Żołnierze nierówni po śmierci

Żołnierze nierówni po śmierci

Niemcy przenieśli w Polsce swoich żołnierzy na 13 nowych cmentarzy, Polacy nie stworzyli w Niemczech miejsca gromadzącego szczątki polskich ofiar

Pewne rocznice z upływem lat czy dekad odchodzą w zapomnienie. Sądzę, że nie dotknie to rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej nad hitlerowskimi Niemcami. Na żołnierskich cmentarzach pochylamy wówczas głowy bądź odnosimy się do tych miejsc z szacunkiem. Ten cywilizacyjny odruch nie jest u nas niestety powszechnie akceptowany. Do podjęcia powyższego tematu, medialnie dotychczas nieobecnego, zdopingował mnie fragment felietonu Bronisława Łagowskiego: „Także w Izraelu 9 Maja jest świętowany. Ordery radzieckie z dumą się nosi. W Polsce pomniki i inne symbole ku czci armii radzieckiej są niszczone, groby profanowane, wizerunki bohaterów sowieckich obalane, jak pomnik gen. Czerniachowskiego, Polaka po matce, nawiasem mówiąc” (PRZEGLĄD nr 9/2019).

Sięgnąłem do oficjalnych, dostępnych w Warszawie, źródeł rosyjskich. Czerwonoarmistów poległo na ziemiach polskich ok. 600 tys. Szczątki zwłok zebrano z ok. 30 tys. miejsc i pochowano po wojnie w ponad 600 zbiorowych mogiłach bądź na cmentarzach. Największy cmentarz radziecki – w Braniewie – liczy 31 tys. mogił. Prawną podstawą pielęgnowania tych miejsc jest Umowa między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o grobach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji. Podpisali ją 22 lutego 1994 r. w Krakowie ministrowie spraw zagranicznych obu państw. Umowa nakłada na Polskę obowiązek dbania o rosyjskie miejsca pamięci, a Rosję obowiązuje to samo wobec polskich mogił na jej obszarze.

Jednoznaczną treść umowy łamie jednak pisowska Polska. Wręcz ją ignoruje, usuwając np. pomniki poświęcone radzieckim bohaterom walk. Usprawiedliwia to przed opinią publiczną twierdzeniem, że umowa dotyczy tylko cmentarzy. Tymczasem w kilku miejscach umowy wyraźnie wymienia się także pomniki. W art. 2 czytamy: „Urządzenie miejsc pamięci i spoczynku przewiduje wyznaczenie ich granic, postawienie nagrobków, znaków pamięci, pomników lub innych obiektów upamiętniających”. Art. 3 głosi: „Strony utrzymują miejsca pamięci i spoczynku, zapewniając ochronę grobów, nagrobków, pomników i innych obiektów upamiętniających oraz zazielenienie i zachowanie ich w należytym porządku”. Występujące wielokrotnie w umowie określenie miejsce pamięci – logicznie rzecz biorąc – odnosi się również do pomników. Każdy bowiem pomnik upamiętnia nie tylko bohaterów walczących, lecz także poległych, a więc groby. Strona rosyjska zresztą nigdy nie podpisałaby umowy wyłączającej pomniki. Pisowskie władze bezpodstawnie wmawiają opinii publicznej, że umowa nie obejmuje pomników. 24 marca 2018 r. usunięto w Legnicy postawiony tam przed 67 laty pomnik symbolizujący uściskiem dłoni żołnierzy radziecko-polskie wojenne braterstwo broni. Takim postępowaniem wymazuje się w dodatku pamięć i wiedzę o zmaganiach Ludowego Wojska Polskiego przy wyzwalaniu Polski.

PiS łamie umowę międzyrządową nie tylko usuwaniem pomników. Medialna antyrosyjska kampania zachęca także różne indywidua do bezkarnego bezczeszczenia i niszczenia miejsc pamięci czerwonoarmistów. Według rosyjskich danych w latach 2014-2018 naliczono 112 takich przypadków. Dane te można uznać za niepełne, gdyż nie sposób sprawdzić corocznie ponad 600 miejsc pamięci. Schwytanie i ukaranie sprawców to dla policji z reguły wielki problem.

Cmentarzy Wehrmachtu, agresora, który pozostawił w Polsce bardzo dotkliwe zniszczenia, ludzkie i materialne, chuligańska ręka od ponad ćwierć wieku nie dotyka. Zapewnienia takie otrzymałem z kompetentnego źródła niemieckiego.

Mam podstawy sądzić, że niszczenie radzieckich pomników i cmentarzy jest skutkiem polityki historycznej uprawianej przez PiS i podległe mu media. Patologiczną tego ilustracją może być wmontowany w mur cmentarza na Powązkach w Warszawie napis: „Tu była trzecia brama Powązek, którą zniszczyła armia sowiecka”. Czyżby w rejonie Powązek nie było walk? Sądzę, że mimo antyrosyjskiej ofensywy propagandowej zdecydowana większość społeczeństwa traktuje miejsca pamięci czerwonoarmistów z szacunkiem.

Czynności opiekuńcze na radzieckich miejscach pamięci przebiegają dwutorowo. Strona polska czuje się zobowiązana dbać o czystość, schludny wygląd mogił i dokonuje drobnych napraw. Umowa międzyrządowa obowiązków siłą rzeczy nie rozbudowuje. Według przekazywanych Rosji przez stronę polską danych, w ciągu siedmiu lat 2010-2016 te czynności obciążały nasz budżet kwotą ponad 2 mln dol. Rosjanie z własnej inicjatywy pokrywają większe remonty, które ich zdaniem pochłonęły w tym czasie ponad 5 mln dol.

Z kolei cmentarze poległych żołnierzy Wehrmachtu po deklaracji Mazowiecki-Kohl z listopada 1989 r. zaczęły powstawać pod nadzorem niemiecko-polskiej grupy roboczej w błyskawicznym tempie. W latach 1990-2017 na 13 nowo utworzone cmentarze ekshumowano ponad 160 tys. szczątków żołnierzy niemieckich spośród około pół miliona poległych na naszych ziemiach.

Nie jest wykluczone, nawet prawdopodobne, że na tym czy innym cmentarzu spoczywają też szczątki jakiegoś gestapowca czy SS-manna z obozu koncentracyjnego, który pod koniec wojny ratował się mundurem szeregowego wehrmachtowca. Takie są także nieuniknione skutki wojny. Robocza komisja polsko-niemiecka baczyła, by do takich sytuacji nie dochodziło.

Kiedy w 2004 r. ratyfikowano Umowę między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Republiki Federalnej Niemiec o grobach ofiar wojen i przemocy totalitarnej, wspomnianych wyżej 13 cmentarzy już istniało. W zasadzie ta umowa zamknęła czas ekshumacji. Obecnie zdarzają się jedynie pojedyncze przypadki znajdowania szczątków wermachtowców. Na przykład w październiku 2016 r. w Kościerzynie ekshumowano i przeniesiono na jeden z cmentarzy szczątki 236 żołnierzy Wehrmachtu. Wiadomość, gdzie ich szukać, nadeszła z Kassel i była doskonale udokumentowana.

Zgodnie z generalnie obowiązującą zasadą, cały ciężar opieki nad grobami poległych dźwiga państwo, na którego terytorium groby te się znajdują. Polsko-niemiecka umowa rządowa nie zachowuje tej zasady. Zobowiązuje ona Polskę jedynie do pielęgnacji grobów wojennych żołnierzy zmarłych na naszym terenie w I wojnie światowej. Zachowało się takich miejsc jeszcze około tysiąca. Do ich utrzymania Niemcy z własnej inicjatywy dokładają trochę euro.

A co z cmentarzami Wehrmachtu? Umowa międzyrządowa milczy na ten temat. Uznano jednak, że obarczenie Polski dużymi kosztami ich utrzymania byłoby rozwiązaniem niesprawiedliwym, ponieważ nie ma tu zasady wzajemności. W Niemczech bowiem zachowały się jedynie pojedyncze groby polskie na cywilnych cmentarzach, np. więźniów obozów koncentracyjnych, robotników przymusowych czy nieliczne kwatery żołnierzy gen. Maczka bądź innych jednostek, które walczyły na Zachodzie. Cały ciężar finansowy pielęgnacji cmentarzy niemieckich w Polsce wziął więc na siebie Niemiecki Związek Ludowy Opieki nad Grobami Wojennymi (Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge) z siedzibą w Kassel. Są to kwoty niemałe, wynoszą 250-300 tys. euro rocznie. Pomnożone przez minione już ćwierć wieku dają kwotę wielomilionową. Od 1994 r. działa w Warszawie założona przez związek z Kassel Fundacja Pamięć, która m.in. nadzoruje pielęgnację cmentarzy. Każdy z nich ma stałego opiekuna.

Volksbund organizuje także w naszym kraju dwutygodniowe młodzieżowe obozy polsko-niemieckie z myślą przewodnią: dbajmy o pokój. Ich uczestnicy porządkują cmentarze, lecz staraniem organizatorów jest to, by młodzi ludzie przy okazji odwiedzili też polski cmentarz wojenny lub mogiłę poległych. Takich obozów zorganizowano dotychczas ponad 150. Volksbund zaprasza także na cmentarze Wehrmachtu żołnierzy Bundeswehry. Dochodzi wówczas do kontaktu z polskimi żołnierzami.

Odkryłem jednak, że Volksbund działa w Polsce nieformalnie. Nie potrafiono mi pokazać jakiegoś druku polsko-niemieckiego, sankcjonującego jego działalność w naszym kraju. Wydaje mi się, że taka luka prawna jest niekorzystna dla obu stron.

Niemiecki Związek Ludowy Opieki nad Grobami Wojennymi to najstarsze tego rodzaju stowarzyszenie na świecie. W tym roku obchodzi 100-lecie istnienia, założono go wkrótce po I wojnie światowej. Dziś zrzesza 300 tys. aktywnych członków i ofiarodawców. Opiekuje się ponad 800 niemieckimi cmentarzami wojennymi w niemal 50 krajach. Błędne jest powszechne przekonanie, że finansuje je rząd niemiecki. Otóż ok. 70% działalności związku finansowane jest ze składek i darów, wpływów z tytułu spadków i zapisów testamentowych oraz z corocznych kwest ulicznych. Resztę wydatków pokrywa rząd. Ta formuła utrzymuje się od dziesiątków lat.

Przy okazji polskie postscriptum. Pamięć o poległych w II wojnie światowej jest godnie chroniona zarówno morzem tekstów, jak i miejsc cmentarnych oraz pomników. Głównie jest to spuścizna po PRL. Wyróżniam „Przewodnik po upamiętnionych miejscach walk i męczeństwa. Lata wojny 1939-1945” o objętości 900 stron, którego czwarte wydanie, w nieosiągalnym dziś nakładzie 10 tys. egzemplarzy, ukazało się w 1988 r. To naukowe opracowanie rejestruje co najmniej setki miejsc pamięci w całym kraju. Dla samej Warszawy rezerwuje kilkanaście stron z niezliczonymi pojedynczymi faktami w rodzaju: „ul. Kazimierzowska 51. Tablica na ścianie budynku ku czci prof. Romana Kuntzego, rozstrzelanego przez Niemców 22 sierpnia 1944 r.”, „ul. Idzikowskiego 4. Monolit, 18 września 1944 r. hitlerowcy rozstrzelali w mieszczącym się tu punkcie sanitarnym 40 rannych i chorych powstańców”.

Zaskoczyła mnie natomiast wiadomość, że powołaną w 1947 r. Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, której od transformacji przewodniczył Andrzej Przewoźnik (zginął w katastrofie smoleńskiej), władze pisowskie zredukowały do poziomu biura, które umiejscowili w Instytucie Pamięci Narodowej jako jeden z wydziałów. W dodatku w IPN znalazła zatrudnienie tylko część pracowników byłej Rady, pozostali trafili do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Miejsca Polaków poległych za granicą to nie tylko Monte Cassino. To także cmentarze wojenne w Narwiku, Tobruku, Mersa Matruh, w Ankonie, Loreto, Bolonii, Newarku, Bredzie, Driel, no i chociażby jedno na wschód od Bugu, pod Lenino. Obeliski, pomniki, zbiorowe mogiły. Czy wszystkie zadbane?

Podczas gdy Niemcy potrafili w Polsce w ciągu kilku lat przenieść na 13 nowych cmentarzy swoich żołnierzy, Polacy od 1989 r. nie byli w stanie stworzyć w Niemczech choćby jednego cmentarza gromadzącego rozproszone szczątki polskich ofiar. Czy i kto opiekuje się tymi grobami po upływie pół wieku? Nie wiadomo, brak takiej informacji. A przecież Polacy mogli tutaj otrzymać wsparcie ze strony państwa niemieckiego, bowiem umowa międzyrządowa głosi: „Rząd Republiki Federalnej Niemiec gwarantuje utrzymanie, renowacje i pielęgnowanie na własny koszt polskich grobów i cmentarzy wojennych położonych na terytorium RFN”.

Związek w Kassel wydał w językach niemieckim i polskim dwa bardzo obszerne foldery, ilustrowane zdjęciami cmentarzy Wehrmachtu w Polsce. Odwiedzają te groby rodziny i turyści z Niemiec. Polakom nie wystarczyło 30 lat transformacji, by wydać chociaż jeden folder lub informator ze zdjęciami grobów i cmentarzy Polaków poległych poza granicami. Zainteresowałby biblioteki, instytucje wojskowe, nawet niektóre biura turystyczne.

Swoimi refleksjami chciałem podzielić się z rzecznikiem prasowym Ministerstwa Obrony Narodowej, lecz w warszawskim biurze numerów stacjonarnych powiedziano mi, że nie mają numeru centrali MON. Innych ministerstw owszem. Pomyślałem, że to może jakaś tajemnicza decyzja NATO, ale okazało się że niemieckie ministerstwo obrony oferuje zainteresowanym aż dwa numery centrali. Tak już toczy się nasz polski los.

Fot. Dawid Chalimoniuk/Agencja Gazeta

Wydanie: 20/2019, 2019

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 31 maja, 2020, 13:00

    W „republice bananowej” bo tak trzeba nazwać tereny Polski (istniała do 1990r),sprzedajne bydło „solidaruchów” niszczyło i niszczy wszystko co było Polskie i ze zbrodniarzy robi bohaterów, dotyczy to także bandytów przez nich nazywanych „żołnierze wyklęci” a raczej powinno być przeklęci, zwykłe bandy rabusiów i morderców teraz stawia się im pomniki.Tyczy to także żołnierzy Armii Radzieckiej, przecież gdyby nie oni, nie byłoby teraz Polaków. Większość byłaby zlikwidowana (eksterminowana, bo takie były plany wielkiej rzeszy niemieckiej), tylko niewielka część byłaby wykorzystana jako niewolnicza siła robocza.Tak się porąbało solidaruchom w głowach że z ofiar robią katów, a z wyzwolicieli – agresora. Gebelsowska propaganda polegała na tym że „kłamstwo ciągle powtarzane staje się prawdą”,tym sposobem posługuje się też junta UBecko-Solidaruchowa która całkowitą władzę nad Polakami przejęła w 1990r.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy