdziesz”. Nieprzyjemne lub zabawne sytuacje to jednak rzadkość. Najczęściej ludzie chcieli rozmawiać i z rozmów wynikało, że żelazny elektorat zaczyna się topić. „Całe życie głosowałem na Partię Pracy, ale tym razem nie wiem. Dlaczego? Nienawidzę Tony’ego Blaira przez Irak”, można było usłyszeć kilkakrotnie w ciągu jednego wieczoru. Szybko jednak się okazywało, że Irak to dla nich slogan, którym łatwo zasłonić frustracje z powodu bardziej przyziemnych, lokalnych problemów. Tych wyborców klasyfikowaliśmy jako niezdecydowanych i stawali się naszym „celem”. Po jakimś czasie dzwoniliśmy do nich, pisaliśmy listy, wysyłaliśmy ulotki i comiesięczną gazetkę produkcji lokalnej Partii Pracy.

Mobilizacja

Kilka ostatnich tygodni przed wyborami to już jednak bardziej taktyczna gra niż spontaniczne pukanie do drzwi. Po identyfikowaniu i przekonywaniu niezdecydowanych przyszedł czas na mobilizację „żelaznych zwolenników” – przekonanie ich, by poszli do urn. Spotykamy się rano, aby ustalić plan dnia: Meg, Jim odpowiedzialny za kontakty z mediami, trzech do czterech pomocników i ja, tzw. organizator kampanii. Moim zadaniem jest „dbanie o to, by wszystko szło gładko”. Meg ma spotkanie z kilkoma dziennikarzami – muszę skoordynować te spotkania; Meg ma wykład w Klubie Mniejszości Etnicznych – jestem tam, by doprowadzić zagubionych do odpowiedniej sali. Kilka osób z plakietkami „Głosuj na Meg” wciąż puka do drzwi (ale już tylko żelaznego elektoratu), rozdaje jej ulotki wyborcze i przypomina o dniu wyborów, 5 maja – ja dbam, by nie zabrakło im ulotek, by mieli plakietki i najbardziej aktualne charakterystyki wyborców. Pilnuję, by ci, którzy prosili o formularze do głosowania pocztą, dostali je na czas.
Wszyscy telefonicznie przypominamy o wyborach i promujemy naszą kandydatkę. W weekendy wystawiamy stoisko promocyjne „Głosuj na Meg, głosuj na Partię Pracy” przy supermarkecie lub na targu – kolejna szansa, aby wyborcy ją zobaczyli, poznali. Chcemy, by ludzie mogli jej dotknąć, by nie była jedynie twarzą z ulotki.

Drogie balony

Nieco inaczej kampania wygląda w niepewnych dla Laburzystów okręgach wyborczych „od zawsze” konserwatywnych. Młody polityk Luke Akehurst jest kandydatem w takim okręgu. Pomagam mu, gdy Meg ma wolniejszy dzień. Luke potrzebuje jak najwięcej rąk do pracy – do wysyłania listów, ulotek, dystrybucji plakatów. Zazwyczaj pomaga mu około 20 lokalnych aktywistów, przyjezdni z bezpieczniejszych okręgów i znajomi. Celem kampanii Luke’a są nie tylko potencjalni zwolennicy Laburzystów, lecz także Liberalnych Demokratów, którzy mają bardzo małe szanse na zwycięstwo. Stara się ich zatem przekonać, by głosowali taktycznie i nie marnowali głosów na swoich kandydatów, ale połączyli siły przeciwko Konserwatystom.
Główną kwestią wyborczą jest problem imigrantów, których akurat tutaj nie ma prawie wcale. Okręg Luke’a to przedmieście, duże domy, a nie bloki, mieszkańcy biali, bardziej wykształceni i bogatsi niż wyborcy Meg. Do takich wyborców Konserwatyści kierują w reklamach swoje przesłanie o zmniejszeniu liczby imigrantów i dzięki temu zmniejszeniu liczby przestępstw, i trafiają w czuły punkt. Organizator kampanii Luke’a musi zatem troszczyć się o zdobywanie funduszy na dwa razy więcej ulotek i plakatów, które są niszczone przez oponentów, i na kosztowne reklamy w prasie, negujące politykę Konserwatystów odnośnie imigrantów. „Oni pompują tu strasznie dużo pieniędzy. Jeśli chodzi o finansową stronę kampanii, to nie mam szans”, przyznaje. „Nawet ich balony wyglądają drogo”.

Wyższy poziom

Poczułam też smak kampanii na najwyższym szczeblu. Przez ostatni miesiąc przed wyborami czołowi politycy codziennie spotykają się z wyborcami w kluczowych dla partii okręgach na terenie całego kraju, w starannie dobranych do tego miejscach (nowoczesny szpital, piękna szkoła). Przez dwa dni obserwowałam perfekcyjnie zorganizowany proces wyboru tych modelowych miejsc przez menedżerów kampanii, uważnie dobierających przyszłych rozmówców polityków, godzinami sprawdzających potencjalne zagrożenia (za mało miejsca dla dziennikarzy, złe światło, możliwość ingerencji ewentualnych manifestantów). Niesamowite, ale kilkuosobowa grupa może spędzić kilkadziesiąt godzin, przygotowując półgodzinne spotkanie.

***

Najgorętsze dni kampanii za nami, ale już mogę powiedzieć, że nie żałuję decyzji podjętej kilka miesięcy temu. Otrzymałam gruntowną lekcję brytyjskiej polityki i bezcenne doświadczenie w CV. Szkoda tylko, że nikt z poznanych tu Polaków nie chciał do mnie dołączyć. Wszyscy wychodzą z założenia, że bez znajomości nie da się niczego osiągnąć. Poza tym co to za interes pracować za darmo…

 

Wydanie: 17-18/2005, 2005

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy