Żegnaj, stara maturo

Żegnaj, stara maturo

Odchodzi egzamin dojrzałości rodem z PRL

Żegnaliśmy się z nią kilka razy. Ostatnie odroczenie wyroku dostała w 2002 r. od minister Krystyny Łybackiej, która stwierdziła, że młodzież jest kompletnie nieprzygotowana do nowego egzaminu. I było w tym wiele racji, bo ci, którzy jednak decydowali się na „maturę przyszłości”, często dostawali jedynki.
Wreszcie znika definitywnie. To ostatnia stara matura, ale jak twierdzi dyr. Anna Zawisza z MENiS, „pogrzeb będzie cichy i skromny”, szczególnie że tak naprawdę ten rodzaj egzaminu w 2005 r. zamkną ostatecznie absolwenci pięcioletniego technikum. Jednak ok. 400 tys. tegorocznych maturzystów modli się o jedno – żeby ze starą maturą dostać się na studia. W przyszłym roku w lepszej sytuacji będą nowi maturzyści. To ich, tylko na podstawie konkursu świadectw, przyjmą wyższe uczelnie. Gorsze, stare świadectwo nie będzie przepustką.
Zmieni się nie tylko styl sprawdzianu. Nowa matura – bardziej dynamiczna, bliższa tak modnym testom – przestanie być społecznym krzywym zwierciadłem. Ta stara, szczególnie tematy z języka polskiego i dyskusje o poziomie kolejnego rocznika, była najlepszą recenzją rzeczywistości. Z biegiem lat kolejne pokolenia pisały sążniste prace, które dla nich były biletem do dorosłości, dla badacza dziejów są miernikiem naszej kondycji społecznej.

Lata 40. i 50., czyli Bierut poetą był

Skromne i proste były tematy lat 40., formułowane w stylu „Niedola chłopów w literaturze pozytywizmu” czy „Grunwald 1410 – Berlin 1945”. W latach 50. wymagano wyłącznie ideologii. Mogły to być „Problem walki klasowej w twórczości Kruczkowskiego i Wasilewskiej” czy „Mickiewicz i Puszkin jako prekursorzy przyjaźni polsko-radzieckiej”.
Zaczęły obowiązywać tematy rocznicowe. W roku 1955, roku Mickiewicza, nic innego nie trzeba było czytać, tylko wieszcza. Przypadała setna rocznica jego śmierci, a do tego stosowną uchwałę podjęła Światowa Rada Pokoju. Trzeba było tylko uważać, żeby się nie zachwycać „Do Maryli…”, tylko „Odą do młodości”. Cztery lata później jak w banku były maturalne rozważania o wybuchu wojny, ale nie przeliczyli się też ci, którzy liczyli na Słowackiego, w nie całkiem okrągłą rocznicę śmierci. Jednak w wypracowaniu mogła być tylko „Walka o nową Polskę w poezji Słowackiego”. Na „Balladynę” przyjdzie czas 40 lat później.
Zaraz po wojnie zorientowano się, że temat matury jest nie mniej ważny od przemówienia partyjnego. Nie można było jej zdać bez zrozumienia reformy rolnej i roli Ziem Odzyskanych. Właściwie do końca lat 50. literatura była tylko dodatkiem do ideologii. W tematach padały nazwiska przywódców, nie pisarzy. I tak w 1950 r. można było odpowiedzieć na pytanie: „Jak zaskarbili sobie miłość i szacunek Lenin i Stalin?” lub potwierdzić, że „Plan sześcioletni drogą do pokoju i dobrobytu mas pracujących”. Rozwijano myśli Bieruta, nie Kochanowskiego.
Ponieważ matura nigdy nie była momentem wyjawiania poglądów, w 1951 r. bezboleśnie zdał ją dzisiejszy biskup Pieronek, który pisał właśnie o planie sześcioletnim, a na ustnym mówił o Czerwonej Gwardii. Wolał to niż ciekawe porównanie dr. Judyma i Pawła Własowa. W 1952 r. miałby jeszcze gorzej, bo trzeba było zestawić dwie radzieckie powieści – „Daleko od Moskwy” i „Kawalera złotej gwiazdy”. Bp Pieronek jest zresztą jedną z nielicznych osób, które przyznają, że nie brzydziły się socjalistyczną maturą.
Podsumowanie matury sąsiadowało w ówczesnych gazetach z kolejnym przekroczeniem planu i było pochwałą młodzieży socjalistycznej, choć i jej krytyką. By sprawdzać nie tylko wiedzę, ale i kręgosłup ideologiczny, pod koniec lat 40. do komisji egzaminacyjnej wprowadzono delegata społecznego, który mógł nawet nie dopuścić do wystawienia pozytywnej oceny, gdyby stwierdził, że młody człowiek „nie dojrzał do roli obywatela”. Poza tym w latach 50., gdy trzeba było wszystkim się dzielić, w „Trybunie Ludu” młodzież zapewniała, że „zdobytą wiedzę oddamy w służbie mas”.

Lata 60. i 70., czyli „z samych panów zguba Polski”

Następna dekada chwaliła pozytywizm, „Antka”, „Pamiątkę z Celulozy” i Judyma, za to nie dostrzegała baroku. W 1965 r. trzeba było się rozprawić z Hitlerem lub zastanowić się, „które myśli Oświecenia zostały zrealizowane w Polsce Ludowej”. Popularne było kpienie z zachłanności kleru a la Krasicki. Wtedy też złagodzono maturalny reżim. Można było zdawać z jedną dwóją, wprowadzono poprawki wrześniowe. Jednocześnie wyłapywano kwintesencję niewiedzy w rodzaju: „Słowacki w „Kordianie” daje podsumowanie powstania styczniowego”. Ze zgrozą zauważono, że matury produkują bezrobotnych, ponieważ nie przygotowują do żadnej pracy.
W latach 70. tematy były nadęte jak przemówienia Gierka i trzeba było odpowiedzieć na pytanie: „Zbudujemy drugą Polskę – jakiej postawy ode mnie i mojego pokolenia wymaga konieczność realizacji tego hasła?”. W 1970 r. nie zawiódł Lenin w stulecie swych urodzin. Można było napisać o nim ślicznie i ogólnie „na podstawie znanych utworów literackich, wspomnień, filmów i pamiętników”. 1975 był pamiętnym Rokiem Kobiet, więc męczono się nad „kobietą dawniej i dziś” oraz „bohaterkami, które budzą moją sympatię lub sprzeciw”. Feministki nie były jeszcze modne. Najambitniejszym uczniom zaproponowano refleksję „Wciąż o Ikarach głoszą, choć doleciał Dedal” czy „z samych panów zguba Polski”, ale w technikach nadal królowały „los dziecka” i „wychowanie dla pokoju”. W tamtych latach autorzy tematów szczególnie maltretowali Norwida, który pewnie gdyby wiedział, co go czeka, nigdy nie napisałby, że „ojczyzna to zbiorowy obowiązek”. Ten cytat jest koszmarem maturalnych pokoleń.
W 1978 r. maturzystkę fascynują „komuniści z przekonania, którzy o miłości ojczyzny nie mówią głośno”. Poza tym, żeby dostać piątkę, trzeba było wyśmiać ideę szklanych domów i przeciwstawić ją małej stabilizacji.
Gierek zacisnął pasa także maturzystom. W 1971 r. znowu wprowadzono ostrzejsze zasady, czyli aż trzy egzaminy pisemne (w tym z matematyki!), których nie można było oblać. W 1975 r. – kolejna odwilż, czyli dopuszczenie możliwości korzystania z tablic matematycznych i słowników. Prasa bolała nad „obrzędami towarzyszącymi maturze”. Bale maturalne, czerwone majtki i coca-cola to symbole późnego Gierka. „Niech matura krzepi, a nie otumania”, grzmiał pedagog.

Lata 80. i 90., czyli „jak rozrywać rany”

W latach 80. dominowały siermiężne stwierdzenia typu: „Romantyzm się przeżył – jesteśmy konkretni, prozaiczni”. W 1981 r., w przeddzień stanu wojennego, młodzież zamyśliła się proroczo za Staszicem: „Jak ten kraj uratować, myślę ustawicznie”. Oni pisali, inni już wiedzieli. Niektórzy odważnie decydują się, by w tym trudnym czasie za swego bohatera uznać papieża, ale tylko za „działanie na rzecz umacniania pokoju”. Ktoś płynie z prądem i pisze, że „mój kraj, jak chory człowiek, potrzebuje pomocy dobrego lekarza”. Dostaje piątkę.
W 1988 r. matura znowu jest zwierciadłem rzeczywistości i pyta, co uczeń da ojczyźnie. „Trybuna Ludu” wyjaśnia, że „dobro ojczyzny” jako oczywiste było we wszystkich tematach. Nikt nie ma wątpliwości, jak odpowiedzieć na pytanie: „Pokrzepić serca czy rozrywać rany?”. Modne jest „Miłosierdzie gminy” i „Rozdzióbią nas kruki, wrony”. Przeminął Gierek, więc trzeba było skończyć z liberalną maturą. „Rzeczpospolita” z radością donosi, że nowy zaostrzony system obnażył słabości. Ze zgrozą przytaczano wypowiedzi: „Grażyna dla zbawienia kraju popełnia samobójstwo”, „Norwid zasłynął jako miłośnik muzyki Chopina”, „Na tle konfliktu między góralami i krakowiakami o dziewczynę świadczy autor o sile ludu, którą można wykorzystać w innym kierunku”. Wreszcie uznano, że matura odrywa się od jądra, w związku z tym do 1989 r. obowiązywał egzamin z wiedzy o społeczeństwie. Wycofano się z niego w okolicach Okrągłego Stołu i była to jedna z pierwszych konkretnych decyzji tamtego okresu.
W latach 90. pojawili się papież, Biblia, bunt i religia. Utożsamiano się z „Hiobem naszych czasów”, „rozmawiano z Bogiem”. Nadal wyciskano coś z Mickiewicza (w zależności od koniunktury był „szermierzem idei postępowych” lub romantykiem) i Sienkiewicza, do których dołączono Camusa jako autora (tylko głąb nie pamięta, że „w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę”) i Małego Księcia jako bohatera, który wyparł nawet Wokulskiego.
Z przerażeniem maturzyści odrzucali propozycje interpretacji polskich noblistów, z coraz mniejszą nadzieją czekali na tematy o faszyzmie, no i rocznicowe.
III RP wcale nie była rewolucyjna. I w maturach obowiązywała gruba kreska, a więc nie wyzbywano się sztywnych poleceń. Jedyną nowością stały się wtedy luźne propozycje, zawsze był to temat trzeci, który w resorcie edukacji nazywano zagadnieniem na myślenie. Ówczesny kurator warszawski, Włodzimierz Paszyński, używał określenia wentyl. Poza tym apelował, by unikać nie tylko obśmianych tematów rocznicowych, lecz także martyrologii i ojczyzny.
Jednak pewne nawyki pozostały maturzystom do dziś, na przykład wiele utworów jest „w duchu”, zaś zdanie należy zaczynać od „ja sądzę”. Potem można wkleić każdy banał. Tyle że optymizm socjalistyczny zastąpił pesymizm solidarnościowy.
A dziś? W 2004 r., choć to rok Gombrowicza, nikt nie liczy na związany z nim temat. Za to każdy wie, że od kilkunastu lat modne są przeżycia wewnętrzne, znajomość księży Tischnera i Twardowskiego (wystarczy przypomnienie, że ludzi trzeba kochać, tak szybko odchodzą) oraz reżysera Kieślowskiego.
W 2005 r. wszystko będzie inaczej. Nikt nie zapyta o „lud jako źródło inspiracji”, nie poprosi o uzasadnienie słów „z samych panów zguba Polski”.


Pruski wynalazek
Maturę wprowadzono w Prusach, w 1788 r. jako egzamin zdawany na uniwersytetach, od 1812 roku znalazła się w gimnazjach, ale przeprowadzana była w obecności władz państwowych. W tym samym roku została wprowadzona w Księstwie Warszawskim. W latach międzywojennych matura wraz z obowiązkową łaciną kończyła ośmioletnie gimnazjum. W 1932 r. reforma jędrzejewiczowska (od nazwiska ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego, Janusza Jędrzejewicza) scaliła systemy różnych zaborów. Obowiązywały sześcioletnia szkoła powszechna, czteroletnie gimnazjum i dwuletnie liceum.


Nowa matura
* prace sprawdzają egzaminatorzy z zewnątrz
* egzamin pisemny – więcej własnej interpretacji, obowiązkowy język polski, język obcy i przedmiot wybrany
* egzamin ustny – jedna prezentacja
* egzamin z każdego przedmiotu można zdawać na poziomie poszerzonym lub podstawowym
* nie można być zwolnionym z egzaminu z języka na podstawie certyfikatu
* wynik jest brany pod uwagę przy rekrutacji na studia
* koniec kanapek, siedliska ściąg, przyłapani na ściąganiu tracą szansę

 

Wydanie: 20/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy