Ziemia dla chłopów

Ziemia dla chłopów

Ogłoszona przez PKWN reforma rolna to temat wstydliwy, nawet dla partii chłopskiej

Jedno z największych wydarzeń w naszej historii – dekret Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego o reformie rolnej – po 65 latach stało się niemal nieznane. W Polsce znowu obowiązuje historia pańska – szlachecka, więc nie wypada przypominać historii chamskiej – powojennego awansu wielkiej części społeczeństwa.
Bardzo łatwo podważyć dziś sens przejęcia przez państwo 6 mln ha gruntów i przekazania części z nich chłopom, robotnikom folwarcznym i nieposiadającym ziemi robotnikom rolnym. Robili to już ekonomiści Edwarda Gierka, narzekając na rozdrobnioną strukturę polskiego rolnictwa: małe, zacofane gospodarstwa produkujące głównie na własne potrzeby. Pamiętano jednak, że te rozparcelowane pola uwolniły trudną do policzenia masę ludzi od głodu, który przez wieki rodził się z niedoboru ziemi na wsi i braku chleba w mieście.
Po 65 latach na reformę rolną można spojrzeć jak na symbol powojennego awansu społecznego. To był pierwszy akt tego awansu. Po nim przyszła nacjonalizacja podstawowych gałęzi gospodarki narodowej, likwidacja analfabetyzmu, elektryfikacja wsi, powszechne i bezpłatne szkolnictwo, tworzenie przez państwo milionów

miejsc pracy i mieszkań

w miastach dla mieszkańców obszarów wiejskich.
„Mieliśmy małe gospodarstwo. Kto podrósł – szedł do szkół, uciekał z domu”, wspominał w autobiograficznej „Drodze nadziei” Lech Wałęsa. Nauczył się czytać i pisać w szkole podstawowej w Chalinie, mieszczącej się, jak sam wspomina, „w dworku stanowiącym wraz z pięknym parkiem przedwojenny majątek wydziedziczonej rodziny ziemiańskiej”. Przez stulecia chłopi i ich dzieci nie mieli wstępu do „pańskiego” lasu, parku, nie mówiąc o przekroczeniu progu „pańskiego” dworu lub pałacu. Dekret o reformie uczynił z tych terenów i obiektów przestrzeń publiczną. Korzystają z nich nadal miliony Polaków. Bo choć dziś wiele dawniej imponujących budowli popadło w ruinę, to w wielu nadal mieszczą się przychodnie, sanatoria, domy opieki, sierocińce, domy kultury i państwowe muzea. Część zrujnowanych pałaców i dworów po przejęciu przez prywatnych właścicieli odzyskała blask, ale cieszy – jak dawniej – nielicznych. Ponownie zostały wyłączone z przestrzeni publicznej.
W likwidacji „panów” – nie w kategoriach fizycznej rozprawy, lecz demokratyzacji stosunków społecznych w Polsce – wyrażała się wielkość reformy rolnej. Zlikwidowała ona pozostałości feudalne: czworaki, ciężką pracę nędznie wynagradzaną w naturze, czapkowanie dziedzicowi i ekonomowi.
Druga szkoła Lecha Wałęsy, zawodówka w Lipnie, przysposabiała – jak sam pisał – „do pracy w Państwowym Ośrodku Maszynowym lub do pracy w przemyśle, który stale ściągał młodych ludzi do miast”. Lech Wałęsa zaczynał od pracy w POM. Gdy zjawił się w Stoczni im. Lenina, miał 25 lat. Były to lata 60., które pamięta jako okres małej stabilizacji: „W końcu część załogi miała rzeczywiście poczucie realnego awansu. Mieli tutaj szanse na mieszkanie w Trójmieście w ciągu paru zaledwie lat”. Dzięki pracy w stoczni Lech Wałęsa otrzymał – jeszcze przed trzydziestką – mieszkanie na Stogach.
Dziś – nie bez przyczyny – pomstuje się na PRL-owskie blokowiska i ciasne mieszkania. Ale ich pierwsi lokatorzy wychowywali się na ogół nie w dworach i pałacach, lecz – jak Lech Wałęsa – w chałupach bez prądu i wody. Nic dziwnego, że niektórzy próbowali chować w wannie świniaka. Z dzisiejszej perspektywy warto też zauważyć, że mimo niskich płac mieszkania w PRL nie wiązały się z wyrzeczeniami dla rodzinnych budżetów. Nie były obciążone wieloletnim kredytem hipotecznym, a opłaty za czynsz i usługi komunalne nawet wtedy wydawały się rozsądne. Wielu robotników, a robotnikami byli głównie przybysze ze wsi, stać było na urlopowy wypoczynek. Pierwsze pokolenie FWP pochodziło ze wsi – część wczasowiczów dzięki funduszowi nie tylko zobaczyła nieznane dotąd zakątki kraju, ale nauczyła się posługiwać nożem i widelcem.
Wielki powojenny awans chłopów, któremu początek dała reforma rolna, pozwolił im spojrzeć na otaczający świat z innej – już nie chamskiej – perspektywy.

Uwierzyli w zapewnienia władzy,

że są przewodnią siłą w narodzie. I przeskoczyli przez mur ze śmiałością, z jaką w dzieciństwie przekraczali próg „pańskiego” dworu zamienionego na szkołę. Ale to już zupełnie inna historia.
Wróćmy do 65. rocznicy dekretu PKWN – nadal jednego z najbardziej fundamentalnych aktów prawnych obowiązujących w naszym kraju – która minęła 6 września. Nie została ona dostrzeżona przez parlament, prezydenta, premiera. Przemilczał ją wicepremier, a zarazem prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, podobnie jak jego partyjny kolega kierujący resortem rolnictwa. Internetowy adres reformarolna.pl zaprowadzi nas nie do fanów zakurzonego hasła: „Ziemia dla chłopów!”, lecz prężnej kancelarii prawnej oferującej pomoc w odzyskaniu majątków utraconych przez dawnych właścicieli.
O rocznicy dekretu PKWN pamiętali za to jego przeciwnicy. „Zdumienie wywołuje fakt, że dekret ten jest do dziś bezkrytycznie przywoływany jako podstawa rozstrzygania o stosunkach społeczno-własnościowych na wsi, w zupełnym oderwaniu od okoliczności i dokumentów oraz świadectw ukazujących jego antypolski i zbrodniczy charakter”, oburzał się w oświadczeniu wydanym z okazji rocznicy Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego. Jego wiceprezes Marcin Schirmer w rocznicowym tekście w „Rzeczpospolitej” ubolewał: „Od 20 lat wolna Polska toleruje komunistyczne ustawodawstwo, które skrzywdziło wielu ludzi. Czy nie stać nas na ostateczne zerwanie z tym dziedzictwem i budowanie przyszłości na fundamentach prawa i poczucia sprawiedliwości?”.
Odwoływanie się do „poczucia sprawiedliwości” potomkom ziemian nie przystoi. Bo

u podstaw dekretu PKWN

leżało głębokie, przekazywane z pokolenia na pokolenie, poczucie chłopskiej krzywdy.
Choć już w XI w. wzrost danin nakładanych przez książąt oraz kościelna dziesięcina sprowokowały wielki bunt chłopski (mordowano duchownych, burzono kościoły), to do końca XV w. sytuacja tej grupy społecznej była niezła. Rolnictwo opierało się głównie na gospodarstwach chłopskich. Największe – uprawiane przez tzw. kmieci – zajmowały powierzchnię jednego, a nawet kilku łanów (jeden łan to ok. 17 ha). Majątki takich gospodarzy często były większe niż dobytek drobnej szlachty (rycerstwa). Płynne granice między stanami zezwalały na uzyskanie szlachectwa, czyli awans społeczny (np. poprzez małżeństwo szlachcica z córką chłopa). Mieszkańcy wsi mieli sporo swobody osobistej, mogli zaskarżyć decyzję miejscowego możnowładcy w sądzie państwowym. Na wsi powstawały szkoły, chłopskie dzieci uczyły się na krakowskim uniwersytecie. W napisanej przez Mikołaja Reja w 1543 r. „Krótkiej rozprawie między trzema osobami…” reprezentujący stan chłopski Wójt dyskutuje swobodnie ze szlachcicem (Panem) i wytyka Plebanowi: „Co on nam w kazanie powie: / Iż gdy wydam dziesięcinę, / Bych był nagorszy, nie zginę, / A dam li dobrą kolędę, / Ze z nogami w niebie będę”. Historyk Konstanty Grzybowski przypominał, że w owym czasie chłop „wobec szlacheckiego pana nie jest pokorny. Gdy prałaci z kapituły warszawskiej spisują chłopskie powinności, potrafi jeden z nich, z chaty się wychyliwszy, wielkim głosem krzyknąć: ťkurwa twoja mać kapituła!Ť – jak zapisał zgorszony ksiądz”.
Jednak w połowie XVI w. coraz wyraźniej zaznaczała się przepaść między szlachtą a chłopami. Stanisław Orzechowski – rzecznik złotej wolności szlacheckiej – przekonywał, że chłopi, podobnie jak mieszczanie, są sługami szlachty, mają inną od niej krew. Chłopi nie zostali uznani przez szlachtę za część narodu. Od XV w. kolejne przywileje szlacheckie pogarszały sytuację chłopów: ułatwiono szlachcie rugowanie chłopów z ich ziemi i powiększanie w ten sposób folwarków. Ograniczono możliwość, a następnie wprowadzono zakaz opuszczania wsi przez jej mieszkańców, zaostrzono kary za ucieczkę lub ukrywanie zbiegów. Wprowadzono

powszechną obowiązkową pańszczyznę,

czyli darmową pracę, której wymiar wzrastał, bo dano szlachcie wolną rękę w jej regulowaniu.
Uzależniono możliwość posłania chłopskiego dziecka do szkoły od zgody pana. Pan też mógł zabronić małżeństwa kobiecie, która chciała wydać się za chłopa z innego majątku. Pozbawiono chłopów prawnej możliwości skarżenia się na panów do państwowego (podległego władzy królewskiej) sądu. Sędzią chłopa stawał się jego pan. XVI-wieczny szlachcic Anzelm Gostomski w zasadach prowadzenia gospodarki folwarcznej pouczał: „Kmieć naprzód posłuszeństwo panu powinien”. Jeśli np. nie stawi się do pracy na pańskim polu, należy zastosować wobec niego „chłostę 4 plagi przez gołe ciało i znowu odrobić kazać”. Do poskramiania krnąbrnych służyły wyrafinowane narzędzia tortur: dyby, biskupy, kuny, gąsiory.
Chłopi stawali się własnością szlachcica ziemianina, w którego przeobraził się dawny średniowieczny rycerz. Najwięksi ziemianie wchodzący w skład głównych rodów magnackich mieli po setki tysięcy poddanych (Radziwiłłowie cały milion). Na ich straży stały prywatne armie rozprawiające się z buntownikami. „Ojciec dzieci na pal wbitych” – tak słynącego z okrucieństwa wobec chłopów magnata, księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, nazwał w jednej z piosenek Jacek Kaczmarski.
Przywiązując chłopów do majątku i jego właściciela, odizolowano ich od państwa. Historyk Anna Sucheni-Grabowska pisała: „Średniowieczny rycerz przekształcił się wprawdzie w nowożytnego ziemianina, lecz herb szlachecki wyposażył własność ziemi w pełnię władzy zwierzchniej nad zamieszkałym w obrębie dziedzicznego ťpaństwaŤ ludem, odcinając go praktycznie od związków z władzą państwową”. Konstanty Grzybowski stwierdzał: „W Polsce ťpaństwemŤ dla chłopa był tylko wyzyskujący go pan i chyba dlatego masy chłopskie – jeszcze aktywne w okresie najazdu szwedzkiego, gdy ucisk chłopa nie przybrał jeszcze takich rozmiarów – były bierne w czasie rozbiorów i długo trwało, nim się stały aktywną siłą w walce o niepodległość”.
O chłopskiej niedoli przypominano sobie dopiero w chwilach największych zagrożeń. Gdy Rzeczpospolitą zalały wojska szwedzkie i rosyjskie, król Jan Kazimierz złożył w lwowskiej katedrze śluby, że

poprawi los chłopów.

Nic z tego nie wyszło. Konstytucja 3 maja co prawda proklamowała wzięcie chłopów „pod opiekę prawa i rządu” oraz zachęcała szlachtę do zamiany pańszczyzny na czynsz, ale jednocześnie „najuroczyściej” potwierdzała i uznawała „za niewzruszone” krzywdzące dla chłopów szlacheckie przywileje „od Kazimierza Wielkiego, Ludwika Węgierskiego, Władysława Jagiełły i Witolda brata jego, wielkiego księcia litewskiego, nie mniej od Władysława i Kazimierza Jagiellończyków, od Jana Alberta, Aleksandra i Zygmunta Pierwszego braci, od Zygmunta Augusta, ostatniego z linii jagiellońskiej, sprawiedliwie i prawnie nadane”.
W wydanej w 1800 r. w Paryżu broszurze „Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?” Józef Pawlikowski dowodził związku między odzyskaniem niepodległości a uwolnieniem chłopów. Mimo to wprowadzony za Zygmunta I Starego w 1520 r. powszechny obowiązek pańszczyzny (przywilej toruński) zniosła nie polska szlachta, którą autorzy Konstytucji 3 maja ogłosili najbardziej patriotyczną siłą, lecz zaborcy. „Car im na przekór chłopów oswobodził”, przypominał w wierszu klęskę powstańców styczniowych Czesław Miłosz.
Obcy car był dla chłopa mniejszym wrogiem niż rodzimy pan. „To nie chłop, to powstaniec”, stwierdzał w opowiadaniu Stefana Żeromskiego „Rozdzióbią nas kruki, wrony…” rosyjski ułan, który odkrył w wozie Andrzeja Boryckiego broń. Po egzekucji powstańca miejscowy chłop zdarł z trupa ubrania i ogołocił pozostawiony na jego polu zaprzęg: „Tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, hańbę i za cierpienie ludu, szedł ku domowi z odkrytą głową i z modlitwą na ustach”.
W II RP reformę rolną uchwalano dwukrotnie (w 1919 i 1925 r.). W okresie międzywojennym rozparcelowano jedynie ok. 20% wielkich majątków ziemskich. Wielki kryzys lat 30. uderzył najboleśniej w ubogie, cierpiące już wcześniej głód rodziny chłopskie. „W latach 1933-1935 spożycie roczne na
1 osobę w grupie obszarników wynosiło 10 204 zł, podczas gdy na 1 osobę w grupie chłopów wynosiło ono zaledwie 158 zł”, wyliczali znawcy historii gospodarczej Polski Zbigniew Landau i Jerzy Tomaszewski.
Józef Piłsudski spotkaniem z arystokratami na zamku w Nieświeżu, głównej siedzibie Radziwiłłów, pokazał, czyich interesów strzeże odrodzona po przeszło wiekowej niewoli Polska. Wojsko i policja tłumiły

wielkie bunty chłopskie

w latach 30. W sierpniu 1937 r. zginęło co najmniej 44 uczestników zapomnianego dziś niemal całkowicie chłopskiego strajku, który objął m.in. Małopolskę i Podkarpacie. 4 tys. uczestników buntu trafiło do aresztu.
Niespełna siedem lat później pojawił się dekret o reformie rolnej PKWN. Jan Sztaudynger żegnał ziemian: „W narodowe głuche noce / Świeci czarna gwiazda ziemian, / Lecz już szumi i turkoce / Gigantyczne koło przemian! / Żal ogromny mnie przenika / I nie mogę odżałować, / Gdy ich braknie spadłych z byka, / Kto drzeć będzie, kto paskować? / Kto podnosić w górę nosy / I pomiatać swymi braćmi, / Krwią błękitną, jak niebiosy. / Kto dorówna im, kto zaćmi?”. Jacek Kuroń w napisanym wspólnie z Jackiem Żakowskim przewodniku „PRL dla początkujących” użył wyrażenia „walec awansu” – zrodził go dekret o reformie rolnej, elektryfikacja, uprzemysłowienie kraju, powszechna bezpłatna edukacja. „Kiedy w 1953 r. dostałem się na historię, wśród sześćdziesięciu paru studentów było nas pięć osób z inteligenckich rodzin. Później ci chłopscy synowie bardzo szybko zapominali, jakiego dokonali skoku. Zaraz po studiach porównywali już swoją pozycję do pozycji przedwojennych inżynierów, lekarzy, sędziów, urzędników. […] Nie brali pod uwagę tego, że przed wojną paśliby krowy”, pisał Kuroń.
Ani razu w ciągu ostatniego 20-lecia

parlament nie dostrzegł

dekretu o reformie rolnej. Także w latach 1994 i 2004 – gdy przypadały okrągłe rocznice dekretu o reformie rolnej, i gdy większość w obu izbach parlamentów miała lewica oraz ludowcy. To łatwo wytłumaczyć. W historycznych uchwałach dominuje nurt narodowo-katolicki (niepodległościowy). Za nim plasuje się nurt wolnościowy (liberalny). Na końcu jest nurt społeczny (socjalistyczny i ludowy nawiązujący do hasła sprawiedliwości społecznej). Przy tym nurt społeczny zredukowano do strajków w okresie PRL skierowanych przeciwko władzy komunistycznej. Co więcej – podporządkowano go nurtowi niepodległościowemu i liberalnemu („Polską drogę do wolności i niepodległości znaczyły kolejne zrywy i ofiary z Czerwca 1956, Grudnia 1970 i Grudnia 1981”, zapisano w uchwale Sejmu z 2005 r. w 60. rocznicę zakończenia II wojny światowej w Europie). Nawet strajki, które wybuchły na fali robotniczego niezadowolenia w sierpniu 1980 r. (z hasłem „Socjalizm tak, wypaczenia nie”), zgodnie z wykładnią parlamentarną były „kulminacją protestu społecznego przeciwko państwu totalitarnemu” (z uchwały Sejmu z 1995 r. z okazji 15. rocznicy sierpnia 1980 r., podpisania porozumień i powstania NSZZ „Solidarność”). Z polskiej historii niemal doszczętnie usunięto pamięć o niesprawiedliwości, krzywdzie, ucisku i wyzysku. Sprowadzono ją wyłącznie do heroicznej, choć w przeszłości mocno podziobanej przez kruki i wrony, walki o niepodległość, wolność i demokrację.

_______________________

Ziemia dla chłopów

„Aby przyspieszyć odbudowę Kraju i zaspokoić odwieczny pęd chłopstwa polskiego do ziemi, Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego przystąpi natychmiast do urzeczywistnienia na terenach wyzwolonych szerokiej reformy rolnej”

Z Manifestu PKWN
„Przeprowadzenie reformy rolnej obejmuje: upełnorolnienie istniejących gospodarstw karłowatych, małorolnych i średniorolnych; tworzenie nowych samodzielnych gospodarstw wolnych dla bezrolnych, robotników i pracowników rolnych, […] zarezerwowanie odpowiednich terenów dla szkół, […] zarezerwowanie odpowiednich terenów pod rozbudowę miast […]. Na cele reformy rolnej przeznaczone będą nieruchomości ziemskie: […] stanowiące własność albo współwłasność osób fizycznych lub prawnych, jeżeli ich rozmiar łączny przekracza bądź 100 ha powierzchni ogólnej, bądź 50 ha użytków rolnych, a na terenie województw poznańskiego, pomorskiego i śląskiego, jeśli ich rozmiar łączny przekracza 100 ha powierzchni ogólnej, niezależnie od wielkości użytków rolnych tej powierzchni”.
Z dekretu PKWN o przeprowadzeniu reformy rolnej

__________________________

PKWN mocniejszy od IV RP

9 marca 2007 r. – w okresie rządu Jarosława Kaczyńskiego – ówczesny poseł Jacek Kurski skierował do ministra rolnictwa i rozwoju wsi interpelację. Dociekał, dlaczego dekret wprowadzający komunizm obowiązuje, choć „ustrój komunistyczny został uznany za zbrodniczy”. W szczególności interesowało go, czy dekret PKWN „nie stoi na drodze przemian dążących do zbudowania sprawiedliwej i solidarnej IV RP?”. Odpowiedział mu – z trybuny sejmowej – przedstawiciel resortu rolnictwa Henryk Kowalczyk. Stwierdził m.in.: „Dekret Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z dnia 6 września 1944 r. o przeprowadzeniu reformy rolnej jest aktem prawnym ustanowionym w warunkach przemian ustrojowych, jakie zachodziły w Polsce po zakończeniu II wojny światowej. Sprawa legalności działania ówczesnych władz państwowych pozostaje dziś w sferze ocen historycznych i politycznych, nie może natomiast nieść konsekwencji w postaci ignorowania faktu, że organy takie jak PKWN efektywnie wykonywały władzę państwową, a akty normatywne przez nie stanowione były podstawą rozstrzygnięć w sprawach indywidualnych. Dekret o reformie rolnej ukształtował strukturę własnościową w obszarze własności rolnej, a także stosunki prawne i faktyczne w innych dziedzinach życia gospodarczego. Upływ czasu nadał tym stosunkom charakter trwały, w związku z czym dzisiaj stanowią one podstawę ekonomicznej egzystencji znacznej części gospodarstw rolnych. […] Pragnę poinformować Pana Posła, że pośród licznych postępowań rewindykacyjnych prowadzonych przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi okazuje się, że w zdecydowanej większości przypadków przejęcie nieruchomości nastąpiło w zgodzie z postanowieniami dekretu. Jakkolwiek ocena moralna tego aktu może być dzisiaj różna, w trakcie postępowania administracyjnego organy administracji muszą posługiwać się wyłącznie obowiązującym prawem. Strony postępowań zakończonych decyzjami negatywnymi nie tylko nie mogą się ubiegać o przywrócenie własności przejętych nieruchomości, ale również nie przysługuje im roszczenie odszkodowawcze, bowiem – jak już to powyżej zaznaczono – na podstawie dekretu o reformie rolnej przejmowano nieruchomości bez żadnego odszkodowania”.

__________________________________

Jak Polskę zmieniła reforma rolna PKWN?

Prof. Izabella Bukraba, socjolog wsi, UW, PAN
Reforma rolna, mająca podstawę w dekrecie PKWN z 6 września 1944 r., przeznaczała ok. 6 mln ha (na tzw. ziemiach dawnych – 2,4 mln, a na tzw. ziemiach odzyskanych – 3,6 mln ha) dla chłopów małorolnych i ludności bezrolnej. Interpretowano to jako akt sprawiedliwości dziejowej i zarazem sposób na likwidację głodu ziemi na polskiej wsi, czy nawet na radykalną poprawę struktury agrarnej polskiego rolnictwa. W rzeczywistości reforma przyczyniła się jedynie do radykalnej zmiany w jednym aspekcie – oznaczała mianowicie definitywny kres warstwy ziemiańskiej. Dla chłopów i całego rolnictwa oznaczała niewiele: już na początku sporą część zarekwirowanej „obszarnikom” ziemi przeznaczono na potrzeby gospodarki uspołecznionej (w 1950 r. było to już 2,2 mln ha), resztą obdzielono rzesze chętnych, ale też niechętnych (spora część chłopów nie chciała bowiem cudzej, a więc kradzionej własności; z kolei sporo byłych pracowników folwarcznych nie chciało stać się indywidualnymi rolnikami, zwłaszcza karłowatymi, no i nie miało żadnych doświadczeń, jak samodzielnie prowadzić gospodarstwo). W wyniku reformy w dalszym ciągu na polskiej wsi przeważały gospodarstwa małe (do 5 ha), niedające szans na utrzymanie rodziny ani modernizację rolnictwa, co więcej rozpoczęto w 1948 r. przymusową kolektywizację.
Oceniana z perspektywy dziesięcioleci reforma jawi się więc jako typowe połowiczne i skażone ideologią przedsięwzięcie, które nie poprowadziło polskiej wsi w żadnym konsekwentnie realizowanym kierunku. Nadawanie ziemi indywidualnym rolnikom miałoby sens, gdyby za tym szła polityka intensywnego wspierania indywidualnego rolnictwa, tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Chłopi musieli sami finansować funkcjonowanie swoich gospodarstw, dopłacając w dodatku do notorycznie deficytowych PGR-ów. A jeśli mimo to udawało się im wyjść na swoje, zaliczano ich do kategorii kułaków, prześladowano, tępiono i wsadzano do więzienia (skromnie licząc, jakieś 200 tys. odsiedziało za przedsiębiorczość i gospodarność).
Nie sposób jednak zaprzeczyć, że wspomniany brak konsekwencji spowodował także w Polsce „zamrożenie” na dobre pół wieku anachronicznej struktury agrarnej, która dziś przechowuje ok. 2-3 mln rezerwowej siły roboczej. Okazało się to błogosławieństwem zaraz po ’89 r., kiedy można było względnie małym kosztem odchudzić przemysł; obecnie zaś politycy cieszą się z otwarcia unijnych rynków pracy, gdzie znajdują zatrudnienie przegrani transformacji, a demografowie marzą, że być może tym razem, dzięki „emigracji ostatniej”, na dobre pozbędziemy się wszystkich ludzi zbędnych, spowalniających modernizację kraju. I to wszystko w kraju, gdzie organizuje się szumne Kongresy Obywatelskie pod hasłem: „Jakie ťRazemŤ Polaków w XXI w.?”.
Tak więc decyzje sprzed ponad 60 lat ciążą do dziś na naszej społecznej i ekonomicznej rzeczywistości, wyznaczają dualną strukturę gospodarki i podzielonego, niestety, społeczeństwa. Tylko czy naprawdę nie mamy lepszego pomysłu na polską wieś i polskie rolnictwo niż odcinanie kuponów od reformy PKWN, piętnowanie mieszkańców wsi jako grupy „złodziejsko-żebraczej” i eksportowanie rzesz pracowników, by pomnażali PKB krajów zachodnich, a nie Polski?

Anna Tatarkiewicz, publicystka
W największym skrócie – historia reformy rolnej sięga czasów międzywojennych. Wówczas cała lewica opowiadała się za jej przeprowadzeniem, jednak do tego nie doszło. Dopiero po wojnie ten postulat został spełniony. Można dyskutować, czy dokonano reformy racjonalnie, czy nie, ale niebawem nastąpiła kolektywizacja, która położyła się cieniem na poprzedniej decyzji. Dopiero po 1956 r. na wsi zaczęło się dziać lepiej, za Gierka zaś mówiło się, że jest najlepiej. Tylko że wtedy żyliśmy na kredyt.

Wojciech Olejniczak, b. minister rolnictwa, europarlamentarzysta
Skutki tamtych decyzji były wieloletnie i widoczne są do dziś. Jednak założenia tamtej reformy rolnej nie są adekwatne do warunków dzisiejszych, choć wówczas miały bardzo pozytywne znaczenie, zarówno bezpośrednio dla rolników, jak też dla konsumentów, dla wszystkich Polaków. W ten sposób zapewniono dostawy żywności i uregulowano stosunki własnościowe. Późniejsze próby kolektywizacji, jak wszystkie rozwiązania sztuczne, były w Polsce zupełnie nieakceptowane i w związku z tym nawet trudno mówić, że kolektywizacja została w pełni dokonana. Jednak odcisnęła na wsi negatywne piętno. Sam sposób kolektywizacji sprawił, że nawet obecnie rolnicy czują niechęć do współdziałania, do zakładania spółdzielni, które mogłyby połączyć siły gospodarzy na danym terenie. Po tylu latach, kiedy możliwe jest dobrowolne zbiorowe działanie, wyczuwa się niechęć i opór, co w skutkach przynosi nieraz spore szkody. Chodzi np. o wspólne zakupy urządzeń czy podejmowanie innych zbiorowych decyzji. To wciąż bardzo trudny problem, który ma korzenie w przeszłości.

Ryszard Grzesiuła, pełnomocnik prawny byłych właścicieli ziemskich, m.in. Jezierskich w Otwocku Wielkim
Dzisiejsza struktura agrarna w Polsce powróciła do struktury agrarnej sprzed 1939 r. Mamy kilkanaście gospodarstw rolnych po kilkadziesiąt tysięcy hektarów, jest także bardzo dużo gospodarstw rolnych po kilkaset hektarów i choć kilka lat temu Sejm na wiosek PSL przyjął ustawę, że gospodarstwo rolne w Polsce powinno mieć nie więcej niż 300 ha, nie jest to obligatoryjne. Można dokupić prywatnie nawet tysiąc hektarów. Znam gospodarstwo na Mazurach, które ma 21 tys. ha, bo tyle rodzina skupiła. A drugie ma ponad 30 tys. Są i tacy, co przy okazji odkupują pałace od skarbu państwa i sobie remontują. Jest już prawie jak przed wojną, tyle że wtedy duże gospodarstwa były na terenach wschodnich, które Polska utraciła, na Wołyniu, Białorusi, Ukrainie, a teraz są w obecnych granicach. Przed wojną była przeprowadzana parcelacja i jeśli ktoś miał 1 tys. ha gruntów ornych, to jedną czwartą tego miał rozparcelować, ale najczęściej za zgodą starosty te 250 ha rozprzedawał różnym chętnym. Wtedy nie było poszanowania prawa własności, komuniści zaś rozdawali i w związku z tym powstała rzesza drobnych rolników, ok. 1 mln drobnych gospodarstw jednohektarowych, z których się nie wyżyje. To było tylko mnożenie biedy.

Prof. Henryk Słabek, historyk, UW
Przy wszystkich swych niedostatkach powojenna reforma rolna symbolizowała kres zadawnionych, parafeudalnych stosunków społeczno-gospodarczych.

Not. BT

Wydanie: 2009, 43/2009

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. Chłopa z dziada pradziada
    Chłopa z dziada pradziada 6 stycznia, 2020, 20:10

    Ostatnie zdanie: tak możenie biedy??? ale ciemniak, po wojnie była niesamowita bieda A tu ludzie mogli sobie cos wyhodować, posiać, posadzić. Podstawowe potrzeby żywieniowe zaspokoić: owoce maliny, jabłka gruszki warzywa marchew ziemniaki jakieś kury mieć,jajka …1 ha to bardzo dużo ziemi na potrzeby rodziny… Nie wiem kto mu dał tytuł profesora

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Chłopa z dziada pradziada
      Chłopa z dziada pradziada 6 stycznia, 2020, 20:17

      Zacofana gospodarstwa bo co? Bo ekologiczne? Bo nie bylo stać ludzi na pestycydy i środki chemiczne jak na zachodzie?i używali Gnój spod swoich zwierząt? Albo nie mieli traktorow ale konie? Bo szanowali ziemię i uprawiali plodozmian a nie jak teraz pseudo nowoczesne rolnictwo z erozja gleby? Tylko mega bogaci mają konie na zachodzie, szanowny Panie, ale zacofana poglądy

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. Chłopa z dziada pradziada
    Chłopa z dziada pradziada 6 stycznia, 2020, 20:22

    Powinni byli dac po 5ha nie po 1 ha

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Emanuel
    Emanuel 15 sierpnia, 2020, 20:42

    No jakoś dawne księgi ziemskie pokazując co innego. Wielu kmieci posiadało nawet po 8 wołów albo koni więc biedni to oni nie byli. Ich obowiązkiem było uprawiać całą ziemię, którą uprawiali po części dla siebie a po części dla szlachcica. Skoro maksymalny wymiar pracy na samego pana wynosił 104 dni z jednego gospodarstwa to znaczy że resztę dni chłop pracował na tej ziemi dla siebie. Co to za różnica czy chłopi mięli zaliczyć 6 czy nawet 12 dniówek w ciągu jednego dnia roboczego? Skoro to i tak była łączna suma zaprzęgów które mają wykonać określoną pracę w ciągu jednego dnia. Jakby było ich więcej to by mogli nawet zaliczyć 24 dniówki w ciągu jednego dnia. Co to ma za znaczenie? I tak ich obowiązkiem jest zaorać i zasiać całą ziemię. I tak część tej zaoranej i zasianej ziemi to ich dzierżawa. Mięli prawo własności do swoich budynków, wszelkich ulepszeń, narzędzi i wszystkiego co samemu i na własny koszt sobie sprawili. Robicie z naszych przodków półgłówków. Bazujecie na propagandzie oświecenia, encyklopedystów, liberałów, socjalistów, genewskich ściemniaczy od praw człowieka i obywatela, które promowali terroryści Jakobini i które sami złamali milion razy podczas swojej Rewolucji.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy