Zmierzch wielkiego Brata?

Zmierzch wielkiego Brata?

Uczestnicy drugiej edycji programu „Big Brother” nie ukrywali, że interesuje ich tylko wygrana

Drzwi do pokoju zwierzeń otwarte 6828 razy, jeden z uczestników w szpitalu psychiatrycznym, ósma wygrana kobiety w historii programu na całym świecie – to w skrócie podsumowanie drugiej edycji „BB” w Polsce.
Choć wszystko, jak zapewniali organizatorzy, było jeszcze piękniejsze i lepsze niż poprzednio, wyniki oglądalności są bezlitosne: finałowy odcinek drugiej edycji oglądało o dwa miliony widzów mniej niż za pierwszym razem. Nie sprawdziła się strategia producentów, na nic zdało się sprowadzanie do Sękocina muzycznych gwiazd. Widzowie ochłonęli, zaspokoili swoją ciekawość.
Kiepsko sprzedają się gadżety. Podczas pierwszej edycji tygodnik „Big Brother” sprzedawał się w nakładzie ok. 120 tys. egzemplarzy. Teraz z kiosków znika zaledwie 25-30 tys. egz. Czyżby nadchodził zmierzch „Wielkiego Brata”?

Awantury w Sękocinie

Przed startem organizatorzy zapowiedzieli: druga edycja będzie się znacznie różnić od poprzedniej. Tym razem postawiono na konflikty. Przy takiej koncepcji obstawali Holendrzy z firmy Endemol, która posiada prawa autorskie do „Big Brothera”. Uczestnicy mieli się kłócić, awanturować, obrażać. Po kilku odcinkach widzowie zaczęli narzekać, że „BB 2” jest po prostu nudny. Mieszkańcy snuli się bez celu po domu. Awantury między Karoliną a Wojtkiem Glancem nikogo nie pasjonowały, raczej wywoływały współczucie widzów. W nadawanym przed północą „Big Brother Extra” realizatorzy przeznaczali kilka minut programu na bezpośrednią transmisję z domu w Sękocinie. Powód? Nie było czym wypełnić czasu antenowego.
Stało się jasne: zawiódł niedbale przeprowadzony casting. TVN porażony sukcesem pierwszej edycji spoczął na laurach. Niedociągnięcia szybko dały o sobie znać. – To dlatego, że mnie tam nie ma – mówi pół żartem, pół serio psycholog Jacek Santorski, który zajmował się doborem uczestników za pierwszym razem.
Nieoficjalnie wiadomo, że przegląd kandydatów był powierzchowny. Organizatorzy nie przeczytali wszystkich listów od chętnych, ich uwagę przyciągały jedynie te niekonwencjonalne. Do finału dotarł między innymi Krzysztof, którego zgłoszenie miało sto stron i zostało napisane wierszem. Wytatuowany poeta-amator przebrnął przez większość testów, odpadł w ostatnim etapie eliminacji, sesji zdjęciowej, gdy dostał ataku furii i pod adresem producentów wygłosił wiązankę niecenzuralnych słów. Jego miejsce zajął Wojtek Glanc, brzuchomówca z Gdańska.
W efekcie w Sękocinie zamieszkały osoby mało kreatywne, mające niewiele do powiedzenia. Nie ceniły sobie oryginalności i własnych poglądów. Organizatorzy stawali na głowie i wymyślali dziwaczne zadania, żeby przezwyciężyć panujący w Sękocinie marazm. Próbowali też podgrzewać atmosferę, potęgując konflikty wewnątrz grupy. Uczestnicy np. nie dostawali papierosów, przez co stawali się rozdrażnieni i wybuchowi. Na to liczyli realizatorzy.
Gdy z gry na własną prośbę odeszła Karolina, realizatorzy wprowadzili do domu Ilonę – skandalistkę. Zanim wystąpiła w „BB”, wzięła udział w programie Ewy Drzyzgi „Rozmowy w toku”, gdzie opowiadała o czteroletnim związku z żonatym mężczyzną (o wszystkim wiedziała jego żona), pozowała też dla „Playboya”. Jednak Ilonę szybko wyeliminowali z gry mieszkańcy domu BB. Następnym razem producenci postawili więc na żywiołowość. Do domu wysłali tryskającego dobrym humorem Arka. W tajemnicy utrzymywano fakt, że nie znaleziono go dzięki nadesłanym zgłoszeniom. Arek jest bowiem serdecznym przyjacielem Piotra Gulczyńskiego, zna wszystkich uczestników pierwszej edycji i razem z nimi zagrał w filmie Jerzego Gruzy. Gdy zjawił się w Sękocinie, w jego torbach znajdowały się jeszcze mokre ubrania, które nie zdążyły wyschnąć. Przed wejściem miał tylko dwie godziny na podpisanie umów, rozmowę z psychologiem i sesję fotograficzną.

Zdobyć nagrodę

W trakcie pierwszej edycji mieszkańcy domu Wielkiego Brata zaskoczyli obserwatorów, bo zachowywali się wbrew wszystkim przewidywaniom. Stworzyli całkiem zgraną paczkę, zjednoczyli się przeciw Wielkiemu Bratu, robili sobie z niego żarty, a nawet potrafili bezczelnie domagać się alkoholu. Wykazywali się też pomysłowością i sami wymyślali sobie zadania, dostarczając widzom dobrej zabawy. Poruszali się po omacku, gdyż nie wiedzieli, czego oczekuje od nich audytorium. W przeciwieństwie do nich nowicjusze szybko pokazali swoje oblicze i uświadomili publiczności, że tym razem będzie inaczej.
Każdy z nich wszedł do domu z opracowaną strategią. Bogatsi o doświadczenia poprzedników wiedzieli, jak grać przed kamerami, by zdobyć sympatię widzów. Sprawnie przyswoili perfidne reguły gry i pojęli, że wyrachowanie się opłaca, bo pomoże zdobyć wygraną. Nikt nie bawił się w zawieranie przyjaźni, nie próbowano zachować pozorów. Każdy dbał o siebie, a wzajemna eliminacja stanowiła okazję do zwiększenia szansy na zwycięstwo. Obojętność rzucała się w oczy podczas ogłaszania wyników nominacji. W poprzedniej edycji uczestnicy trzymali się za ręce. Teraz rzadko mieliśmy okazję oglądać taki obraz. Uczestnicy „BB2” nie ukrywali, że najważniejszym motywem ich udziału w programie jest chęć zdobycia pieniędzy.
– Związki, w jakie wchodzą bohaterowie „Big Brothera”, z góry są skazane na powierzchowność i hipokryzję. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że ludzie ustawicznie są podglądani, ale przede wszystkim dlatego, że uczestnicy tej strasznej gry z założenia muszą siebie zdradzać, nawzajem eliminować – przekonuje psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Nowe oblicze „Wielkiego Brata” nie spodobało się widzom. Tępili wszelkie próby naśladownictwa. Zwycięzca pierwszej edycji Janusz Dzięcioł podobał się Polakom, bo jest statecznym ojcem rodziny, człowiekiem żyjącym według zasad moralnych. W drugiej edycji miał wiernego naśladowcę w osobie strażaka Jurka, który jednak popełnił błąd w taktyce. Starał się być bez skazy, narzucał współmieszkańcom swoje zdanie, a to nie jest dobrze widziane. Mimo że pobił rekord Alicji Walczak i był nominowany siedem razy, w końcu musiał odejść. Tym razem widzowie woleli kogoś z poczuciem humoru, duszę towarzystwa. Czarnym koniem „BB2” był rolnik Irek z charakterystyczną fryzurą na głowie. Trafił do programu wbrew opiniom psychologów jako osoba sympatyczna i o wielkiej wyobraźni, ale jednocześnie trudna we współżyciu. Producenci się cieszyli, a oglądalność miała rosnąć. Nic z tego – Irek nie wytrzymał jednak napięcia, przeszedł załamanie nerwowe.
Ostatecznie zwyciężyła Marzena, 30-letnia aktorka z Gorzowa Wielkopolskiego, dzięki zawodowemu doświadczeniu potrafiąca rozruszać współlokatorów.

Wielki Brat – manipulant

Tymczasem byli uczestnicy pierwszej edycji skarżą się, że producenci wprowadzili w życie to, o czym pisał Orwell – manipulację. Przez odpowiednie dobieranie fragmentów nagrań i pasującego doń słownictwa, powtarzanie ich w pewnych sytuacjach realizatorzy mogli wywoływać u widzów negatywne bądź pozytywne uczucia i w ten sposób wpływać na ich decyzje.
„Jeżeli denerwuje cię konfliktowość Wojtka Glanca, zadzwoń…” – słyszała publiczność z ekranu. Sugestywny komentarz zniknął dopiero po interwencji matki uczestnika.
– Mój wizerunek został spłycony do historii miłosnych. Nie pokazano mnie jako faceta, który gdzieś był, coś widział, zna sześć języków. Natomiast najczęściej pokazywano mnie, gdy byłem blisko Karoliny. Po wyjściu z domu zdziwiła mnie reakcja ludzi. Dla nas była to zabawa, gra, a dla widzów – prawdziwe życie i problemy – narzeka Grzegorz Mielec.
– Ja wcale nie jestem macho – protestuje przeciwko przypiętej mu etykietce Piotr Gulczyński.
Zdaniem ekspertów medialnych, wszystkie triki stosowane przez producentów mają proste wytłumaczenie: zadaniem realizatorów takich programów jest, jeśli nie zdobycie masowej widowni, to przynajmniej utrzymanie widza czy słuchacza. Najlepszą receptą na to jest dopasowanie się do wymagań audytorium. Dlatego na ekranach telewizorów pojawili się zwykli ludzie, przeżywający swoje proste problemy. Największą zaletą nowych idoli jest to, co w innych okolicznościach zostałoby uznane za wadę: pospolitość i brak polotu. W ten sposób w Polsce pojawił się nowy typ bohatera, którym tak naprawdę, przy odrobinie szczęścia, może zostać każdy (dość przyzwoicie wyglądający) wzięty z ulicy człowiek, grający samego siebie. Nie musi nawet posiadać specjalnych umiejętności. W Internecie furorę robią niezbyt mądre dialogi między uczestnikami. „Kto pyta – nie błądzi. Czasem trzeba i w śmieci zanurkować” – błysnął strażak Jurek. Z ostatniej ekipy sękocińskiej tylko jedna osoba wiedziała, kim był Orwell i z jakiego kraju pochodził.
Ale wszyscy byli mieszkańcy domu Wielkiego Brata od razu zakładają, że będą zarabiać pieniądze w show-biznesie. I mimo braku talentu i predyspozycji realizują swój cel. Doskonałym tego przykładem są pierwsi mieszkańcy domu w Sękocinie. Monika Sewioło nagrała płytę, Manuela, Małgosia i Klaudiusz prowadzą programy w TVN, Sebastian Florek jest posłem SLD. W ten sposób dają widowni sygnał: po co macie się wysilać, uczyć, pracować nad sobą? Dostańcie się do telewizji, a kilka sekund na wizji zagwarantuje wam zrobienie kariery.
Dyrektor programowy TVN, Edward Miszczak, kwituje to zjawisko krótko: nastała „epoka normalsów”. Jacek Santorski mówi, że tacy ludzie trafiają do programów typu „Big Brother”, bo z nimi masowy widz identyfikuje się w największym stopniu.
Kulturoznawca Roch Sulima uważa, że „Wielki Brat” to „spektakl banalności”: – Obserwujemy w nim, jak media ugniatają ludzi niczym plastelinę. Wkładają w gotowe foremki, wytwarzają jakieś „ciastusie” – twierdzi.
– Pojawia się coraz więcej osób gotowych sprzedać wszystko za pieniądze i sławę, niczym faustowski bohater oddać duszę diabłu – mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger. – „Big Brother” jest takim właśnie ponurym spektaklem. Oglądamy w nim ludzi, którzy w pewnym sensie sprzedają duszę diabłu.
Ale gloryfikowanie głupoty i przeciętności jest opłacalne, bo program przynosi wielkie dochody. TVN już zapowiedział trzecią edycję „Wielkiego Brata”, choć uczestnicy ostatniej jeszcze nie otrzymali propozycji medialnej.
Na szczęście polskim uczestnikom „Big Brothera” jeszcze daleko do ich kolegi z niemieckiej wersji, Zlatka, który nie wiedział, kim jest Szekspir, a zarobił majątek na sprzedawaniu T-shirtów z napisem „głupota jest dobra”. Na szczęście, czy raczej jak jeszcze daleko?


W kuchni Arek do Wojtka: – Zobacz, to salami jest węgierskie.
Wojtek: – Skąd wiesz?
Arek: – Bo na opakowaniu napisane jest tokaj. A to chyba węgierskie wino.

Dawid: – Nie lubię, gdy ktoś pożycza ode mnie różne rzeczy, pieniądze. Nie chce oddać albo oddaje połamane.
Arek: – Mnie też raz kumpel oddał połamane pieniądze. Wiesz, jak je później trudno wydać?

Agnieszka: – Jeśli muszę później wziąć drugą tabletkę, to wezmę obie naraz, to na pewno później nie zapomnę wziąć tej drugiej.

Wielki Brat: – Irek, dlaczego posypujesz blat stołu pieprzem?
Irek: – Żeby było pieprznięcie.

Jurek: – Amerykańskie filmy są do kitu, ale mają fajne tytuły. Ja lubię tylko polskie filmy, bo są najlepsze.
Wielki Brat: – Ale tytuły mają do kitu.

Wielki Brat czyta Irkowi pytanie od widza: – Czy nie sądzisz, że Bogusia do ciebie wzdycha, tylko jej zaloty są z kosmosu?
Irek: – Dawno zauważyłem, że Bogusia jest kosmitką, tylko ciężko jest jej wejść na orbitę.

Bogusia do Kuby, wychodząc z sypialni w pełnym makijażu: – Ej, nie drzyj się tak!
Kuba: – To, że się tak nastroszyłaś, do niczego cię nie upoważnia.


„Big Brother” w liczbach
W drugiej edycji mieszkańcy domu Wielkiego Brata wykonali 96 zadań. Zużyli 170 tys. litrów wody, w tym 25 tys. w jacuzzi. Wypili 250 litrów mleka, zjedli 220 bochenków chleba i 85 kg mięsa.
W umowach, które wszyscy uczestnicy „Big Brother” zawarli z TVN, znajduje się klauzula, w myśl której byli mieszkańcy dzielą się swoimi zyskami ze stacją. Przekazują TVN połowę zarobionej kwoty. Piotr Gulczyński żąda 3 tys. zł. za godzinne spotkanie z fanami podczas podpisywania swojej książki.
Wszystkie osoby pracujące przy produkcji programu podpisały zobowiązanie, że w razie ujawnienia szczegółów zapłacą stacji TVN milion złotych.

 

Wydanie: 2001, 52/2001

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy