Długi cień USA nad Iranem

Najważniejszą przyczyną konfliktu amerykańsko-irańskiego jest brak możliwości czerpania zysków z irańskiej ropy  Eskalacja konfliktu amerykańsko/izraelsko-irańskiego w czerwcu br. skłania do przypomnienia jego genezy. Irańskie dążenia do wyprodukowania broni jądrowej (wciąż niepotwierdzone przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej, a nawet wywiad narodowy USA) są tylko jednym z elementów tego konfliktu, a nie jego przyczyną. USA i Iran znalazły się na kursie kolizyjnym w styczniu 1979 r., kiedy rewolucja islamska obaliła reżim szacha Mohammada Rezy Pahlawiego i trwale wyrwała Iran ze strefy wpływów USA. Reakcją Waszyngtonu było nakłanianie (prozachodniego wówczas) przywódcy Iraku Saddama Husajna do proxy war z Iranem (1980-1988), która pochłonęła po obu stronach ok. 1,1 mln ofiar. Jak to się stało, że w latach 1953-1979 Iran był w orbicie geopolitycznej USA i jakie były tego skutki? Emancypacja Przed II wojną światową o wpływy w Iranie rywalizowały Niemcy hitlerowskie, ZSRR i Wielka Brytania. W sierpniu 1941 r. wojska brytyjskie i radzieckie wkroczyły do Iranu, usunęły proniemieckiego Rezę Szacha i osadziły na tronie jego syna Mohammada Rezę Pahlawiego. Brytyjska okupacja Iranu trwała do połowy 1945 r., natomiast radziecka do 26 marca 1946 r. Jej kres nastąpił wraz z wymuszeniem przez USA i Wielką Brytanię rezygnacji Stalina z utworzenia w Iranie separatystycznych republik (Autonomicznej Republiki Azerbejdżanu i Demokratycznej Republiki Kurdystanu). Z kolei rozpad brytyjskiego imperium kolonialnego po II wojnie światowej ożywił wśród Irańczyków dążenia demokratyzacyjne i emancypacyjne. Od 1949 r. na sile zyskiwał Front Narodowy – szeroki ruch na rzecz nacjonalizacji irańskich złóż ropy naftowej. Na jego czele stał Mohammad Mosaddegh (1882-1967) – prawnik represjonowany w okresie rządów Rezy Szacha. Wsparcia Mosaddeghowi udzieliła irańska partia komunistyczna Tude (Hezb-e Tude Iran, Partia Mas Irańskich). W 1951 r. Mosaddegh wygrał demokratyczne wybory i został premierem, a irański parlament Madżlis przegłosował nacjonalizację Anglo-Iranian Oil Company (obecnie British Petroleum), która wówczas przekazywała Iranowi tylko 30% wypracowanych dochodów. Nacjonalizacja spowodowała olbrzymi wzrost poparcia dla premiera, który stał się bohaterem narodowym. Wielu Irańczyków uznało, że po raz pierwszy od stuleci objęli kontrolę nad sprawami kraju. Miejsce AIOC zajęła narodowa spółka wydobywcza. Wywołało to sprzeciw Wielkiej Brytanii, która ogłosiła bojkot irańskiej ropy, wsparty przez amerykańskie spółki naftowe. Wycofanie przez stronę brytyjską inżynierów z rafinerii w Abadanie doprowadziło do wstrzymania jej pracy. W rezultacie Iran znalazł się w trudnej sytuacji ekonomicznej, popularność premiera spadła, a on sam popadł w konflikt z szachem Rezą Pahlawim. Prezydent USA Dwight Eisenhower początkowo zajmował stanowisko wstrzemięźliwe. Jednakże niezadowolenie jego administracji wywołał fakt udziału w rządzie Mosaddegha przedstawicieli partii Tude i próby nawiązania dobrych relacji z obozem proradzieckim. Doradcom Eisenhowera udało się wmówić mu, że Iranowi grozi komunizm i dlatego trzeba obalić jego pierwszy demokratyczny rząd. Operacja „Ajax” Dlatego tajne służby USA i Wielkiej Brytanii (CIA i SIS) przygotowały i nadzorowały operację „Ajax”, w wyniku której premier Mossadegh został obalony. Najpierw CIA doprowadziła do wyłamania się z obozu politycznego premiera islamistów, którzy byli rozczarowani brakiem dążeń Mossadegha do budowy państwa islamskiego oraz jego polityką zmierzającą do rozdziału religii i państwa. Ostatnim etapem operacji „Ajax” był wojskowy zamach stanu, przeprowadzony 18 sierpnia 1953 r. przez gen. Fazlollaha Zahediego (paradoksalnie podczas II wojny światowej aresztowanego przez Brytyjczyków za przygotowywanie proniemieckiego powstania). Pucz w Iranie był pierwszym amerykańskim przewrotem wojskowym, który obalił demokratyczny i legalnie wybrany rząd. Zdobyte w Iranie doświadczenia USA wykorzystały później, m.in. wspierając usunięcie demokratycznych władz w Gwatemali (1954) i Chile (1973). Pucz pochłonął od 300 do 800 ofiar. Demokrację wprowadzoną przez Mossadegha zlikwidowano. Pełnię władzy w państwie, przy poparciu amerykańsko-brytyjskim, uzyskał szach Reza Pahlawi. Iran pod jego rządami stał się całkowicie zależny politycznie i gospodarczo od USA, chociaż zachodniej opinii publicznej był przedstawiany jako równoprawny partner Zachodu i nowoczesne państwo prozachodnie. Taki też zupełnie fałszywy obraz Iranu szacha Pahlawiego jest do dzisiaj powielany przez obecną propagandę antyirańską. W rzeczywistości dopuszczone do działalności przez szacha partie i organizacje miały charakter fasadowy. Reżim Pahlawiego wypłacił Brytyjczykom odszkodowania z tytułu nacjonalizacji AIOC, a eksploatację i handel irańską ropą oddano w ręce Międzynarodowego Konsorcjum Naftowego z udziałem kapitałów amerykańskiego, brytyjskiego oraz irańskiego. Osoby związane z Mossadeghiem zdominowały pierwszy rząd Iranu po rewolucji islamskiej z 1979 r. Pierwszym premierem porewolucyjnego Iranu został bliski współpracownik Mossadegha Mehdi Bazargan (1907-1995). Niestety, po dymisji Bazargana w listopadzie 1979 r. Iran poszedł w kierunku autorytaryzmu i religijnego ekstremizmu, co też jest dalekosiężnym skutkiem amerykańskiego puczu z 1953 r. W sierpniu 2013 r. CIA oficjalnie przyznała się do tego, że była aktywnie zaangażowana w planowanie i przeprowadzenie zamachu stanu, przekupywanie irańskich polityków, wojskowych i urzędników oraz szerzenie propuczystowskiej propagandy. Zaraz po obaleniu Mossadegha wielu jego bliskich współpracowników i członków Frontu Narodowego trafiło do więzień, zostało poddanych torturom lub straconych. Sam Mossadegh w procesie pokazowym został skazany na trzy lata więzienia i areszt domowy. Niezwykle brutalne represje spotkały również Tude, która stała się dosłownie partią rozstrzelanych lub zakatowanych w izbach tortur. Służby bezpieczeństwa szacha aresztowały ok. 4 tys. jej członków, z których kilkudziesięciu skazano na śmierć Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Długi cień USA nad Iranem
Susza – stan permanentny

Kosztuje dziesiątki miliardów złotych. Co z tym zrobić? 5 lipca br. stan wody w Wiśle zmierzony w Stacji Wodowskazowej IMGW Warszawa Bulwary osiągnął rekordowo niski poziom 15 cm. W kolejnych dniach obniżył się do 13 cm, co jest absolutnym rekordem. Tak niskiego stanu wody dotychczas nie odnotowano. W tych samych dniach poziom wody w Narwi w Nowogrodzie wyniósł 1 cm, co oznacza, że rzeka wyschła. W punkcie pomiarowym Ptaki na rzece Pisie, która jest dopływem Narwi, odnotowano 25 cm. Tylko nieco lepiej było w Nowym Mieście nad Pilicą i w Szczucinie, gdzie poziom wody w rzekach oscylował między 32 a 65 cm. Trudno o bardziej przekonujące dowody na panującą w Polsce suszę i nawet jeśli wiemy, co robić, to robimy niewiele. Za to ponosimy bardzo wysokie koszty. 1600 m sześc. wody na mieszkańca Uczeni wyróżniają pięć rodzajów suszy. Mamy suszę atmosferyczną, która charakteryzuje się niedoborem opadów, wysoką temperaturą i niską wilgotnością powietrza. Rolnicy znają suszę glebową, nazywaną też rolniczą, którą poznajemy po niskiej wilgotności gleby. Taka susza prowadzi do spadku plonów, a w skrajnych przypadkach do ich zniszczenia. Jest też susza hydrologiczna, o której mówi się wówczas, gdy obniżeniu ulega poziom wód powierzchniowych i gruntowych, czego konsekwencją są problemy z zaopatrzeniem ludności w wodę pitną. Susza ekonomiczna oznacza spadek produkcji rolnej i przemysłowej na skutek niedoborów lub braku wody. Ostatecznie pojawia się susza społeczna, oznaczająca tragiczne konsekwencje dla zdrowia i życia ludzi mieszkających na obszarach objętych kryzysem. Pojawiają się niedobory żywności, choroby, a w końcu migracje na tereny, gdzie dostępna jest woda – sytuacja taka często prowadzi do konfliktów. Tak dzieje się w Afryce. W Polsce mamy do czynienia z trzema pierwszymi rodzajami suszy, co niesie konsekwencje ekonomiczne, ale nie na wielką skalę. W latach 2004-2020 straty z powodu suszy szacowano w Polsce na 3,9-6,5 mld zł rocznie. W 2015 r. tylko w województwach mazowieckim i wielkopolskim ok. 2 mln ha zostało objętych suszą. A straty ponad 111 tys. gospodarstw oszacowano na 1 mld zł. Susza uderzyła w rolnictwo, w bezpieczeństwo żywnościowe, samorządy i portfele – wzrosły ceny żywności. Niższe zbiory oznaczały problemy dla właścicieli gospodarstw, którzy w najlepszym przypadku ponosili straty. W najgorszym – musieli ogłosić bankructwo. Susza destabilizuje rynek żywności, gospodarkę wodną i energetyczną oraz budżety samorządów. Wymusza dopłaty dla gospodarstw rolnych, a w przemyśle podnosi koszty produkcji. W ostatnich latach braki wody pitnej spowodowane suszą dotknęły głównie mniejsze miasta i gminy regionów Wielkopolski, Kujaw, części Mazowsza i Pomorza, a także wybrane obszary województw łódzkiego, dolnośląskiego i małopolskiego. Latem ubiegłego roku w gminach Wilczyn, Sompolno i Powidz w okolicach Konina wprowadzono restrykcje związane z korzystaniem z wody. Zdarzało się, że wodę pitną dostarczano mieszkańcom beczkowozami. Tak samo było w peryferyjnych dzielnicach Gdańska i Gdyni. W leżącej w pobliżu Przemyśla gminie Fredropol tylko 8% mieszkańców korzysta z sieci wodociągowej. Reszta ma własne studnie, które wyschły z powodu suszy hydrologicznej. W zeszłym roku wodę pitną dostarczano tu beczkowozami, a tę do celów gospodarczych mieszkańcy musieli gromadzić sami, w specjalnych zbiornikach na deszczówkę. Do podobnych sytuacji doszło w Mszanie Dolnej, Świeradowie-Zdroju, Stryszawie i Kowarach. Problem ten dotknął setek gmin i małych miejscowości korzystających z płytkich ujęć wód podziemnych, które na skutek suszy hydrologicznej zaczęły wysychać. Zdarzało się także, że powodem braków w dostępnie do wody były awarie wodociągów. Starzejąca się infrastruktura nie wytrzymywała obciążeń. Władze samorządowe zostały zmuszone do podejmowania działań awaryjnych, zawsze zaczynających się od dostaw czystej wody, którą przywożono beczkowozami. Poważniejsze naprawy czy inwestycje wymagały czasu i pieniędzy. Doświadczenia te sprawiły, że coraz więcej osób w naszym kraju zdaje sobie sprawę z tego, że z wodą może być jeszcze gorzej. Polska jest jednym z najbardziej ubogich w wodę krajów w Unii Europejskiej. Statystycznie na jednego mieszkańca przypada rocznie ok. 1600 m sześc. wody. To nawet trzykrotnie mniej niż w pozostałych państwach Unii Europejskiej. Nasze zasoby porównywalne są z Egiptem. O tym, że czas coś z tym zrobić, mówi się i pisze od lat. I nic się nie zmienia. Susze historyczne Pierwszą dobrze udokumentowaną suszą w historii Polski była ta z roku 1473. Jan Długosz w „Rocznikach, czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego” poświęcił jej osobny rozdział zatytułowany „Susza nadzwyczajna wielkie w Polsce zarządza szkody”. Według jego świadectwa Wisła była tak płytka, że pod Krakowem, Sandomierzem, Warszawą, Płockiem i Toruniem można było przejść ją w bród Susza tysiąclecia nadeszła w 1540 r. i okazała się najgorszą w historii Europy. Według relacji astronoma Marcina Biema z Olkusza, który prowadził obserwacje meteorologiczne na Akademii Krakowskiej, posucha była tak wielka, że „owoce nie chciały rosnąć, a zboża bardzo szybko dojrzewały”. W Wielkopolsce dramatycznie obniżył się poziom rzek, wyschły strumienie, stawy i studnie, a ziemia obróciła się w pył. Odra miała zmienić kolor na zielony, prawdopodobnie w wyniku rozwoju glonów w wysokich Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Susza – stan permanentny
Ciszej, bezpieczniej, trzeźwiej

Coraz więcej polskich miast wprowadza nocny zakaz sprzedaży alkoholu. Mieszkańcom to się podoba Jeszcze kilka lat temu w Krakowie nocnym powrotom przez Kazimierz lub Rynek Główny towarzyszyły wrzaski i dźwięk tłuczonego szkła. Głośne grupki podpitych imprezowiczów, zaczepki, rozbite butelki na chodnikach były codziennością. A dla wielu kobiet samotny spacer po zmroku stawał się stresującym doświadczeniem. Sytuacja zmieniła się w lipcu 2023 r., kiedy Rada Miasta Krakowa wprowadziła zakaz nocnej sprzedaży alkoholu w sklepach między północą a godz. 5.30 rano. Od tego czasu znacznie zmniejszyła się liczba pijanych na ulicach, liczba interwencji policji spadła niemal o połowę, a nocne spacery nie wiązały się już z wielkim stresem. To oznacza, że nawet niewielka regulacja może znacząco wpłynąć na komfort życia mieszkańców. Czy lokalna prohibicja rzeczywiście działa? Miasto rośnie w siłę W Krakowie mieszkańcy coraz częściej opowiadają się za rozszerzeniem ograniczeń. Wielu zwraca bowiem uwagę, że problem nocnych incydentów przenosi się w inne miejsca, zwłaszcza w pobliże lokali gastronomicznych, które nadal mogą sprzedawać alkohol w późnych godzinach. „Po tym, jak wprowadzono prohibicję, musieliśmy trzymać lokal otwarty po północy, ponieważ zwykle wzmagał się wtedy ruch”, mówi Ania, która pracowała jako barmanka zarówno przed wprowadzeniem nocnej prohibicji, jak i po regulacji z 2023 r. Michał, mieszkaniec Podgórza, dodaje: „Przede wszystkim noce są spokojniejsze. Słyszę znacznie mniej wrzasków i awantur. Teraz zdarza się to tylko sporadycznie, a kiedyś trudno było zasnąć. Nieprzyjemne zapachy w bramie praktycznie zniknęły. Znacznie mniej jest również śmieci. Nie rozumiem, dlaczego tak długo trzeba było na to czekać!”. Nie wszyscy jednak widzą potrzebę nocnej prohibicji. „Mieszkamy w centrum miasta, dużo tu barów i turystów. Dlaczego komplikować im weekendy? Każdy wie, ile może i ile powinien wypić”, stwierdza Szymon, mieszkający przy ulicy Szewskiej, znanej z głośnych imprez. Nie tylko Kraków zdecydował się podjąć kroki w kierunku ograniczenia sprzedaży napojów wysokoprocentowych. Wrocławski nocny zakaz funkcjonuje w sklepach na terenie dziewięciu osiedli w centrum miasta między godz. 22 a 6 rano. W radzie miasta trwają jednak konsultacje nad rozszerzeniem nocnej prohibicji na całe miasto. To nie przypadek, bo dane są alarmujące. We Wrocławiu, ale też na całym Dolnym Śląsku znacząco wzrosła liczba zgonów związanych z chorobami układu pokarmowego: z 4,2% do 6,1% w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat. Specjaliści nie mają złudzeń – główną przyczyną jest regularne i nadmierne picie alkoholu. W 2024 r. wrocławianie wydali na alkohol niemal 1,4 mld zł. Największą część tej kwoty – ponad 40% – przeznaczyli na najmocniejsze trunki, takie jak wódka i inne alkohole powyżej 18%. W Poznaniu na Starym Mieście alkoholu nie można kupić nocą od 2018 r. W następnych latach do Starego Miasta dołączyły dzielnice Wilda i Łazarz (2023) oraz Jeżyce (kwiecień 2025). 11 lipca br. zakaz wprowadzono także w Ogrodach. „Dzielnicowi, rozmawiając z mieszkańcami rejonów, w których taki zakaz obowiązuje, zauważają u nich większe poczucie bezpieczeństwa. Widać mniej zakłóceń porządku czy interwencji podejmowanych wobec osób nietrzeźwych. Skarg mieszkańców też jest mniej”, mówi mł. asp. Anna Klój z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu, i dodaje: „Policjanci rzadziej są wzywani na interwencje dotyczące bójek, pobić, a także związane z przemocą w rodzinie w miejscach, gdzie dostępność alkoholu w godzinach nocnych jest ograniczona. Trzeba pamiętać, że tam, gdzie zaczyna się alkohol, często kończy się odpowiedzialność. Wtedy musimy interweniować”. Inne polskie miasta także podejmują próby ukrócenia nocnego picia. Lokalne władze wprowadzają ograniczenia godzinowe, uchwały o strefach wolnych od alkoholu, a nawet zakaz sprzedaży w pobliżu szkół i placówek wychowawczych. W Łodzi ustawa o nocnej prohibicji wejdzie w życie za trzy miesiące, a w Gdańsku już od września nie będzie można kupić alkoholu między godz. 22 a 6 rano. Władze Torunia zakazały całodobowego handlu alkoholem powyżej 4,5% na stacjach benzynowych, ale w planach rady miasta jest też projekt nocnej prohibicji. Małpi gaj w radzie miasta A w Warszawie? Tu trwa wojna. Propozycja wprowadzenia zakazu budzi skrajne emocje. W sporze występują z jednej strony zwolennicy zakazu ze Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze (MJN), z drugiej – przeciwnicy z klubu Koalicji Obywatelskiej. Choć temat od miesięcy stanowi przedmiot sporu, wydarzenia w stołecznej radzie miasta pokazują, że ma on również wymiar polityczny. 10 lipca klub KO zdecydował się na odwołanie z funkcji wiceprzewodniczącej rady Melanii Łuczak i z funkcji wiceprzewodniczącego komisji środowiska Jana Mencwela. Powód? Udział w happeningu Stowarzyszenia MJN, podczas którego rozdawano puste „małpki” z wizerunkami radnych KO jako etykietami. „Dalej będziemy działać w kwestii zakazu sprzedaży alkoholu nocą w sklepach w Warszawie – mówi Melania Łuczak, która wraz ze stowarzyszeniem próbowała wpłynąć na pozostałych radnych. – Jest to dla nas priorytet. Mamy potwierdzenie w danych statystycznych, że wprowadzenie zakazu realnie wpływa na życie warszawiaków. Zwiększa bezpieczeństwo i ogranicza zakłócenia porządku publicznego”. Z przeprowadzonych w ubiegłym Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ciszej, bezpieczniej, trzeźwiej
Komu służy sztuczna inteligencja

AI ma coraz większy wpływ na zmiany społeczne i na rynku pracy Od miesięcy media wieszczą, że sztuczna inteligencja (Artificial Intelligence, AI) wyprze z rynku pracy kolejnych profesjonalistów. Ludzie nie lądują jednak masowo na bruku, jak straszy część nagłówków. Ale widać, że AI ma znaczący wpływ na światowe rynki pracy, dotyczy to również Polski. Sztuczna inteligencja to nowe możliwości w wielu zawodach, w które zresztą skutecznie się wdarła. Jednocześnie jest czymś nowym od strony społecznej. Jej oddziaływanie nie zawsze można nazwać pozytywnym. Dużo osób zaczęło korzystać z chatbotów AI w zastępstwie sesji terapeutycznych. Pisanie z botami AI jest też popularne wśród nastolatków, co w wielu przypadkach miało opłakane skutki. Kto na bruk? Rozwój sztucznej inteligencji nie jest dobrą wiadomością dla niektórych zawodów. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju już w 2024 r. prognozowała, że nawet 85% stanowisk kasjerskich może zostać zautomatyzowanych do 2030 r. Od kilku lat w dużych sieciach handlowych widać coraz więcej kas automatycznych. Tesco UK odnotowało 40-procentowy spadek liczby kasjerów od 2020 r. do teraz. Wiele sieci oferuje pracownikom możliwość przekwalifikowania się, m.in. na specjalistów ds. obsługi klienta lub operatorów logistyki. Alternatywą mogą być stanowiska związane z handlem internetowym lub obsługą magazynową zamówień składanych przez internet. W nadchodzących latach niełatwo będą też mieć pracownicy administracji i księgowi. Według badań przeprowadzonych dla firmy konsultingowej McKinsey już dziś aż 50% zadań księgowych może wykonywać AI. Najnowsze systemy z wbudowaną sztuczną inteligencją potrafią automatycznie przenalizować faktury, wygenerować raporty, a nawet wypełnić formularze podatkowe. Prognozowany spadek zatrudnienia w tej branży to 15-20% do 2030 r. Dużo mniej zagrożeni mogą się czuć przedstawiciele zawodów medycznych, ale nawet tu przewiduje się zmiany. Dzieje się to zresztą w radiologii i diagnostyce obrazowej. Sztuczna inteligencja już teraz skutecznie wspiera część procesów diagnostycznych. Na szczęście zgodnie z ustawą o zawodach medycznych AI nie może diagnozować samodzielnie, bez nadzoru lekarza. Technologia ta odznacza się jednak dużą skutecznością. Algorytmy z precyzją wykrywają zmiany nowotworowe, anomalie neurologiczne i urazy. Od początku rewolucji AI obrywa się natomiast branży kreatywnej. Eksperci Światowego Forum Ekonomicznego sądzą, że w jej przypadku do 2030 r. sztuczna inteligencja zastąpi człowieka nawet w 42% zadań. Z drugiej strony mówi się o nowej erze kreatywności. Artyści nie są jednak zachwyceni i pytają, komu służą te zmiany. Według brytyjskiego związku zawodowego pisarzy, ilustratorów i tłumaczy literackich Society of Authors tylko w 2024 r. 26% artystów straciło pracę z powodu rozwoju sztucznej inteligencji. 37% ankietowanych odnotowało zaś spadek dochodów. Słowem AI psuje artystom rynek. Zmiany spowodowane przez AI widać coraz wyraźniej w wielu branżach. Według Światowego Forum Ekonomicznego do 2027 r. globalnie może powstać nawet 97 mln nowych miejsc pracy związanych ściśle z działaniem AI. Zatrudnienie znajdą analitycy danych i specjaliści, technicy ds. robotyki, trenerzy algorytmów i testerzy AI, doradcy etyczni ds. danych, edukatorzy cyfrowi i doradcy cyberbezpieczeństwa. W Polsce pojawiają się kolejne programy wsparcia i certyfikacji w obszarach związanych z AI. W tym zakresie szkolą już w PARP, GovTech czy NASK. Uczelnie i instytucje mają świadomość, że nowe zawody będą wymagały interdyscyplinarnych kompetencji: technicznych, społecznych i poznawczych. W mediach społecznościowych co chwilę pojawiają się zaś reklamy platform edukacyjnych, które zapraszają na warsztaty i kursy z zakresu obsługi AI. Mój przyjaciel robot Rynek pracy nie jest jedynym miejscem, w którym sztuczna inteligencja zmienia zasady gry. AI ma coraz większy wpływ na zmiany społeczne. Do niedawna narzędzia takie jak ChatGPT czy Gemini stanowiły jedynie źródło rozrywki, miejsce, gdzie można wygenerować obrazek lub zadać kilka pytań. Dziś wiele osób zdaje się na chatboty z wbudowaną AI nawet w kwestii terapii czy najintymniejszych zwierzeń. – Krótko mówiąc, zaufanie do algorytmu bierze się z jego nieprzerwanej dostępności, braku oceny i iluzji pełnej kontroli. W sytuacji niedoboru psychologów i rosnącej presji społecznej ludzie traktują chatbota jak dyskretnego pierwszego słuchacza. Badania nad Repliką i Character.AI pokazują, że część użytkowników buduje z botem więź quasi-partnerską. To pomaga w sytuacji samotności, ale według mnie nie zastąpi głębokiej, dwustronnej relacji międzyludzkiej, bo jest oparte na iluzji – mówi filozofka sztucznej inteligencji i futurolożka prof. Aleksandra Przegalińska. Podobnego zdania jest psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz, która przy okazji zwraca uwagę na pewne niebezpieczeństwo płynące z zastępowania terapeuty sztuczną inteligencją: – Usługi psychologiczne są dziś drogie. Wymagają czasu i cierpliwości. Niestety, niezależnie od branży k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Komu służy sztuczna inteligencja

Felietony Przeglądu

Wywiady Przeglądu

Klasyka Przeglądu

Kraj

Kosztuje dziesiątki miliardów złotych. Co z tym zrobić? 5 lipca br. stan wody w Wiśle zmierzony w Stacji Wodowskazowej IMGW Warszawa Bulwary osiągnął rekordowo niski poziom 15 cm. W kolejnych dniach obniżył się do 13 cm, co jest absolutnym rekordem. Tak niskiego stanu wody dotychczas nie odnotowano. W tych samych dniach poziom wody w Narwi w Nowogrodzie wyniósł 1 cm, co oznacza, że rzeka wyschła. W punkcie pomiarowym Ptaki na rzece Pisie, która jest dopływem Narwi, odnotowano 25 cm. Tylko nieco lepiej było w Nowym Mieście nad Pilicą i w Szczucinie, gdzie poziom wody w rzekach oscylował między 32 a 65 cm. Trudno o bardziej przekonujące dowody na panującą w Polsce suszę i nawet jeśli wiemy, co robić, to robimy niewiele. Za to ponosimy bardzo wysokie koszty. 1600 m sześc. wody na mieszkańca Uczeni wyróżniają pięć rodzajów suszy. Mamy suszę atmosferyczną, która charakteryzuje się niedoborem opadów, wysoką temperaturą i niską wilgotnością powietrza. Rolnicy znają suszę glebową, nazywaną też rolniczą, którą poznajemy po niskiej wilgotności gleby. Taka susza prowadzi do spadku plonów, a w skrajnych przypadkach do ich zniszczenia. Jest też susza hydrologiczna, o której mówi się wówczas, gdy obniżeniu ulega poziom wód powierzchniowych i gruntowych, czego konsekwencją są problemy z zaopatrzeniem ludności w wodę pitną. Susza ekonomiczna oznacza spadek produkcji rolnej i przemysłowej na skutek niedoborów lub braku wody. Ostatecznie pojawia się susza społeczna, oznaczająca tragiczne konsekwencje dla zdrowia i życia ludzi mieszkających na obszarach objętych kryzysem. Pojawiają się niedobory żywności, choroby, a w końcu migracje na tereny, gdzie dostępna jest woda – sytuacja taka często prowadzi do konfliktów. Tak dzieje się w Afryce. W Polsce mamy do czynienia z trzema pierwszymi rodzajami suszy, co niesie konsekwencje ekonomiczne, ale nie na wielką skalę. W latach 2004-2020 straty z powodu suszy szacowano w Polsce na 3,9-6,5 mld zł rocznie. W 2015 r. tylko w województwach mazowieckim i wielkopolskim ok. 2 mln ha zostało objętych suszą. A straty ponad 111 tys. gospodarstw oszacowano na 1 mld zł. Susza uderzyła w rolnictwo, w bezpieczeństwo żywnościowe, samorządy i portfele – wzrosły ceny żywności. Niższe zbiory oznaczały problemy dla właścicieli gospodarstw, którzy w najlepszym przypadku ponosili straty. W najgorszym – musieli ogłosić bankructwo. Susza destabilizuje rynek żywności, gospodarkę wodną i energetyczną oraz budżety samorządów. Wymusza dopłaty dla gospodarstw rolnych, a w przemyśle podnosi koszty produkcji. W ostatnich latach braki wody pitnej spowodowane suszą dotknęły głównie mniejsze miasta i gminy regionów Wielkopolski, Kujaw, części Mazowsza i Pomorza, a także wybrane obszary województw łódzkiego, dolnośląskiego i małopolskiego. Latem ubiegłego roku w gminach Wilczyn, Sompolno i Powidz w okolicach Konina wprowadzono restrykcje związane z korzystaniem z wody. Zdarzało się, że wodę pitną dostarczano mieszkańcom beczkowozami. Tak samo było w peryferyjnych dzielnicach Gdańska i Gdyni. W leżącej w pobliżu Przemyśla gminie Fredropol tylko 8% mieszkańców korzysta z sieci wodociągowej. Reszta ma własne studnie, które wyschły z powodu suszy hydrologicznej. W zeszłym roku wodę pitną dostarczano tu beczkowozami, a tę do celów gospodarczych mieszkańcy musieli gromadzić sami, w specjalnych zbiornikach na deszczówkę. Do podobnych sytuacji doszło w Mszanie Dolnej, Świeradowie-Zdroju, Stryszawie i Kowarach. Problem ten dotknął setek gmin i małych miejscowości korzystających z płytkich ujęć wód podziemnych, które na skutek suszy hydrologicznej zaczęły wysychać. Zdarzało się także, że powodem braków w dostępnie do wody były awarie wodociągów. Starzejąca się infrastruktura nie wytrzymywała obciążeń. Władze samorządowe zostały zmuszone do podejmowania działań awaryjnych, zawsze zaczynających się od dostaw czystej wody, którą przywożono beczkowozami. Poważniejsze naprawy czy inwestycje wymagały czasu i pieniędzy. Doświadczenia te sprawiły, że coraz więcej osób w naszym kraju zdaje sobie sprawę z tego, że z wodą może być jeszcze gorzej. Polska jest jednym z najbardziej ubogich w wodę krajów w Unii Europejskiej. Statystycznie na jednego mieszkańca przypada rocznie ok. 1600 m sześc. wody. To nawet trzykrotnie mniej niż w pozostałych państwach Unii Europejskiej. Nasze zasoby porównywalne są z Egiptem. O tym, że czas coś z tym zrobić, mówi się i pisze od lat. I nic się nie zmienia. Susze historyczne Pierwszą dobrze udokumentowaną suszą w historii Polski była ta z roku 1473. Jan Długosz w „Rocznikach, czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego” poświęcił jej osobny rozdział zatytułowany „Susza nadzwyczajna wielkie w Polsce zarządza szkody”. Według jego świadectwa Wisła była tak płytka, że pod Krakowem, Sandomierzem, Warszawą, Płockiem i Toruniem można było przejść ją w bród Susza tysiąclecia nadeszła w 1540 r. i okazała się najgorszą w historii Europy. Według relacji astronoma Marcina Biema z Olkusza, który prowadził obserwacje meteorologiczne na Akademii Krakowskiej, posucha była tak wielka, że „owoce nie chciały rosnąć, a zboża bardzo szybko dojrzewały”. W Wielkopolsce dramatycznie obniżył się poziom rzek, wyschły strumienie, stawy i studnie, a ziemia obróciła się w pył. Odra miała zmienić kolor na zielony, prawdopodobnie w wyniku rozwoju glonów w wysokich

Ciszej, bezpieczniej, trzeźwiej

Ciszej, bezpieczniej, trzeźwiej

Coraz więcej polskich miast wprowadza nocny zakaz sprzedaży alkoholu. Mieszkańcom to się podoba Jeszcze kilka lat temu w Krakowie nocnym powrotom przez Kazimierz lub Rynek Główny towarzyszyły wrzaski i dźwięk tłuczonego szkła. Głośne grupki podpitych imprezowiczów, zaczepki, rozbite butelki na chodnikach były codziennością. A dla wielu kobiet samotny spacer po zmroku stawał się stresującym doświadczeniem. Sytuacja zmieniła się w lipcu 2023 r., kiedy Rada Miasta Krakowa wprowadziła zakaz nocnej sprzedaży alkoholu w sklepach między północą a godz. 5.30 rano. Od tego czasu znacznie zmniejszyła się liczba pijanych na ulicach, liczba interwencji policji spadła niemal o połowę, a nocne spacery nie wiązały się już z wielkim stresem. To oznacza, że nawet niewielka regulacja może znacząco wpłynąć na komfort życia mieszkańców. Czy lokalna prohibicja rzeczywiście działa? Miasto rośnie w siłę W Krakowie mieszkańcy coraz częściej opowiadają się za rozszerzeniem ograniczeń. Wielu zwraca bowiem uwagę, że problem nocnych incydentów przenosi się w inne miejsca, zwłaszcza w pobliże lokali gastronomicznych, które nadal mogą sprzedawać alkohol w późnych godzinach. „Po tym, jak wprowadzono prohibicję, musieliśmy trzymać lokal otwarty po północy, ponieważ zwykle wzmagał się wtedy ruch”, mówi Ania, która pracowała jako barmanka zarówno przed wprowadzeniem nocnej prohibicji, jak i po regulacji z 2023 r. Michał, mieszkaniec Podgórza, dodaje: „Przede wszystkim noce są spokojniejsze. Słyszę znacznie mniej wrzasków i awantur. Teraz zdarza się to tylko sporadycznie, a kiedyś trudno było zasnąć. Nieprzyjemne zapachy w bramie praktycznie zniknęły. Znacznie mniej jest również śmieci. Nie rozumiem, dlaczego tak długo trzeba było na to czekać!”. Nie wszyscy jednak widzą potrzebę nocnej prohibicji. „Mieszkamy w centrum miasta, dużo tu barów i turystów. Dlaczego komplikować im weekendy? Każdy wie, ile może i ile powinien wypić”, stwierdza Szymon, mieszkający przy ulicy Szewskiej, znanej z głośnych imprez. Nie tylko Kraków zdecydował się podjąć kroki w kierunku ograniczenia sprzedaży napojów wysokoprocentowych. Wrocławski nocny zakaz funkcjonuje w sklepach na terenie dziewięciu osiedli w centrum miasta między godz. 22 a 6 rano. W radzie miasta trwają jednak konsultacje nad rozszerzeniem nocnej prohibicji na całe miasto. To nie przypadek, bo dane są alarmujące. We Wrocławiu, ale też na całym Dolnym Śląsku znacząco wzrosła liczba zgonów związanych z chorobami układu pokarmowego: z 4,2% do 6,1% w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat. Specjaliści nie mają złudzeń – główną przyczyną jest regularne i nadmierne picie alkoholu. W 2024 r. wrocławianie wydali na alkohol niemal 1,4 mld zł. Największą część tej kwoty – ponad 40% – przeznaczyli na najmocniejsze trunki, takie jak wódka i inne alkohole powyżej 18%. W Poznaniu na Starym Mieście alkoholu nie można kupić nocą od 2018 r. W następnych latach do Starego Miasta dołączyły dzielnice Wilda i Łazarz (2023) oraz Jeżyce (kwiecień 2025). 11 lipca br. zakaz wprowadzono także w Ogrodach. „Dzielnicowi, rozmawiając z mieszkańcami rejonów, w których taki zakaz obowiązuje, zauważają u nich większe poczucie bezpieczeństwa. Widać mniej zakłóceń porządku czy interwencji podejmowanych wobec osób nietrzeźwych. Skarg mieszkańców też jest mniej”, mówi mł. asp. Anna Klój z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu, i dodaje: „Policjanci rzadziej są wzywani na interwencje dotyczące bójek, pobić, a także związane z przemocą w rodzinie w miejscach, gdzie dostępność alkoholu w godzinach nocnych jest ograniczona. Trzeba pamiętać, że tam, gdzie zaczyna się alkohol, często kończy się odpowiedzialność. Wtedy musimy interweniować”. Inne polskie miasta także podejmują próby ukrócenia nocnego picia. Lokalne władze wprowadzają ograniczenia godzinowe, uchwały o strefach wolnych od alkoholu, a nawet zakaz sprzedaży w pobliżu szkół i placówek wychowawczych. W Łodzi ustawa o nocnej prohibicji wejdzie w życie za trzy miesiące, a w Gdańsku już od września nie będzie można kupić alkoholu między godz. 22 a 6 rano. Władze Torunia zakazały całodobowego handlu alkoholem powyżej 4,5% na stacjach benzynowych, ale w planach rady miasta jest też projekt nocnej prohibicji. Małpi gaj w radzie miasta A w Warszawie? Tu trwa wojna. Propozycja wprowadzenia zakazu budzi skrajne emocje. W sporze występują z jednej strony zwolennicy zakazu ze Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze (MJN), z drugiej – przeciwnicy z klubu Koalicji Obywatelskiej. Choć temat od miesięcy stanowi przedmiot sporu, wydarzenia w stołecznej radzie miasta pokazują, że ma on również wymiar polityczny. 10 lipca klub KO zdecydował się na odwołanie z funkcji wiceprzewodniczącej rady Melanii Łuczak i z funkcji wiceprzewodniczącego komisji środowiska Jana Mencwela. Powód? Udział w happeningu Stowarzyszenia MJN, podczas którego rozdawano puste „małpki” z wizerunkami radnych KO jako etykietami. „Dalej będziemy działać w kwestii zakazu sprzedaży alkoholu nocą w sklepach w Warszawie – mówi Melania Łuczak, która wraz ze stowarzyszeniem próbowała wpłynąć na pozostałych radnych. – Jest to dla nas priorytet. Mamy potwierdzenie w danych statystycznych, że wprowadzenie zakazu realnie wpływa na życie warszawiaków. Zwiększa bezpieczeństwo i ogranicza zakłócenia porządku publicznego”. Z przeprowadzonych w ubiegłym

  21 lipca, 2025
Butni, zwarci i gotowi

Butni, zwarci i gotowi

Po wygranej Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich PiS zapowiada odwet na rzeczywistych i urojonych przeciwnikach politycznych Czegoś takiego jeszcze nie było! Polityczni bandyci, którzy łamali konstytucję, ignorowali wyroki sądowe, upolitycznili wymiar sprawiedliwości, wykorzystywali aparat państwowy, służby specjalne, sądy i prokuraturę do celów partyjnych, a często też prywatnych, szczuli na ludzi i niszczyli im życie, okradali państwo na miliardy złotych, teraz stawiają się w roli ofiar i zapowiadają zemstę. Andrzej Duda o sędziach broniących praworządności: „Jeżeli to środowisko nie opamięta się i nie zrobi samo resetu, to skończy się na tym, że trzeba będzie wszystkich tych ludzi wyrzucić ze stanu sędziowskiego, bez prawa do stanu spoczynku. (…) Niedawno jeden człowiek powiedział do mnie bardzo brutalnie: »wie pan, dlaczego w Polsce jest tyle zdrady i warcholstwa bezczelnego? Ponieważ dawno nikogo nie powieszono za zdradę«. To straszne, ale w tych słowach jest prawda”. Można się spodziewać, że po dojściu PiS do władzy sędziowie będą musieli podpisywać lojalki na wierność partii. Jeśli tego nie zrobią, czekać ich będzie trybunał ludowy i pozbawienie urzędów. Ci zaś sędziowie, którzy najaktywniej walczyli o praworządność, zostaną ogłoszeni zdrajcami, a dla tych, jak zapowiedział prezydent, jest jedynie szubienica. Po kilku pokazowych procesach nawet najżarliwsi obrońcy praworządności spokornieją. Dożywocie dla Tuska i Bodnara Zbigniew Ziobro już osiem razy nie stawił się przed sejmową komisją śledczą ds. Pegasusa, gdzie ma zeznawać jako świadek, choć, jak twierdzi, nie ma nic do ukrycia. Były minister sprawiedliwości i prokurator generalny unika przesłuchania, gdyż musiałby powiedzieć, dlaczego za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, który miał służyć ofiarom przestępstw, kupił Pegasusa. I dlaczego cyberbroń do walki z terrorystami wykorzystywał przeciwko opozycji, w tym do szpiegowania Krzysztofa Brejzy, szefa sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej w 2019 r. Ziobro też chce usuwać niewygodnych sędziów. Annie Ptaszek z Sądu Okręgowego w Warszawie zapowiedział, że jak się zmieni władza, pierwsza zostanie pozbawiona urzędu, może nawet trafi za kratki. Wszystko przez to, że prawniczka zarządziła zatrzymanie Ziobry i doprowadzenie go przed komisję śledczą (do przesłuchania ostatecznie nie doszło). Zamiast przed komisją były minister sprawiedliwości i prokurator generalny pojawił się (4 czerwca) przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, gdzie wezwał sędziów, prokuratorów i funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, by wypowiedzieli posłuszeństwo rządowi Donalda Tuska. Ziobro oskarżył premiera o bezprawne „przejęcie mediów publicznych z użyciem siły”, przejęcie Prokuratury Krajowej, bezprawne usunięcie jego przyjaciela Dariusza Barskiego z funkcji prokuratora krajowego, paraliż podporządkowanego PiS Trybunału Konstytucyjnego i skrajnie upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa. „To koniec Donalda Tuska. Już tonie, jego los jest przesądzony, ale w desperacji będzie jeszcze miotał się, szczuł i kąsał. Z zimną krwią łamał prawo, popełniał liczne przestępstwa kryminalne. (…) Wyrok wyborców został wydany. To jest zapowiedź już tych prawdziwych wyroków, które w przyszłości zapadną. Przegrane wybory prezydenckie to koniec Donalda Tuska, jego los jest już przesądzony”, mówił Ziobro, nawiązując do wygranej Karola Nawrockiego. Połajanki i groźby zabrzmiały zabawnie, bo przecież nie kto inny jak Ziobro dokonał zamachu na wymiar sprawiedliwości, podporządkowując go PiS, oponentów zdegradował i szykanował postępowaniami dyscyplinarnymi, a swoich stronników ulokował na eksponowanych stanowiskach w sądach i w prokuraturze. W późniejszych wypowiedziach Zbigniew Ziobro poszedł dalej. Donaldowi Tuskowi i Adamowi Bodnarowi zagroził karami dożywotniego więzienia za „zamach na ustrój państwa polskiego”. Na czym ten zamach miałby polegać? 30 czerwca br. do nielegalnej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego weszli upoważniani przez Adama Bodnara prokuratorzy, aby zapoznać się z aktami postępowań w sprawach dotyczących protestów wyborczych. Ziobro dopatrzył się w tym spisku na najwyższym szczeblu. Bredził, że informator doniósł mu, „że Bodnar sondował, przygotowywał również wejście prokuratury i zablokowanie, sparaliżowanie de facto działania Izby Kontroli Nadzwyczajnej poprzez zabezpieczenie dokumentacji akt sprawy”, tak by nie mogła orzec o ważności wyborów prezydenckich. „W tej sprawie musi być śledztwo w przyszłości, bo to jest element większej układanki, odpowiedzi karnej za zamach na ustrój polskiego państwa. Ja nie żartuję. To jest przestępstwo zagrożone karą dożywotniego pozbawienia wolności”, grzmiał były minister Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  21 lipca, 2025
Wielki fejk

Wielki fejk

Trudno o bardziej jaskrawy przykład dezinformacji niż to, co politycy PiS lub Konfederacji głoszą o Centrach Integracji Cudzoziemców 3 lipca w Hali Widowiskowo-Sportowej „Pod Dębowcem” w Bielsku-Białej zorganizowana została konferencja prasowa inaugurująca działalność Centrum Integracji Cudzoziemców. Ośrodek otwarto wcześniej, ale postanowiono zorganizować konferencję, by wyjaśnić lokalnej społeczności, czym jest ta instytucja. Na spotkaniu pojawiły się miejska radna PiS Aleksandra Woźniak oraz lokalna działaczka Konfederacji Joanna Banaś z kilkudziesięcioma innymi osobami. Rozdawano ulotki z wizerunkami tych radnych Bielska-Białej, którzy rzekomo zgodzili się na budowę centrum, choć inicjatywa była niezależna od miasta i nie wymagała żadnej budowy. Bielskie Centrum to bowiem zaledwie cztery pokoje biurowe. Ale protestujący byli odporni na fakty, które próbowali przekazać Grzegorz Sikorski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach, Bartłomiej Potocki, dyrektor Departamentu Integracji Społecznej w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, czy przedstawiciele Caritas Polska. Protestujący wiedzieli swoje: że do centrum trafią migranci, których nie chcą u siebie Niemcy. Trzymali transparenty z hasłami: „Mieszkańcy mają głos” i „Nie chcemy żyć w strachu”. Bo też od jakiegoś czasu wielu mieszkańców Bielska-Białej w takim strachu żyje. Ten strach jest regularnie podsycany. Na początku maja pod bielskim ratuszem Młodzież Wszechpolska zorganizowała demonstrację pod hasłem „Polak w Polsce gospodarzem”. „Będziemy domagać się społecznych konsultacji i wyrażać swój sprzeciw wobec postawy władz miasta”, głosili organizatorzy. A ponieważ Centrum Integracji Cudzoziemców nie jest inicjatywą władz miasta, chyba chodziło o to, że te władze nie protestują. Kolejny protest odbył się w czerwcu. Do marszu sprzeciwu organizatorzy zapraszali wszystkich bielszczan, którzy „nie zgadzają się na obowiązkową relokację migrantów w ramach nowego paktu migracyjnego”. Narodziny strachu Nic więc dziwnego, że ludzie się boją. – Mieszkam niedaleko, nie chcę przestępczości, a oni będą się tu kręcić – mówi Urszula, matka samotnie wychowująca syna. Co ciekawe, nigdy na PiS nie głosowała i powinna być ostatnią osobą obawiającą się imigrantów. Bywała w Egipcie, interesuje się ajurwedą, ćwiczy jogę. A jednak odczuwa strach i imigrancka retoryka bardzo do niej przemawia. Opowiada o biegających po Niemczech uzbrojonych w noże islamskich fanatykach, o tym, że muzułmanie napadają na spokojnych ludzi i gwałcą kobiety. – Czuję się zagrożona – dodaje Urszula. Do tej sytuacji idealnie pasują słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego: „Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne – czarne”. To był oczywiście lapsus, ale jakże znamienny. CIC nie są ośrodkami pobytu ludzi, którzy przebywają w Polsce nielegalnie. Kto więc z tych centrów korzysta? Jak podkreśla Arkadiusz Kaczor, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach: – Z usług naszych centrów integracji mogą skorzystać tylko osoby, które przebywają w Polsce legalnie. Potwierdza to również Sabina Haczek, koordynatorka Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom Caritas Archidiecezji Katowickiej. CIC najłatwiej przyrównać do centrum informacji turystycznej. To biuro, w którym można uzyskać fachową poradę i pomoc. Nikt tam nie śpi ani się nie stołuje. Jeśli już mowa o pobycie cudzoziemców w takim centrum, to wtedy, gdy biorą oni udział w nauce języka polskiego lub w kursach, dzięki którym poznają obowiązujące w Polsce przepisy albo polską kulturę. Kto z centrów korzysta? W przeważającej części obywatele Ukrainy (98%) i Białorusi, zazwyczaj kobiety z dziećmi. W Katowicach zarejestrowano prawie 1,5 tys. osób. W Częstochowie z pomocy CIC korzystają 144 osoby, natomiast w Bielsku-Białej, gdzie biuro uruchomiono najpóźniej, wsparcie otrzymuje prawie 130 osób. Wśród nich 32% to dzieci w wieku do 17 lat oraz kobiety: 30% w wieku ponad 60 lat, a 27,94% w wieku 18-59 lat. Inne narodowości pojawiają się sporadycznie: odnotowano 17 Białorusinów, po dwie osoby z Kirgistanu i Filipin oraz po jednej osobie z Algierii, Indii i Rwandy. W Bielsku-Białej jak dotąd nie zarejestrowano osób spoza Ukrainy, choć Caritas współpracuje tam także z migrantami z Indii. To świadczy o tym, że obecne CIC w województwie śląskim odpowiadają przede wszystkim na potrzeby uchodźców wojennych z Ukrainy. I tak jest w całej Polsce. Imigrancki matrix Na konferencję w Bielsku-Białej przyszli protestować ludzie, których nie dawało się przekonać. Byli to po prostu zwolennicy innej, alternatywnej rzeczywistości. CIC (w województwie śląskim, jak i w pozostałych województwach), wbrew pogłoskom rozsiewanym przez ich przeciwników, to typowe biura. Nie ma w nich ani łóżek, ani jadalń, nie pełnią żadnych funkcji hotelowych – nikt w nich na stałe nie mieszka. Służą jako punkty wsparcia i doradztwa dla osób potrzebujących pomocy w odnalezieniu się w nowym miejscu. Są efektem współpracy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach oraz Caritas Archidiecezji Katowickiej. Koncepcja CIC ma korzenie w inicjatywie poprzedniego rządu. To pilotaż uruchomiony w 2021 r., mający na celu przetestowanie i ujednolicenie form wsparcia dla legalnie przebywających w Polsce cudzoziemców. Jego pozytywne wyniki doprowadziły do decyzji o rozszerzeniu projektu na całą Polskę. Chodziło o usystematyzowanie Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  21 lipca, 2025
Polska przesuwa się na prawo, bo na to pozwalamy

Polska przesuwa się na prawo, bo na to pozwalamy

Czy Braun i Bąkiewicz mają nam mówić, co jest słuszne, a co nie? Mamy zjazd na prawo. W ostatnich tygodniach na granicy polsko-niemieckiej rozstawiły swoje namiociki bojówki Ruchu Obrony Granic, organizowane przez Roberta Bąkiewicza. Rząd, zamiast szybko je stamtąd przegonić, zwlekał, więc zrobiono z tego wielkie halo. – Jeżeli państwo nie daje rady, jeżeli się godzi, by Niemcy podrzucali nam imigrantów, przepychali ich na naszą stronę, to obywatele muszą wziąć sprawy w swoje ręce – wołało PiS. A Kaczyński już zaczął zapowiadać, że bojówkarzy będą wspierać pisowscy posłowie. Oto polityczne złoto – jedno wydarzenie, a tyle korzyści. Można straszyć inwazją imigrantów. W efekcie w Gorzowie członków zespołu muzycznego z Senegalu, który przyjechał na tamtejszy festiwal Folk Przystań/Folk Harbor, musiała chronić policja. Bo pisowscy politycy zaczęli upubliczniać ich zdjęcia, pisząc, że „migranci już w Gorzowie!”. Można zohydzać Europę, że to prawie kalifat. No i zohydzać Niemców, że ich nam „podrzucają”. A jest jeszcze jedna korzyść – można wołać, że państwo nie działa, nie daje rady, wiadomo, przy Tusku państwo upada. Ta prosta propaganda trafiła do gustu hierarchów Kościoła. „Granice naszego kraju tak samo z zachodu, jak i wschodu są zagrożone. A jeden z polityków mówi, że więcej niesie ze sobą zła Ruch Obrony Granic niż imigranci, o których nic nie wiemy. Rządzą nami ludzie, którzy samych siebie określają jako Niemców”, wołał na Jasnej Górze bp Wiesław Mering. Dał o sobie znać w tych dniach także Grzegorz Braun, europoseł, szef Konfederacji Korony Polskiej. W audycji radiowej oświadczył, że komory gazowe w Auschwitz to fejk i zmyślona historia, bo nie ma dowodów na to, że stały i działały. Po tych wypowiedziach, po zawiadomieniach, które złożyli politycy lewicy i aktywiści, prokuratura wszczęła w sprawie Brauna śledztwo. Za kłamstwo oświęcimskie grozi mu kara grzywny lub do trzech lat pozbawienia wolności. Braun raczej tym się nie przejmuje. Ma to skalkulowane, ważniejszy jest dla niego rozgłos. I to, że przesuwa polską debatę na prawo. Bo media natychmiast zaczęły pytać, co na jego temat myślą teraz politycy PiS. Kaczyński Brauna potępił. Ale inni… Prezydent elekt Karol Nawrocki w tej sprawie milczy. Przemysław Czarnek pytany, co sądzi o wypowiedzi Brauna, odpowiedział krótko: „Nie słyszałem”. Za to dłużej mówił o możliwej koalicji PiS z Konfederacją Korony Polskiej w przyszłym Sejmie: „Gdyby miała się zbierać większość, to ja nie widzę żadnych przeszkód, aby w tej większości był również poseł Skalik, Fritz i Zawiślak (posłowie partii Brauna – przyp. RW), z którymi mam bardzo dobre relacje”. Czyli wszystko jasne. Sojusz PiS z Braunem jak najbardziej, a wypowiedzi Brauna… Ich Przemysław Czarnek nie słyszał, podobnie jak pewnie nie widział Brauna z gaśnicą. Taki ma dar od Boga. Nie ucichły jeszcze komentarze dotyczące kłamstwa oświęcimskiego, gdy pojawiło się nowe wydarzenie. Muzeum Gdańska zorganizowało wystawę „Nasi chłopcy”, na której prezentowane są losy Polaków, mieszkańców Pomorza, wcielonych do Wehrmachtu. Uderz w stół… Natychmiast odezwali się politycy PiS, prezydent Andrzej Duda, a nawet wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz. „Z oburzeniem przyjmuję informację o wystawie »Nasi chłopcy« w Muzeum Gdańska – napisał na portalu X Andrzej Duda. – Przedstawianie żołnierzy III Rzeszy jako »naszych« to nie tylko fałsz historyczny, to moralna prowokacja, nawet jeśli zdjęcia młodych mężczyzn w mundurach armii Hitlera przedstawiają przymusowo wcielonych do niemieckiego wojska Polaków. Polacy jako naród byli ofiarami niemieckiej okupacji i niemieckiego terroru, a nie jego sprawcami czy uczestnikami. Gdańsk – miejsce, gdzie zaczęła się II wojna światowa – nie może być sceną dla narracji, które rozmywają odpowiedzialność sprawców. Takie działania podważają fundamenty naszej tożsamości i godzą w szacunek dla Ofiar. Jako Prezydent Rzeczypospolitej stanowczo się temu sprzeciwiam. Kto relatywizuje zbrodnie, ten rozbraja sumienie narodu”. Oto myślenie polskiej prawicy w pełnej krasie – czarno-białe, proste i bezkompromisowe niczym marksizm-leninizm w swoich najlepszych latach. Polska była umęczoną ofiarą wojny, więc pokazywanie Polaków w mundurach Wehrmachtu rozmywa ten podział. I „rozbraja sumienie narodu”. Czyli sumienie bojowe, nierozbrojone, jest najważniejsze. W jakiej epoce tak myślano? Przy okazji warto wspomnieć, że wystawa w Gdańsku nie jest jakąś sensacją. Podobna ekspozycja była już przedstawiana w 2015 r. na Śląsku. Organizował ją tamtejszy IPN i dotyczyła losów Ślązaków w niemieckich mundurach. Wtedy awantury nie było. Jak to rozumieć? Odpowiedź jest prosta. Czasy były inne. W 2015 r. idea r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  21 lipca, 2025
Jak prawica fałszuje historię PRL

Jak prawica fałszuje historię PRL

Kłamstwa, Obrzydzanie, zohydzanie, oczernianie i szkalowanie 45 lat w dziejach Polski to niemało. Dokładnie tyle lat trwały rządy najdłużej panujących u nas królów – Kazimierza Jagiellończyka i Zygmunta III Wazy, a niewiele dłużej (48 lat) zasiadał na tronie rekordzista w tej konkurencji, Władysław Jagiełło. Tak długi okres rządów zawsze stanowi osobną epokę i wywiera niezatarte piętno na dalszych dziejach państwa i narodu. Trudno jednak nie zauważyć, że 45-lecie, które przypadło na czas po II wojnie światowej, coraz częściej uważane jest za niechciany epizod w polskiej historii, wręcz za „czarną dziurę”, którą kwituje się wyłącznie pejoratywnymi określeniami („komunizm”, „dyktatura komunistyczna” lub po prostu „sowiecka okupacja”), a państwo istniejące nad Wisłą w tym okresie coraz rzadziej nazywane jest Polską, a najczęściej pogardliwie „peerelem”. A przecież akronim PRL, stanowiący dziś kwintesencję wszelkich uprzedzeń wobec powojennego 45-lecia, jest dowodem zwycięstwa polskiej tradycji nad marksistowsko-leninowską ideologią, oficjalnie wyznawaną przez władze tego państwa! „Ludową” stała się powojenna Rzeczpospolita Polska dopiero w 1952 r., czyli po ośmiu latach istnienia (z urzędującym w Belwederze prezydentem RP Bolesławem Bierutem jako symbolem państwa, którego kult wyraźnie budowano na wzór prezydenta Ignacego Mościckiego). Stalinowska moda na dokładanie ideologicznych przymiotników do nazw państw podporządkowanych Moskwie nie ominęła Polski, ale trzeba przyznać, że obeszła się z nami wyjątkowo łagodnie: nie staliśmy się żadną „republiką socjalistyczną” jak Czechosłowacja czy „republiką demokratyczną” jak wschodnie Niemcy, lecz pozostaliśmy Rzeczpospolitą, tyle że Ludową, co akurat miało silne zakorzenienie w przedwojennym języku politycznym socjalistów i ruchu ludowego. Nie tylko nazwa powojennego państwa nie zrywała ciągłości narodowej. Pozostały nam przecież z II RP godło pozbawione jedynie korony (której zresztą nie było także na czapkach legionistów Piłsudskiego), niezmieniona flaga oraz hymn państwowy, oficjalnie ustanowiony w 1927 r. I nawet jeśli prawdziwa jest anegdota, że stało się tak z łaski samego Stalina, to jednak sporo to mówi o sile naszej tradycji narodowej, z którą nie miał ochoty walczyć nawet radziecki dyktator. Co więcej, po 1944 r. Stalin (ani tym bardziej żaden z jego następców) nigdy nie zakwestionował istnienia Polski jako podmiotu prawa międzynarodowego, choć przecież pomiędzy 17 września 1939 r. a 22 czerwca 1941 r. oficjalnym stanowiskiem ZSRR – podobnie jak Trzeciej Rzeszy – było przekonanie, że „pokraczny bękart traktatu wersalskiego” już nigdy się nie odrodzi. Przebieg wojny zmusił radzieckiego przywódcę do uznania prawa Polaków do posiadania własnego państwa, choć oczywiście miało to być państwo uzależnione od Moskwy i rządzone przez „Polaków Stalina”. Tych ostatnich niełatwo jednak było znaleźć po brutalnych czystkach lat 30. (zwłaszcza po likwidacji Komunistycznej Partii Polski i jej kadry przywódczej) oraz początku lat 40. (zapisanych zbrodnią katyńską i masowymi deportacjami w głąb ZSRR), dlatego Polska Ludowa od samego początku przyjmowała z otwartymi rękami każdego, kto chciał dla niej pracować: katolików i ateistów, socjalistów i narodowców, ludowców i piłsudczyków, akowców i emigrantów z Londynu. I choć wielu z nich już kilka lat po wojnie padło ofiarą kolejnej, ostatniej na szczęście, fali stalinowskiego terroru, to po 1956 r. nikt nie mógł mieć wątpliwości, że żyje w kraju, który stanowi jedyną możliwą w tych czasach – w dodatku całkiem znośną – formę polskiej państwowości. Zresztą na gruncie prawa międzynarodowego takie wątpliwości zostały rozwiane już kilka tygodni po zakończeniu wojny w Europie. Oto bowiem Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, utworzony w czerwcu 1945 r. w wyniku negocjacji moskiewskich między „Polakami z Lublina” a „Polakami z Londynu”, został uznany przez Francję gen. de Gaulle’a już 29 czerwca, a przez Stany Zjednoczone prezydenta Trumana i Wielką Brytanię premiera Churchilla 5 lipca 1945 r. W ten sposób emigracyjne władze RP w Londynie straciły uznanie zwycięskich mocarstw i mogły stanowić jedynie nieformalny symbol niepogodzenia się z powojenną rzeczywistością przez coraz mniejszą część polskiej emigracji. Członkiem tworzonej wtedy Organizacji Narodów Zjednoczonych stała się Rzeczpospolita Polska (a później PRL) reprezentowana przez władze w Warszawie. Aż czterokrotnie tamta Polska pełniła funkcję jednego z 10 niestałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ: w latach 1946-1947, 1960, 1970-1971 i 1982-1983. III Rzeczpospolitą ten zaszczyt spotkał dotąd tylko dwukrotnie: w latach 1996-1997 i 2018-2019. W podsumowaniu swojej syntezy dziejów Polski w I połowie XX w. wybitny poznański historyk prof. Jerzy Krasuski stwierdzał: „Tak jak przedwojenna Rzeczpospolita Polska nie cieszyła się poparciem większości Polaków, nie mówiąc już o mniejszościach narodowych, stanowiących jedną trzecią ludności państwa, tak samo Polska rządzona przez komunistów nie znalazła nigdy poparcia większości narodu. Właściwie dlaczego? Była państwem jednolitym narodowościowo i religijnie, rozładowała przeludnienie wsi, zapewniła awans społeczny mas ludowych, upowszechniła i podniosła oświatę, troszczyła się o wysoki poziom kultury, zbudowała ogromny przemysł, zlikwidowała Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  21 lipca, 2025

Świat

Najważniejszą przyczyną konfliktu amerykańsko-irańskiego jest brak możliwości czerpania zysków z irańskiej ropy  Eskalacja konfliktu amerykańsko/izraelsko-irańskiego w czerwcu br. skłania do przypomnienia jego genezy. Irańskie dążenia do wyprodukowania broni jądrowej (wciąż niepotwierdzone przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej, a nawet wywiad narodowy USA) są tylko jednym z elementów tego konfliktu, a nie jego przyczyną. USA i Iran znalazły się na kursie kolizyjnym w styczniu 1979 r., kiedy rewolucja islamska obaliła reżim szacha Mohammada Rezy Pahlawiego i trwale wyrwała Iran ze strefy wpływów USA. Reakcją Waszyngtonu było nakłanianie (prozachodniego wówczas) przywódcy Iraku Saddama Husajna do proxy war z Iranem (1980-1988), która pochłonęła po obu stronach ok. 1,1 mln ofiar. Jak to się stało, że w latach 1953-1979 Iran był w orbicie geopolitycznej USA i jakie były tego skutki? Emancypacja Przed II wojną światową o wpływy w Iranie rywalizowały Niemcy hitlerowskie, ZSRR i Wielka Brytania. W sierpniu 1941 r. wojska brytyjskie i radzieckie wkroczyły do Iranu, usunęły proniemieckiego Rezę Szacha i osadziły na tronie jego syna Mohammada Rezę Pahlawiego. Brytyjska okupacja Iranu trwała do połowy 1945 r., natomiast radziecka do 26 marca 1946 r. Jej kres nastąpił wraz z wymuszeniem przez USA i Wielką Brytanię rezygnacji Stalina z utworzenia w Iranie separatystycznych republik (Autonomicznej Republiki Azerbejdżanu i Demokratycznej Republiki Kurdystanu). Z kolei rozpad brytyjskiego imperium kolonialnego po II wojnie światowej ożywił wśród Irańczyków dążenia demokratyzacyjne i emancypacyjne. Od 1949 r. na sile zyskiwał Front Narodowy – szeroki ruch na rzecz nacjonalizacji irańskich złóż ropy naftowej. Na jego czele stał Mohammad Mosaddegh (1882-1967) – prawnik represjonowany w okresie rządów Rezy Szacha. Wsparcia Mosaddeghowi udzieliła irańska partia komunistyczna Tude (Hezb-e Tude Iran, Partia Mas Irańskich). W 1951 r. Mosaddegh wygrał demokratyczne wybory i został premierem, a irański parlament Madżlis przegłosował nacjonalizację Anglo-Iranian Oil Company (obecnie British Petroleum), która wówczas przekazywała Iranowi tylko 30% wypracowanych dochodów. Nacjonalizacja spowodowała olbrzymi wzrost poparcia dla premiera, który stał się bohaterem narodowym. Wielu Irańczyków uznało, że po raz pierwszy od stuleci objęli kontrolę nad sprawami kraju. Miejsce AIOC zajęła narodowa spółka wydobywcza. Wywołało to sprzeciw Wielkiej Brytanii, która ogłosiła bojkot irańskiej ropy, wsparty przez amerykańskie spółki naftowe. Wycofanie przez stronę brytyjską inżynierów z rafinerii w Abadanie doprowadziło do wstrzymania jej pracy. W rezultacie Iran znalazł się w trudnej sytuacji ekonomicznej, popularność premiera spadła, a on sam popadł w konflikt z szachem Rezą Pahlawim. Prezydent USA Dwight Eisenhower początkowo zajmował stanowisko wstrzemięźliwe. Jednakże niezadowolenie jego administracji wywołał fakt udziału w rządzie Mosaddegha przedstawicieli partii Tude i próby nawiązania dobrych relacji z obozem proradzieckim. Doradcom Eisenhowera udało się wmówić mu, że Iranowi grozi komunizm i dlatego trzeba obalić jego pierwszy demokratyczny rząd. Operacja „Ajax” Dlatego tajne służby USA i Wielkiej Brytanii (CIA i SIS) przygotowały i nadzorowały operację „Ajax”, w wyniku której premier Mossadegh został obalony. Najpierw CIA doprowadziła do wyłamania się z obozu politycznego premiera islamistów, którzy byli rozczarowani brakiem dążeń Mossadegha do budowy państwa islamskiego oraz jego polityką zmierzającą do rozdziału religii i państwa. Ostatnim etapem operacji „Ajax” był wojskowy zamach stanu, przeprowadzony 18 sierpnia 1953 r. przez gen. Fazlollaha Zahediego (paradoksalnie podczas II wojny światowej aresztowanego przez Brytyjczyków za przygotowywanie proniemieckiego powstania). Pucz w Iranie był pierwszym amerykańskim przewrotem wojskowym, który obalił demokratyczny i legalnie wybrany rząd. Zdobyte w Iranie doświadczenia USA wykorzystały później, m.in. wspierając usunięcie demokratycznych władz w Gwatemali (1954) i Chile (1973). Pucz pochłonął od 300 do 800 ofiar. Demokrację wprowadzoną przez Mossadegha zlikwidowano. Pełnię władzy w państwie, przy poparciu amerykańsko-brytyjskim, uzyskał szach Reza Pahlawi. Iran pod jego rządami stał się całkowicie zależny politycznie i gospodarczo od USA, chociaż zachodniej opinii publicznej był przedstawiany jako równoprawny partner Zachodu i nowoczesne państwo prozachodnie. Taki też zupełnie fałszywy obraz Iranu szacha Pahlawiego jest do dzisiaj powielany przez obecną propagandę antyirańską. W rzeczywistości dopuszczone do działalności przez szacha partie i organizacje miały charakter fasadowy. Reżim Pahlawiego wypłacił Brytyjczykom odszkodowania z tytułu nacjonalizacji AIOC, a eksploatację i handel irańską ropą oddano w ręce Międzynarodowego Konsorcjum Naftowego z udziałem kapitałów amerykańskiego, brytyjskiego oraz irańskiego. Osoby związane z Mossadeghiem zdominowały pierwszy rząd Iranu po rewolucji islamskiej z 1979 r. Pierwszym premierem porewolucyjnego Iranu został bliski współpracownik Mossadegha Mehdi Bazargan (1907-1995). Niestety, po dymisji Bazargana w listopadzie 1979 r. Iran poszedł w kierunku autorytaryzmu i religijnego ekstremizmu, co też jest dalekosiężnym skutkiem amerykańskiego puczu z 1953 r. W sierpniu 2013 r. CIA oficjalnie przyznała się do tego, że była aktywnie zaangażowana w planowanie i przeprowadzenie zamachu stanu, przekupywanie irańskich polityków, wojskowych i urzędników oraz szerzenie propuczystowskiej propagandy. Zaraz po obaleniu Mossadegha wielu jego bliskich współpracowników i członków Frontu Narodowego trafiło do więzień, zostało poddanych torturom lub straconych. Sam Mossadegh w procesie pokazowym został skazany na trzy lata więzienia i areszt domowy. Niezwykle brutalne represje spotkały również Tude, która stała się dosłownie partią rozstrzelanych lub zakatowanych w izbach tortur. Służby bezpieczeństwa szacha aresztowały ok. 4 tys. jej członków, z których kilkudziesięciu skazano na śmierć

Przeprawa na Sycylię jako inwestycja w bezpieczeństwo?

Przeprawa na Sycylię jako inwestycja w bezpieczeństwo?

Most, który śnił się Mussoliniemu i Berlusconiemu, zostanie wybudowany z pieniędzy przeznaczonych na cele obronne Pod koniec czerwca kraje członkowskie NATO zgodziły się przeznaczyć do 2035 r. 5% PKB na obronę. Włoski rząd planuje osiągnąć ten cel, realizując „faraoński plan”– budowę mostu między Włochami a Sycylią. W ramach 5% PKB, które trzeba będzie przeznaczyć na obronę, 1,5% wydatków państw członkowskich mogłoby zasilić „inwestycje mające na celu ochronę krytycznej infrastruktury, sieci, zapewnienie przygotowania sektora cywilnego i wzmocnienie bazy przemysłu obronnego”, głosi deklaracja Sojuszu przyjęta w Hadze. To bardzo szeroka definicja, którą część krajów mogłaby wykorzystać po to, aby uwzględnić w budżecie oznaczonym jako „obrona” wydatki niemilitarne. Na przykład władze w Rzymie ogłosiły, że chcą zaklasyfikować budowę mostu na Sycylię, którego wartość wynosi 13,5 mld euro, jako wydatek wojskowy. Inwestycja w bezpieczeństwo? Dwaj wicepremierzy – Antonio Tajani (minister spraw zagranicznych) i Matteo Salvini (minister infrastruktury i transportu) – podkreślają, że most ma wartość strategiczną, a nie wyłącznie ekonomiczną. Argument ten został również podkreślony w raporcie rządowym opublikowanym w kwietniu. „Budowa mostu może być wydatkiem na obronę, niezbędną, by zagwarantować bezpieczeństwo  obywatelom”, stwierdził cytowany na portalu ilSicilia.it Antonio Tajani. „Sycylia leży na środku Morza Śródziemnego, są tam ważne bazy NATO, z pewnością posiadanie bardziej wydajnego systemu infrastruktury, który łączy Sycylię z resztą Europy, oznacza również wzmocnienie bezpieczeństwa”, przekonuje Tajani. W innej wypowiedzi – dla „Milano Finanza” – minister spraw zagranicznych wyjaśnił, że rząd będzie musiał uświadomić obywatelom, że „bezpieczeństwo to szersza koncepcja niż tylko czołgi, ponieważ obejmuje ono również infiltrację terrorystów i cyberbezpieczeństwo”. Aby dotrzymać zobowiązań wobec NATO, sekretarz Forza Italia dodał, że rząd skupi się „na infrastrukturze o przeznaczeniu cywilnym, takiej jak most nad Cieśniną Mesyńską, który mieści się w koncepcji obronności, biorąc pod uwagę, że Sycylia jest platformą NATO”. Rząd Giorgii Meloni zamierza więc zrealizować plan zbudowania nad Cieśniną Mesyńską najdłuższego mostu wiszącego na świecie. Projekt ten był marzeniem Rzymian, dyktatora Benita Mussoliniego i byłego premiera Silvia Berlusconiego. Już w 1840 r. Ferdynand II Burbon, władca Królestwa Obojga Sycylii, zlecił grupie inżynierów i architektów opracowanie projektu mostu nad cieśniną. W ostatnich dekadach politycy wracali do tego planu, ale nigdy nie udało się inwestycji zrealizować. Pierwsza ustawa przewidująca budowę mostu pochodzi z 1971 r., a 10 lat później założono firmę Stretto di Messina, odpowiedzialną za zarządzanie projektem. Kolejne rządy anulowały lub odkładały projekt na później, aż do 2012 r., kiedy Rzym wycofał się z niego w obliczu nadciągającego kryzysu zadłużenia. Sycylia bliżej Europy Obecna władza liczy, że tym razem most powstanie i ożywi gospodarczo nie tylko wyspę, ale całe „mezzogiorno”, czyli południową część Italii. Ma ułatwić płynniejszy handel z Sycylią. Region ten, który głównie eksportuje produkty naftowe i rolnicze, cierpi obecnie, płacąc „koszt wyspiarskości”, wynoszący ok. 6,5 mld euro rocznie. Kwota ta pokazuje szacunkową różnicę między tym, ile kosztowałaby działalność gospodarcza, gdyby wyspa była połączona z kontynentem, a rzeczywistymi kosztami wynikającymi z jej położenia wyspiarskiego. „Most mógłby ponownie umieścić Włochy w centrum Morza Śródziemnego. Dzięki szybkim połączeniom kolejowym z północą Starego Kontynentu porty sycylijskie i południowo- włoskie zyskałyby bardzo ważną wartość strategiczną. Inwestycja w most, jeśli zostanie zrealizowana, mogłaby dać naszemu krajowi znaczną przewagę polityczną”, przekonuje na stronie InsideOver sycylijski dziennikarz Mauro Indelicato i dodaje: „Stary Kontynent, po wybuchu wojny w Ukrainie, musi przyśpieszyć realizację planów infrastrukturalnych nie tylko w celu stworzenia szybkich korytarzy dla towarów i ludzi, ale także, w razie potrzeby, dla czołgów i pojazdów opancerzonych. Przemieszczanie wojsk jest niemal tak samo ważne, jak przemieszczanie towarów. W tym sensie ewentualna budowa mostu miałaby również znaczenie z perspektywy wojskowej. Rzym w przyszłości mógłby poprosić o fundusze Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  21 lipca, 2025
Naturalna broń Iranu?

Naturalna broń Iranu?

Położenie cieśniny Ormuz sprawia, że jest ona dla Islamskiej Republiki Iranu czymś w rodzaju… broni atomowej Gdy 13 czerwca Izrael rozpoczął masowe bombardowania celów związanych z irańskim programem nuklearnym, a Iran zdecydował się na odpowiedź rakietową, świat z niepokojem zaczął spoglądać w stronę błękitnych wód cieśniny Ormuz. Zawieszenie broni, do którego doszło w nocy z 23 na 24 czerwca, niepokój ten nieco złagodziło. Ale sytuacja w regionie pozostaje napięta. Jaki będzie dalszy rozwój wypadków i czy nie skończy się swobodny przepływ statków przez cieśninę – tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Dziś aż 20% globalnego transportu ropy naftowej i gazu ziemnego odbywa się przez cieśninę Ormuz. Prawie połowa indyjskiej ropy i 60% importu jej gazu ziemnego przechodzi właśnie tym szlakiem. Także Korea Południowa drogą przez cieśninę otrzymuje 60% swojej ropy naftowej, a Japonia – prawie trzy czwarte. Sir Alex Younger, były wieloletni szef brytyjskiego MI6, w udzielonym BBC wywiadzie oświadczył, że nie wyklucza zablokowania cieśniny przez Iran. Jak twierdzi Younger, powołując się na Agencję Energetyczną USA (EIA), straty liczone będą w setkach miliardów dolarów rocznie. Nie ma w tym cienia przesady: w roku 2023 przez cieśninę Ormuz przepływało ok. 20 mln baryłek ropy dziennie. Szybkie przeliczenia pokazują, że to równowartość 600 mld dol. rocznie. Iran dla porównania eksportuje ok. 1,7 mln baryłek dziennie. Według EIA w roku finansowym kończącym się w marcu br. kraj ten wyeksportował ropę naftową o wartości 67 mln dol. Był to jego najwyższy dochód w ciągu ostatnich 10 lat. Jednym z największych importerów ropy transportowanej cieśniną Ormuz są Chiny. Sporą część surowca Iran sprzedaje Państwu Środka po wyjątkowo korzystnych cenach – wyraźnie niższych niż te na rynkach światowych. Takie działania to tlen dla irańskiej gospodarki i rodzaj wsparcia w walce z amerykańskimi sankcjami. Dlatego zdaniem większości bliskowschodnich ekspertów Pekin użyje wszystkich swoich zdolności dyplomatycznych, by zapobiec zablokowaniu cieśniny. Według danych EIA także USA dziennie importują i transportują przez cieśninę ok. 700 tys. baryłek ropy naftowej i węglowodorów ciekłych o niskiej gęstości. Całkowity udział Europy w transporcie ropy przez cieśninę wydaje się mniejszy niż 1 mln baryłek dziennie. Warto pamiętać, że przewożona tamtędy ropa pochodzi nie tylko z Iranu, ale także z innych krajów regionu: Iraku, Kuwejtu, Kataru, Arabii Saudyjskiej czy ZEA. Zablokowanie cieśniny doprowadziłoby do tego, że globalny transport ropy, gazu i innych niezbędnych dla gospodarki surowców znalazłby się w ślepym zaułku. W wielu mediach zachodnich możemy teraz przeczytać, że położenie cieśniny sprawia, iż ta droga morska jest dla Islamskiej Republiki Iranu czymś w rodzaju… broni atomowej. Dowódca Marynarki Wojennej Iranu od paru tygodni straszy jej zamknięciem, a parlament w Teheranie już zatwierdził możliwość zablokowania tej drogi morskiej. Cieśnina Ormuz łączy Zatokę Perską z Zatoką Omańską i Morzem Arabskim. W najwęższym miejscu ma zaledwie 33 km szerokości. Jest wystarczająco głęboka, aby mogły nią przepływać największe tankowce świata. Całe jej północne wybrzeże Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  14 lipca, 2025
Supermax zamiast reformy więziennictwa

Supermax zamiast reformy więziennictwa

Francja wybuduje w Amazonii więzienie o zaostrzonym rygorze, aby odizolować baronów narkotykowych i islamistów Zgodnie z polityką zwalczania handlu narkotykami francuski minister sprawiedliwości ogłosił, że chce utworzyć w Gujanie Francuskiej więzienie o zaostrzonym rygorze, aby „unieszkodliwić” najniebezpieczniejszych przestępców narkotykowych. Propozycja ta przywołuje bolesne wspomnienia kolonii karnych. Więzienie w dżungli Zamiar zbudowania w sercu amazońskiej dżungli zakładu karnego „podobnego do amerykańskich więzień Supermax” Gérald Darmanin ogłosił na łamach prawicowego „Le Journal du Dimanche” podczas podróży, którą 17-19 maja odbył do Gujany Francuskiej. W izolacji można by tam osadzać baronów narkotykowych i islamskich terrorystów, a wszystko za łączną kwotę 400 mln euro. „To więzienie odegra kluczową rolę w walce z handlem narkotykami”, powiedział później minister francuskiej gazecie. Darmanin, idąc za przykładem swojego poprzednika Didiera Migauda, uznał walkę z przestępczością zorganizowaną za priorytet, a sekunduje mu w tym minister spraw wewnętrznych Bruno Retailleau. Kartele narkotykowe nad Sekwaną wszczynają coraz krwawsze wojny o wpływy, coraz częściej też dochodzi do porwań osób, które dorobiły się fortuny na kryptowalutach. Porachunki między kartelami i narkohandel dotyczą już nie tylko Marsylii, Lyonu czy przedmieść Paryża, ale także mniejszych miast. W dodatku w ostatnim czasie odnotowano kilka ataków na zakłady karne, np. w nocy z 14 na 15 kwietnia w kilku więzieniach we Francji doszło do podpaleń samochodów na parkingach, a więzienie Toulon-La-Farlède zostało ostrzelane. Jak zapowiedział Darmanin, ośrodek penitencjarny w Gujanie będzie wykorzystywany do zatrzymywania osób „na początku szlaku narkotykowego” i jako „trwały środek usuwania przywódców siatek handlujących narkotykami” we Francji kontynentalnej. Więzienie ma pomieścić 500 osadzonych i powstać w graniczącym z Surinamem mieście Saint-Laurent-du-Maroni. Pod koniec XIX w. z rozkazu Napoleona III została tam stworzona kolonia karna, do której przywożeni byli więźniowie z Francji, zanim trafili do innych miejsc zsyłki. Niektórzy zostali wysłani na osławioną Wyspę Diabelską u wybrzeży Gujany Francuskiej. Była to kolonia znana z przetrzymywania więźniów politycznych, w tym Alfreda Dreyfusa, który został niesłusznie skazany za szpiegostwo i spędził na wyspie pięć lat (1894-1899). Złą sławę Wyspa Diabelska zyskała z powodu nieludzkich warunków, w jakich przebywali więźniowie; stała się inspiracją dla filmu z 1939 r. z Borisem Karloffem w roli głównej, a także dla powieści „Papillon”, na podstawie której powstały dwa filmy. „Widzimy coraz więcej siatek handlu narkotykami”, mówił Darmanin reporterom. „Moja strategia jest prosta – uderzyć w zorganizowaną przestępczość na wszystkich poziomach. Tutaj, w Gujanie, na początku szlaku handlu narkotykami. We Francji kontynentalnej – neutralizując przywódców siatek przestępczych. I tak dalej, aż do konsumentów. To więzienie będzie zabezpieczeniem w wojnie z handlem narkotykami”. Nie dla kolonialnego superwięzienia Pomysł rozgniewał wiele osób w Gujanie Francuskiej. Plan potępił Jean-Victor Castor, członek tamtejszego parlamentu. Powiedział, że napisał bezpośrednio do premiera Francji, aby wyrazić swoje obawy; zauważył przy tym, że decyzja została podjęta bez konsultacji z lokalnymi urzędnikami. „To obraza naszej historii, polityczna prowokacja i kolonialny regres”, podkreślił Castor w oświadczeniu, wzywając Francję do wycofania się z projektu. Jean-Paul Fereira, pełniący obowiązki przewodniczącego kolektywu terytorialnego Gujany Francuskiej (zgromadzenia 51 ustawodawców nadzorującego sprawy samorządu lokalnego), powiedział, że ogłoszenie budowy więzienia jest dla nich zaskoczeniem, ponieważ plan ten nigdy nie był z nimi omawiany. „Dlatego członkowie kolektywu ze zdziwieniem i oburzeniem odkryli, wraz z całą ludnością Gujany, informacje zawarte w »Le Journal Du Dimanche«”, napisał w oświadczeniu Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  14 lipca, 2025
Stambuł czeka na trzęsienie ziemi

Stambuł czeka na trzęsienie ziemi

Sejsmolodzy nie mają dobrych wieści dla metropolii Korespondencja z Turcji Przed meczetem Hagia Sophia jak zwykle tłum turystów oczekuje w karnej kolejce do kas. Po tym jak w 2021 r. muzeum znów stało się meczetem, wstęp przez kilka lat był darmowy, jednak ostatnio znów zmieniono decyzję. Darmowy dla wiernych pozostał wyłożony turkusowym dywanem parter świątyni, zwiedzający płacą za wstęp na galerię. Pnę się więc w górę, słuchając, jak przewodnik opowiada grupie turystów o planowanej renowacji Hagii Sophii. Monumentalna budowla ma zostać zabezpieczona przed trzęsieniem ziemi, które czeka Stambuł w perspektywie kilku, kilkunastu, choć może dopiero kilkudziesięciu lat. Decyzję o zabezpieczeniu budowli podjęto po katastrofalnym trzęsieniu, które w 2023 r. nawiedziło południowy wschód Turcji, i ogłoszono po niedawnych wstrząsach w Stambule. Sprawdzam szczegóły. Okazuje się, że architekci planują wzmocnić połączenia między półkopułami a centralną częścią budowli. Zdemontowane zostanie ołowiane pokrycie głównej kopuły i przeprowadzona będzie inspekcja stanu kolumn nośnych oraz podziemi. Zdaniem Hasana Fırata Dikera, kierownika prac, będzie to najprawdopodobniej największa renowacja w historii świątyni. O tyle trudna, że nie da się budować od podstaw, trzeba – twierdzi ekspert – działać w obrębie tych narzędzi, które są dostępne. Wstrząs nad wstrząsami Hagia Sophia to z pewnością najbardziej znany, ale niejedyny budynek w 16-milionowym mieście, który przygotowuje się na wstrząsy. Geolodzy od lat przestrzegają przed katastrofalnym trzęsieniem, które może dotknąć rejon morza Marmara. Geolog Naci Görür uważa, że groźba śmierci wisi dziś nad ok. 2,5 mln mieszkańców Stambułu. Trzęsienie, które wydarzy się prędzej czy później, zapewne będzie miało magnitudę od 7,2 do 7,6. Ekspert wyjaśnił dziennikarzom, że wstrząsy o takiej skali wyrządzą większe szkody niż trzęsienie, do którego doszło w lutym 2023 r. „Liczba ofiar śmiertelnych byłaby niewiarygodna. Zagrożonych jest 600 tys. mieszkań. Nie przystoi Republice Turcji, żeby tak wiele osób zginęło w trzęsieniu ziemi”, powiedział w programie telewizji Habertürk. Dodał, że choć geolodzy od lat zapowiadali trzęsienie ziemi na południu, mieszkańcy regionu żyli w nieświadomości, a infrastruktura nie została przygotowana w odpowiedni sposób: „Nie można pozwolić, by powtórzyło się to w Stambule. Musimy uczynić całą jego infrastrukturę odporną na trzęsienia ziemi. Infrastruktura to drogi, mosty, wiadukty, kanalizacja, sieć wody pitnej”. Tym razem władze wzięły sobie do serca apele naukowców. Minister środowiska i urbanizacji potwierdził dane o 600 tys. mieszkań, które mogą ucierpieć w wyniku wstrząsów. Niektóre ze względu na położenie, inne – z powodu wątpliwej jakości i kiepskiego stanu technicznego. Resort już w 2023 r. zapowiedział wielki projekt transformacji metropolii, zakładający m.in. wybudowanie zupełnie nowych osiedli na 350 tys. mieszkań na terenach uznanych za bezpieczne oraz wzmocnienie tych budynków, które już stoją i wciąż nadają się do zamieszkania. To ostatnie wcale nie jest takie proste. Tuż po lutowym trzęsieniu trudno było znaleźć ekipę do wykonania inspekcji technicznej – tak wielu chętnych w mieście chciało sprawdzić, czy ich domy są bezpieczne. Zdarzają się też spory sąsiedzkie. Medialnym przykładem takiej sytuacji była sprawa noblisty Orhana Pamuka, który chciał wyburzenia budynku, w którym ma siedem mieszkań, i postawienia na jego miejsce nowego, sąsiedzi zaś żądali wzmocnienia konstrukcji, nie godząc się na rozbiórkę. Sprawa trafiła do sądu. Choć prace trwają, wydaje się, że nie postępują tak szybko, jak chcieliby urzędnicy. Po trzęsieniu ziemi z kwietnia stambulska administracja, przedstawiciele ministerstwa środowiska i państwowej agencji mieszkaniowej TOKI spotkali się na szczycie poświęconym Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  7 lipca, 2025
Bunt na Półwyspie Iberyjskim

Bunt na Półwyspie Iberyjskim

Hiszpanie sprzeciwiają się zbrojeniowej gorączce NATO Podczas szczytu NATO w Hadze (24-25 czerwca) uzgodniony został nowy cel dla krajów członkowskich: 5% PKB (z obecnych 3,5%) do 2035 r. na „twardą obronę” i dodatkowe 1,5% na inwestycje związane z obronnością, takie jak cyberbezpieczeństwo i mobilność wojskowa. Z nowymi celami nie zgadza się Hiszpania, która oświadczyła, że nie musi się stosować do tych wytycznych. „Nie” Sáncheza dla wyścigu zbrojeń Premier Pedro Sánchez jeszcze przed szczytem oświadczył, że jego rząd nie zamierza blokować przyjęcia przez inne kraje zobowiązania pięcioprocentowych wydatków na obronę. Stwierdził jednak, że Hiszpania nie może przyjąć takiego celu, bo oznaczałoby to poważne ograniczenie środków na politykę socjalną oraz podwyżkę podatków. „W pełni szanujemy uzasadnione pragnienie innych krajów, aby zwiększyć inwestycje w obronność, ale my nie zamierzamy tego robić”, powiedział, dodając, że Hiszpania mogłaby się wywiązać ze wszystkich zobowiązań wobec NATO, jeśli chodzi o personel i sprzęt, wydając na ten cel 2,1% swojego PKB. Zwrócił uwagę także na fakt, że wzmocniona zostanie zależność Europy od uzbrojenia z USA. Hiszpania i reszta Europy, kupując sprzęt wojskowy głównie od Amerykanów, nie będą mogły rozwijać własnej bazy przemysłowej. Postawa centrolewicowego przywódcy wywołała oburzenie wśród pozostałych członków NATO, którzy obawiali się, że może ona zniweczyć wypracowany kompromis. Hiszpania od początku podchodzi z dystansem do kwestii zwiększenia wydatków zbrojeniowych. Według szacunków NATO w 2024 r. wydano tam na ten cel zaledwie 1,24% PKB. Historia relacji Hiszpanii z sojuszem jest trudna. Już pod koniec lat 80. próby przyłączenia Hiszpanii do NATO wywołały chaos polityczny. Sondaże konsekwentnie pokazywały, że obywatele sprzeciwiają się przystąpieniu do paktu polityczno-wojskowego. Ówczesny centroprawicowy rząd stanął przed wyzwaniem: nie udało mu się zdobyć wystarczającego poparcia dla przystąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego ani wśród partii politycznych, ani w społeczeństwie. Chociaż potencjalne wejście Hiszpanii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej miało wyraźną akceptację wszystkich sektorów politycznych i opinii publicznej, sprawa przystąpienia do NATO ugrzęzła w kontrowersjach. Ostatecznie rząd Unii Centrum Demokratycznego uzyskał poparcie jedynie konserwatywnego Sojuszu Ludowego oraz nacjonalistycznych partii baskijskiej i katalońskiej. Komunistyczna Partia Hiszpanii (PCE) oraz Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) sprzeciwiały się takiemu zaangażowaniu. Siłą napędową kampanii „Nie dla NATO” byli socjaliści, na czele z Felipem Gonzálezem, którzy domagali się referendum w tej sprawie. Tymczasem ta część społeczeństwa, która nie była przeciwna członkostwu w NATO, po śmierci Franco (członkostwo utożsamiano z demokratyzacją Hiszpanii), stopniowo zmieniła nastawienie. Było to spowodowane antypatią wobec Stanów Zjednoczonych (wielu Hiszpanów obwiniało Waszyngton za długotrwałość dyktatury Franco), tradycyjnym brakiem zainteresowania Hiszpanów sprawami zagranicznymi oraz faktem, że znaczna część społeczeństwa nie postrzegała ZSRR Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  7 lipca, 2025

Kultura

AKTUALNOŚCI

Więcej
Aktualne

Likwidacja Pawiaka

  We wtorek 29 lipca 2025 r., godz. 12.00 Muzeum Więzienia Pawiak zaprasza na dziedziniec, gdzie odbędzie się uroczystość upamiętniająca 81. rocznicę likwidacji kompleksu więziennego przy ulicy Dzielnej. W ramach obchodów zaplanowano przemówienia okolicznościowe, złożenie kwiatów oraz modlitwę przy Pomniku Drzewa Pawiackiego z asystą honorową Wojska Polskiego. Po oficjalnej części obchodów odbędzie się koncert słowno-muzyczny „PAWIAK’44” przygotowany przez współorganizatora, Fundację ART. Wobec zbliżania się frontu okupanci niemieccy rozpoczęli w drugiej połowie lipca 1944 r. przygotowania do likwidacji więzienia. Z Pawiaka wysłano wówczas dwa ostatnie transporty ewakuacyjne. Więźniowie zostali wywiezieni do KL Ravensbrück i KL Gross-Rosen. Część z aresztowanych zwolniono. Wśród nich znalazł się polski personel medyczny oraz matki z niemowlętami. Już po wybuchu powstania warszawskiego, w murach Pawiaka urodziło się dwoje dzieci, które wraz z matkami zostały zamordowane przez Niemców. W dniach 13 i 18 sierpnia, w ruinach getta odbyły się ostatnie egzekucje więźniów Pawiaka. Wśród rozstrzelanych była kobieta w siódmym miesiącu ciąży, Halina Tulińska, która za murami Pawiaka pozostawiła synka i córkę. 20 sierpnia nastąpiła ewakuacja niemieckiej załogi więzienia, zaś 21 sierpnia 1944 opustoszałe, podminowane zabudowania Pawiaka i Serbii wraz z przyległymi budynkami zostały wysadzone w powietrze przez oddział niemieckich minerów.  

Aktualne Od czytelników

Świat skutków bez przyczyn

Radosław S. Czarnecki, Wrocław Dura lex, sed lex (łac. Twarde prawo, ale prawo) to rzymska zasada prawnicza wyrażająca absolutną nadrzędność norm prawa, zgodnie z którą należy bezwzględnie stosować niezależnie od uciążliwości, okoliczności oraz konsekwencji. Słowa te  wypowiedział Gnaeus Domitius Annius Ulpianus - czyli Ulpian (przełom II i III n.e.). Zalicza się go do jednego z pięciu wielkich rzymskich autorytetów prawniczych,  główny doradca cesarza Aleksandra Sewera. Stanowi uosobienie starorzymskiej cnoty i surowości obyczajów, przeciwstawnych swawoli polityków, senatorów, cesarzy (m.in. w takim charakterze prezentowany jest w twórczości Zygmunta Krasińskiego czy Aleksandra Krawczuka). To prymat stanowionych zasad nad chimerą różnorakich poglądów, emocji, afektów itd. trapiących wszelkie zbiorowości wobec których państwo musi zachować asertywność, indyferentność i bez emocjonalność.   Ten którego myśl nie wybiega daleko, zobaczy udrękę z bliska. KONFUCJUSZ   Mleko się rozlało (już dawno) i się rozlewa coraz szerzej niczym powódź. Tak czy siak bez względu na dalszy rozwój sytuacji, jako społeczeństwo (a tym samym państwo) jesteśmy pogrążeni w dramatycznym kryzysie. Powszechny krzyk, często histeryczny i emocjonalny, rozlegający się ze strony środowisk demo-liberalnych nad nieprawidłowościami mającymi miejsce w II turze wyborów prezydenckich budzić może nie tyle zaskoczenie – bo zagrożenia wynikające ewentualnie z tych nieprawidłowości niosą dalekosiężne efekty – co może być potwierdzeniem uniwersalności niesionej przez zacytowaną sentencję Konfucjusza sprzed ponad 2400 lat. Przymykanie bowiem oczu na drobne, ale permanentne postępujące przez 30 lat demokracji w RP naruszenia prawa (i nie rozliczone zgodnie z procedurami i literą) siłą rzeczy muszą powracać wzmożonym bumerangiem w życiu publicznym z coraz większą siłą i skalą. I te same środowiska kreujące się dziś na ośrodki demokracji, liberalnych i cywilizowanych obyczajów, postępu i nowoczesności gdy w dziejach III RP zachodziły grube naruszenia zasad państwa prawa milczały bądź bagatelizowały te przypadki. Bezkarność i tuszowanie takich przypadków, raz – dawało przyzwolenie na dalsze, za każdym razem poważniejsze, naruszenia tych zasad, dwa – tworzyło w społecznej świadomości obraz wybiórczego traktowania prawa, jako rękojmi dla pomiatania nim i stanowionym porządkiem. Jako czegoś co służyć ma wyłącznie plemiennym interesom polityków zgodnym z ich nadziejami, sentymentami i emocjami. Od choćby stosunek do tzw. “falandyzacji prawa”, które to pojęcie oznaczać miało selektywne, zależne od interesów środowisk skupionych wokół Lecha Wałęsy podczas jego prezydentury spojrzenie i podejście do jurysprudensji. Dziś oburzone Autorytety Prawne, wtedy prezentowały wybitnie labilne poparte przymrużeniem oczu, stanowiska. No bo tamte łamanie czy deptanie jurydycznego porządku było dokonywane i legitymizowane przez mit, legendę, symbol przemian demo-liberalnych po 1980 r. “Falandyzacja prawa” jako materializacji tego procesu towarzyszyły podczas

Aktualne Od czytelników

„Teoria względności” w polityce

Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP, nasuwa szereg refleksji nad „pamięcią narodową” kształtowaną przez polityków a nie osoby mające wiedzę w danym obszarze.  Przez ok 70  lat „publicznego” milczenia nt  Wołynia ze względów

Aktualne Przebłyski

Morawiecki für Deutschland

Każdy człowiek ma dwie półkule mózgowe. Były premier Mazowiecki też ma dwie. Tyle że gdy u większości ludzi obie współpracują za sobą, to u Morawieckiego każda sobie rzepkę skrobie i robi co innego. Jeden Morawiecki przez całe lata uporczywie atakował Niemców, że za mało wydają na zbrojenia, że wożą się na plecach innych państw, w tym oczywiście Polski. Był skuteczny, bo Niemcy przejęli się polskimi naciskami i otworzyli kurek z euro na militaria. Wtedy uruchomiła się u M. druga półkula. I pisowski bonza zaczął jęczeć, że gdy Niemcy przeznaczą na zbrojenia 5% PKB, to nie możemy być naiwni. Berlin porzuca pacyfistyczne pozory. Rychło w czas mu to przyszło do głowy. Nawet jak na pisowca Morawiecki wykazał się wyjątkową głupotą. On, Kaczyński i cała niegrzesząca mądrością reszta klasy politycznej mogą sobie pogratulować. Mają pewne miejsca w czołówce „Almanachu głupoty polityków”. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Śmiszek i dolce vita

„My, politycy, mamy swoje ego. My, politycy, chcemy, by nasza osoba była zawsze podziwiana”. Któż mógł to powiedzieć? Ekshibicjonista, zakochany w sobie narcyz albo po prostu ktoś z obozu patologii politycznej. Wszystko razem w jednej osobie. Europarlamentarzysta Krzysztof Śmiszek, partner Roberta Biedronia, też europosła, w przerwie między wojażami po świecie wpadł do „Super Expressu”. I plótł te farmazony z rozkoszną minką. Wydaje mu się, że jest politykiem. Myli się, i to bardzo. Dla wyborców, którzy go poparli, jest już Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

Więcej
Promocja

Klapki do miasta i na plażę – ranking najmodniejszych modeli na lato

Artykuł sponsorowany Lato to czas, gdy nasze stopy pragną swobody i wygody. Nic nie sprawdza się lepiej niż stylowe klapki, które z łatwością dopasują się do miejskiego zgiełku i relaksu na gorącym piasku. Wybór idealnej pary może być

Promocja

Myślisz o pracy w szkole? Zapisz się na studia z przygotowania pedagogicznego – rekrutacja otwarta!

Artykuł sponsorowany Zastanawiasz się nad pracą nauczyciela, jednak brakuje Ci wykształcenia pedagogicznego? A może ukończyłeś studia z innej dziedziny, ale chciałbyś dodatkowo uczyć w szkole? Podyplomowe przygotowanie pedagogiczne to oferta dla Ciebie! Czytaj dalej i dowiedz się, co to za kierunek,

Promocja

10 mniej oczywistych miejsc w Europie idealnych na wakacje samochodowe

Artykuł sponsorowany Podróż samochodem po Europie otwiera przed turystą zupełnie inne możliwości niż tradycyjne formy zwiedzania. Pozwala dotrzeć do miejsc pomijanych przez biura podróży i uniknąć zatłoczonych atrakcji. Poniżej znajdziesz zestawienie mniej znanych, ale wyjątkowo atrakcyjnych

Promocja

Jak zadbać o jelita przy IBS?

Artykuł sponsorowany IBS, czyli zespół jelita drażliwego, to codzienne wyzwanie, które wpływa na komfort życia. Istnieje wiele sposobów na to, jak poprawić kondycję jelit i zminimalizować dolegliwości. W tym artykule skupimy się na sprawdzonych metodach wspierania

Promocja

Dlaczego warto korzystać z usług biura rachunkowego online?

Artykuł sponsorowany Nowoczesne biuro rachunkowe online jako odpowiedź na potrzeby współczesnych przedsiębiorców Obecnie przedsiębiorcy coraz częściej poszukują rozwiązań, które pozwalają im prowadzić biznes sprawniej, wygodniej i efektywniej. W tym kontekście biuro rachunkowe online staje