Żyję, pracuję, idę do przodu – rozmowa z Ryszardem Rynkowskim

Żyję, pracuję, idę do przodu – rozmowa z Ryszardem Rynkowskim

Na co dzień gram w teatrach i domach kultury w całej Polsce, ta publiczność jest ze mną. Przypominanie się na siłę nie ma sensu

Koncert w Sali Kongresowej to wyjątkowe wydarzenie.
– To duża impreza, bo i okazja niemała – kilka dni temu skończyłem 60 lat. 10 lat temu równie hucznie, na wspólnym koncercie z Joe Cockerem, świętowałem półwiecze. Ale to niejedyny powód – jednocześnie chcę zaprezentować materiał z nowej płyty. To piosenki komponowane przed laty dla grupy VOX, teraz nagrane w nowych aranżacjach. Nie tylko przeboje, lecz również te utwory, na których mi zależało i które sam uważam za wartościowe.
Sentyment?
– Raczej prawo kompozytora. Te piosenki powstały ponad 30 lat temu. Wtedy były aranżowane pod grupę wokalną, teraz chciałbym je przedstawić we własnym wykonaniu. Tym bardziej że młodzi ludzie, którzy często je znają, nie wiedzą, kto je komponował. Dziś w stacjach radiowych, jeśli przy piosence pada w ogóle jakieś nazwisko, to tylko wykonawcy. Choćby „Pogoda ducha” śpiewana przez Hannę Banaszak – kto wie, że to moja kompozycja? Chciałbym, żeby osoby, które interesuje moja twórczość, mogły się tego dowiedzieć. A jednocześnie chcę się po prostu bawić tymi melodiami i mam do tego prawo. Inaczej się śpiewa, mając 27 lat, a inaczej, mając lat 60. Świat bywa tak samo smutny, ale stosunek do niego jest już całkiem inny. Te nowe wersje są bliskie mojemu wiekowi i mojej aktualnej postaci.
60. urodziny to czas przełomu?
– Sama data nie ma większego znaczenia, nie jest punktem zwrotnym, ale każda dekada jest okazją do refleksji. W rzeczywistości nic się nie zmienia, tak jak nie zmieniło się, kiedy kończyłem 50 i 40 lat. Żyję, pracuję, idę do przodu.
Ale na uboczu, nie w świetle reflektorów stołecznego show-biznesu.
– Wydaje mi się, że już nie muszę zabiegać o ten światek. Mam stałą widownię, zapełniam Salę Kongresową, a to wyjątkowe miejsce na wyjątkowe okazje. Na co dzień gram w teatrach i w domach kultury w całej Polsce, ta publiczność jest ze mną i jest mi wierna, interesuje ją to, co robię. Przypominanie się na siłę nie ma sensu. Nie interesuje mnie pokazywanie się w show-biznesie, opowiadanie o tym, z kim śpię, co jem, czy tyję, czy chudnę. Jeśli chcę przemawiać, to tylko muzyką, taką, która mnie obchodzi. Reszta nie jest mi potrzebna. Wybrałem ciszę i spokój, odizolowałem się z własnej woli. Nie żyję w pustelni, mój menedżer pilnuje wszystkich spraw związanych z zawodem. Bywam w Warszawie, mam tu córkę, którą odwiedzam razem z żoną i synkiem.

Nowy wymiar ojcostwa
Między pana dziećmi jest duża różnica wieku.
– Nasz syn jest pół roku starszy od swojego siostrzeńca. Wnuk był na tyle taktowny, że urodził się pół roku później niż jego wujek, zresztą akurat w imieniny Ryszarda, co zarówno mały Rysio, jak i ja przyjęliśmy z ogromnym zadowoleniem.
Czym się różni pana ojcostwo dziś od tego sprzed 30 lat?
– Przede wszystkim – jestem starszy, jestem w innym miejscu w sensie wiekowym i zawodowym. Kiedy rodziła się Marta – to była niedziela 25 marca 1979 r. – kończyliśmy nagranie piosenki „Lucy”. To czas, kiedy VOX był meteorem, który z pełną siłą pojawił się na scenie. Byłem bardzo zajęty karierą i chciałem wykorzystać tę szansę. Podzieliliśmy – może zbyt skrupulatnie – obowiązki. Żona wzięła na siebie cały ciężar wychowania. Dziś moje życie jest bardziej ustabilizowane. Nie muszę zabiegać o sławę. Mam słuchaczy, którzy przychodzą na koncerty, kupują płyty – a to daje pewnego rodzaju spokój. Mogę się zająć dzieckiem i domem. Tego mojego czasu, naszego czasu, który spędzamy z dzieckiem, jest znacznie więcej. Mam nieco łatwiejszą sytuację niż typowi młodzi rodzice – wyjeżdżam na dzień lub dwa, czasem na weekend, a od poniedziałku jestem z synem w domu. To znaczna różnica.
To lepsze rodzicielstwo?
– Powiem bardzo egoistycznie: dla mnie jest cenniejsze. Widzę, ile dziecko daje w swojej bezwzględnej miłości jako trzylatek, a jednocześnie wiem, że mogę być przy nim, wpływać na jego postępy, patrzeć na każdy krok. Bawimy się razem, on jeździ na rowerku – mogę to robić, mam czas.
Trzylatek wymaga od rodzica dużo energii. Zmienił pan tryb życia? Jest pan aktywniejszy?
– Właściwie nie wiem, co to znaczy. Nigdy nie jeździłem na korty tenisowe, nie byłem typem sportowca. Mam w domu basen, z którego korzystam, mam przyrodę, chodzę na grzyby do lasu. Wokół jest bardzo dużo terenów, gdzie mogę spacerować z dzieckiem. Świeże powietrze, cisza, spokój. Podziwiamy odlatujące ptaki, klucze czapli i czarnych bocianów. To, co nas otacza, jest piękne. Nie tęsknię za dużym miastem.

Nie tylko talent
A obserwuje pan, przynajmniej z daleka, świat młodych gwiazd? Choćby programy muzyczne?
– Nie bardzo mnie to interesuje, mówiąc brutalnie. Nie jestem sędzią, który rozstrzyga, kto ma większy talent w którym konkursie, bo wiem, że ludzi utalentowanych jest mnóstwo. Chętnie natomiast obserwuję, co się dzieje na rynku w tych dziedzinach, które mnie dotyczą. W tym zawodzie człowiek uczy się całe życie. Nawet jeśli jest w nim 30 czy 40 lat, zawsze może nauczyć się więcej. To trzeba śledzić.
Od kogo pan się uczy?
– Jest mnóstwo takich osób. W Polsce bardzo dużo nauczyły mnie Kayah i Monika Brodka. To osoby, które mają ciekawe, świeże spojrzenia. Piotr Cugowski – wspaniały głos. Mietek Szcześniak, mój przyjaciel, któremu kibicuję od początku. Od tych ludzi można czerpać, nie tylko w kwestii wokalu, bo np. Kayah jest świetną kompozytorką i producentką. Kiedyś taką indywidualnością był Andrzej Zaucha, człowiek, którego podziwiałem i od którego się uczyłem. Na początku, gdy byłem młody i jeszcze nie wiedziałem, co się ze mną stanie, byłem fanem dwóch grup: krakowskich Dżambli i warszawskiego Klanu. Najpierw tylko słuchałem, potem się okazało, że mogę poznać Andrzeja i z nim występować. To był piękny okres – szkoda, że 20 lat temu tak tragicznie się skończył.
W dzisiejszym show-biznesie świetny głos i kompozycje nie wystarczą.
– Na szczęście mnie to już nie dotyczy. Nie mówię, że jest łatwiej. Ja już nie jestem 18- czy 20-letnim człowiekiem, który koniecznie chce zaistnieć. Nie interesują mnie tabloidy ani bywanie na bankietach. Nie wykluczam, że w którymkolwiek konkursie telewizyjnym odpadłbym w pierwszej rundzie, odrzucony przez jurorów lub publiczność.
Talent muzyczny to za mało?
– Ja na te programy patrzę w inny sposób. Kiedyś, dawno temu, Wojciech Młynarski powiedział, cytując zresztą Aleksandra Bardiniego, że jeżeli ktoś ma w repertuarze 100-150 piosenek, to ma prawo stworzyć recital, który na pewno będzie ciekawy. Te wszystkie programy, w których prezentuje się osoby śpiewające – choć nie tylko, ale na tych się skupmy – bazują na czym innym. Pokazują talenty wokalne, to wszystko. Czasem ci ludzie już coś stworzyli, częściej jeszcze nie – ale w konkretnym programie mają za zadanie śpiewać piosenki innych wykonawców, interpretować, naśladować. To za mało. To dobry znak, że danym człowiekiem należy się zająć, ale to jeszcze nic nie daje. Osoba, która wygra konkurs, pozostawiona sama sobie – bo już mamy następną edycję i szukamy kolejnych talentów – po prostu zginie, utonie. To jeden z błędów popełnianych przez twórców takich programów. Bywa, że wokaliści są naprawdę świetni i byłoby dobrze, gdyby ktoś podał im rękę. Pamięta pani program „Idol”?
Pokazywano go w Polsacie. Jeden z pierwszych programów szukających utalentowanych wokalistów.
– Oczywiście na licencji, przyszedł do nas z zagranicy. Co się dzieje z pierwszymi zwycięzcami programu? W pierwszej edycji wygrała młodziutka Ala Janosz, której już nikt nie pamięta. Dla porównania – w Hiszpanii zwycięzca „Idola” sprzedał 800 tys. płyt.
Skąd ta różnica?
– U nas firma gwarantuje laureatowi wydanie płyty – i na tym koniec. Zaraz jest następna edycja, następni wykonawcy i następna płyta. Nikt już się nie interesuje poprzednim idolem. Nie ma kompozytorów, nie ma zawodowych autorów tekstów. Każdy komponuje sam, pisze sam, ma jakieś dochody – ale nie każdy umie. Żeby zaistnieć, trzeba stworzyć repertuar. Jeśli wokalista nie potrafi komponować czy pisać tekstów, może się sprawdzić jako interpretator. Ale żeby się przebić do ludzi, żeby był przebój, trzeba mieć materiał. Nie wystarczą covery.

Ważne piosenki
Doświadczonym artystom covery nie przeszkadzają. Pan też na ostatniej płycie zaśpiewał piosenki innych twórców.
– Nigdy wcześniej nie nagrywałem coverów, teraz faktycznie umieściłem na płycie dwie takie piosenki – z premedytacją. To utwory, które są mi bardzo bliskie. Po pierwsze, „Imagine”. The Beatles to zespół, który uwielbiałem, a John Lennon stał mi się szczególnie bliski. Śledziłem jego solową karierę, miałem wszystkie płyty. Kiedyś, w 1988 r., zagrałem w Poznaniu z orkiestrą Zbigniewa Górnego „Imagine” w nowej wersji. Tym razem chciałem mieć to na płycie. Natomiast jeśli chodzi o „Nie pytaj o Polskę” Grzegorza Ciechowskiego, jest to piosenka z gatunku takich, które po prostu mnie obchodzą. Szczególnie jej warstwa tekstowa. Sam mam w repertuarze piosenki mówiące o kraju, jak choćby „Weźcie sobie chłopaki ten kraj” czy „Czemu nie tańczę na ulicach”. Te tematy są dla mnie ważne. Kiedyś zostałem zaproszony do wzięcia udziału w koncercie poświęconym pamięci Ciechowskiego w Bydgoszczy i zaproponowano mi, żebym wykonał właśnie tę piosenkę. Szkoda mi było, że po tym jednym razie gdzieś zniknęła. Chciałem ją zapisać, żeby została, zaistniała. Chciałem mieć tę własną wersję.


Ryszard Rynkowski – (ur. 9 października 1951 r.) piosenkarz i kompozytor. Zadebiutował z grupą El w 1972 r. na V Festiwalu Kultury Studenckiej w Olsztynie. Od 1978 do 1987 r. śpiewał w kwartecie wokalnym VOX, dla którego skomponował takie przeboje jak „Bananowy song” czy „Szczęśliwej drogi już czas”. Po rozpoczęciu kariery solowej nagrał wiele płyt, m.in. „Jedzie pociąg z daleka”, „Dary losu”, „Intymnie” i „Zachwyt”. W latach 1979, 1989, 1990 oraz 1994 był laureatem Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. W 2001 r. został nagrodzony Fryderykiem jako wokalista roku. 23 października w Sali Kongresowej odbędzie się koncert promujący najnowszą płytę artysty „Ryszard Rynkowski”.

 

Wydanie: 2011, 42/2011

Kategorie: Kultura, Wywiady
Tagi: Agata Grabau

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy