Ze wsi do sanatorium

W Centrum Rehabilitacji Rolników w Horyńcu AWRSP organizuje turnusy dla byłych pracowników PGR

W Horyńcu skończył się już trzeci turnus rehabilitacyjny byłych pracowników PGR. Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa zaopiekowała się ludźmi, którzy w wyniku przemian w Polsce znaleźli się „poza nawiasem”.
Ponoć z dobrodziejstw wód mineralnych w Horyńcu korzystali już król Jan III Sobieski i królowa Marysieńka. Pierwszy zakład kąpielowy wybudował w końcu XIX wieku właściciel owych dóbr, Aleksander Oskar, książę Poniński. Potem

uzdrowisko przechodziło różne koleje losu,

a każda wojna niszczyła wszystko to, co zbudowano wcześniej. Po ostatniej wojnie UPA pozostawiła tylko jedną willę, budynek stróżówki i kawałek przewodu doprowadzający ongiś wodę ze źródła do basenów zdrojowych. Dzisiejsza historia uzdrowiska zaczyna się w roku 1948, kiedy do miejscowych gospodarzy zaczynają przyjeżdżać kuracjusze, zwabieni znakomitymi efektami kuracji borowinowej i w kąpielach siarkowych. Ale dopiero w roku 1957 uzdrowisko zaczęło odżywać. Wówczas powołano komitet uzdrowiskowy, a dwa lata później odbudową zajęła się ówczesna Centrala Rolniczych Spółdzielni. W latach 70. powstało sanatorium Rolnik, a w latach 90. KRUS stworzył Centrum Rehabilitacji Rolników. CRR odnowiło stary gmach sanatoryjny i dobudowało nowe skrzydło. Dziś w dwu- i jednoosobowych pokojach ośrodek przyjmuje jednorazowo 250 kuracjuszy. Wśród nich w 11 turnusach – zorganizowanych przez AWRSP – uczestniczą byli pracownicy PGR.
Akcja zorganizowanych turnusów dla pracowników PGR ma już długą tradycję. W tym roku przetarg na leczenia sanatoryjne podopiecznych AWRSP wygrało CRR w Horyńcu.
Zdzisław Frydryszak jest mężczyzną pokaźnej postury. Ze swoich 72 lat życia – 42 spędził w magazynie PGR Kosierz. Dziś – na oko – jest okazem zdrowia, ale te ponad czterdzieści lat, kiedy codziennie trzeba było wnosić, wynosić, wkładać na półki, zdejmować pokaźne ciężary nie pozostały bez śladu. Panu Zdzisławowi nogi często odmawiają posłuszeństwa…
Pan Frydryszak wykorzystał okazję, jaką stworzyła akcja AWRSP.

Zabiegi lecznicze już odniosły swój skutek.

Pan Zdzisław budzi się rano, nie czując nieznośnego bólu kolan. Wyjedzie z przepisanym cyklem codziennych ćwiczeń. – Będę ćwiczył! I może zapomnę o proszkach przeciwbólowych? – cieszy się.
Pan Zdzisław Paś 32 lata pracował w PGR Bytnica. Najpierw był traktorzystą. Po dziesięciu latach przesiadł się na samochód ciężarowy. – Dziś ciągniki są i wytłumione, i dobrze amortyzowane – mówi – ale prawie 45 lat temu, kiedy zaczynałem pracę, każdy kamień czuć było w całym ciele. Potem w ciężarówkach było niby lepiej, ale przecież po dobrych drogach prawie się nie jeździło, a resorowanie w samochodach z tamtych lat też pozostawiało dużo do życzenia. Pan Zdzisław wstaje i prostuje się z widocznym trudem. – Doktorzy mówią, że mam kręgosłup człowieka znacznie starszego, niż wpisane to jest w dowód. Po zabiegach w ośrodku już czuję poprawę. A poza tym – jak twierdzą doktorzy – nauczą mnie żyć z tym bólem, postępować tak, żeby nie był taki dokuczliwy.
Najtrudniej – mówią lekarze centrum – nauczyć ludzi z PGR żyć inaczej. Nie ma mowy o tym, żeby zabronić im dźwigać czegokolwiek. Życie i tak zmusi ich do podnoszenia ciężarów większych, niż pozwala na to zwyrodniały kręgosłup. Natomiast jeżeli nauczy się pacjenta, że zamiast schylić się, należy przykucnąć i podnosić ciężar nie kręgosłupem, a kolanami – będzie mu lżej. Żeby tylko każdy pacjent zapamiętał lekarskie zalecenia i stosował się do nich…
Pani Marianna Woźniak 27 lat pracowała w pegeerowskiej kuchni w Borowie Wielkim Codziennie dźwigała wielolitrowe kotły, obierała kilkadziesiąt kilogramów ziemniaków i warzyw… Pani Marianna Ogrodnik w tym samym PGR była 21 lat sprzątaczką, jej także nie było lekko. Nic dziwnego, że kręgosłupy odmówiły posłuszeństwa, a stawy skrzypią przy każdym ruchu. – Już jest trochę lepiej – mówią panie Marianny – ale to tylko dwa tygodnie. Lekarze każą ćwiczyć po powrocie. Będziemy się starały, ale czy wystarczy silnej woli?
Byłem w Horyńcu podczas czwartego turnusu AWRSP. W sezonie – 11 turnusów, po jednym dla podopiecznych każdego z 11 oddziałów terenowych AWRSP. Na każdy przyjeżdża 30 osób. W sumie więc będzie się tu leczyć 330 osób. Dużo to czy mało? Oczywiście, że potrzeby są większe, znacznie większe. Byli pracownicy PGR, którzy stracili pracę przed laty, żyją z zapomogi, z zajęć dorywczych. W wielu rejonach kraju o zdobycie stałego zatrudnienia nie ma co marzyć. Na leczenie nie stać żadnego z nich. Gdyby nie akcja agencji ta czwórka, z którą rozmawiałem i jeszcze pozostałych 324 nie miałoby żadnych szans na życie bez uporczywego bólu. W przyszłym roku do sanatorium przyjedzie następna grupa.
Agencja robi, co może, na więcej jej nie stać. Każdy pacjent to około 1000 zł kosztów leczenia, ponadto koszty przejazdu, to wreszcie – koszty wyposażenia, bo przecież byli pracownicy PGR (najczęściej bezrobotni) nie mają szlafroka czy kostiumu do ćwiczeń rehabilitacyjnych. By nie narażać ich na pogardliwe uśmieszki, agencja postanowiła wyposażyć socjalnie swoich podopiecznych.
Pani Elżbieta Madejska jest pracownikiem Oddziału Terenowego AWRSP w Gorzowie Wielkopolskim. To właśnie jej podopieczni stanowili zespół czwartego turnusu.
– Potrzeby są duże, ale nie tak łatwo wyciągnąć ludzi z domów. Przecież muszą przejść wszystkie badania lekarskie, które kwalifikują ich do otrzymania skierowania. Dla niektórych wydatek na autobus do miejscowości, gdzie przyjmuje lekarz, jest bardzo wysoki. I wielu krępuje się pokazać w sanatorium w swoich zniszczonych ubraniach. Po powrocie z tego turnusu jego uczestnicy będą najlepszymi propagatorami idei leczenia sanatoryjnego. Przyjdą następni. Oby nas było stać, żeby wszystkim pomóc – stwierdza pani Madejska.
– Czy agencja może zrobić coś jeszcze? – pytam Tadeusza Skamruka, doradcę prezesa AWRSP.
– Z każdym rokiem coraz więcej byłych pracowników PGR wyjeżdża do sanatorium. W zeszłym roku było ich 280, w tym już 330. W przyszłym roku będzie jeszcze więcej. To jednak jest tylko część naszej działalności socjalnej. Staramy się pomóc przede wszystkim dzieciom wyrwać się ze środowiska, które nie stwarza im żadnych szans na przyszłość. Nasz program „Poprawa szans edukacyjnych dzieci z osiedli popegeerowskich” od dwóch lat rozwija się dynamicznie. W zeszłym roku szkolnym agencja ufundowała stypendia dla prawie 10 tys. uczniów. W tym roku jest ich znacznie więcej. Stypendia dostają uczniowie szkół podstawowych, ponadpodstawowych, a mamy już również swoich stypendystów w uczelniach wyższych. Latem dzieci z osiedli popegeerowskich tylko dzięki nam wyjeżdżają na wakacje. W ubiegłym roku z letniego wypoczynku zorganizowanego przez nas skorzystało ponad 23 tys. dzieci. W tym roku wypoczywało ich już ponad 27 tys. Nie ma wątpliwości, że sprawy opieki socjalnej nad byłymi pracownikami PGR traktujemy bardzo poważnie.

 

Wydanie: 2002, 41/2002

Kategorie: Rolnictwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy