Przez zieloną granicę

Przez zieloną granicę

Granica polsko-ukraińska, a od kilku miesięcy unijno-ukraińska jest jak ser szwajcarski. Mocno dziurawa. Można przez nią przechodzić w obie strony

Odkąd granica polsko-ukraińska jest także zewnętrzną granicą Unii Europejskiej jest znacznie lepiej strzeżona – powiedziała kapitan Elżbieta Pikor, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu. – Wiele pieniędzy z funduszy europejskich przeznaczono na wyposażenie naszych placówek straży granicznej.
Dowodem na szczelność granicy jest liczba nielegalnych emigrantów ujętych przy przekraczaniu zielonej granicy przez bieszczadzkich strażników. W ubiegłym roku było ich ok. 500.
– Najwięcej z Wietnamu, Mołdawii, Sri Lanki, Gruzji i Czeczenii – mówi kpt. Elżbieta Pikor.
Jednak najbardziej znane to te nielegalne przekroczenia granicy, które zakończyły lub mogły się zakończyć tragicznie.
Najtragiczniejsze miało miejsce we wrześniu ubiegłego roku, kiedy to Czeczenka wraz z czworgiem dzieci, opuszczona przez pilota przemytnika, zabłądziła w bieszczadzkich gąszczach. Trzy córki nielegalnej emigrantki zmarły z wychłodzenia, ją i jej synka znalazł patrol straży granicznej. Gdyby nie to, że zostawił ją nierzetelny przewodnik, przejście jej i jej dzieci pozostałoby niezauważone przez straże graniczne obu państw.
Ostatnio do kolejnej tragedii mogło dojść wraz końcem grudnia ubiegłego roku, kiedy to dwaj Gruzini próbowali

przekroczyć zieloną granicę.

Byli dość ciepło ubrani ale i tak, pozostawieni przez przemytnika, szybko osłabli i wyziębli. Na szczęście mieli sprawny telefon komórkowy, zadzwonili do znajomego w Rzeszowie. Ten powiadomił policję, a ta straż graniczną. Obaj trafili do szpitala z zapaleniem płuc. Najprawdopodobniej będą się ubiegać o status uchodźców.
Czy granica jest rzeczywiście szczelna, jak twierdzą szefowie pograniczników i jak wymaga tego Unia Europejska? Czy można się bez pomocy wyspecjalizowanego przemytnika przez nią przedrzeć? Postanowiliśmy to sprawdzić „na własne oczy”.
– Jeżeli nas złapią nasi lub Ukraińcy, to znaczy, że granica jest dobrze pilnowana – powiedzieliśmy sobie na wstępie eskapady. – Jeżeli nie, szczelność i monitorowanie granicy to fikcja i propaganda.
Zostawiamy samochód daleko od granicy, by nie wzbudzać podejrzeń patroli służby granicznej. Zmierzamy w stronę granicy, omijając zbyt odkryte miejsca. Tu wszędzie mogą być kamery albo możemy zostać zauważeni przez patrol. Nogi zapadają się głęboko w śniegu, nie widać przysypanych jam i wykrotów. Jest minus 8 stopni, ale wysiłek przedzierania się przez mocno zaśnieżony las skutecznie nas rozgrzewa. Wędrujemy tak ponad godzinę wspinając się lub schodząc w połoniny. Przechodzimy niewielki potok sprawdzając wpierw, czy lód wytrzyma nasz ciężar. Wreszcie docieramy do granicy. Przez dłuższą chwilę pod osłoną bezlistnych krzewów i uschniętych gałęzi odpoczywamy, obserwując granicę. 30 m przed nami dwa słupki graniczne: polski i ukraiński. Dzieli nas od nich wysoka, ponaddwumetrowa siatka, która jest równocześnie ogrodzeniem prywatnej hodowli jeleni. Właśnie przedzierając się przez obszar hodowli dotarliśmy do samej granicy. W środku pasa granicznego widać ślady patrolu. Są lekko przyprószone śniegiem, czyli patrol przechodził nocą albo dzień wcześniej. Niestety dla nas pogoda jest słoneczna. Śnieg nie pada, a chcąc przejść przez zieloną granicę, zostawimy widoczne ślady.
– Gdyby nie śnieg i brak zieleni, nie byłoby żadnego problemu – stwierdzamy po kilkudziesięciu minutach wyczekiwania.
– Gdzie te monitory i kamery? – zastanawiamy się, obserwując przez teleobiektyw aparatu fotograficznego najbliższą okolicę. Nikogo: ani patroli, ani kamer.
Od strony ukraińskiej

słychać jakieś pokrzykiwanie.

Jak gdyby na konia. – Albo konny patrol graniczny, albo drwale ściągają drzewo – mówi Wojtek, fotoreporter. Czekamy jeszcze z pół godziny. Zaczynamy mocno marznąć. Bezruch szybko wyziębił organizmy.
– Ruszamy albo wracamy? Od strony polskiej strażnicy żadnego ruchu, żadnych odgłosów. Pokonujemy ostatnią przeszkodę, czyli wysoką, metalową siatkę. Rozglądając się czujnie na boki, przechodzimy graniczny pas. Kilkoma klepnięciami w ukraiński słupek graniczny z tryzubem „witamy” przyjazną, choć zimną ziemię ukraińską. Jak widać, przyjazna jest, bo nikt nam nie broni dostępu do niej. Robimy zdjęcia, przechodzimy dalej, czekając na jakąś reakcje. – Może nas w końcu namierzą? – zastanawiamy się zdziwieni. – Albo nasi, albo Ukraińcy. Nic z tego. Żadnych kamer, czujników ani strażników. Ani naszych – europejskich, ani ukraińskich.
– Schodzimy do ukraińskiej wioski? Kupimy jakąś horiłkę na rozgrzewkę? – Nie, za duże ryzyko i w końcu ktoś może się na dobre wkurzyć i nas przetrzymać w areszcie przez kilkadziesiąt godzin.
Po niemal trzygodzinnym pobycie na pasie granicznym i za granicą Unii wracamy przez coraz zimniejsze bieszczadzkie knieje. Byliśmy za granicą bez żadnych dokumentów. Czy jest to dowód na to, że granica Unii Europejskiej jest źle strzeżona?
Dobrze strzeżona?
– Granica jest dobrze strzeżona – zapewnia rzecznika strażników bieszczadzkich – Elżbieta Pikor. – Praca straży granicznej nie polega na dreptaniu wzdłuż granicy. Najprawdopodobniej byliście monitorowani. – To dlaczego nikt nas nie zatrzymał ani nie wylegitymował? – To jeszcze o niczym nie świadczy. Myślę, że wasze zejście do wioski ukraińskiej na pewno by zostało zauważone. Bądź przez nasze patrole, bądź przez patrole ukraińskie. Faktem jednak jest, że nigdy nie można mówić o stuprocentowym zabezpieczeniu szczelności granicy.
Jak zapewniła pani rzecznik, strażnicy są świetnie wyposażeni. – Nie muszą obserwować granicy przez lornetki, bo mają

gogle z noktowizorami.

Do dyspozycji Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu są dwa śmigłowce wyposażone w urządzenia noktowizyjne i termowizyjne. Ponadto strażnicy mają kilkanaście pojazdów obserwacyjnych.
– Współpracujemy też z mieszkańcami terenów przygranicznych – mówi kpt. Pikor. – Patrole obserwują nie tylko granicę, ale także tereny przygraniczne.
– Dla nas nie jest sukcesem zatrzymanie biednych Wietnamczyków czy Czeczenów, którzy szukają lepszego życia, tylko ukrócenie przemytniczego biznesu – twierdzi Elżbieta Pikor. – Mamy problem ze zorganizowanymi międzynarodowymi grupami przestępczymi, szmuglującymi przez granicę nielegalnych emigrantów. To dla nich biznes niezwykle dochodowy, porównywalny z biznesem narkotykowym.
Za próbę nielegalnego przekroczenia polskiej (a równoczesnej unijnej) granicy karani są tylko zorganizowani przemytnicy. Ujęci emigranci odstawiani są do kraju, skąd się przedostali. Organizatorom przerzutów grozi od pół roku do pięciu lat pozbawienia wolności.
– Nawet gdy już są skazani na długoletnie wyroki, twierdzą czasem, że mimo takiego zagrożenia to jest opłacalny biznes – mówi kpt. Elżbieta Pikor.
Co nam groziło za nielegalne przekroczenie granicy?
– Jest to wykroczenie, ale wymiar kary zależy od intencji osób, które popełnili to wykroczenie – odpowiada rzecznik bieszczadzkiej straży.
Jako że intencje mieliśmy zacne: dla bezpieczeństwa Unii Europejskiej chcieliśmy sprawdzić szczelność granicy, wymiar kary nie był szczególnie dotkliwy. Autor tekstu za podwójne nielegalne przekroczenie granicy (z Unii na Ukrainę i z powrotem) ukarany został mandatem karnym w wysokości 200 zł.

 

Wydanie: 08/2008, 2008

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy