Do zobaczenia w Nowym Roku

Do zobaczenia w Nowym Roku

Zanim zostałem pisarzem, byłem zapisywaczem. Sporządzałem więcej notatek, niż dziś piszę, było coś nieomal kompulsywnego w skrzętnym notowaniu wszystkich wydarzeń, jakbym miał przekonanie, że to, co niezapisane, nie wydarzyło się w pełni. Oprócz spisywania życia na bieżąco w dzienniku miałem manię katalogowania wszystkich istotnych przeżyć, w dodatku każde z nich opatrywałem wartościującą notą. Część tych rejestrów prowadzę do dziś, stąd np. wiem, że odwiedzona przeze mnie w ubiegłym tygodniu nowo odkryta grota jurajska dostała numer 926 i coraz bliżej jestem poznania okrągłego tysiąca różnych grot. W czasach galopującej adolescencji prowadziłem nawet hurraoptymistyczny spis cudzołożnic, zakładając, że i on sięgnie co najmniej Pilchowskich standardów, tymczasem jako niewolnik seryjnej monogamii okazałem się w tej dziedzinie poczciwiną. Notowałem także wszystko, co przeczytane, obejrzane, usłyszane, a nawet wypite, prowadziłem raptularze oka, ucha i podniebienia – pobierając za to honoraria w pismach literaturo- i filmoznawczych, muzykologicznych tudzież winiarskich. Zazdroszczę sobie tej skrupulatności sprzed lat, zamiłowanie do porządkowania i utrwalania wszystkiego, co się mnie tyczy, było rodzajem nieszkodliwego egotyzmu, wiedzionego przeczuciem starości, którą spędzę na czytaniu pamiętników i rzewnym wspominaniu czasu minionego. Tylko że im bliżej starości, tym mniej mi się chce wspominać, a tym więcej żyć.

Mamy jednakowoż czasy, w których we wszystkim wyręczają nas najrozmaitsze aplikacje wymagające wyłącznie naszych opuszków palców i trzeba być wyjątkowo leniwym, żeby się im oprzeć. Dzięki jednej z nich wiem, co widzę. Na ekranach. A jako że schyłek roku wzmaga w kinomanach potrzebę podsumowań, uraczę szanownych czytelników wnioskami ze wglądu w moje filmwebowe kliknięcia. Mam swój profil do oceniania filmów, ale odnotowuję w nim tylko te, którym wystawiłem najwyższe noty, od ósemki, czyli dzieła „bardzo dobrego”, wzwyż. W 2022 r. żadnej premiery kinowej tak nie oceniłem, zobaczyłem za to sporo dobrego z bliższej lub nieco dalszej przeszłości.

Być może za sprawą wojny ułatwiono nam dostęp do kultury ukraińskiej, a także do jej współczesnej, nadzwyczaj ciekawej kinematografii. Od niedawna dostępne jest w streamingu „Odbicie” – nowy film Walentyna Wasjanowycza, którego bacznie obserwuję od czasu porażającej „Atlantydy”. To artysta totalny, reżyser i operator rozlubowany w statycznych mastershotach, mistrz głębokich planów, w autorskich obtregalderazach bez litości pokazujący okropności wojny w Donbasie i spustoszenia, jakie czyni w ludzkich umysłach. To kino najwyższej próby, ale bez znieczulenia, tymczasem okazuje się, że Ukraińcy potrafią też opowiadać historie mimowojenne, młodzieńczo żwawe i niosące nadzieję, jak rewelacyjny „Przystanek – Ziemia” Kateryny Gornostaj z udziałem naturszczyków – maturzystów z kijowskiego liceum.

Wciąż zadziwia mnie kino rumuńskie, w którym każdego roku odkrywam dla siebie nowego wybitnego twórcę, a hossa tej kinematografii trwa już co najmniej od Złotej Palmy dla Cristiana Mungiu sprzed 15 lat. Poniewczasie dowiedziałem się o istnieniu Radu Munteana, który wrócił arcydzielnie tragikomicznym „Întregalde”, a oglądane retrospektywnie jego poprzednie dzieła, takie jak „Wtorek, po świętach” czy „Boogie”, każą mi w nim widzieć twórcę równie wybitnego jak jego imiennik Radu Jude czy Florin Şerban.

Spośród hollywoodzkich superprodukcji największą frajdę sprawił mi remake „Zaułka koszmarów” dokonany przez Guillerma del Toro z wyjątkowym smakiem i gwiazdorską obsadą. W archiwach wygrzebałem genialną adaptację Hamsunowskiego „Głodu” z fantastyczną rolą Pera Oscarssona i niepokojącą muzyką Krzysztofa Komedy, nieznaną mi dotąd nie wiedzieć czemu, klasyczną i o niebo lepszą od tej Polańskiego adaptację „Olivera Twista” z pamiętnym Alekiem Guinnessem w roli Fagina, a także wspaniały etnohorror „Wij” z 1967 r. według Nikołaja Gogola, czyli ukraińskiego pisarza Mykoły Hohoła, żeby było na propsie. Wszystkie te filmy dostępne w necie polecam na noworoczno-trzejkrólowe wieczory i poranki (poza chyba Wasjanowyczem, który może nie znieść zderzenia z choinkowo-bombkową atmosferą).

Wydanie: 2022, 53/2022

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy