Tydzień temu pisaliśmy o pladze, która dotknęła MSZ czasów PiS, czyli o odstrzeliwaniu kandydatów na ambasadorów na ostatniej prostej, a także o odwoływaniu ambasadorów po parunastu miesiącach. I dzieje się to w sytuacji, w której PiS ma wszystko, kontroluje każdy etap wyłaniania i nominacji ambasadora. Sami swoi. A tak sobie podstawiają nogę!
Podawaliśmy też przykłady kandydatów, którzy zostali utrąceni w Sejmie przez pisowską większość w Komisji Spraw Zagranicznych. Ostatnio ofiarą takiego zagrania został Tomasz Szatkowski, typowany do przedstawicielstwa przy NATO. Wcześniej – Karolina Ostrzyniewska (Sztokholm) i Barbara Stanisławczyk-Żyła (Izrael).
Zresztą placówka przy NATO w Brukseli staje się powoli pisowskim gorącym kartoflem. Kiedy MSZ obejmował Witold Waszczykowski, kierował nią Jacek Najder, doświadczony dyplomata, z gatunku tych, co błędów nie popełniają. Ale Najder stał ością w gardle PiS, źle oceniano jego zachowanie po katastrofie smoleńskiej, poza tym w Brukseli urzędował od roku 2011, więc było wiadomo, że będzie zjeżdżał do Polski.
Owszem, było wiadomo. A skończyło się tak, że Najder misję zakończył 31 grudnia 2016 r., partia rządząca zaś do maja 2017 r. nie potrafiła wyłonić jego następcy. Jak mówiono, trwał bój między Antonim Macierewiczem a prezydentem Dudą, kto zostanie ambasadorem przy NATO: czy człowiek z MON, czy z MSZ. Personalnie sprowadziło się to do rywalizacji między Tomaszem Szatkowskim (MON) i Markiem Ziółkowskim (MSZ), byłym ambasadorem w Kijowie i w Kenii.
Ostatecznie górą byli prezydent i MSZ. W maju 2017 r. Ziółkowski został zatwierdzony jako stały przedstawiciel RP przy NATO. Pół roku bez ambasadora na tak ważnej placówce? Choć był rok, by następcę Najdera przygotować? Ten wstyd ekipy PiS nie dopadł. Ba! Nie minęło półtora roku, jak poproszono Ziółkowskiego o powrót do kraju i ogłoszono, że na jego miejsce pojedzie… Szatkowski.
Gdzie tu logika? Nie ma jej. A dopełnieniem bałaganu była sejmowa komisja, która zatrzymała Szatkowskiego w drodze do Brukseli.
Choć my przypuszczamy, że więcej do powiedzenia miał tu Andrzej Duda, który czuje wyjątkową miętę do blokowania już wcześniej ustalonych kandydatur.
Tak było chociażby z kandydatem na ambasadora w Norwegii. Otóż sejmowa komisja przegłosowała 22 marca 2017 r. kandydaturę Jarosława Łasińskiego na ambasadora w Oslo. Ale prezydent nie podpisał mu listów uwierzytelniających, tym samym zatrzymując go w Warszawie. Skutecznie. Bo dziewięć miesięcy później, w grudniu, MSZ zaprezentowało nową ambasador w Norwegii, Iwonę Woicką-Żuławską.
A że placówka w Oslo przez rok nie miała ambasadora? To dla ekipy rządzącej nie był problem. Ona takimi sprawami się nie przejmuje.
Podobnie było z ambasadą w Pekinie. Tu poszukiwania kandydata na szefa placówki trwały miesiącami. W końcu zdecydowano się na Wojciecha Zajączkowskiego, wcześniej ambasadora w Rumunii i w Rosji. Ale było to zwycięstwo niepełne, bo prezydent przez kilka miesięcy zastanawiał się, czy go puścić do Pekinu, czy nie. W końcu, w grudniu 2017 r., już po świętach, powiedział – tak.
Takie to są kaprysy władzy.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy