Żegnaj marko, witaj euro

Żegnaj marko, witaj euro

Niemcy najszybciej pozbyli się starej waluty

„Banknoty euro są z pewnością lepsze niż marki. Wytrzymają pranie nawet w temperaturze 40 stopni, czego w przypadku marki bym nie polecał”, nawet takich argumentów używał niemiecki minister finansów, Hans Eichel, by przekonać rodaków do zalet nowej waluty.
Nie wszystkich przekonał. Mniej więcej połowa obywateli RFN wciąż odnosi się do euro sceptycznie. Ale wprowadzenie wspólnego europejskiego pieniądza odbyło się nad Łabą i Renem, „bez pośpiechu, bez entuzjazmu i bez paniki, w sposób całkowicie niedramatyczny”, jak ujął to dziennik „Süddeutsche Zeitung”.
Marka, słynna niemiecka marka, błyskawicznie znika z rynku.
Optymizmem promieniowali politycy. Hans Eichel stwierdził, że euro jest „symbolem i katalizatorem europejskiej jedności”, Kanclerz Gerhard Schröder cytował zespół Beatlesów, „których płyty kupowaliśmy za niemieckie marki”, śpiewających „I don’t know why you say goodbye, I say hello” („Nie wiem, dlaczego mówisz do widzenia, gdy ja mówię witaj”). Miało to ułatwić Niemcom rozstanie z marką. W Nowy Rok Schröder zapłacił także euro za swój pierwszy zakup („typowo niemiecki” jak stwierdził tygodnik „Der Spiegel”) – szef rządu RFN nabył na dworcu w Hanowerze kilogram bananów. Nasi zachodni sąsiedzi uwielbiają te owoce – złośliwi mówią, że jedną z głównych przyczyn upadku reżimu Honeckera był chroniczny brak bananów w enerdowskich sklepach.
Kanclerz zapowiedział też, że pierwszą nową monetę odda włóczędze, który na ulicy w Hanowerze zaczepi go charakterystycznymi słowami: „Stary, masz 1 euro?” (Dotychczasowa formuła brzmiała: „Stary, masz 1 markę?”).
A przecież Schröder, kiedy jeszcze nie był kanclerzem, określał euro mianem „chorowitego wcześniaka”. Jego obawy podzielało w RFN wielu. Niemcy kochali swą markę – uważaną za najlepszą walutę kontynentu, będącą symbolem cudu gospodarczego, wypracowanego w pocie czoła dobrobytu, stabilności i wszystkich powojennych osiągnięć. Kanclerz Helmut Kohl bez wahania złożył markę na ołtarzu niemieckiej jedności – Francja godziła się na połączenie obu państw niemieckich tylko za cenę przystąpienia RFN do Europejskiej Unii Walutowej; Paryż zdawał sobie sprawę, że nie obroni pozycji franka wobec waluty niemieckiego kolosa. Zdaniem „Süddeutsche Zeitung”, to Kohl w charakterystycznym dla siebie autokratycznym stylu przeforsował wprowadzenie euro, nie bacząc na niechętne nastawienie większości społeczeństwa. Publicyści z upodobaniem straszyli wizją upadku nowej waluty, która nie może być mocna, powstała bowiem z połączenia tak „potężnych” środków płatniczych jak peseta czy lir. Przywoływano nawet galopującą inflację po I wojnie światowej (którą obecnie niewielu pamięta). Ostatecznie jednak wszystkie liczące się siły polityczne i media uznały euro za znakomitą szansę dla niemieckiej gospodarki, która wcale nie jest tak kwitnąca, jak uważa opinia publiczna. Obliczono, że wprowadzenie wspólnej waluty pozwoli na zwiększenie eksportu i szybkie zaoszczędzenie (na kosztach przeliczeń) 400 mln marek. Powołana spontanicznie Partia Obrony Niemieckiej Marki nie znalazła wyborców. Ze wszystkich 12 krajów Eurolandu Niemcy działały najbardziej konsekwentnie, wprowadzając euro jako jedyny prawny środek płatniczy już od 1 stycznia 2002 r. Markami można wprawdzie płacić aż do końca lutego, ale tylko dzięki dobrowolnej zgodzie handlowców. Właściciel sklepu, jeśli się uprze, może już nie przyjąć dawnych pieniędzy. Politycy roztropnie połączyli reformę walutową z radosną atmosferą świąt. Pod choinkę Niemcy otrzymali tzw. pakiety startowe („Starter Kits”) – mogli kupić w bankach zestawy monet euro. Nabyli je ostentacyjnie wszyscy członkowie rządu, z wyjątkiem ministra obrony, Rudolfa Scharpinga, który wykazał dziwny opór, choć koledzy z gabinetu chcieli pożyczyć mu pieniędzy na ten cel.
Godzina zero wybiła wraz z Nowym Rokiem, w blasku fajerwerków, w huku strzelających korków od szampana, co rozweseliło nawet największych pesymistów. Dzięki długotrwałym przygotowaniom nie było poważnych problemów. We Frankfurcie wesoła gromadka balowiczów ustawiła się przy bankomatach, licząc na to, że zostanie sfilmowana. Rzeczywiście, kamerzyści przybyli, ale maszyny jak na złość nie chciały wydawać pieniędzy. Większość bankomatów działała jednak bez zarzutu. Handlowcy sprawnie przyjmowali zarówno marki, jak i euro, lecz reszty wydawali prawie zawsze w nowej walucie. Ekonomiści obliczyli, że dzięki nowemu pieniądzowi niektóre produkty czy usługi stanieją – np. zawarcie ślubu w USC o 46 fenigów.
W Nowy Rok tylko kierowcy autobusów mogli przyjmować wyłącznie euro, jednak pasażer, który miał same marki, w tym szczególnym dniu jechał za darmo. Pierwsze dni normalnego handlu nie przyniosły chaosu. Niespodziewanie wielkie tłumy rzuciły się do banków. „Ludzie mogą wydawać marki do końca lutego, ale wolą czekać w kolejce na 10-stopniowym mrozie. Wygląda tak, jak byśmy rozdawali euro za darmo”, irytował się rzecznik Commerzbanku. Przez pierwsze trzy dni robocze 2002 r. Niemcy pobrali z banków ponad 3 mld euro. Eksperci szacują, że 90% starej waluty zniknie z obiegu w ciągu tygodnia, a po dwóch tygodniach marki już nie będzie.
Do reformy walutowej przygotowali się nawet kryminaliści. Pewien 21-letni mieszkaniec Hamburga został napadnięty przez trzech chuliganów, którzy zażądali 20 marek. Miał tylko banknot 50-markowy, a więc napastnicy wydali mu „resztę” w nowych monetach – razem 17 euro…
Niezadowolenia nie kryje natomiast prof. Walter Krämer, przewodniczący Stowarzyszenia Języka Niemieckiego. Krämer skrytykował początkowo „ohydny anglicyzm”, czyli „Starter Kit”, a obecnie domaga się, aby monet o nowym nominale nie nazywać „cents” tylko „Zents” i broń Boże bez „pseudoamerykańskiego S na początku”. „Jeżeli już musimy zrezygnować z niemieckiej waluty, powinniśmy przynajmniej nowy pieniądz nazywać po niemiecku”, domaga się Krämer, ale wydaje się, że będzie to głos wołającego na puszczy.
Mieszkańcy b. NRD przyjęli wejście euro z większym pesymizmem niż ich rodacy ze „starych landów”. Niemcy ze Wschodu przeżyli już reformę walutową przed 11 laty, kiedy przyjmowali „twardą markę” jako gwarancję zachodniego poziomu życia, dobrobytu i wolności podróżowania. Te nadzieje spełniły się tylko częściowo. Zachodnia marka umożliwiła egzotyczne urlopy, ale trzeba było nią także płacić mocno podwyższone czynsze, zaś dziesiątki tysięcy ludzi utraciły pracę. „A jaka to różnica? Wcześniej liczyliśmy każdy fenig, teraz będziemy liczyć każdy cent”, powiedział pewien ojciec rodziny z Drezna. „Zachodnia marka przyniosła nie tylko radość. Wypijemy herbatę, poczekamy, zobaczymy, co przyniesie euro”, mówi 43-letni Henry Repkow, brygadzista z Berlina.
Podobnie jak on większość Niemców – o których mówi się przecież, że mają „nabożny”, a może nawet „erotyczny” stosunek do pieniądza – pożegnała się z marką bez sentymentów. Niektórzy uznali, że nie ma sensu sprzeciwiać się temu, co nieuniknione. Inni doszli do wniosku, że nieważne, czym się płaci, chodzi o to, aby pieniądz był w kieszeni. Politycy mają nadzieję, że gdy zacznie się sezon urlopowy i miliony niemieckich turystów we Włoszech czy w Hiszpanii przekonają się, że nie muszą już tracić na wymianie pieniędzy, euroentuzjazm wzrośnie.
Na rozpoczęcie nowej ery walutowej niemieckie media z ubolewaniem wysunęły tezę, że narody Europy Środkowej wciąż ufają dolarowi. Zdaniem niektórych publicystów, kurs euro wobec dolara był niski, ponieważ Polacy spieszyli się, aby przed 1 stycznia 2002 r. wymienić w kantorach marki na dolary, a zwłaszcza banknoty tysiącmarkowe…


Pierwsze euro za płoty

Euro spowodowało chaos na włoskich autostradach. Przed stanowiskami poboru opłat za przejazd utworzyły się pięciokilometrowe korki. Kasjerzy byli zobowiązani do wydawania reszty w nowej walucie, a kierowcy najczęściej płacili w lirach, więc przeliczanie trwało długo. Wielu kierowców wykorzystało zresztą kasy przy autostradach jako kantory wymiany walut, by szybciej mieć nowe pieniądze.
Wbrew często wyrażanym obawom bandyci nie napadali na transporty z euro, doszło natomiast do kilku skoków na banki. W Atenach uzbrojony osobnik w kasku motocyklowym obrabował Office Savings Bank, zagarniając 100 tys. euro. Gangster zabrał też półtora miliona drachm (4402 euro), które przez kilka miesięcy będą jeszcze w Grecji ważne. W hiszpańskiej wiosce Fuentesaúco łupem rabusi, którzy urządzili napad w noc sylwestrową, padło ponad 90 tys. euro. W irlandzkim Borrisokane trzech bandytów uzbrojonych w noże i młoty znalazło w kasie oszczędnościowej tylko 2 tys. euro. Najwyraźniej konserwatywne poglądy mają zamaskowani złoczyńcy, którzy obrabowali supermarket w Wünsdorfie w Niemczech. Zabrali marki, a nową walutę zostawili.
Władze Holandii już w końcu grudnia prewencyjnie aresztowały wielu drobnych złodziei i rabusiów – skazanych prawomocnym wyrokiem – którzy do tej pory oczekiwali na miejsce w więzieniu. W ten sposób zmniejszono ryzyko napadów na transporty euro.
Tylko w Amsterdamie 16 przestępców trafiło za kraty. Napadów rzeczywiście nie było, za to w obiegu pojawiły się fałszywe guldeny. Bankomaty w Zoetermeer koło Hag i w Oude Wetering niespodziewanie zaczęły wydawać fałszywe euro. Kobieta, która podjęła z bankomatu podrobiony banknot, nie chciała wymienić go na prawdziwy, tylko zatrzymała „fałszywkę” na pamiątkę.
Na europejskiej walucie skorzystają klienci rzymskich prostytutek. Jak dowiodła ankieta przeprowadzona przez reporterów dziennika „Il Messagero”, córy Koryntu, dotychczas pobierające 300 tys. lirów (155 euro) za usługę, w nowym roku zadowolą się 150 euro. „Moi klienci wiedzą, że jestem warta 300 tys. lirów. Ale teraz udzielam rabatu, aby wszyscy byli szczęśliwi”, mówi pochodząca z Brazylii królowa nocy, imieniem Linda. Także niemieckie prostytutki zaokrągliły kurs, uznając, że 1 euro jest równowartością 2 marek. W konsekwencji cena usługi spadła o 2,2%. „Teraz bierzemy 60 euro za pół godziny, przedtem było to 120 marek. Ale seks można kupić już tylko za nową walutę”, tłumaczy pewna dama z berlińskiego domu uciech Carena. Oficjalny kurs wymienny wynosi 1,95583 DM za 1 euro.


Lepiej nie prasować

Popularny dziennik „Bild”, ongiś rzecznik „niemiecko-markowego” patriotyzmu, teraz wzywa czytelników: „Dzielimy uczucia z okazji narodzin euro z 300 mln mieszkańców Europy. Zapomnijmy o dniu wczorajszym. Patrzmy dzielnie w przyszłość. Zacznijmy od nowa!”. Reporterzy przeprowadzili też „testy obciążeniowe” nowych pieniędzy. Według nich, po półgodzinnym praniu w niemal gotującej się wodzie „wyglądały jak nowe”, choć były mokre. Dobrze zniosły suszenie w bębnowej suszarce, ale prasowanie ich gorącym żelazkiem powoduje deformację połyskującego paska zabezpieczającego, na którym jest nominał. „Bild” przestrzega też przed próbami suszenia euro w kuchence mikrofalowej – przepala się wtedy inny pasek zabezpieczający.
Eurobanknoty wykąpane w czerwonym winie przebarwiają się i kurczą, ale kiedy dobrze nasiąkną, powracają do pierwotnych rozmiarów.
Natomiast położone na szynach monety nie przeżyją spotkania z kołami tramwaju.


Triumf i co dalej?

Większość publicystów uważa, że wprowadzenie euro, największa operacja walutowa w dziejach, okazało się prawdziwym sukcesem.
„To oficjalne – euro jest niesłychanym hitem”, obwieścił w europejskim wydaniu zazwyczaj wstrzemięźliwy „Wall Street Journal”. „Triumf dla Europy”, pisze berliński „Die Welt”. Eksperci przewidują, że także te kraje kontynentu, które pozostały poza Eurolandem, przyjmą formalnie lub faktycznie nową walutę. „Der Spiegel” zwraca jednak uwagę, że w atmosferze euforii nikt nie pisze o zagrożeniach, nikt nie pyta, czy stworzono gospodarcze podstawy unii walutowej. Politycy już przed trzema laty obiecywali, że euro będzie mocne jak dolar, zapewni wzrost gospodarczy i dobrobyt 300 mln ludzi. Tymczasem nowa waluta jest „miękka” (niekiedy traciła wobec dolara jedną czwartą wartości), zaś gospodarka europejska przeżywa trudne chwile – z miesiąca na miesiąc maleje wzrost gospodarczy, zwiększa się bezrobocie. Wprowadzenie euro nastąpiło w wyjątkowo niekorzystnym momencie, a być może niepewność związana z nowym pieniądzem jeszcze bardziej zaszkodzi ekonomii. Na domiar złego państwa UE zaczynają obchodzić stabilizacyjne kryteria walutowe z Maastricht, beztrosko zwiększając deficyt budżetowy.

 

Wydanie: 01/2002, 2002

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy