Żłobkowo-przedszkolny surrealizm

Żłobkowo-przedszkolny surrealizm

Jak wytłumaczyć trzyletniemu dziecku, że ma utrzymać dwumetrowy dystans od rówieśnika?

– Jak wytłumaczyć trzyletniemu dziecku, że ma utrzymać dystans 2 m od rówieśnika, z którym cały czas się bawi? W jaki sposób dziecko zareaguje na to, że pani, do której się tuliło i szło na ręce, gdy było mu smutno, teraz ma maseczkę i przyłbicę, a ono nie może do niej się zbliżać? To jest też sprawa dla psychologa – zastanawia się tuż po ogłoszeniu przez rząd decyzji o otwarciu 6 maja żłobków i przedszkoli Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku. W ciągu doby od kontrowersyjnej decyzji, tj. od 29 kwietnia, kilkanaście miast, m.in. Poznań, Warszawa, Gdańsk, Łódź, Białystok, Piekary Śląskie, Świdnica, Sosnowiec, Katowice, Rybnik, Gliwice i Mikołów, ogłosiło, że żłobków ani przedszkoli otwierać nie zamierza. Jedynie prezydent Płocka od razu zadeklarował pełną gotowość. Wiceprezydent Łodzi Małgorzata Moskwa-Wodnicka: – Jeśli do placówki uczęszcza powiedzmy 300 dzieci, to jak mam przekazać rodzicom, że co trzecie nie powinno przychodzić do przedszkola? Wyeliminowani z pracy z najmłodszymi mają być pracownicy powyżej 60 lat, a część naszych opiekunek jest w takim wieku.

Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska, w liście do premiera pisze: „Bez szczegółowych wytycznych ze strony rządu, a zwłaszcza Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Edukacji Narodowej, nie widzę możliwości bezpiecznej organizacji pracy podległych mi placówek”. Prezydent Szczecina Piotr Krzystek: „To będzie jedna z trudniejszych decyzji”. Prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński: „Podjąłem decyzję, aby 6 maja nie otwierać żłobków i przedszkoli z uwagi na wysoki poziom zakażeń COVID-19 w województwie śląskim (od kilku dni najwyższy wskaźnik w Polsce)”. Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia: „Wytyczne są nieostre i nie były konsultowane z samorządami”.

Show i konferencje prasowe

Nieco zdezorientowany i zaskoczony rząd zwołuje więc konferencję prasową, na której widać irytację jego przedstawicieli. O Rafale Trzaskowskim oczekującym jasnych rozporządzeń, a nie kolorowych grafik, jak mają działać placówki w czasie epidemii, lekceważąco wypowiada się Dariusz Piontkowski, minister edukacji. Na Facebooku Trzaskowski przypomina, że chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo 73 tys. warszawskich dzieci, ich rodziców i opiekunów oraz 16 tys. pracowników przedszkoli, żłobków i ich rodzin. Piontkowski przejeżdża walcem również po prezydencie Białegostoku, który zapowiedział, że nie otworzy placówek do 24 maja. Pokazuje esemesa od załamanej tym faktem nauczycielki.

Dziennikarze pytają o środki higieny osobistej. Łukasz Szumowski, minister zdrowia, odpowiada, że do samorządów poszło milion litrów płynów, „a poza tym dzieci w placówkach równie dobrze mogą myć ręce wodą z mydłem”.

Mariusz Wiśniewski, zastępca prezydenta Poznania, śmieje się z ilości płynu, jaka trafia do miasta – wychodzi 6,5 litra na oddział. Z kolei Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania, podsumowuje: – W przeciwieństwie do rządu nie prowadzimy show i konferencji prasowych, tylko podejmujemy konkretne działania, których celem jest ochrona życia i zdrowia mieszkańców Poznania.

Na decyzję rządu natychmiast też reagują krytycznie instytucje oświatowe, samorządowe i medyczne. Na przykład według Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia zniesienie tego obostrzenia jest najgorszym, co mogło się wydarzyć. Apelują do rodziców, aby nie posyłali dzieci do placówek, jeśli tylko mają taką możliwość.

Samorządy kupują sobie trochę czasu, tworzą procedury, gromadzą środki dezynfekcyjne, o ile mają na nie pieniądze, ślą do przedszkoli ankiety, sprawdzają, ilu dzieci faktycznie mogą się spodziewać. Warszawscy rodzice przedszkolaków mają szybko odpowiedzieć na pytanie, czy deklarują chęć skorzystania z opieki przedszkolnej w trakcie epidemii COVID-19 od 18 maja 2020 r. I dalej – ze względu na ograniczenie do dwanaściorga liczby dzieci w grupie, przy założeniu minimalnej powierzchni 4 m kw. na dziecko, ustalając kolejność przyjęć, stosuje się następujące kryteria pierwszeństwa: przynajmniej jedno z pracujących rodziców wykonuje pracę w systemie ochrony zdrowia, służbach mundurowych, handlu i przedsiębiorstwach produkcyjnych; rodzic samotnie wychowuje dziecko. Jeśli zaś zgłosi się więcej dzieci, niż jest miejsc, stosuje się dodatkowe kryteria: dziecko z rodziny wielodzietnej (troje i więcej dzieci w wieku szkolnym); mające niepełnosprawne rodzeństwo; wychowywane przez niepełnosprawnego rodzica/rodziców. W Krakowie podobne weryfikacje odbywają się do 15 maja.

Jedno wielkie nie wiem

Powrotem dzieci do przedszkoli zainteresowani są żywo dziadkowie. Zastanawiają się, czy rząd pomyślał o testach dla wychowawców. Przecież nie ma żadnych gwarancji, że personel nie jest cichym nosicielem wirusa. Martwi ich też trzymanie dystansu przez wychowawców – jak mają prowadzić zajęcia z dwanaściorgiem dzieci i zachować odległość?

– Praca przedszkoli to jedna wielka niewiadoma – mówi Dorota, nauczycielka wychowania przedszkolnego z Krakowa. – W maju nie mamy zbyt dużego zainteresowania rodziców. Część deklaruje posłanie dzieci od czerwca, ale też niewielu. Nie wyobrażam sobie zachowania odległości w grupie dzieci żłobkowych czy przedszkolnych. To nierealne. Wprawdzie możemy oglądać obrazki z Japonii, jak dzieci siedzą sztywno w przepisowych odległościach, ale czy o to chodzi, zwłaszcza po dwóch miesiącach siedzenia w domu, praktycznie bez możliwości wyjścia na spacer? Dzieci muszą się bawić, taka jest ich natura.

Kamila, właścicielka prywatnego żłobka i przedszkola w Warszawie, uważa, że za decyzją stoją forsowane wybory prezydenckie. Największy żal do rządzących ma o brak jasnych procedur. – Od kilku dni zadaję sobie pytanie, czy dobrze się zabezpieczyliśmy. Najważniejsza jest dezynfekcja rąk przez rodziców – w szatni może przebywać tylko jeden. Dzieci od razu po wejściu do nas będą myły ręce, bo dwulatki potraktowane płynem ze stacji benzynowej miałyby skórę jak papier. Wyzwaniem będzie niedopuszczanie do stykania się grup. Ponieważ użytkujemy sporą powierzchnię, nie mieliśmy problemu z zapewnieniem przepisowej powierzchni na dziecko. Podobnie nie mieliśmy kłopotu ze stworzeniem izolatki. Do czasu przyjazdu rodzica przebywać w niej będzie z chorym dzieckiem nauczycielka w przyłbicy, maseczce, foliowym fartuchu. Nie będziemy w stanie zweryfikować, co dziecku jest: zwykłe przeziębienie czy COVID-19. Problem będzie, jak wszyscy się zakazimy i wylądujemy na kwarantannie. Na piętrze u nas może przebywać czternaścioro dzieci. Miejsca dla wszystkich, czyli pięćdziesiątki, nie wystarczy. Jednak część rodziców na razie nie chce przyprowadzać dzieci. Czekają chyba na 24 maja, kiedy rząd ogłosi, że wszystko otwiera.

– Najbardziej absurdalny jest zapis o odkażaniu zabawek po każdym dziecku i wypraszaniu w tym czasie grupy z sali – zwraca uwagę Kamila. – Tu trzeba użyć zdrowego rozsądku. Obecnie rodzice podpisują oświadczenia, że są zdrowi, nie przebywają na kwarantannie, nie mieli kontaktu z zakażonym. Muszę im wierzyć na słowo, bo jak to sprawdzę? Takie oświadczenia służą raczej zabezpieczeniu nas w razie nieszczęścia. Nauczycielki i opiekunki nie boją się powrotu do pracy. Dwie się nie stawią – jedna ma 60 lat, druga poważnie chorego partnera. Przez te kilka dni od ogłoszenia decyzji o otwarciu do teraz nie wyrabiam się z tworzeniem procedur. Szczerze powiedziawszy, większość wyjmuję wprost z rozporządzenia. Nie dostaliśmy nic na środki odkażające. Z tego, co wiem, np. w Łodzi rozwozi je straż pożarna.

Minister „wydaje mi się”

Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich na pomyśle otwarcia żłobków i przedszkoli nie zostawia suchej nitki. – W krajach, gdzie współczynnik zakażania oscyluje wokół 0,6-0,9, nie ma decyzji o otwarciu placówek. W Polsce taką decyzję podejmuje się przy współczynniku 1,11. I wszystko spycha się na samorządy. A tarczy antykryzysowej dla nas nadal nie ma. Rząd jest więc co najmniej niepoważny. Dla równowagi poważni są poszczególni samorządowcy. Chylę przed nimi czoła. Powiatowe sanepidy różnie się odnoszą do ich licznych pytań. Na przykład w Rybniku inspektor sanitarny po rozpoznaniu sytuacji nie zarekomendował otwierania żłobków i przedszkoli, natomiast w Sosnowcu wysilił się bardzo, przysyłając jako odpowiedź tzw. wytyczne głównego inspektora sanitarnego. Mówię nie bez kozery tzw. wytyczne, bo jest to zbiór niedorzeczności w stylu: dzieci w przedszkolu mają zachować dystans. Czy ten pan był kiedykolwiek w przedszkolu? Dla mnie podsumowaniem sytuacji jest wywiad z, przepraszam za wyrażenie, ministrem edukacji, Dariuszem Piontkowskim, zamieszczony w serwisie samorządowym PAP. Kilkakrotnie padają w nim słowa „wydaje mi się”. Temu panu coś się wydaje i na tej podstawie podejmuje decyzje ważące o czyimś zdrowiu i życiu!

– Nauczyciele w zdecydowanej większości są przeciwni powrotowi dzieci do placówek. Rodzice – kilka, kilkanaście procent jest za, ze względu na powrót do pracy. Jednak większość wybiera zdrowie dziecka. Minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg opowiada, że gminy otrzymają środki ochronne do pracy w reżimie sanitarnym od Agencji Rezerw Materiałowych za pośrednictwem wojewodów. Tymczasem to wojewodowie proszą gminy o zakup tych środków, ilekroć występuje sytuacja krytyczna, zakażenia – irytuje się Porawski. – Może i agencja ma jakieś środki, ale jak je dystrybuuje?

Podobnie złe zdanie na temat otwarcia żłobków i przedszkoli wyraża Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego, gdy krzywe zachorowań pną się w górę, zapada decyzja o otwarciu placówek oświatowych dla najmłodszych. To niewątpliwie decyzja polityczna. I oczywiście wpłynie na wzrost zachorowań. Należało zacząć od licealistów, którzy są świadomi zagrożenia, łatwiej ich zdyscyplinować. Dość surrealistycznie wyglądają stroje dla dyrektorów, nauczycielek, procedury z niewpuszczaniem rodziców. Dla małych dzieci to będzie niezły stres. No i kwestia nieszczęsnej izolatki – kto i jak ma rozpoznać, czy to zwykły katar, czy już COVID-19? Nauczyciele, woźne, kucharki, personel pomocniczy nie są pracownikami szpitala zakaźnego, mają prawo do bezpieczeństwa i higieny pracy. A co w przypadku, gdy dziecko będzie zakażone? Zamknie się całe przedszkole z personelem, tak jak to się robi ze szpitalami? Czy rodzic ma prawo zabrać dziecko z izolatki, czy powinna przyjechać karetka? A co z dziećmi z zespołem Aspergera, które mają problem z kontrolowaniem emocji? Na razie dowiedziałem się, że panu ministrowi edukacji „wydaje się”.

Jak to robią w Skandynawii?

Już 15 kwietnia szkoły i przedszkola zaczęła uruchamiać Dania, gdzie zajęcia zostały zawieszone 12 marca. Podobnie jak w Polsce nauczanie odbywało się online. Nie szło podobno najlepiej. Prowizorką nazwał efekty jeden z duńskich publicystów piszących o edukacji.

Przed uruchomieniem placówek rządzący przygotowali konkretne rekomendacje, a dyrektorzy musieli nieźle się nagimnastykować, by sprostać choćby zaleceniu rozpoczynania zajęć o różnej porze. Obiady też musiały być rozłożone w czasie. I jak najwięcej lekcji miało się odbywać na powietrzu. WF bez gier wymagających bliskości, bez przytulania i ściskania. Uczniowie w klasach mają siedzieć w odległości co najmniej 2 m, więc wiele szkół podzieliło klasy na mniejsze grupy. Dzieci myją ręce po wejściu do szkoły i na każdej przerwie.

Mimo dużego zaufania do działań rządu nie wszystkim Duńczykom spodobało się otwieranie szkół i przedszkoli. Na Facebooku powstała grupa „Moje dziecko nie powinno być świnką morską, na której testuje się COVID-19”. To protest rodziców przeciwko otwarciu przedszkoli podpisany przez prawie 30 tys. osób. Niezły wynik jak na liczącą 5 mln mieszkańców Danię. Niestety, rodzice mieli rację, bo od momentu ponownego otwarcia szkół i przedszkoli współczynnik zakażeń w Danii wzrósł. Analizę przeprowadziła duńska agencja ds. chorób zakaźnych, Statens Serum Institut (SSI). Porównano wyniki z 15 i 30 kwietnia. Okazało się, że wskaźnik reprodukcji, zwany R, wzrósł od czasu złagodzenia obostrzeń i wynosi obecnie 0,9, a dwa tygodnie temu było to 0,6. Gdy wskaźnik osiągnie 1,0, oznacza to, że każda zakażona osoba przeniosła chorobę na kogoś innego.

W Norwegii tamtejsza minister edukacji Guri Melby zapewniała, że powrót do przedszkoli jest w pełni bezpieczny. Czy na pewno? Szkoła Nordtvet w Oslo przełożyła planowany powrót uczniów na 4 maja. Troje z nich było zakażonych koronawirusem. Wcześniej COVID-19 wykryto u dwóch pracowników. W Karmøy na kwarantannie przebywa ponad 50 osób, w tym 26 dzieci z dwóch przedszkoli.

Jasne, że mimo lęku o zdrowie i życie musimy zacząć wracać do normalności, musi ruszyć gospodarka. Inaczej wszystko runie. Jasne, że COVID-19 musimy oswoić, mniej więcej jak grypę. Ale nie można uprawiać politycznej hucpy spod znaku wyborów prezydenckich kosztem zdrowia najmłodszych – bez przygotowania sztywnych, klarownych procedur, bez zabezpieczenia środków potrzebnych do zachowania reżimu sanitarnego w otwartych na nowo żłobkach i przedszkolach. Nie można wszystkiego zrzucać na barki samorządów i dyrektorów placówek. Już raz to zrobiono, tworząc rozporządzenie o edukacji zdalnej. Tyle że szkoła jest instytucją stworzoną do edukacji i lepiej czy gorzej radzi sobie z tym zadaniem. Natomiast na pewno nie zna się na medycynie, bo nie musi. Dlatego tak ważne jest stworzenie poczucia bezpieczeństwa pracownikom instytucji edukacyjnych, a przede wszystkim uczniom i ich rodzicom. Inaczej łatwo sobie wyobrazić, że w Polsce nauczyciele i rodzice zaczną wytaczać dyrektorom i samorządom procesy sądowe o odszkodowania, kiedy dojdzie do zarażenia. Między innymi dlatego właśnie rząd powinien zrozumieć, że nie można puścić na żywioł opieki nad najmłodszymi. O zdrowiu i życiu dzieci i kadry nie wspominając.

Fot. Mariusz Kapała/Gazeta Lubuska/Polska Press

 

Wydanie: 20/2020, 2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy