Zrobiłyśmy to, siostry

Zrobiłyśmy to, siostry

Jak Argentynki wywalczyły sobie prawo do aborcji

Łzy, wzruszenie, tańce i okrzyki. Buenos Aires długo nie mogło zasnąć po tym, jak Senat zaaprobował decyzję Izby Reprezentantów o przyjęciu ustawy legalizującej aborcję w Argentynie. Metropolia zapełniła się zielonymi chustami, które symbolizują ruch na rzecz praw reprodukcyjnych. Lo hicimos, hermanas (Zrobiłyśmy to, siostry), napisała na Twitterze Mónica Macha prawniczka z centrolewicowej koalicji rządzącej prezydenta Alberta Fernándeza. Argentynki udowodniły, że da się zatrząść patriarchatem, nawet w tak maczystowskim regionie jak Ameryka Łacińska. 30 grudnia 2020 r. przejdzie do historii jako moment przełomowy dla ruchów feministycznych nie tylko w Argentynie, ale i w całym regionie. Oto po kilkunastu godzinach debaty, która zaczęła się we wtorek o godz. 16.00 argentyńskiego czasu i trwała aż do godz. 4.30 dnia następnego, Senat przyjął projekt legalizujący aborcję. 38 senatorów i senatorek zagłosowało za projektem, 29 było przeciw, a jedna osoba wstrzymała się od głosu. Projekt zakłada prawo do swobodnego i bezpłatnego przerwania ciąży bez podania wyraźnych powodów do 14. tygodnia. Granica 14. tygodnia nie dotyczy ciąży, która jest wynikiem gwałtu bądź zagraża życiu kobiety lub dziewczynki. Oprócz tego w nowym prawie znalazły się zapisy o regule 10 dni (tyle maksymalnie może upłynąć od zgłoszenia woli przerwania ciąży do zabiegu) oraz doprecyzowanie klauzuli sumienia, która, owszem, jest dopuszczalna, ale każde celowe uniemożliwianie lub opóźnianie zabiegu będzie karane.

To czas, aby przejść do historii

Dziesiątki tysięcy Argentynek oczekiwały na decyzję Senatu, na ulicach śledząc transmisję z obrad. Chciały być w razem, dodawać sobie otuchy. Na ulicach kolor zielony mieszał się z niebieskim. Zielony jest symbolem ruchu na rzecz pełnego dostępu do aborcji i walki o prawa reprodukcyjne, a niebieski jest używany przez osoby, które optują za utrzymaniem restrykcyjnego prawa pochodzącego aż z 1921 r. Archaiczne prawo zakładało możliwość terminacji ciąży jedynie w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia matki i gwałtu. Jak dobrze wiemy na podstawie polskiej rzeczywistości, tak mocno wytyczone granice zwykle skutkują tym, że kwitnie podziemie aborcyjne, a legalnych zabiegów praktycznie się nie wykonuje. Skoro tak trudno udowodnić gwałt, naiwnością byłoby stwierdzenie, że prawo do aborcji w takiej sytuacji jest w pełni respektowane. W dodatku za przeprowadzenie nielegalnej aborcji przewidziana była kara więzienia nawet do 15 lat. Samodzielne wywołanie poronienia lub zgoda kobiety na to, by inna osoba wykonała u niej aborcję, mogło się skończyć czterema latami za kratkami.

Przed debatą w Senacie ludzie kultury wystosowali list podpisany przez ponad 1500 osób. „Czekaliśmy na ten moment od dziesięcioleci. Legalna aborcja to żądanie płynące od całego społeczeństwa. Nadszedł czas, żeby przejść do historii. Świat nas obserwuje”, napisano w petycji.

Niechciane macierzyństwo to złe macierzyństwo

W przechyleniu szali na rzecz środowiska proaborcyjnego z pewnością „pomógł” fakt, że w głosowaniu nie brał udziału jeden z czołowych przeciwników projektu. Były prezydent, 90-letni Carlos Menem trafił do szpitala w ciężkim stanie z niewydolnością nerek. Do końca nie było wiadomo, czy uda mu się zagłosować zdalnie. Ostatecznie taki scenariusz się nie ziścił. Sama 16-godzinna debata też była ciekawa. Rozgrywała się walka o kilka głosów senatorów niezdecydowanych. Dyskusję zainicjowała senatorka Norma Durango z koalicji Frente de Todos, powstałej, by wspierać obecnego prezydenta. Mówiła, że choć sama jest przeciwko aborcji i nigdy jej nie miała, to zakaz niczego nie załatwi, nie sprawi, że aborcje znikną. Nadal będą przeprowadzane, tyle że w niebezpiecznych warunkach, tak jak dzieje się to teraz. „Jako matka dwójki dzieci muszę podkreślić: niechciane macierzyństwo to złe macierzyństwo”, mówiła. Nie wszystkie wypowiedzi były merytoryczne. Senator Dalmacio Mera, co ciekawe, również wywodzący się z rządzącej centrolewicowej koalicji Frente de Todos, odwołał się do przykładu z… XIV w. „W 1315 r., kiedy wielka susza nawiedziła Anglię, królowi Edwardowi II poradzono wybicie połowy świń i zabicie połowy populacji. 700 lat później znowu szukamy rozwiązania w zabijaniu”, mówił. Senatorka Nancy González stwierdziła, że zagłosuje „za”, tak aby Argentyna mogła odciąć się raz na zawsze od mrocznych czasów wykonywania nielegalnych aborcji w podziemiu i zapobiec śmierci wielu kobiet. „Od czasu ostatniej debaty w Kongresie na ten temat przez nielegalne aborcje zmarło 80 kobiet”, podkreślała. Pamela Verasay dodała, że zmuszanie dziewczynek do donoszenia ciąży odziera je z dzieciństwa. Senator Mario Fiad przekonywał, że projekt nie odnosi się do głównych problemów, jakimi są bieda i wykluczenie, a sama aborcja wiele nie załatwi, bo koniec końców dziewczynki i kobiety żyjące w przemocowym środowisku i tak tam zostaną, zdane tylko na siebie. Wielu z nim się nie zgodziło, argumentując, że to właśnie bezpłatna i ogólnodostępna aborcja zwiększa sprawiedliwość społeczną, gdyż do tej pory zabieg ten przeprowadzony w bezpiecznych warunkach jest głównie domeną bogatych. Senator Oscar Parrilli zauważył, że w większości przeciw projektowi są mężczyźni, a przecież w ustawie chodzi o danie prawa kobietom do decydowania o samych sobie.

Kiedy Senat ostatecznie przyjął ustawę, okrzyki i wpisy na Twitterze skupiały się wokół dwóch haseł: es ley (to prawo) i estoy llorando (płaczę). Ze szczęścia płakała też Mariela Bielski, dyrektorka Amnesty International w Argentynie, która w walkę o prawo Argentynek do decydowania o swoim ciele zaangażowała się 15 lat temu. „Nie mogłam przestać płakać, skakać i krzyczeć, z koleżankami wpadałyśmy sobie w ramiona, to było istne szaleństwo”, opowiada. Kilka tygodni wcześniej Mariela spędziła noc pod siedzibą Kongresu w czasie debaty w Izbie Reprezentantów. „Nie zmrużyłam oka przez całą noc. Przez upał i przez kotłujące się we mnie emocje. Było nas tam tysiące, każda mocno podekscytowana, z wielkimi nadziejami. W powietrzu czuć było atmosferę przyjaźni, siostrzeństwa, zaangażowania, niezwykłej siły, ale też zbiorowej troski jedną o drugą. To uczucia trudne do opisania”, mówi mi Mariela. Opowiada, jak Amnesty International zorganizowało w czasie debaty w Senacie przed budynkiem Kongresu happening ze świecącymi wieszakami. Symbolika wieszaków znana jest także w Polsce, ale to Amnesty International pierwsze zaczęło używać wieszaków, aby pokazać konsekwencje nielegalnych aborcji. Slogan Adiós to hangers towarzyszył kampaniom tej organizacji od 2015 r.

Aby zyskać moc prawną, ustawa musi być jeszcze podpisana przez prezydenta, ale to już czysta formalność, skoro to sam Alberto Fernández na początku grudnia złożył w parlamencie projekt legalizujący aborcję, dotrzymując tym samym słowa danego Argentynkom w momencie przejmowania urzędu. „Jestem katolikiem, ale muszę tworzyć prawo dla wszystkich”, tłumaczył. Sygnowanie projektu nazwiskiem głowy państwa z pewnością legitymizowało inicjatywę. Miało to zapobiec powtórce z 2018 r., kiedy ta sama ustawa zaledwie kilkoma głosami przepadła w Senacie. Smutek i rozczarowanie były spore, w końcu szeroko zakrojona kampania uświadamiająca prowadzona była na pełnych obrotach przez cały 2017 i 2018 r., właśnie z uwagi na to głosowanie. Argentynki jednak się nie poddały. Tak jak nie poddawały się przez ostatnie dekady. Efekty są spektakularne. Niech symbolem zmiany, jaką zasiały i pielęgnowały feministki, będzie zachowanie obecnej wiceprezydentki i byłej prezydentki Cristiny Fernández de Kirchner. Latami głośno oponowała przeciwko zalegalizowaniu aborcji. Sama przyznała, że do zmiany zdania przekonał ją prężnie rozwijający się w Argentynie ruch kobiecy i widok tysięcy kobiet – przede wszystkim młodych – na ulicach.

Od Matek z Plaza de Mayo do zielonych chust

W Argentynie przeprowadza się 450 tys. aborcji rocznie. Mniej niż 10% w publicznej służbie zdrowia. Szacuje się, że każdego roku ok. 38 tys. kobiet trafia do szpitala z powodu źle wykonanej aborcji. W 2018 r. z powodu powikłań po usunięciu ciąży w podziemiu aborcyjnym zmarło 35 kobiet. Ogółem od 1983 r., czyli od momentu ustanowienia rządów demokratycznych, z powodu źle wykonanej aborcji życie straciło przynajmniej 3 tys. kobiet.

W 2003 r. Krajowe Spotkanie Kobiet w Rosario przedstawiło plan narodowej walki o prawo do aborcji, a w roku 2005 utworzono Krajową Kampanię na rzecz Prawa do Bezpiecznej, Bezpłatnej i Legalnej Aborcji, w której skład wchodzi dziś ponad 300 podmiotów. W 2007 r. przedstawiła ona Kongresowi swój pierwszy projekt, którym parlament zajął się dopiero w roku 2011. Kolektyw aktywistek osiem razy bezskutecznie optował w Kongresie za przegłosowaniem ustawy. Im bardziej ustawodawcy byli głusi na apele aktywistek, tym większe wsparcie zyskiwały one od zwykłych ludzi. „Zdobyłyśmy ulice”, powtarzają w wywiadach i publikacjach w mediach społecznościowych. I rzeczywiście, zielona rewolucja stopniowo zalała cały kraj, także poza wielkimi metropoliami. Zresztą sam ruch nazywany jest Marea Verde, a więc zielonym przypływem.

Ruch na rzecz legalizacji aborcji kontynuuje tradycję silnych ruchów kobiecych w Argentynie. Podążają śladami matek i babć z Plaza de Mayo (placu Majowego). Pierwszy raz spotkały się w 1977 r. To wtedy 14 kobiet zebrało się na placu Majowym przed pałacem prezydenckim Casa Rosada w Buenos Aires. Szukały swoich dzieci, które zaginęły w czasach brutalnej dyktatury wojskowej. Postanowiły połączyć siły i wymusić na juncie wyjaśnienia. Działają do dzisiaj. To także od nich pochodzi symbolika chust. Nosiły białe chusty, które szybko stały się synonimem odwagi i nieustającej walki o sprawiedliwość. Inni w chustach widzą nawiązanie do pieluch, ponieważ wiele dzieci zniknęło, zostało zabranych matkom.

Nie wszyscy są jednak zadowoleni z takiego obrotu spraw. Senatorka Silvia Elias de Pérez jeszcze przed debatą w Senacie zapowiedziała, że jeżeli projekt zostanie przyjęty, to zgłosi go do Trybunału Konstytucyjnego, zwracając uwagę na jego niezgodność z argentyńską ustawą zasadniczą. Oskarżyła też prezydenta Fernándeza o wywieranie nacisku na senatorów, aby ustawa weszła w życie. „Takie agitowanie przekracza wszelkie granice”, mówiła na konferencji prasowej. Mocny zawód, jak można się domyślić, przeżywają również hierarchowie Kościoła katolickiego, którego wpływy w Argentynie są wciąż bardzo silne. Przez wiele lat ze względu na ostry sprzeciw grup religijnych antykoncepcja była w Argentynie zakazana. W swoich antyaborcyjnych tyradach często przywołują zresztą swojego rodaka papieża Franciszka, argumentując, że w ojczyźnie głowy Kościoła „ochrona życia od poczęcia” powinna być najwyższą wartością.

Praca u podstaw i zwycięstwo na ulicach

Argentyna jest pierwszym dużym państwem w Ameryce Łacińskiej, które legalizuje aborcję. Wśród działaczek feministycznych z innych krajów już kiełkuje nadzieja na to, że argentyński sukces pomoże także w ich walce. Niektóre kobiety już teraz umawiają się na zabieg w Argentynie, żeby ominąć restrykcyjne prawo panujące w ich krajach, szczególnie często decydują się na ten krok Brazylijki. „Kiedy odkryłam, że jestem w ciąży, świadomość tego, że wciąż mogę zadecydować, że mam szansę, alternatywę, naprawdę dodawała mi otuchy. Dzięki temu czuję się bezpieczna”, mówiła 21-letnia Sara w rozmowie z AP, czekając na samolot do Buenos Aires na lotnisku w São Paulo.

O wadze tej decyzji świadczą tysiące tragicznych historii Argentynek, które ucierpiały ze względu na drakońskie prawo antyaborcyjne. Jedną z nich jest 25-letnia dziewczyna z zaawansowaną niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną, która została brutalnie zgwałcona i ledwo uszła z życiem. W 2006 r. jej rodzina wystąpiła do sądu o zezwolenie na aborcję. Chociaż sąd wyraził zgodę, postępowanie zostało zablokowane przez organizację katolicką, która wystąpiła o nakaz donoszenia ciąży. Aborcja mogła nastąpić dopiero po odwołaniu się rodziny od nakazu, a sąd na to zezwolił. Trudno sobie wyobrazić stres związany z walką z czasem i rozpacz nad tragedią swojego dziecka. W 2019 r., świeżo po odrzuceniu po raz ósmy projektu legalizacji aborcji, 11-letnia dziewczynka była zmuszona do kontynuowania ciąży i urodzenia dziecka z gwałtu. Zgwałcił ją 68-letni partner jej babci. Liczne organizacje walczące na rzecz praw człowieka i praw kobiet nazwały to „najgorszym rodzajem okrucieństwa, jakie można zrobić dziecku”. Lucía, bo tak nazywano ją w przekazie medialnym, żeby chronić jej anonimowość, dwa razy próbowała popełnić samobójstwo. W rozmowie z psychologiem powiedziała też: „chcę, żebyście usunęli to, co ten pan włożył mi do środka”.

Nic nie zadziało się jednak z dnia na dzień. Kampania związana z prawami reprodukcyjnymi, będąca początkowo tematem tabu, stała się jednym z głównych postulatów środowisk walczących o prawa człowieka. Mówienie o aborcji przestało być stygmatyzowane, zielone chusty zaczęto nosić z dumą, a nie ze strachem. „Wygrałyśmy bitwę pojęciową i kulturową”, mówi Mariela Bielski i dodaje: „Na to zwycięstwo złożyło się wiele czynników. Ruch kobiecy zaczął współpracować z organizacjami działającymi na rzecz praw człowieka, organizacjami społecznymi, związkami zawodowymi, z ludźmi kultury, ze środowiskiem akademickim, a nawet grupami religijnymi”. Młode dziewczyny rozmawiały o aborcji na ulicy, w szkole, z koleżankami, z babcią przy stole na rodzinnym obiedzie. Cierpliwie tłumaczyły, pokazywały statystyki, przywoływały przykłady kobiet, którym aborcja uratowała życie. Nie zniechęcały się krytyką ruchów anti-choice. Pytana o rady dla Polski Mariela od razu podkreśla, że najważniejsze jest to, żeby zaangażować w swoją walkę naprawdę wszystkich. „Trzeba umocnić przekaz o tym, że aborcja to kwestia zdrowia publicznego i praw człowieka. Potrzebujemy powszechnej edukacji seksualnej, odrzucenia stereotypów na tle płciowym, większej liczby kobiet na stanowiskach decyzyjnych, mówi Mariela.

Po głosowaniu prezydent Fernández napisał na Twitterze: „Dziś jesteśmy lepszym społeczeństwem, które rozszerza prawa kobiet i gwarantuje zdrowie publiczne”. Vilma Ibarra, autorka projektu ustawy liberalizującej aborcję, nie mogła ukryć wzruszenia, rozmawiając z dziennikarzami po przegłosowaniu ustawy w Senacie „Już żadna kobieta nie umrze w tym kraju w wyniku potajemnie wykonanej aborcji”, mówiła płacząc.

Fot. Ronaldo Schemidt/AFP/East News

Wydanie: 04/2021, 2021

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Waldemar
    Waldemar 4 kwietnia, 2021, 04:16

    ale wstyd dla polactwa

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy