Andrzej Wajda w anegdocie

Andrzej Wajda w anegdocie

– To będzie wspaniała scena. A potem przyjdą aktorzy i mi to wszystko spieprzą Daniel Olbrychski, aktor Cechą Andrzeja Wajdy, jest to, że patrzy na cały świat przez kamerę, przez kadr, zastanawia się, jak to, co widzi, można wykorzystać w ujęciu filmowym. Pamiętam taką scenę z okresu kręcenia ”Brzeziny”. Pewnego razu przechodziliśmy z Andrzejem koło zagajnika. Rosły tam dziwne, wysokie sosny – do połowy miały rozłożyste konary, bardzo szerokie, natomiast wyższa cześć drzew była całkiem pozbawiona gałęzi. Wajda przystanął, popatrzył na te drzewa i powiedział: – Słuchaj, gdyby tak ściąć te sosny do miejsca, gdzie mają gałęzie – jakie ciekawe światło można by uzyskać! Albo taki przykład: Kiedyś Andrzej Wajda był chory i uskarżał się, że lekarstwa, które przyjmował, wysuszają go. – To okropne uczucie – opowiadał – od tych leków mam sucha skórę, suche paznokcie, właściwie mam cały suchy organizm. Ty wiesz – ożywił się nagle – to byłby dobry tytuł filmu! Inna anegdota. Koniec lat 60., Warszawa. Do Polski przyjechał pewien Amerykanin z San Francisco, z branży filmowej. Poszliśmy z nim i z Wajdą do kawiarni. Po jakimś czasie Wajda zobaczył, że jedzie jego trolejbus –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 04/2000, 2000

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska