Żony na start

Żony na start

Polski wyborca najchętniej „kupiłby” taki model: żona kandydata konsekwentnie stoi u boku męża. Jedynym wyjątkiem jest Jolanta Kwaśniewska

Teraz każdy ich krok jest sterowany przez sztab ludzi. Wszystko pod kontrolą: słowo, gest, sposób poruszania się i ubierania. Żadnej spontaniczności. Od ekspertów w sztabie wyborczym kandydata zależy, czy zaakceptują zestaw pytań stawianych przez dziennikarza, ubiegającego się o rozmowę. Żadnego fotoreportera; zdjęcia są już gotowe, ze specjalnej, kampanijnej sesji.
Oto los żon kandydatów na urząd prezydenta RP. Nawet, jeśli nie będą stale brać udziału w kampanii i pozostaną w dalekim tle. Im lepsze biuro public relations, tym więcej kordonów dla uniknięcia wpadek. A cel jest jeden – kandydat ma wygrać, a przynajmniej przejść do drugiej tury, ostatecznie zapracować na popularność, która zaprocentuje w wyborach parlamentarnych.

Nic nie trzeba zmieniać

Pozornie najłatwiej jest Jolancie Kwaśniewskiej, bo ona dawno już przeszła chrzest bojowy. Poza tym, jak przypomina rzecznik kampanii Aleksandra Kwaśniewskiego, Dariusz Szymczycha – pierwsza dama RP nie musi się przedstawiać. Przez pięć lat była nie tylko małżonką prezydenta, ale i prowadziła szeroką działalność charytatywną. Uruchomiła Fundusz Pomocy Młodym Talentom; organizuje wyjazdy zagraniczne wychowankom domów dziecka oraz dzieciom, których ojcowie zginęli podczas pełnienia obowiązków służbowych. Gdy Kwaśniewska mówi o sobie: jestem posłannikiem dobrej nadziei, nie są to czcze słowa. Taką rolę spełnia założona przez nią fundacja „Bez barier”.
Szymczycha twierdzi, że sztab kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego nie będzie miał roboty z ustawieniem pani Jolanty w roli żony wspierającej kampanię męża. Pierwsza dama robi to od pięciu lat i żaden polityczny marketingowiec nie może jej zarzucić błędu w sztuce.
Nie ukrywa przed rodakami, że jest kochana i po babsku szczęśliwa. Opowiada, że dostaje śniadanie do łóżka. Że czasami, „kiedy Olek pierwszy weźmie prysznic, jeszcze wpada do mnie na chwileczkę do łóżka, żeby się przytulić i woła psa do kompletu”. Mówi tak, jak zwyczajna kobieta, że pilnuje swego małżeństwa, bo „zasada: nie wiem, co robisz, nie wiem, gdzie jesteś i z kim, jest głupia”.
Kwaśniewska potrafi ocieplić w społecznym odbiorze zimny Pałac Namiestnikowski. Opowiada o odwiedzinach koleżanek córki z klasy. Przyznaje się do zwykłych matczynych trosk. Że np. odkąd tam zamieszkali, cenzuruje listy do córki, bo niekiedy są obelżywe, a „cóż ona winna”.
Nie ukrywa, że ma szafę pełną wizytowych sukien, ale opowiada też, że w weekend nosi swetry męża i jego koszule. Nie zlekceważyła narodowej dyskusji o długości spódnic. Niechętnie, bo niechętnie, ale w końcu trochę je wydłużyła. Wydaje się, że wzięła sobie też do serca (twierdzi, że ubiera się sama) uwagi polskich projektantek mody, że zamówiona w Lublinie suknia ze złotego szantungu i angielskich koronek na wizytę w Polsce królowej Elżbiety była przestrojona. Teraz ubiera się w sposób bardziej stonowany.
Dzięki jej otwartości w komunikowaniu się z ludźmi (choć niewątpliwie kontrolowanej), Polki dowiedziały się, co znaczy być żoną prezydenta. Padło hasło: Najpierw obowiązki, a dopiero potem przyjemności. – Swój rozkład zajęć – tłumaczyła pierwsza dama wielomilionowej telewizyjnej publiczności – muszę podporządkować kalendarzowi Kancelarii Prezydenckiej. Oficjalna wizyta, na której konieczna jest moja obecność, będzie ważniejsza od mojego spotkania z przyjaciółmi, czy nawet od choroby kogoś z rodziny.
Mówi też o cenie, którą zapłaciła za sukces męża. Musiała zrezygnować z prowadzenia własnej firmy, ze spotkań z ludźmi, których lubiła: – Prowadzę niezwykle ostrą selekcję zaproszeń.
Zawsze sprawiało jej przyjemność krzątanie się, robienie zakupów. Tego wszystkiego jej żal. Stracili anonimowość. I już nigdy nie wrócą do dawnych ról.
Zabrzmiałoby to fałszywie, gdyby Jolanta Kwaśniewska nie dodawała, że w tej nowej roli najmilsza jest jej możliwość poznawania znakomitych głów: prezydentów, ich małżonek, aktorów, kompozytorów, noblistów. – Nie mogłam nawet marzyć – wyznała kiedyś – że będę popijać herbatę z królową Elżbietą, gawędzić z nią o naszej miłości do psów. Najważniejsze jest jednak to – uzupełniła czujnie – że może nawiązywać kontakty z osobami przychylnymi Polsce i załatwiać konkretne sprawy dla fundacji.
Powiedzieć tyle, ile się chce i ani słowa więcej – to ważna umiejętność każdej prezydentowej. W sprawach drażliwych chce wstrzymać się od głosu. Wyjaśniła to kiedyś: – Aborcja, konkordat, krzyże na Żwirowisku tak głęboko podzieliły społeczeństwo, że nie mam prawa wypowiadać się publicznie na te tematy. Moją rolę widzę w ten sposób, że działam ponad podziałami, jestem tą osobą, która łączy.

Słucham cię, misiu

– To mój as atutowy – tak Marian Krzaklewski przedstawił swą żonę Marylę na pierwszej konferencji kampanijnej. Wypadła dobrze, każdy jej krok był dopracowany. Poproszona o zarekomendowanie kandydata powiedziała tylko: – Nie trzeba rekomendować, wystarczy popatrzeć.
Jednak na konferencji wszyscy patrzyli właśnie na panią Krzaklewską.
– Jej uroda jest łatwa do zaakceptowania; w moim środowisku zawodowym mówi się – twarz bezdyskusyjna – uważa stylistka, Dorota Williams. – To atut, bo na takiej buzi dobry stylista może wiele wymalować.
Jednak już w Kolubuszowej Maryla Krzaklewska sprawiała wrażenie, jakby nie słuchała specjalistów od public relations. Wołała do publiczności, że dziękuje Kolbuszowej za takiego męża. Wyszło to niezbyt zręcznie, bo Krzaklewski przez kilka lat nie przyznawał się do swego rodzinnego miasta. Mówił, że pochodzi z podrzeszowskiej miejscowości.
18-letnią Marylę Krzaklewski wypatrzył, gdy pływała na jeziorze w Czechowicach. Pobrali się 11 listopada 1978 roku. Lider AWS twierdzi, że data została wybrana ze względów patriotycznych.
– To, co pani Krzaklewska powinna powiedzieć na użytek kampanii prezydenckiej męża, zawarła w ostatnim numerze „Gazety Polskiej” – twierdzi rzecznik prasowy sztabu lidera AWS, Kajus Augustyniak. Zatem poczytajmy. W reportażu kładzie się nacisk na martyrologię kandydata. Pani Maryla opowiada, że gdy go uwięzili (na trzy miesiące, za roznoszenie ulotek), jeździła pod mury więzienne i głośno wywoływała męża. Z tego powodu strażnik chciał ją zastrzelić. Gdy mąż wrócił, „walczyła jak lwica”, aby nie narażał rodziny, ale on „wszedł mocniej w struktury podziemne, bo nie miał już nic do stracenia”.
Pozostało jej wychowywanie dzieci w sytuacji, gdy ojciec jest ciągle w delegacji. – Tłumaczyłam synowi – opowiada pani Maryla – czeka cię niejedna trudna chwila. (…) Jesteś synem swego wielkiego ojca. (…) Musisz się do tego przyzwyczaić, oswoić.
Jest też o tym, że człowiek powinien mieć kręgosłup i charakter, a dla żony kandydata wzorem tych cech jest jej mąż.
Nazywa się Zosią-samosią. Bo sama musi nie tylko pilnować synów, czy odrobili lekcje, ale też pamiętać, jaki garnitur przydałby się mężowi. Sama biega do sklepu, przynosi mu do domu do przymiarki. On jej za to daje polne kwiaty.
Czego jeszcze można oczekiwać od pani Maryli? Że opowie o tym, że nie mają, podobnie jak miliony Polaków, dachu nad głową. Własnego dachu. Państwo Krzaklewscy mieszkają w Gdańsku w dwukondygnacyjnym segmencie, stanowiącym własność związku. Aby schronić się ze swą prywatnością, na wczasy wyjeżdżają do Włoch.
Dziennikarz wyręcza bohaterkę reportażu w przedstawieniu jej miejsca pracy. To jedna z dużych, gdańskich przychodni. Bufetowa mówi, że rehabilitantka Krzaklewska jest oszczędna, liczy każdy grosz. Czasem coś weźmie dla swego króliczka. Najczęściej kulki sojowe.
Promując żonę kandydata, łatwo jej jednak zaszkodzić. Nie tylko słowami. Też zdjęciami. – To, co zaprezentowała „Gazeta Polska”, zdradza, że nikt nie zadał sobie trudu doboru zdjęć – krytykuje Dorota Williams. – Na jednym Krzaklewska jest fotografowana od dołu, co nie tylko zniekształca jej sylwetkę, ale i pokazuje… podszewkę od kostiumu. Na drugiej fotce mamy ucięty korpus w okolicy pachwin.
Pani Maryla pozostaje w cieniu, bo, jak twierdzi, tak chciała. Uodporniła się na to, że o Marianie nie zawsze mówi się dobrze: – Czasami proszę, żeby mi coś wytłumaczył. On tłumaczy albo mówi, żebym sobie tym nie zawracała głowy.
Może dlatego zapytana o ocenę reformy służby zdrowia wyjaśniła, że na razie jest trochę bałaganu, bo to się rodzi w bólu. – Tak czy owak – snuje refleksje – żona polityka, jak żołnierz na froncie, wie, czego się spodziewać.
Ona jest Wodnikiem, on Lwem zahaczonym o Pannę. A Lew to znak silny, władczy, waleczny, Wodnik zawsze mu się podporządkuje. Natomiast w alkowie mówi na męża: misiek, on do niej: misia.
Nie pasuję do wizerunku
matki Polki

– Nie chcemy przesadzać z wykorzystywaniem rodziny – mówi Bogdan Dzieciuchowicz, szef kampanii Andrzeja Olechowskiego. Ale na pierwszą konferencję prasową kandydat przyszedł w towarzystwie żony Ireny (ubranej w elegancką marynarkę i czarną suknię) oraz posła AWS, Macieja Jankowskiego.
Żona, Irena, wyjaśniła, że zawsze będzie stała pół kroku z tyłu. Jest farmaceutką, nigdy nie pracowała zawodowo. Mają dwóch synów: 27-letniego Marcina, prawnika i Jacka, studenta w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Nie mogą narzekać na brak pieniędzy. Olechowski często powołuje się na Charlesa Aznavoura twierdzącego, że komfort domowy zaczyna się od dwóch łazienek w mieszkaniu. Od siebie dodaje: „I co najmniej dwóch samochodów”. Jedno i drugie są wspólne.
Pani Irena ma satysfakcję, gdy mąż wyznaje w pismach kobiecych: „Ja nie mam problemów, moje małżeństwo jest udane i niczego nie chciałbym w nim zmieniać. Założyliśmy, że małżeństwem będziemy zawsze, nie trzeba się więc zabezpieczać na przyszłość, by mieć coś tylko własnego, taką poduchę, na którą można by spaść po rozwodzie”. Nie kłócą się, ale też ona wie, że musi być: „Cierpliwa, wyrozumiała, nie wpadająca w histerię z powodu jego wybuchów, które, niestety, zdarzają się, bo żyje w stresie”. Musi też codziennie przygotować obiad, którego mąż nie uznaje „bez dobrej zupki”, a od czasu do czasu kolację dla 12 osób. Liczne funkcje męża sprawiają, że pani Olechowska często chodzi na wielkie bankiety. Ale obydwoje za nimi nie przepadają – wystarczy, jeśli wpadną na pół godziny.
Pani Irena uważa że zrobiła karierę. Gdy się poznali, Andrzej Olechowski nosił włosy do ramion i był disc jockeyem. W dwa lata po ślubie, w okresie wczesnego Gierka, mieszkali już za granicą: w Genewie, Nowym Jorku. W Polsce pojawili się dopiero w 1987 roku. Ona przystała na to, że mąż w domu przybija tylko obrazki na ścianie. Za to jest niezmożony w aktywności zawodowej, politycznej.
Pani Irena Olechowska nie ma nic przeciwko kobietom w polityce, ale osobiście się do tego nie nadaje. Generalnie bardzo ją satysfakcjonuje to, co robi w domu i w odróżnieniu od wielu Polek jest zadowolona z życia. Nie chciała pracować na kilku etatach, nie ma tego typu ambicji. – Nie bardzo pasuję do wizerunku zagonionej Matki Polki – przyznaje szczerze.

Ramię w ramię

Żona Piotra Ikonowicza, Zuzanna Dąbrowska, dziennikarka „Trybuny”, mówi, że nie zamierza występować przy boku męża jako gospodyni domowa. Uważa się za polityka PPS, działaczkę samorządową, jest radną warszawską. Raz jechała taksówką; mówili o kandydatach na prezydenta, kierowca pochwalił Ikonowicza – wtedy przyznała się, że jest jego żoną. W kampanii wybiorą się razem do Pabianic – tam, gdzie zdarzyła się głośna tragedia: bezrobotna matka dwojga dzieci powiesiła się na kilka minut przed eksmisją rodziny z mieszkania. Jeśli padnie pytanie, czy jest matką, Dąbrowska opowie o swoich pociechach. Ma 11-letnią Julkę i 7-miesięcznego Karolka, Czy coś zmieni w swoim wyglądzie? Raczej nie. Włosy wcześniej skróciła, żeby ją „wyciągnęły”, bo troszkę przytyła po dziecku. Dyżurne kostiumy są w ulubionym, ciemnym kolorze.

Bez żon

t Andrzej Lepper nie będzie zabierał żony ze sobą: – Nie ma potrzeby noszenia jej publicznie na rękach – twierdzi. Jeśli już pokaże się z małżonką na jakiejś kampanijnej imprezie, to tylko wtedy, gdy nie będzie innego wyjścia. Nie widzi potrzeby, by odrywać swoją kobietę od gospodarskich zajęć, gdy zadzwoni jakiś dziennikarz. Ilekroć reporterzy pojawili w jego domu, zawsze szukali sensacji. A kim jest pani Lepperowa? Dobrą matką, kochaną żoną i nie żałującą rąk gospodynią. Niejednej nocy nie przespała, gdy nie mogli sobie poradzić ze spłatą odsetek od wziętych w banku kredytów. Może też poświadczyć, że on szanuje spokój rodziny. W domu wulgarnych słów w ogóle nie używa. Publicznie, owszem.
t Tadeusz Wilecki, były szef sztabu Generalnego Wojska Polskiego, w swojej kampanii wyborczej pod hasłem: silny człowiek na trudne czasy, również obejdzie się bez żony, choć do tej pory wiernie wędrowała ona z mężem po poligonach. Pani Wilecka uczy w szkole matematyki, wychowuje dwoje dzieci: Beatę i Tomasza, dziś studentów prawa.
t Przez dwa dni nie mogłam się dowiedzieć w sztabie wyborczym Jana Łopuszańskiego (kierowanym przez syna), czy żona, Halina, wystąpi u boku męża. W końcu wyjaśniło się tyle, że „mama nic nie powie, bo na dyżurze”. Kiedyś Jan Łopuszański powiedział: „Jak mi coś odbije w polityce, to pomoc mam w domu”. Żona jest psychiatrą. Mają pięcioro dzieci: najstarszy Adam pracuje w biurze ojca w Sejmie, Ania i Piotruś uczą się w liceach, Jaś w gimnazjum, Jędruś w szkole podstawowej. Kandydat jest nieprzejednanym orędownikiem restrykcyjnego prawa antyaborcyjnego. Żona wspiera go w takiej filozofii.
t Również Lech Wałęsa, na pytanie, czy weźmie żonę na kampanię, odpowiedział, że nie skorzysta, bowiem angażuje swój czas w poważną sprawę.
t W kampanii nie wspomoże męża też Aleksandra Kalinowska, żona lidera PSL. A szkoda, bo pani Kalinowska jest nie tylko ładna – jak twierdzą specjaliści – ale i zapewne nie miałaby problemu z wystąpieniami przed większą publicznością, bowiem z Jarosławem poznali się na estradzie (oboje tańczyli w studenckim zespole ludowym w warszawskiej SGGW). Pewnie też udzieliłaby mężowi wielu cennych rad, słysząc, co mówią ludzie. Ma bowiem znakomity słuch – świetnie gra na fortepianie.
t Nie pokaże się publicznie z małżonką Janusz Korwin Mikke, choć ogłosił, że kobiety w Polsce powinny mieć specjalne przywileje (a nie równouprawnienie) – tak, aby nie musiały pracować i mogły zająć się wychowaniem dzieci. Marek Borowski tak się tym zachwycił, że spontanicznie złożył kandydatowi podpis na liście osób wspierających w kampanii.
t Jan Olszewski decyzję w kwestii występowania przy boku męża pozostawił w rękach żony, Marty Miklaszewskiej, dziennikarki. Pani Marta nie zamierza się teraz włączać. Jeśli już, to dopiero pod koniec drugiego etapu. Uważa, że żony stojące obok kandydatów to nie jest polska tradycja. Jej zdaniem, Polacy tego nie lubią. Ludzi interesuje program, walka z bezrobociem, a nie zaaranżowane widowiska.

Jeszcze nie czas
na Hillary

– Trudno mi sobie wyobrazić kandydata na prezydenta, który startuje bez żony. W Polsce byłoby to trudne – mówi Piotr Tymochowicz, szef ICCE „Greenpol”, firmy zajmującej się budowaniem wizerunku liderów, pracujący dla wielu polskich polityków. – Żony kandydatów traktuje się w różnych kategoriach. Pierwsza to dodatek, rodzaj kwiatka do kożucha. Taką rolę wyznacza żonie kandydata narodowo-konserwatywna część elektoratu. Dla tych żon aktywność nie jest wskazana, bo wówczas mogą być podejrzewane o skłonności feministyczne. Dla tego elektoratu żona kandydata po prostu powinna być i na tym koniec. Ale ten trend się zmienia. Chociaż jeszcze nie nadszedł w Polsce czas na żonę kandydata w typie Hillary Clinton.
Piotr Tymochowicz zaznacza, że polski elektorat najchętniej „kupiłby” taki model: żona kandydata konsekwentnie stoi u boku męża, mniej akcentując swoją niezależność. Ale dodaje, że z tego schematu wyłamuje się Jolanta Kwaśniewska. Ona prezentuje się jako osoba nad wyraz samodzielna. W przeciwieństwie choćby do Danuty Wałęsowej. Tę aktywność można Kwaśniewskiej wybaczyć, bo równoważy ona ją zachowaniem bardzo popularnym w Polsce, zyskującym akceptację. Czyli działalnością charytatywną. Występuje więc jako połączenie Matki Teresy z Lady Dianą.
– Cztery lata ciężko pracowała na swą obecną pozycję – dodaje Tymochowicz. – To jest nie do dogonienia. Zdystansowała wszystkie swoje rywalki.
Natomiast Marylę Krzaklewską uaktywniono zdecydowanie za późno – ocenia nasz specjalista. – Dlatego jej udział w kampanii będzie, siłą rzeczy, ograniczony. Ludzie się dowiedzą, że Marian Krzaklewski ma ładną żonę. I tyle. Wszystko co ponad, okaże się bardzo sztuczne, odbierane jako czynione na użytek kampanii wyborczej. Tym bardziej że i sami twórcy kampanii szefa „Solidarności” mają kłopot, jak w nią wmontować jego żonę. Co to znaczy „nieformalny doradca?”, a taki tytuł nosi pani Krzaklewska. Nic!
Żony innych kandydatów Piotr Tymochowicz ocenia bardziej oględnie. Pewnie dlatego, że i tak pozostawać będą w cieniu pojedynku Kwaśniewski-Krzaklewski.
– Danuta Wałęsowa straciła bezpowrotnie szansę. I nic nie da się tu zrobić – mówi. – Pani Olechowska? Gdyby on jako biznesmen wystąpił z żoną w zgranym duecie – jako para biznesmenów wzajemnie się wspierająca, idąca przez życie – to by znacznie podbudowało jego wiarygodność. Z kolei ciekawy efekt dałoby uaktywnienie Zuzanny Dąbrowskiej, żony Piotra Ikonowicza. Otóż uważam, że im bardziej podobałaby się ona, tym mniej aplauzu zyskałby on. Ludzie lubią polityków aktywnych i zdecydowanych. Więc na tle Zuzanny, która wie, czego chce, Piotr by mocno kontrastował.
– Żona polityka – podsumowuje Piotr Tymochowicz – nie powinna burzyć wizerunku kampanii męża. Trzeba się dostosować do oczekiwań społeczeństwa. Otóż ludzie chcą być tacy, jacy są, i trzeba dać im kandydata takiego, jakiego oni chcą.
I z taką żoną, jaką sobie wyobrażają.

Dobrze mówić o mężu

Zuzanna Celmer, psycholog
Ten szlak – żona obok męża – jest już przetarty przez Amerykanki. Wysoki urząd sprawia, że człowiek jest osamotniony. Mimo doradców. Rola żony jest ogromnie ważna, jeśli rozsądnie stoi przy mężu i własnej niezależności nie wysuwa na czoło.
Żona, która wspiera męża i podkreśla ich więź również wtedy, gdy los nie szczędzi jej przykrości (jak to się zdarzyło Hillary Clinton), to postawa godna szacunku.
Nie znam osobiście Jolanty Kwaśniewskiej, ale zauważam u niej dużą kulturę osobistą. To, co ona robi, nie jest u nas tak częste: ona dobrze mówi o mężu, przyznaje się, że go kocha. W Polsce istnieje dość powszechny zwyczaj wyrażania się w towarzystwie o współmałżonku z odcieniem poufałej pogardliwości. Nawet gdy tym dwojgu jest ze sobą dobrze.
Kwaśniewska jest ciepła, autentyczna. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś o niej mówił źle. Ona na to zapracowała.

RADY DLA MARYLI
Zuzanna Celmer, psycholog
Co do Maryli Krzaklewskiej…
Niewiele o niej wiemy. Na razie powiedziała jedno, czy dwa, nic nie znaczące zdania. Co mogłabym jej poradzić: aby pokazała siebie w pracy, od strony jej pacjentów, jeśli ją lubią. Po drugie – powinna się kontrolować, żeby nie mówić o rzeczach, na których się nie zna. Nie powinna też być tubą ideologii AWS. Powinna wspierać swego męża, ale nie tak jak dotychczas, pochlebstwami. W swoje oracje powinna bardzo dyskretnie wprowadzać jego przyjaciół z lat szkolnych, mówić o swoich serdecznych układach z teściową, że wiele od niej skorzystała.

 

Wydanie: 2000, 28/2000

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy