Związek na XXI wiek

Związek na XXI wiek

Wszystkie badania pokazują, że jeśli w zakładzie działa związek zawodowy, od razu polepszają się warunki pracy

Andrzej Radzikowski – przewodniczący OPZZ

Panie przewodniczący, gratulujemy wyboru na funkcję szefa OPZZ. Jan Guz zmarł nagle, związkowcy na jego miejsce wybrali pana.
– Śmierć Jana wszystkich nas zaskoczyła i przygnębiła. Ale musieliśmy się jakoś pozbierać. Miałem okazję i przyjemność 12 lat współpracować z Janem, więc byłem wprowadzony i w jego metody działania, i we wspólnie wyznaczane cele. I tak jak w dniu wyborów na przewodniczącego powiedziałem – będę się starał, żeby mój czas był twórczą kontynuacją. To, co wypracowaliśmy wcześniej, było wartościowe. OPZZ wybiło się na centralę, która ma duże uznanie zarówno w europejskim ruchu związkowym, jak i wśród partnerów społecznych, a nawet uznanie rządu.

RDS: gdzie jest dialog?

W Polsce konflikt goni konflikt: polityczny, ideowy, światopoglądowy… A związki powinny działać na bazie dialogu społecznego. Jak ocenia pan Radę Dialogu Społecznego i to, co w niej się dzieje?
– Niestety, dość krytycznie. Oczywiście RDS to znakomite narzędzie do negocjacji i wypracowywania wspólnych stanowisk. Tylko trzeba tego narzędzia używać! Tymczasem rząd wykorzystuje RDS nie do negocjacji, ale jako forum, na którym informuje nas o swoich pomysłach i przedsięwzięciach. A czasami nawet tego nie robi, bo wiele ważnych ustaw najpierw trafia do parlamentu, a dopiero później do partnerów społecznych.

Rząd wykorzystuje chytrą ścieżkę, że projekt nie jest rządowy, tylko poselski.
– A przecież nie po to powołano Radę Dialogu Społecznego, żeby się okładać kruczkami prawnymi, tylko po to, żeby siąść i rozmawiać o najważniejszych problemach. My już w styczniu 2019 r. wnioskowaliśmy, by rozmawiać w RDS o sytuacji w oświacie, bo widzieliśmy, że są napięcia, które grożą wybuchem, a rząd to bagatelizował. Dopiero gdy rozpoczął się strajk, zaczęły się rozmowy. A to znaczy, że Rada Dialogu Społecznego poniosła porażkę. Bo jej celem jest zapobieganie konfliktom!

W jakiej sprawie RDS się sprawdziła?
– W ostatnich dwóch-trzech latach mamy więcej wspólnych stanowisk z pracodawcami niż z rządem. Jako związkowcy mamy świadomość, że jeśli nie będzie zakładów pracy, to nie będzie miejsc pracy. Dlatego musimy ich bronić. W ten sposób mamy wspólne interesy z pracodawcami.

W jakich branżach relacje pracodawcy-związkowcy są lepsze, a w jakich jest pod górę?
– Pod górę mamy zawsze ze wspólnym stanowiskiem dotyczącym tempa wzrostu wynagrodzeń. A to dla nas jedna z kluczowych spraw. Natomiast mamy dobre przykłady w wypracowywaniu zmiany ustawy o zamówieniach publicznych, tak aby nie sprzyjała generowaniu umów śmieciowych. Mamy z pracodawcami dobre porozumienie dotyczące Funduszu Pracy, który dzisiaj jest wykorzystywany wręcz niezgodnie z ustawą. Mamy wspólny projekt ustawy o Funduszu Podnoszenia Kompetencji, który w zakładach pracy mógłby pomóc lepiej przygotować pracowników. W kilku sprawach naprawdę się porozumieliśmy.

Związki: przyjaciel czy wróg?

A jak pracodawcy traktują związki zawodowe w zakładach pracy? Nie jest tak, że wolą, żeby były słabe, nieliczne, a najlepiej, żeby w ogóle ich nie było?
– Ta tendencja się utrzymuje, choć w dużych firmach jest lepiej. W niektórych koncernach międzynarodowych, zwłaszcza takich, które mają siedzibę w Skandynawii, wręcz wspiera się związki zawodowe. Utrzymuje się z nimi stały kontakt, jest zasada, że raz w tygodniu przedstawiciele zarządu spotykają się z szefami związków zawodowych, by omówić nastroje i sytuację w zakładzie.

Dlaczego taka prosta myśl, że jeśli w zakładzie są związki, to są buforem i można dzięki nim uniknąć różnych wpadek, nie dociera do polskich menedżerów i pracodawców?
– Trudno mi powiedzieć… Być może trochę wiąże się to z tym, i potwierdzają to kontrole Państwowej Inspekcji Pracy, że w małych i średnich przedsiębiorstwach częściej jest łamane prawo pracy. Ci właściciele boją się, że jak będzie związek, wszystko to wyłapie.

Wspomniał pan o Państwowej Inspekcji Pracy. Dość powszechne jest przekonanie, że tutaj piłka jest po stronie rządu, który nie dba o właściwe dofinasowanie PIP. Poza tym, żeby realnie działać, inspektorzy muszą dysponować odpowiednimi sankcjami.
– Zdecydowanie! Jako OPZZ uważamy, że PIP należy wzmocnić i kadrowo, i finansowo, żeby wyższe były tam wynagrodzenia. Inspekcja powinna też dostać więcej narzędzi. Jeżeli dziś kara grzywny za niewłaściwe warunki pracy jest symboliczna, to opłaca się złamać prawo i zapłacić, bo zyski są większe niż kara. Dlatego wysokość kar powinna wzrosnąć. A przedsiębiorcy nam mówią, że są temu przeciwni. Zapytałem ich więc, czy reprezentują przedsiębiorców uczciwych, czy nieuczciwych. „No, uczciwych”, odpowiedzieli. „To czego się boicie?”.

Budżetówka: tam zagląda bieda

Alarmująca jest sytuacja w budżetówce. Oferowane tam zarobki w znacznym stopniu ograniczają dopływ ludzi z większymi kwalifikacjami.
– Zapaść płacowa w budżetówce narasta od kilku lat. Dzisiaj wynagrodzenia często są tam takie, że nie chronią już przed biedą. A jeżeli mamy niskie wynagrodzenia, to trzeba dużych transferów socjalnych. W ubiegłym roku trzeba było na nie przeznaczyć ok. 90 mld zł. Ale żeby je sfinansować – trzeba było skądś wziąć pieniądze. Dlatego mamy w Polsce gigantyczne obciążenie wynagrodzeń pracowniczych i coraz większe podatki. Z każdego 1000 zł, które przeznacza się na wynagrodzenia, do budżetu państwa wraca 550 zł. Pracownik więcej daje państwu, niż zostawia dla siebie. To nie jest normalna sytuacja – bo niskie dochody powodują, że ma niską siłę nabywczą, jest biedny. A jak jest biedny, to trzeba mu zapewnić transfer socjalny.

I koło się zamyka.
– A rząd opodatkowuje, co się da. Jego najnowsze pomysły to dodatkowe podatki na niektóre napoje, bo zawierają cukier, na suplementy diety i na alkohol w małych butelkach, tak jakby picie z dużych butelek było zdrowsze.

Budżetówka ze swoimi niskimi płacami jest więc okazją do rozwoju związków zawodowych.
– W sprawie płac w budżetówce osiągnęliśmy wspólne stanowisko wszystkich trzech central związkowych i oczekujemy w tym roku co najmniej 15-procentowej podwyżki. Rząd przyjął, że wyniesie ona 6,3%. Nas to nie satysfakcjonuje. Co więcej, w tych zabiegach mamy wsparcie pracodawców, którzy zaczynają patrzeć na problem ze swojej strony. I mówią: „Słabo opłacani pracownicy budżetówki to coraz gorzej pracujące urzędy i coraz trudniej załatwia się tam sprawy”. Okazuje się, że mamy wspólny interes, żeby budżetówka była lepiej opłacana i funkcjonowała sprawniej.

Dwie niedziele dla każdego

OPZZ miało sensowną, kompromisową koncepcję rozwiązania sprawy niedziel handlowych. Żeby dać zarobić tym, którzy chcą, emerytom, studentom itd. I żeby kupujący nie stali w sobotę po dwie-trzy godziny w kolejkach w centrach handlowych, jak to się dzieje obecnie.
– Na problem niedziel handlowych patrzymy szerzej. Owszem, uznajemy, że trzeba walczyć o lepsze warunki do godzenia życia prywatnego i zawodowego. Ale nie tylko dla tych 100 tys. osób, które pracują w handlu, ale dla wszystkich 16 mln pracujących. Dlatego nasza propozycja brzmi tak: po pierwsze, co najmniej dwie niedziele wolne kodeksowo dla każdego pracownika. Po drugie, jeżeli ma być praca w niedzielę, niech będzie dobrowolna. A po trzecie – niech będzie lepiej opłacana. Żeby pracownikowi łzy otrzeć i żeby pracodawca się zastanowił, czy warto.

Rządowi chodzi nie o to, żeby pracownikowi dać wolne, tylko żeby sklep był zamknięty w niedzielę. Poza tym jest bardzo silny nacisk Solidarności pracowników handlu.
– Ale w niedzielę pracuje cała masa innych grup. Otwarte są restauracje, stacje benzynowe, kina, pracuje pogotowie… Chyba nie powinno być tak nierównego traktowania pracowników w zależności od tego, gdzie pracują? Dodam więcej: na dwie wolne niedziele w miesiącu, zapisane w Kodeksie pracy, zgodzili się nawet pracodawcy. To było nasze wspólne stanowisko w rozmowach z rządem.

Ale rząd się nie zgodził.
– Rząd, wprowadzając zakaz handlu w niedzielę, argumentował, że jest on ochroną rodzimego handlu. To się nie sprawdziło. Z raportów widać, że zamyka się więcej małych sklepów niż w latach poprzednich. My przed tym ostrzegaliśmy!

Po pierwsze, negocjacje

Z pańskich słów wynika, że zmienił się charakter działania związków zawodowych. Już nie tylko strajk, spór z pracodawcą, ale przede wszystkim negocjacje. Zmienia się więc i obraz związkowca, mającego teraz inne zadania.
– Próbujemy związkowcom w tym pomóc. Od kilku lat realizujemy szkolenia pogłębiające wiedzę z zakresu prawa pracy, prawa związkowego, mediacji, negocjacji, budowania i przekazu informacji. Jeżeli dziś główną formą osiągania celów są negocjacje, to mamy świadomość, że po stronie zarządu siadają ludzie właśnie tym się zajmujący, dobrze wykształceni specjaliści, i trudno, żeby oderwany od maszyny pracownik bez naszego wsparcia i przygotowania im dorównał.

A kiedy dochodzi do sytuacji strajkowych?
– Jest to zawsze poprzedzone – i musi być poprzedzone – po pierwsze, negocjacjami, ale też wnikliwymi analizami prawnymi, żeby nie zrobić nikomu krzywdy.

Co to znaczy krzywdy?
– Za ogłoszenie i przeprowadzenie strajku odpowiada zawsze organizator, czyli kierownictwo zakładowej organizacji związkowej. A niestety coraz częściej mamy próby podważania przez pracodawców legalności strajku. Konsekwencje strajku nielegalnego mogą być dla organizatorów bardzo poważne – od zwolnienia z pracy po odszkodowania. Musimy więc pilnować, żeby wszystkie procedury były zgodne z prawem.

I pilnujecie tego?
– Pilnujemy. Chociaż czasami nasi związkowcy ulegają jakimś podszeptom z boku i powstają problemy.

Zmieniły się też działania na szczeblu krajowym.
– Zawsze mówię, że nie sztuka mieć rację, sztuką jest umieć do tej racji przekonać większość. My dzisiaj przywiązujemy większą wagę do przekazywania naszych pomysłów nie tylko politykom i pracodawcom, ale również całemu społeczeństwu. Tłumaczymy, wyjaśniamy… Takie są też nasze doświadczenia – że politycy dość uważnie obserwują rynek społeczny i jeżeli są oczekiwania społeczne, które mogą im przysporzyć chwały, to na nie odpowiadają. Oczywiście nie przyznają się, że to jest pomysł tego czy innego związku, ale z naszego punktu widzenia bardziej się liczy, żeby dobry pomysł wszedł w życie.

To związki rozpoczęły dyskusję o podwyższeniu płacy minimalnej.
– To była dyskusja o potrzebie podwyższenia płacy minimalnej, a wcześniej – o wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej w umowach cywilnoprawnych. Te idee najpierw dwa-trzy lata krążyły w przestrzeni publicznej, zanim politycy stwierdzili: „O, to jest ważne, bo za to nas ludzie pochwalą”.

Łatwiej wam teraz. Jest pogoda dla rozwiązań lewicowych, w przeciwieństwie do czasów liberałów.
– W niektórych kwestiach jest nam łatwiej, w innych trudniej. Owszem, obserwujemy trochę działań propracowniczych tego rządu. Ale widzimy także potrzebę polityki prospołecznej, widzimy biedę polskiego społeczeństwa. I mamy coraz większe wątpliwości co do drogi, którą ten rząd idzie, w jaki sposób chce poprawić sytuację materialną Polaków. My uważamy, że powinno się ją poprawiać poprzez podnoszenie wynagrodzeń, bo one, a nie zasiłki, powinny być podstawowym źródłem utrzymania rodziny. Poza tym zasiłki zawsze są wypłacane kosztem wynagrodzeń pracowniczych.

I są w jakimś stopniu efektem kaprysu prezesa. Ma ochotę, więc da trzynastkę.
– Transfery i świadczenia socjalne zawsze będą zależały od woli rządzących. Natomiast jak już pewien poziom wynagrodzeń zostanie wdrożony, będzie w kraju obowiązywał.

W tych branżach może być gorąco

W Polsce pracuje 2 mln cudzoziemców. Przy OPZZ jest afiliowany związek pracowników ukraińskich. Polacy natomiast pracują za granicą. I tu rodzi się kolejny problem – czy Polak pracujący za granicą ma zarabiać tak jak miejscowi, czy tak jak w Polsce?
– Uważamy, że powinna być równa płaca za tę samą pracę w tym samym miejscu. I mamy w tej sprawie z rządem spór. Dwa lata temu, podczas prac nad ustawą o pracownikach delegowanych, mówiliśmy, że jak już polska firma wysyła pracownika za granicę, to powinien zarabiać tyle, ile pracownik w danym państwie na tym samym stanowisku. Rząd miał odmienne zdanie, zresztą pracodawcy też, oni uważali, że powinien pracować według polskiej stawki.

A w sprawie cudzoziemców pracujących w Polsce?
– Chcemy pomagać pracownikom ukraińskim. Mówimy też rządowi, by uprościł procedury legalnego zatrudnienia Ukraińców, Białorusinów i innych obcokrajowców, przynajmniej w tych zawodach, które wspólnie uznaliśmy za deficytowe. Bo dzisiaj, a ja te procedury znam, żaden pracownik z zagranicy nie jest w stanie samodzielnie przez nie przejść. W związku z tym albo pracuje nielegalnie, albo idzie do nielegalnych pomocników. A przecież jeżeli pracuje legalnie – jego praca jest pod kontrolą, pod nadzorem, można sprawdzić, czy nie jest dyskryminowany. Dlatego związkom zależy, i państwu polskiemu również powinno zależeć, by pracownicy pracowali legalnie.

Rok temu OPZZ przestrzegało, że w oświacie są złe nastroje i może to grozić wybuchem. I do wybuchu doszło. Jakie branże są dziś w podobnej sytuacji?
– Część zawodów medycznych: psycholodzy, laboranci, fizjoterapeuci… Bo tam słabo płacą. Związek zawodowy fizjoterapeutów jest w sporze z rządem, prowadzi rozmowy, zapowiada protesty. Wciąż jest niezadowolenie w oświacie. Ale teraz przejawia się ono tym, że notujemy spory odpływ nauczycieli z zawodu.

Głosują nogami.
– Szczególnie w dużych miastach. I jest kłopot z obsadzeniem etatów. Zwłaszcza etatów nauczycieli zawodu. Tu jest makabra. Żaden inżynier z doświadczeniem nie pójdzie na płacę 2,6 tys. zł. To jest minimalna płaca stażysty bez kwalifikacji, bo jak przyjdzie inżynier z przemysłu, to nie ma kwalifikacji pedagogicznych, więc może być jedynie na najniższej krajowej. Dlatego nikt nie przychodzi. Na początku tego roku szkolnego rozmawiałem z wieloma dyrektorami szkół zawodowych – we wrześniu wszyscy mieli wolne etaty dla nauczycieli zawodu.

A górnictwo? Tam też zaczyna być nerwowo. Tym bardziej że górników się oszukuje. Premier na Śląsku mówi, że kopalnie będą 200 lat, a w Brukseli zapewnia, że weźmiemy pieniądze z Unii i je pozamykamy. Że będziemy górnictwo wygaszać.
– Bezwzględnie górnictwo i energetyka – bo są powiązane – stają przed dużymi wyzwaniami. Dyskutowaliśmy na posiedzeniu Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych o projekcie Zielony Ład. I chyba jest on nieunikniony. Dlatego mnie niepokoi, że rząd koncentruje się na potępianiu społeczeństw Unii, które chcą Zielonego Ładu, a w Polsce robi niewiele, żeby go wdrażać. Od czterech lat w Bełchatowie obiecuje się, że otwarta zostanie eksploatacja nowego złoża, nowa kopalnia. Już cztery lata mami się ludzi, że będzie. I nie ma. Ile tak można kręcić?

Najwięcej związków zawodowych jest w górnictwie.
– I są najskuteczniejsze! W górnictwie praktycznie 100% załogi należy do związków. I to buduje ich skuteczność. Często pracownicy z innych branż tej skuteczności im zazdroszczą. Wtedy zawsze odpowiadam: „Ty nie zazdrość, tylko naśladuj. Gdyby w twoim zakładzie 90% pracowników należało do związków zawodowych, na pewno wasza skuteczność byłaby dużo większa”. Zresztą wszystkie badania pokazują, że jeśli w zakładzie działa związek zawodowy, od razu polepszają się warunki pracy.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 07/2020, 2020

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Ireneusz 50
    Ireneusz 50 12 lutego, 2020, 11:58

    Wszystkie badania pokazują, że jeśli w zakładzie działa związek zawodowy – ostatnie doświadczenia życiowe pokazują ze jak związek zawodowy to i bankructwo. pasożyt związkowy szuka bytu dla siebie. taki baran związkowy ma tylko żądania, a najlepiej to jeszcze mu własna babę oddac. Los pracodawcy związany jest z pracownikiem a związkowiec to warchoł, za mordę i na pole. Gdyby PRL nie była takim socjalnym i związkowym tworem, bylibyśmy bogatym narodem, a tak mamy tylko tłustego i głupiego Wałęsę

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy