Zgadnij, z kim jestem

Słowa nie miały żadnego związku z tym, co mieli zamiar zrobić za chwilę

Nierealne uczucie. Jeszcze nigdy niczego nie załatwiła mi kobieta – przytulił ją i przez chwilę myślami był w środku nocy. A ona powiedziała to, co zawsze mówią kobiety nieobecne myślami – że pogniecie jej sukienkę i że musi jej pomóc.
Właściwie już wszystko było gotowe. Szef Marty, Roman C., usiądzie obok pani domu, tak żeby mogła spoglądać mu w oczy – zalotnie, ale i z uwagą osoby czekającej na właściwy moment. Jej mąż, Jan, gdy już myślami powróci ze środka nocy, rozdzieli małżeństwo Mikusów, solidnych, szarawych, będących intelektualną ozdobą każdego przyjęcia. Mikusowie ze swoimi dywagacjami będą doskonałym tłem do tego, co zamierzał Jan i Marta. To dzisiaj, nie czując żadnego przymusu, Roman. C. musi zaproponować Janowi, że będzie szefem filii w Toruniu. O filii, jak dotychczas, wiedziało tylko kilka osób w firmie. Parę razy pojawił się nawet jakiś dynamiczny kandydat, którego Roman C. chciał kupić. Jednak rozmowy utknęły przy pensji. I w tym momencie miał się pojawić tańszy, ale profesjonalny Jan. Zaprezentowanie kandydata przy dobrym winie i popisowych potrawach było pomysłem Marty. Każde pieniądze były dla nich dobre, bo Jan właśnie dostał wymówienie. Ale o tym w luźnej rozmowie nie musieli wspominać.
– Dwa razy go widziałem – Jan poprawił krawat. – Wydał mi się taki gnuśny i nijaki. – To pozory – Marta układała serwetki. – Przecież to dzięki niemu firma kwitnie.
Odwrócił się. Gdyby pięć lat temu ktoś mu powiedział, że to Marta będzie utrzymywać dom, a on stanie się jeszcze jednym wyrzuconym za burtę, mógłby nie uwierzyć. Pięć lat temu pozwolił sobie na kaprys małżeństwa z absolwentką medycyny, której groził powrót do malutkich Zimnic pod Przemyślem. Pięć lat temu Marta nie mogła pojąć, że nie tylko w niedzielę, ale i w czwartek można zjeść obiad w restauracji. W pięć lat później on sam nie mógł pojąć, że ta kobieta, która cenę kostiumu poznawała przy kasie, jest jego żoną.
Jeszcze raz spróbował ją pocałować. Potraktowała go jak niegrzeczne dziecko.
Roman C. był zadowolony. Kiedy po raz ostatni był gdzieś prywatnie? Chyba rok temu, jeszcze z Anną. Zabrała go do swojej przyjaciółki, która lepiła z gliny figurki. Potem miał sporo problemów, umawiał się tylko służbowo, chyba zaniedbał Annę, w każdym razie stracił ją z oczu. I bardzo dobrze. Nie każdy ma takie szczęście, żeby spotkać kobietę taką jak Marta.
Postanowił pójść pieszo. Z butelką wina i bukietem tulipanów czuł się, jakby szedł na randkę. Nawet jeśli to nie miała być randka, spędzi miły wieczór. Pierwszy od roku. Wreszcie nikt niczego od niego nie chce. Wreszcie nie będzie musiał się pilnować. Przyspieszył. Był głodny. Nawet nie wstąpił do domu. Teczka ciążyła, ale dzisiaj czuł się dobrze. Prawie dobrze. Nabrał powietrza i potrząsnął głową jak ktoś, kto chce się od czegoś uwolnić.
Krystyna Mikusowa stanęła przed lustrem, a Grzegorz Mikus zrobił to, co robił zawsze, gdy wychodzili – zapiął liczne zatrzaski jej czarnej sukienki. Od trzydziestu lat jego żona zamieniała jedną czarną sukienkę na drugą. Zawsze z tym samym zapięciem. – Lubię tę Martę – powiedziała Mikusowa – dynamiczna dziewczyna. Już ona wie, jak sprzedawać kosmetyki. Ten jej szef powinien ją ozłocić.
– Szkoda, że ten mąż gorzej ląduje.
– Skąd wiesz? – purpurowe usta Mikusowej były niezbyt purpurowe, więc pokryła je kolejną krwawą warstwą. – To tajemnica. Ma wylecieć lada dzień, ale Marta nikomu o tym nie mówi. Poza mną.
– On się wygadał, wiesz takie gadanie przez płot.
Byli sąsiadami Marty i Jana, więc wyszli za dwie minuty szósta. W sam raz.
Jan spojrzał na zegarek. Za dwie szósta. Musi się udać. Łyk koniaku piekł gardło. Musi się udać. Ciekawe, dlaczego Marta jest pewna, że załatwi mu miejsce w firmie farmaceutycznej? Może od dawna romansuje z tym swoim szefem? Zakręcił butelkę. Bez głupich myśli. Marta chce mu pomóc. I bardzo dobrze, teraz jej kolej. – Bardzo dobrze, jestem gotów dyskutować z Mikusami, nawet jeśli oni znikną na chwilę – powiedział do lustra.
Skromne profesorskie pensje pozwalały Mikusom na zakup książek i opłacenie prywatnych studiów córce, która nie chciała powtarzać ich życiorysu. Z tego świata dyskusji o cenach i czynszu chętnie wychodzili w świat, w którym grali rolę strażników intelektu. Ciepłym tonem Mikus przeanalizował sytuację polityczną, błyskotliwie opisał ostatnie przepychanki wokół wywiadu Krzaklewskiego, który dla dobra ojczyzny postanowił nie zostać prezydentem. Z kolei Mikusowa, po wspaniałej kolacji, opowiadała o naszym rosnącym wścibstwie. I jak telewizja temu schlebia.
Roman C. był zachwycony. Ci ludzie żyli na planecie odległej od jego firmy. Słuchał, żadnego wysiłku. Czuł życzliwość, nie musiał się kontrolować. To nie pertraktacje. Tylko ten mąż Marty. Od początku mu się nie spodobał. Romanowi C. przypominał jednego z kontrahentów, który go oszukał. To samo spojrzenie spod przymkniętych powiek. I choć Roman C. wiedział, że to porównanie jest absurdalne, myślał o Janie z niechęcią. Bez niego Marta mogłaby się bez reszty poświęcić firmie. A w przyszłości może i jemu.
Mikusowa uznała, że już dostatecznie ubawiła towarzystwo. Rozczarował ją ten Roman, który wodził wzrokiem za Martą. W ogóle wszyscy byli jacyś roztargnieni, no, ale za to potrawy poprawiły jej humor.
– Janku, jak to było z tym ostatnim kontraktem, który załatwiłeś? – Marta zorientowała się, że Roman lodowato ocenia jej męża.
Jan, jak uczeń wyrwany do tablicy, coś dukał. – Przejdę się – powiedział Roman – przerwał mu w pół słowa, otworzył drzwi do ogrodu. Mikusowa też wstała. Czuła, że jej usta potrzebują szminki.
Mikusowa była wścibska, więc w łazience obejrzała każdą buteleczkę. Zadumała się nad nazbyt dużą ilością szczoteczek do zębów i prezerwatywami wepchniętymi między ręczniki. Z lustra spoglądała twarz osoby, która nigdy się nie dziwi. Na korytarzu o coś się potknęła. W eleganckiej teczce upchnięty był papier. Aha, to pewnie teczka tego Romana. Na podłogę wypadły jakieś dokumenty. Mikusowa nerwowo oblizała już krwawe usta. Ciekawe, co to? Z pokoju dobiegał głos Romana. Dopóki on peroruje, nikt nie odważy się wyjść.
Obojętnie przerzucała jakieś umowy. Kontrakt dla kogoś, kto zostanie szefem filii w Toruniu. Rozliczenia finansowe. Między tym wszystkim leżało zdjęcie. Na nim właściciel teczki, obok Marta. Stali nad jakimś górskim potokiem. Niezobowiązująca scenka.
Raz jeszcze obejrzała dokumenty. Roman C. miał jeszcze większe pieniądze, niż sądziła. A ten, kto dostanie stanowisko w Toruniu, będzie miał mniej od niego, ale i tak zapomni o oszczędzaniu. Spośród grubych kartek wypadła cienka, osobna kartka. Mikusowa spojrzała. Westchnęła, podniosła pod światło, potem schowała świstek do torebki. Gruba warstwa szminki dodawała jej odwagi.
Jan wypił jeszcze jeden kieliszek. Już było mu wszystko jedno. Idiota by się zorientował, że jest bez szans. Szczególnie, że tego faceta interesowała tylko Marta.
Roman jeszcze raz burknął, że musi się przejść. Mikusowie pouczali Jana, że jego ogród jest źle zaprojektowany. On kiwał obojętnie głową. Poszedł do kuchni. Po drodze poprawił swoją teczkę, która jakoś krzywo stała.
Powiedziała, że czas na kawę. Niech ci Mikusowie się wynoszą. W ogóle, niech wszyscy sobie pójdą. Jana też miała dosyć. Zachowywał się jak dziecko, któremu należą się najładniejsze zabawki. Tymczasem był tylko bezrobotnym facetem.
Mikusowa robiła do niej rozpaczliwe znaki. – Zobacz – wyciągnęła świstek. – Co to jest? – Zobacz – powtórzyła. – Ten twój szef niedługo pożyje. Ten obcesowy tekst dość dziwnie brzmiał w ustach intelektualistki. Marta niepewnie wyciągnęła rękę. – Skąd to masz? – już przeczytała, ale nie była zaskoczona. – Zamienił się ostatnio w świętego Mikołaja i powtarzał, że trzeba tak żyć, jakby każdy dzień był ostatni. Dlatego pomyślałam, że trzeba tę dobroć wykorzystać. Chciałam go namówić, żeby dał pracę Janowi.
– Ale on na ostatnie dni chce tylko ciebie – Mikusowa była zadowolona. Wreszcie weszła do gry. To ona nimi kieruje.
– O czym tak szepczecie – Roman zapiął teczkę. Powinien zabrać ją ze sobą. Miał tam przecież ważne dokumenty. I tę nieszczęsną diagnozę. – Wracam do panów – Mikusowa godnie się wycofała.
– Zostaw tego głupka. Może on był dla ciebie dobry na starcie. Teraz jest jak walizka, którą musisz wlec za sobą. Zostaw go – szarpnięcie, aż sam się przestraszył, że Marta go uderzy. Ale nie, może bez entuzjazmu, biernie, ale jednak pozwalała mu na wszystko. Stali w przedpokoju, w banalnym miejscu między szafami. Gdyby Marta miała dziecko, na pewno tam zrobiłoby sobie kryjówkę. Ale Marta nie miała dziecka, bo nie była pewna, czy zestarzeje się razem z Janem. I czy chce tłumaczyć córeczce, dlaczego ma takiego marnego ojca.
– Przytul mnie – powiedziała. Wszystko znowu było zbyt gwałtowne, zbyt szybkie, zbyt nerwowe. Nie chciał takiego seksu, wśród płaszczy i potykania się o buty. – Przytul mnie – powtórzyła. Stali, między nimi nie było miejsca nawet na oddech. Takie wczepienie ciał, gdy wiadomo już, że w każdej chwili, gdyby tylko zechcieli, gdyby nie ten byle jaki kąt w przedpokoju…
– Czuję się jak uczennica w szatni – próbowała odsunąć się, ale zaraz znowu byli zbyt blisko, by móc oddychać. – Nie żartuj – szeptał. – Wszystko przed nami. Musisz, musimy – poprawił się.
– Nie wyrzucę go nagle za drzwi – wiedziała, o czym myślał.
– To dlaczego mnie dzisiaj zaprosiłaś?
– Chciałam, żebyś załatwił Janowi pracę.
– Można powiedzieć, że szybko zmieniłaś plany.
Cofnęła się przed pocałunkiem.
Teczka stała w najmniej odpowiednim miejscu, więc Jan potknął się o nią natychmiast. Właściwie nie pamiętał, dokąd szedł. Najpierw rozpoznał sytuację – po szeptach, westchnieniach – w ułamku sekundy później wiedział, kto stał za szafą, jakby bawili się w chowanego.

– Ile mi za nią dasz?
– Przestań, jesteś pijany – Marta próbowała stanąć między mężczyznami.
– Bez przesady, bić się o ciebie nie będziemy – Jan śmiał się. – Wymyśliłaś ten cały wieczór, żeby mnie poniżyć, a ja swoje wygram.
Roman już dawno nie czuł się tak pewnie. – Jesteś zero, więc zero dostaniesz – powiedział spokojnie. Nic go nie bolało. Powietrze było lekkie. Ma wyrok od lekarzy? W porządku. Ale w celi śmierci zamknie się z Martą. Pewnie ona chce z nim być z przyczyn mało uczuciowych. Nieważne. Miał dosyć tych kobiet, które zachwycały się wszystkim, co mówił, a stopień zachwytu zależał od ilości pieniędzy. Każdy banknot był jak zapewnienie o miłości.
Szarpali się tylko przez chwilę, a jednak Marta się przestraszyła. Przecież Roman jest ciężko chory. Nie wiedziała, co się stało. Tylko Roman zauważył, że z zaciśniętej dłoni wypadła pomięta kartka. Cofnął się. – Jutro porozmawiamy – powiedział. Odszedł.
– No to nadal jesteś moją żoną – Jan się roześmiał.
Postawił teczkę na chodniku. Po co zabierał ze sobą ten w prostych słowach wyrażony komunikat medyczny? Ale kto mógł przypuszczać, że trafi do Marty. Może się litowała, a może chciała go wykorzystać. Ale, kiedy go dogoniła, tuż za złotymi krzewami na końcu alejki, nie zapytał jej – dlaczego? Znowu pocałunek. Odeszli razem. – Ludzie bywają ze sobą z błahszych powodów niż miłość. Czasem dlatego, że spotkali się w chwili smutku lub niepewności. Tylko tyle mam do powiedzenia – w tydzień później Mikusowa dudniła w słuchawkę. Marta uśmiechnęła się. Jak zwykle Mikusowa wszystko wiedziała najlepiej.

 

Wydanie: 16/2000, 2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy