Znieważona wolność słowa

Znieważona wolność słowa

Zdobywcy najbardziej prestiżowej nagrody dziennikarskiej okazali się, zdaniem sądu, kłamcami na usługach biznesu

Zwracam się z prośbą – pisze Mariusz Łapiński, były minister zdrowia, do przewodniczącej ZG Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Krystyny Mokrosińskiej – o odebranie nagrody Kategorii I przyznanej w 2003 roku dziennikarzom Małgorzacie Soleckiej i Andrzejowi Stankiewiczowi przez SDP za cykl artykułów „Leki za miliony dolarów”, w dzienniku „Rzeczpospolita”, opisujących i analizujących – jak podano w uzasadnieniu – „korupcyjne powiązania ekipy ministra Łapińskiego”.
Dalej autor listu informuje, że właśnie w Sądzie Najwyższym zapadł ostateczny wyrok, wskazujący na brak elementarnej rzetelności dziennikarskiej tych dwojga autorów i łamanie przez nich podstawowych zasad etyki dziennikarskiej. Jednocześnie postępowanie prokuratorskie wszczęte na podstawie wspomnianych publikacji zostało umorzone z powodu niestwierdzenia czynu zabronionego.
– W przypadku braku reakcji ze strony SDP – uprzedza Mariusz Łapiński – będę się domagał odszkodowania od stowarzyszenia i przeprosin w drodze sądowej, ponieważ użycie mojego nazwiska w uzasadnieniu przyznania nagrody było naruszeniem moich dóbr osobistych.
Dla ścisłości – autor listu nieprecyzyjnie nazywa nagrodę zdobytą przez czołówkę dziennikarzy śledczych z „Rzeczpospolitej”. W rzeczywistości nazywa się ona Główną Nagrodą Wolności Słowa i jest przyznawana za „publikowanie w obronie demokracji i praworządności, demaskowanie nadużyć władzy, korupcji, naruszania praw człowieka i obywatela”. Poza prestiżem jej laureaci zyskali 15 tys. zł.
Podobne w treści pismo zostało wysłane do Aleksandra Smolara, prezesa Fundacji im. Batorego, która również za ten sam cykl artykułów przyznała w 2003 r. Małgorzacie Soleckiej i Andrzejowi Stankiewiczowi najwyższą I nagrodę (w wysokości 8330 zł) w konkursie realizowanym we współpracy z Helsińską Fundacją Praw Człowieka pod hasłem „Tylko ryba nie bierze?”.
W uzasadnieniu napisano: – Kryteriami oceny nadesłanych artykułów były: rzetelność i obiektywizm w przedstawianiu faktów, ciągłość w śledzeniu opisywanej sprawy, samodzielne pozyskiwanie informacji i materiałów oraz dobry warsztat dziennikarski. Nagrodzony cykl artykułów w najwyższym stopniu spełnia kryteria konkursu; dotyczy bardzo ważnego społecznie problemu, pokazuje mechanizmy, których analiza może pozwolić na wyciągnięcie wniosków dotyczących uniknięcia korupcji w przyszłości – w tym przypadku procedury wprowadzania leków na listy leków refundowanych. Należy docenić fakt, iż autorzy zawsze dawali obwinionym stronom możliwość ustosunkowania się do zarzutów. Kapituła pragnie podkreślić fakt wykształcenia się dobrej szkoły „dziennikarstwa śledczego” w redakcji „Rzeczpospolitej” – w dzienniku tym wszystkie sprawy korupcyjne opisywane są w sposób bardzo rzetelny.

Gabinet ministra wylęgarnią korupcji

Ten proces trwał cztery lata. Małgorzata Solecka i Andrzej Stankiewicz, dziennikarze śledczy wówczas pracujący w redakcji „Rzeczpospolitej” (dziś w „Newsweeku-Polska”), zostali pozwani przez Waldemara Deszczyńskiego, byłego szefa gabinetu politycznego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego. Chodziło o ochronę dóbr osobistych, naruszoną w cyklu publikacji „Leki za miliony dolarów”.
Sprawa przeszła przez wszystkie instancje aż do Sądu Najwyższego.
Sąd nakazał pozwanym przeprosić Deszczyńskiego na pierwszej stronie „Rzeczpospolitej” grubą czcionką za nieprawdziwe stwierdzenie, jakoby proponował wprowadzenie leku na listę refundacyjną ministra zdrowia w zamian za wielomilionową łapówkę. Sąd uznał, że jest to narażenie byłego dyrektora na utratę dobrego imienia i zaufania potrzebnego do wykonywania działalności publicznej i zawodowej. Z tytułu zwrotu kosztów procesu dziennikarze muszą zwrócić poszkodowanemu 6,5 tys. zł oraz wpłacić 5 tys. zł za wpis sądowy.
Na temat Mariusza Łapińskiego sąd się nie wypowiadał, bo faktycznie nie on był oskarżany o wzięcie łapówki. Aczkolwiek publikacje w „Rzeczpospolitej” i komentarze do nich kierownictwa redakcji sugerowały, że wylęgarnią korupcji jest sam gabinet ministra. Jeden z artykułów dwojga reporterów śledczych, opatrzony jednoznacznym tytułem „Korupcja w resorcie zdrowia”, otwierają na wstępie dwa zdjęcia niczym z listów gończych: Łapińskiego i Deszczyńskiego.
A Jan Skórzyński, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, napisał: – Wszczęte na skutek naszej publikacji śledztwo przyniesie odpowiedź na pytanie o odpowiedzialność prawną Waldemara Deszczyńskiego (…) w sprawie „Leki za łapówkę”. (…) Nie ulega wątpliwości, że za korupcjogenny układ, jaki powstał w resorcie ochrony zdrowia, odpowiada osobiście jego były szef Mariusz Łapiński.
Atakowany codziennie Łapiński żądlił jak miotający się skorpion. To nie przysparzało mu zrozumienia nawet w gronie partyjnych towarzyszy. A już media miały bulwersujący news. W rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet były minister wykrzyczał: – Nie mając żadnych praktycznie dokumentów, obrzuca się ludzi błotem, a następnie robi z tego wielką aferę, że wszystkie korupcje są związane z SLD, który jawi się jako partia o nieczystych rękach.
Reakcją było oświadczenie SDP i Transparency International Polska, że bezprecedensowy atak na dziennikarzy byłego ministra zdrowia jest próbą ograniczenia wolności słowa w Polsce.

Sznurki dyrektora MSD

Sąd bardzo poważnie potraktował oskarżenie liczącego się dziennika III RP. Uzasadnienie ostatecznego wyroku ma ponad sto stron.
Przyznano rację Deszczyńskiemu, gdy twierdził, że wbrew temu, co podnosili w swych publikacjach dziennikarze, artykuł powstał nie w obronie interesu społecznego, lecz na zamówienie MSD – amerykańskiego koncernu farmaceutycznego zabiegającego o umieszczenie na liście leków refundowanych swojego specyfiku. Dyrektor tej firmy, Atle Flo, zwrócił się do prasy z zamiarem doprowadzenia do pomyślnych dla niego rozwiązań, dziennikarze zaś spełnili te oczekiwania.
Dziennikarze nie przyłożyli się do zbierania materiałów. Nie przejmowali się tym, że dyrektor Atle Flo nie uczestniczył w rozmowach z Deszczyńskim, a pracownik firmy, który mu relacjonował przebieg spotkania, nie znał języka polskiego. Drugi zaś pracownik firmy, który tłumaczył rozmowę, twierdził, że Deszczyński nie składał żadnej propozycji korupcyjnej. I właśnie z tą osobą dziennikarze nie rozmawiali. W tej sytuacji obowiązkiem rzetelnego dziennikarza było uzyskanie informacji u źródła, czyli od Łukasza Zybaczyńskiego – przedstawiciela koncernu. Śledczy z „Rzeczpospolitej” tego nie zrobili. Zaufali materiałom położonym im na biurko, tymczasem zeznania Zybaczyńskiego przed sądem w pełni potwierdziły wersję Deszczyńskiego.
Również postępowanie karne prokuratury wobec byłego dyrektora gabinetu ministra zdrowia wszczęte na podstawie artykułów w „Rzeczpospolitej” nie potwierdziło postawionego zarzutu, że żądał on łapówki.
Deszczyński poniósł niewymierne straty na skutek ogłoszenia go łapownikiem. Jak zeznała jego żona, po serii artykułów w czołowym dzienniku wielu znajomych odwróciło się od nich. Ona, z zawodu notariusz, straciła klientów. Ich dzieci szykanowano w szkole. Upadła firma, w której byli udziałowcami. Deszczyński, jeszcze nie tak dawno człowiek sukcesu, z licznymi kontaktami biznesowymi za granicą, długo nie mógł znaleźć pracy.

Kwity na biurko

Sąd Najwyższy uznał, że uhonorowana wysokimi nagrodami dwójka reporterów popełniła rażące wykroczenie przeciwko prawu, choć ich sprawa rozpatrywana była w okresie, gdy mocą odmiennego niż dotąd orzecznictwa SN dziennikarzy usprawiedliwiało samo dochowanie wymogu staranności w zbieraniu informacji. Niezależnie od ostatecznych efektów tych działań.
Jednak dziennikarze „Rzeczpospolitej” wbrew temu, co sądziła Fundacja im. Batorego, nie napracowali się przy gromadzeniu materiałów do publikacji. Nie zadali sobie trudu porozmawiania z Zybaczyńskim. Nie obudził ich czujności fakt, że dyrektor Atle Flo życzył sobie, aby kontaktowali się tylko z osobą przez niego wskazaną. Nie zainteresowali się, dlaczego szef zagranicznego koncernu z tak bulwersującą informacją o łapówce zażądanej przez wysokiego urzędnika zgłosił się do redakcji dopiero po kilku miesiącach od rzekomego zdarzenia. Przyszli laureaci Głównej Nagrody Wolności Słowa tak naprawdę byli bezwolnymi narzędziami w ręku szefa amerykańskiego koncernu, który notabene sam uważał ich za „istotnych graczy w dziedzinie zdrowia publicznego”, jak to powiedział na jednej z rozpraw.
Nasilony atak na byłych wysokich rangą urzędników resortu zdrowia na łamach „Rzeczpospolitej”, który ciągnął się ponad dwa lata, wspierały solidarnie „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek” i inne media. Wedle zasady: kropla drąży skałę nie mocą, ale częstością spadania. Pod tym względem solidarność większości dziennikarzy w poparciu właśnie popularnej tezy, że rządząca lewica jest przeżarta korupcją, była jak monolit.
„Newsweek” np. alarmował, a „Gazeta Wyborcza” gorliwie to wyeksponowała, że zamieszany w aferę lekową były minister Łapiński wielokrotnie odwiedzał kierownictwo (lewicowe) ABW. (W domyśle, aby ukręcić sprawie łeb – HK). – Wiemy, że ok. 10 razy dzwonił do szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego i blisko 70 razy do jego zastępcy Pawła Pruszyńskiego – podaje tygodnik. Wprawdzie i ABW, i Mariusz Łapiński zaprzeczyli tej informacji, ale dziennikarze nie mieli wątpliwości: – Informację o możliwej korupcji współpracownika ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego (chodzi o Waldemara Deszczyńskiego, byłego szefa gabinetu politycznego ministra – przyp. HK) ABW uzyskała kilka miesięcy przed jej ujawnieniem w prasie. Nic jednak nie zrobiła, aby aferę wyjaśnić. Sprawa ruszyła dopiero, gdy przedstawiciele jednej z firm medycznych skontaktowali się z „Rzeczpospolitą”, przekazując informacje o nadużyciach.
– Nie ma w tym nic dziwnego – miał powiedzieć dziennikarzom szef ABW – blisko jedna trzecia śledztw zaczyna się od sygnału w mediach.

PS. 12 czerwca w Sądzie Apelacyjnym sprawę z redakcją „Rzeczpospolitej” oraz Małgorzatą Solecką i Andrzejem Stankiewiczem wygrał również Aleksander Nauman. Dziennikarze mają go przeprosić za oszczercze publikacje o aferze sprzętowej w szpitalach. Równo dwa lata temu zdobywcy Głównej Nagrody Wolności Słowa napisali w swym dzienniku, że Aleksander Nauman, były wiceminister zdrowia i były szef NFZ, jest współwłaścicielem szwajcarskiej spółki Pharmakon, która brała udział w wyłudzeniu od polskich szpitali 100 mln zł. Dziennikarzom została kasacja w Sądzie Najwyższym.
Dla przypomnienia: chodzi o to, że w latach 1995-1996 Pharmakon wstawiał do szpitali drogi sprzęt medyczny, przekonując dyrektorów, że nie muszą za niego płacić. Polski przedstawiciel Pharmakonu posługiwał się listem polecającym od dyrektora departamentu w Ministerstwie Zdrowia. Potem jednak faktury za darowany rzekomo sprzęt wraz z ogromnymi odsetkami zaczęły napływać do szpitali. Ale budżet państwa nie stracił ani złotówki, tylko Big Bank Gdański obracający wierzytelnościami.
Afera wykryta przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej” skończyła się aktami oskarżenia dwóch urzędników resortu zdrowia i dyrektorów kilku szpitali. W sądzie zostali uniewinnieni.
W czerwcu 2003 r. „Rzeczpospolita”, przypominając tę sprawę, napisała, że Nauman miał z nią ścisły związek. Po tej publikacji warszawska prokuratura wszczęła postępowanie sprawdzające. Nauman podał dziennik do sądu.


Sprostowanie
do artykułu „Znieważona wolność słowa” opublikowanego w „Przeglądzie” nr 25/2007 z dnia 18.06.2007 r.

Nie jest prawdą, że „12 czerwca w Sądzie Apelacyjnym sprawę z redakcją »Rzeczpospolitej« oraz Małgorzatą Solecką i Andrzejem Stankiewiczem wygrał również Aleksander Nauman”.
W sprawie o opublikowanie sprostowania pozwanym był wyłącznie reprezentowany przeze mnie Redaktor Naczelny dziennika „Rzeczpospolita”, a nie żadna „redakcja”, czy też jakakolwiek inna osoba.
Nie jest więc prawdą, że „dziennikarze mają go przeprosić” za jakiekolwiek publikacje oraz że „Nauman podał dziennik do sądu”. Sprawa dotyczyła roszczenia o opublikowanie sprostowania A. Naumana, a nie ochrony jego dóbr osobistych. Wyrok Sądu Apelacyjnego nie nakazuje przeproszenia A. Naumana za cokolwiek, a „dziennik” nigdy nie był i nie mógł być „podany do sądu”.
Adw. Jacek Kondracki

SPROSTOWANIE
do artykułu „Znieważona wolność słowa”, opublikowanego w „Przeglądzie” nr 25/2007 z dnia 18 czerwca 2007 r.
Nie jest prawdą, że „12 czerwca w Sądzie Apelacyjnym” sprawę ze mną wygrał Aleksander Nauman. Nigdy przeciwko mnie nie było prowadzone żadne postępowanie sądowe z powództwa A. Naumana.
Nie jest więc prawdą, że „mam go przeprosić” za jakiekolwiek publikacje. Nigdy nie zapadł żaden wyrok nakazujący mi przeproszenie A. Naumana za cokolwiek.
Andrzej Stankiewicz
Wyjaśnienie

Aleksander Nauman wniósł pozew do sądu przeciwko redaktorowi naczelnemu redakcji „Rzeczpospolitej”, która odmówiła mu zamieszczenia sprostowania treści zawartych w artykule Małgorzaty Soleckiej i Andrzeja Stankiewicza pt. „Darowizny na koszt państwa” z dnia 27 czerwca 2003 roku. Wyrokiem Sądu Okręgowego, a następnie Apelacyjnego, redaktor naczelny musi bezpłatnie wydrukować w całości tekst przygotowany przez powoda, stanowiący zdaniem sądu „sprostowanie nieprawdziwych i nieścisłych informacji oraz odpowiedź na stwierdzenia zagrażające dobrom osobistym Aleksandra Naumana”.

Helena Kowalik

19.08.2007 r. Nr 33/2007

Wydanie: 2007, 25/2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy