Zmory polskiej nauki

Naszym uczonym przeszkadza nie tylko brak pieniędzy, ale przede wszystkim niekończące się reorganizacje i piramidalna biurokracja

Dramatyczny w swojej wymowie artykuł „Rozwiązać PAN” doc. Cezarego Wójcika („P” z 16 lutego 2003 r.) obudził mój sprzeciw nie dlatego, że autor w wielu postulatach nie ma racji, bo ma, ale dlatego, że z punktu widzenia swojej wąskiej dyscypliny (nauki medyczne – przyp. red.) – zresztą bardzo ważnej – chce reformować całą naukę polską, w której wiele instytucji ma kilkusetletnią tradycję. Nasz język nie odróżnia nauki od technologii i od sztuki, a to jest ważne w dyskusji o nauce. Prawdopodobnie autor jest zaangażowany w badania podstawowe, tj. w badania mające odkryć nowe prawa przyrody lub nowe fakty, które istnieją, a które nie są nam dostępne z braku naszej wiedzy o nich.
Na całym świecie uczeni odkrywający nowe prawa przyrody są w mniejszości, chociaż z nich głównie rekrutują się laureaci Nagrody Nobla. W ostatnich dziesięcioleciach, według mojej wiedzy, dwóch polskich uczonych miało szansę być laureatami tej nagrody, gdyby nasze środowisko naukowe miało odpowiednią siłę przebicia (tak, to także jest bardzo ważne w nauce) – prof. Jerzy Konorski, neurofizjolog, uczeń I.P. Pawłowa, za odkrycie razem ze Stefanem Millerem instrumentalnego odruchu warunkowego, i prof. Stefan Pieńkowski za odkrycie kwarka czy innego „diablika” z pogranicza materii i energii.
Czy należy rozwiązać PAN? – nie należy, natomiast należy się zastanowić, czy wszystkie instytuty mają rację bytu w jego strukturze, ale to już jest odrębne zagadnienie.
Co było i jest zmorą polskiej nauki w ciągu ostatniego półwiecza? Nie tylko brak pieniędzy i niskie pensje pracowników nauki, to jest bardzo ważne, ale przede wszystkim niekończące się reorganizacje i zmiany systemowe finansowania nauki oraz piramidalna biurokracja. Trzeba do tego dodać

brak mobilności uczonych

w naszym kraju (problemy mieszkaniowe), co łączy się z naszą biedą. Należy się dziwić, że mimo iż Polska była i ciągle jest biednym krajem, w wielu dziedzinach nauki dorównujemy poziomowi światowemu. Nauka i uczeni potrzebują spokoju, funduszy i czasu na swoje badania, natomiast formy organizacyjne nie mają tu większego znaczenia.
Uczeni japońscy zwykle na całe życie związani są z jednym miejscem badań. W Japonii prawie nie ma uczonych nie-Japończyków, natomiast w Stanach Zjednoczonych pracownicy naukowi wielokrotnie, z nielicznymi wyjątkami, zmieniają miejsce badań. Mobilność młodych uczonych amerykańskich jest zadziwiająca. W USA większość młodych pracowników nauki to nie-Amerykanie. Te różne formy uprawiania nauki wcale nie muszą obniżać jej poziomu – poziom badań naukowych w Japonii i w USA jest podobny.
Moje osobiste doświadczenia od pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych (1963 r.) dzięki Fundacji Rockefellera, za co do dziś jestem wdzięczny, poprzez następne naukowe podróże (przez 15 lat od 1982 r. do 1987 r. byłem koordynatorem naukowym polskiego programu Restorative Neurology Program) wskazują, że w latach 50. i 60. dominowali Anglicy, Holendrzy, Szwedzi oraz trochę Japończyków i Niemców, potem w latach 70. i 80. – Japończycy, Hindusi, trochę Polaków i Węgrów, lata 90. natomiast to dominacja Chińczyków. W ciągu ostatniej dekady ubiegłego wieku 100 tys. Chińczyków studiowało i pracowało naukowo w USA. Z tej liczby 25 tys. wróciło do Chińskiej Republiki Ludowej, pozostali przynajmniej na pewien czas związali swe kariery z gościnnym krajem.
Bodajże dwa lata temu prezes Chińskiej Akademii Nauk w Pekinie, w związku z tworzeniem China Brain Research Institute, zwrócił się do chińskich uczonych z odpowiednich specjalności przebywających w USA, by wrócili do ojczyzny i zajęli stanowiska w instytucie. Przy tym zapewnił im takie same warunki i uposażenia, jakie mieli w Ameryce. Jakie były wyniki jego apelu, nie wiem, ale uważam, że Brain Drain wprawdzie wzbogaca amerykańską naukę, jednak niekoniecznie musi rujnować naukę krajów, z których rekrutują się młodzi uczeni.
Jak potoczy się rozwój badań naukowych w naszym kraju, trudno przewidzieć. Będzie źle, jeśli nakłady na badania będą tak niskie jak obecnie, jeśli będą natomiast systematycznie rosnąć, to nawet złe formy organizacyjne nie zniechęcą zdolnych do badań naukowych, ponieważ uczeni odznaczają się ciekawością świata i wydaje mi się, że to jest głównym motorem wyboru takiej, a nie innej drogi kariery i samorealizacji jednostek. Przy tym chcę powiedzieć, że w polskiej nauce jest

bardzo dużo ludzi konkurencyjnych na rynku światowym.

W sprawie centralizacji – Polska nie jest dużym krajem, stan Teksas, w którym obecnie pracuje pan Wójcik, jest dwukrotnie większy niż Polska, a ponieważ 80% funduszy na badania naukowe, także na nowe technologie, pochodzi z funduszy federalnych, tj. państwowych, wynika z tego, że centralizacja finansowania nauki w Stanach Zjednoczonych jest znacznie bardziej posunięta.
W latach 80. ubiegłego stulecia, po zawieszeniu stanu wojennego, nakłady na naukę wynosiły ok. 2% globalnego produktu narodowego. Mieliśmy zaczątki dobrego systemu wzorowanego na amerykańskim, przystosowanego do naszych warunków i możliwości. Zamiast go ulepszać – pierwsze, co zrobiliśmy po zmianie ustroju – zniszczyliśmy go.
Cieszyłem się, że w każdym roku mogłem zaprosić i finansować pobyty młodych uczonych z Ameryki, Szwecji i innych krajów. To nie były w tamtym okresie duże pieniądze, jednak dawało to satysfakcję, że nie tylko my korzystamy z międzynarodowej indywidualnej wymiany, ale także aktywnie ją finansujemy.
W latach tak źle ocenianych przez doc. Wójcika, których ze względu na wiek nie może znać z autopsji, katedra, w której pracowałem, rozwijała aktywną współpracę naukową z Paryżem (1966-1990), z Londynem (1963-1976), z Houston (1981-1997) i Kijowem (1968-1988).
Zmieniły się czasy, nastąpiła globalizacja i obecnie uczeni głównie komunikują się e-mailami i na gigantycznych kongresach. W chwili obecnej liczą się głównie publikacje w języku angielskim i tu zgadzam się z autorem – dotyczy to głównie nauk podstawowych oraz medycyny, natomiast publikacje tzw. nauk humanistycznych, które w angielskiej sferze językowej są zaliczane do sztuki (art), muszą być publikowane głównie w językach narodowych, bo przecież są częścią ich kultury.
Ciekawostką jest fakt, że we wczesnych latach 50. 13% medycznej literatury światowej było w języku polskim – to przypadek związany z głębokimi zmianami, jakie zaszły po II wojnie światowej w naukach medycznych.
W XIX w. i na początku XX w. medycyna niemiecka – niemieckojęzyczna – miała rangę światową, obecnie dźwignią medycyny światowej są amerykańskie nauki medyczne. Czy tak będzie zawsze? Nie, nie będzie, świat jest w ciągłym ruchu i pojawią się nowe potęgi medyczne, jeśli wcześniej nie zginiemy z winy polityków lub wzrostu populacji ludzkiej.
Ze zdziwieniem niedawno spotkałem w czasopiśmie amerykańskim o zasięgu światowym cytat naszej pracy (J. Bidziński, T. Bacia) z 1974 r., opublikowanej w języku polskim, poświęconej oziębianiu mózgu człowieka w celu leczenia pewnych jego schorzeń. Nasz kompleks niższości kompensujemy cytatami obcojęzycznych autorów, nie znając często bardziej wartościowych prac autorów polskich lub „negliżując” ich osiągnięcia, czego nie robią Amerykanie, Anglicy czy Francuzi.
Na zakończenie proponuję nie burzyć struktur polskiej nauki, raczej udoskonalać jej funkcjonowanie i polepszać finansową kondycję. Eliminować przestarzałe struktury czy ludzi, którzy nie są ciekawi funkcjonowania otaczającego ich świata ani zainteresowani rozwojem ich dyscypliny.
W 1938 r. specjalny wysłannik Massachusetts Institute of Technology przyjechał do Lwowa, proponując prof. Stefanowi Banachowi katedrę w tym instytucie z pensją – otwarte wielkie konto w banku. Prof. Banach nie pojechał do USA, został w Polsce, przeżył wojnę – bo w przeciwieństwie do Boya-Żeleńskiego ewakuował się z Armią Czerwoną. Był członkiem Ukraińskiej i Rosyjskiej Akademii Nauk, człowiekiem bardzo szanowanym w Rosji i na Ukrainie. Zmarł we Lwowie w 1945 r. z powodu nowotworu płuc. Wielka szkoda, bo mógł jeszcze rozsławiać polską naukę.
Nauka

zawsze była międzynarodowa.

Idee i osiągnięcia naukowe nie znają granic ani kurtyn, chociaż w niektórych systemach są lepsze warunki, w innych gorsze. Na szczęście odkrycia naukowe nie zależą od ideologii ani od polityki. Nie podlegają także osądom moralnym. Natomiast technologie powstające na bazie odkryć naukowych podlegają takim osądom – mogą być dobre i szlachetne lub złe i grzeszne.
Uczeni i dokonują odkryć, i tworzą technologie, za które mogą być krytykowani, chociaż już nie zabijani. Były takie czasy, że uczeni ginęli razem ze swoimi księgami na stosach.
Módlmy się, by takie czasy nie powróciły.

Autor jest emerytowanym profesorem medycyny

PS Nie używam słowa naukowcy, bo jak mówił prof. Chałasiński, „naukowcy to coś z nauki i coś z owcy”. W nauce pracują uczeni i pracownicy lub adepci nauki.

 

Wydanie: 14/2003, 2003

Kategorie: Gospodarka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy