„Biała bluzka” Jandy triumfalnie wróciła na scenę Jeśli ktoś przypuszczał, że „Biała bluzka”, legendarny spektakl sprzed 23 lat, na scenie Och-teatru okaże się ciekawostką archeologiczną z przeszłości, przywołaną ze względów nostalgicznych, pomylił się srodze. Teksty żyją życiem utajonym, zmieniają sens, a w teatrze zawsze rozmawiają z teraźniejszością. Krystyna Janda też nie jest tą samą Jandą sprzed lat ani tamtej Jandy nie chce udawać. Siła tego przedstawienia polega na tym, że artystka przezwycięża jego „etapowość”, czyli integralny związek z czasem prapremiery – Polski szarej i zmęczonej, Polski doświadczeń stanu wojennego i poczucia braku perspektyw. Dzisiaj, oczywiście, i ten spektakl nie ucieka od daty swoich narodzin, co więcej, nieprzypadkowy wybór daty premiery – 4 czerwca, dzień 21. rocznicy pierwszych wyborów, które przełamały monopol władzy – ten związek z czasem i tkanką polityczną podkreśla, jednak wszystko jest inaczej. Pod koniec lat 80. to był spektakl idealnie trafiający w swój czas. Ulepiony z opowiadania Agnieszki Osieckiej i jej piosenek odsłaniał codzienne dramaty młodej kobiety, która rwie się do życia, nie chce przyjąć do wiadomości ograniczeń czasu kartek i stanu wojennego, zagubiona pragnie uciec od samotności, ale coraz bardziej brnie w uzależnienie od alkoholu – jej partner działa w opozycyjnym podziemiu, a ona nie umie się zdecydować, wybiera zwykłość, której nie udaje się praktykować. Tytułowa biała bluzka symbolizuje życie poukładane, odpowiedzialne, ujęte w gąszcz zależności, czasem zwyczajnych i dolegliwych, ale często absurdalnych, biurokratycznych, irytujących. Osiecka napisała opowiadanie o tęsknocie za zwykłym życiem w czasach, kiedy trudno było żyć zwyczajnie, Magda Umer nadała tej opowieści kształt sceniczny, Krystyna Janda zaś udzieliła swego talentu, aby postać Elżbiety stała się nie tyle symbolem, ile kimś autentycznym, bliskim, poszukującym szczęścia. Jej wewnętrzne rozdarcie między buntem i podporządkowaniem wyraża wymiana listów z samą sobą, w których walczą postawy odrzucenia i zgody na świat, jaki jest. A kim jest Elżbieta dzisiaj, na scenie Och-teatru? Mogła stać się widmem, wysłanniczką czasu minionego. Nie ma przecież ograniczeń tamtych czasów, przyszło na świat pokolenie, które na szczęście nie wie, co to są kartki na żywność i inne towary, świat wskoczył do internetu, może nawet zmieścić się w komórce, mamy demokrację albo przynajmniej uczymy się jej, nikt nie szykuje paczek dla prześladowanych biednych naukowców. Tamtej biedy i szarości nie można było przecież z przedstawienia usunąć bez utraty sensu. Czas miniony, dokonany symbolizuje wycięta z tektury sylwetka Pałacu Kultury i dokrętki filmowe z okresu stanu wojennego. Na ekranach pojawiają się postaci działaczy KOR, Jacka Kuronia, Adama Michnika, a nawet niektórych obecnych na premierze w Och-teatrze. A jednak przedstawienie nie osuwa się na niebezpieczną mieliznę akademii ku czci i przeżywania dni dawnej chwały. Jest w nim jakaś nutka nostalgii, przywołania młodości, ale przede wszystkim widoczna w interpretacjach piosenek i kreacji postaci dzisiejszej Elżbiety gorycz przemijania, gorycz zaniechań, niespełnień. To Elżbieta dojrzalsza o ćwierć wieku, rówieśnica aktorki, świadoma nowych czasów, wspominająca dawne doświadczenia z innej perspektywy. „Realia się zmieniły – mówiła przed premierą w Och-teatrze Krystyna Janda w wywiadzie udzielonym „Gali” – ale uczucia, miłość, samotność i poczucie wykluczenia nigdy się nie zmienią”. Przed laty spektakl Jandy był entuzjastycznie przyjęty przez publiczność wrocławskiego Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Po tej prezentacji Krzysztof Karwat pisał: „”Biała bluzka” to w rzeczywistości wstrząsająca opowieść o samotności, której nie można pokonać. Nie widziałem jeszcze tak wykonanego monodramu. Myślę, że nie byłem jedynym widzem, który doszedł do takiego wniosku. Stąd niemilknące oklaski, które zwieńczyły to niezwykłe przedstawienie, oklaski przerodzone w niesamowity aplauz, jakiego w teatrze na co dzień nie uświadczysz”. Ta opowieść była podbarwiona okolicznościami czasu, oczekiwaniem na zmianę nie tylko indywidualnego losu. Dzisiaj ta sama opowieść zachowała siłę dramatycznego zwierzenia, ale kontekst społeczny, polityczny jest niejako podwójny – ten sprzed lat, wspominany, i ten nowy, ciągle nieoswojony, który mimo poczucia zwycięstwa nad tamtymi ograniczeniami przyniósł nowe rozczarowania i nowe tęsknoty. Stąd zapewne większa domieszka goryczy w tej opowieści, ale i niewygasła wiara, że można przemierzać życie bez narzuconych sobie sztucznych
Tagi:
Tomasz Miłkowski









