Zjednoczone stany lękowe

Zjednoczone stany lękowe

Nie trzeba już nawet czytać książek, żeby być au courant z literaturą współczesną – dość zawiesić oko na facebookowych inbach literatów. Jako człowiek niepoprawnie XX-wieczny nie mogę się nadziwić Jackowi Dehnelowi, że mimo znajdowania upodobań estetycznych w starociach, odzieżowej ostentacji (cylinder, laska, mucha, surdut), a także charakterystycznej dystynkcji prozatorskiej frazy, które wskazywałyby na próby droczenia się z czasem, zarazem pozostaje nadaktywnym użytkownikiem mediów społecznościowych. Ja staroświecko wierzę, że pisarzowi nie uchodzi nadmiernie się pospolitować z tłumem internautów; tzw. walla facebookowego traktuję jak album podróżniczy, ewentualnie tablicę ogłoszeń (jako autor w stanie upadłości nie mam ostatnio wiele do ogłaszania), z zasady nigdy nie wdaję się w dyskusje, a nawet zbywam milczeniem niemal wszystkie komentarze. W moim przekonaniu nie wypada pisarzowi wdawać się publicznie w pyskówki, chyba że w starym stylu, gdy czyni to na łamach prasy jako felietonista – co nie poszło drukiem, nie liczy się wcale. Wierzę, że gdyby Boy, Słonimski czy Kisielewski dożyli czasów Twittera i FB, wyniośle by je ignorowali jako fora ludowe, sami zaś wściekle ucieraliby nosa komu trzeba na papierze. Tymczasem popularni pisarze wyładowują swój temperament publicystyczny w awanturach internetowych, ku uciesze gawiedzi i mojemu zażenowaniu. O ile papier daje szansę na literackie zdyscyplinowanie wypowiedzi, w sieci liczy się refleks – nie można dać czasu rywalowi na zebranie lajków i serduszek pod komentarzem, trzeba od razu walić kontrę.

Nieformalny charakter tych pyskówek przyzwala autorom na kolokwializmy, wulgarność, a nade wszystko zwykłą niechlujność wypowiedzi. Gdyby się dwaj antagoniści w dawnych czasach spotkali w knajpie, wygarnęliby sobie, a może dali po razie przy kilku świadkach i obrośli legendą, jak harcownik Hłasko czy wylatujący z knajp przez szyby Wojaczek. Uwłaczając sobie w przestrzeni otwartej na tysiące plotkarskich języków, na oczach rzeszy łakomych skandalu intelektualnych leniuszków, czynią krzywdę sobie samym, ale i literaturze. Bo jakże uwierzyć w wytworną frazę poety, kiedy się raz przeczyta, jak obszczekuje kolegę po piórze; jak mieć szacunek do pióra powieściopisarza i wierzyć w głębię psychologiczną postaci przezeń kreowanych, kiedy się wczyta w jego bełkotliwe „alkotweety” lub pospolite utarczki facebookowe – wynika z nich tylko małostkowość, brak dystansu i skurczony od emocji intelekt. Książki są mądrzejsze od swoich autorów, bo ci mają mnóstwo czasu, by dokonywać w nich korekty, szlifować zdania, eliminować lapsusy; chciałbym wierzyć, że potyczki twitterowe są od pisarzy głupsze.

W inbie miesiąca poszło o to, że Edek pogonił dandysa z przedziału. Szczęśliwie obyło się bez mordobicia, ale policja nie interweniowała, kilka osób nie okazało należnego współczucia, a nawet pozwoliło sobie na heheszki. Nie czas na żarty, kiedy państwo hołubi chama i tuczy homofobów w atmosferze przedpogromowej – rozumiem więc oburzenie Jacka Dehnela, ale i Ziemowita Szczerka, który walczy o swoje prawo do szyderstwa ponad podziałami. Faktycznie, Dehnel stał się trochę takim facebookowym Stefanem Grabińskim (przedwojenny mistrz opowieści grozy, sławny z cyklu kolejowych horrorów „Demon ruchu”) – jak tylko pisze, że wsiadł do pociągu, ja już się boję. W młodości byłem wyjątkowo wątłym nerwuskiem, który miał zdumiewającą siłę przyciągania agresywnych matołów, i choć nie nosiłem się w surducie, niejednokroć usłyszałem wymierzone w plecy „Co się, ch… gapisz, w ryj chcesz zarobić?”. Nabawiłem się od tego srogiej fobii społecznej. I tu czas najwyższy wrócić do galaktyki Gutenberga – wszak liczy się tylko to, co w druku (a w tym przypadku liczyć się powinno bardzo, także we wszelkich przyszłorocznych rankingach literackich).

Właśnie ukazała się w księgarniach wyśmienita i wstrząsająca proza Agnieszki Jelonek: „Koniec świata, umyj okna”. Już na pierwszej stronie autorka mnie zdobywa fantastyczną metaforą rany: „Mosty łapią brzegi fastrygą, żeby się nie rozeszło. Stoję na jednym z tych mostów i patrzę w dół”. Kobieta w średnim wieku cierpi na przewlekłe stany lękowe, kumulujące się w nieuleczalnych atakach paniki, na domiar złego rozpada się jej małżeństwo. Książeczka jest napisana trochę jak notatnik terapeutyczny, inteligencja i autoironia są bronią, którą bohaterka próbuje „robić normalność” i czasem wynurzać się z lęku celem zaczerpnięcia oddechu. Próbuje uciekać przed paniką, ale podróże nie pomagają – „Wszędzie tam udało mi się dowieźć siebie, razem z moją lękową wkładką, i nigdzie nie udało mi się jej zostawić”. Rzecz jest skromnych rozmiarów, ale niesamowitej intensywności; przestrzegam przed lekturą ludzi o słabych nerwach, bo opisy ataków paniki są tu tak sugestywne, że łatwo samemu w nie wpaść – uśpione demony nerwicy mogą się obudzić. Znakomita mikropowieść, nie sposób nawet narzekać, że to takie krótkie, bo ileż można wytrzymać na bezdechu?

Wydanie: 2020, 39/2020

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Komentarze

  1. Wieslaw A. Zdaniewski
    Wieslaw A. Zdaniewski 24 września, 2020, 21:35

    W zupełności zgadzam się z autorem (Zjedn.stany.lękowe) i oznajmiam, że nie czytam internetowych „publikacji społecznościowych“ od ćwierćwiecza, gdy po moim pierwszym komentarzu zostałem wyzwany i zbluzgany przez jakiegoś rodaka – półgłówka. Nie interesują mnie fejsbuki, tłitery, insta-kilo-gramy i inne wirtualne banialuki. Jako półPolak, (przeżyłem ponad połowę życia poza Polską), identyfikuję się z moim środowiskiem, które koncentrowało się na wspólnym rozwiązywaniu problemów, a nie na stwarzaniu problemów, jak wszechpolscy turbopatrioci pod wezwaniem Kaczyńskiego i ojdyra Rydzyka – przywódców Polski-warcholskiej.
    Pozdrawiam ze strefy wolnej od PISUARÓW
    Wykształciuch W.A. Zdaniewski

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy