Wpisy od Maciej Basiewicz

Powrót na stronę główną
Obserwacje

Dziwne transakcje MON

Modernizacja śmigłowca Mi-24 ma kosztować tyle, ile miał kosztować cały nowy Huzar! „Wojskowe Służby Informacyjne uzyskały poważną wiedzę operacyjną, ale nie zdobyły dowodów na ewidentne przekupstwo” – tak mniej więcej wyjaśniał ostatnio kulisy skandalu wokół byłego wiceministra, Romualda Szeremietiewa, jego bezpośredni szef, Bronisław Komorowski. Otoczenie ministra obrony narodowej wikła się w podobnych wypowiedziach: „Nikt nikogo za rękę nie złapał”, „Nie mamy zeznań, które ktoś chciałby powtórzyć w sądzie”. Padają tłumaczenia bezradności, z jaką ponoć od miesięcy wysocy dostojnicy MON obserwowali dziwne rzeczy, dziejące się w podległym Szeremietiewowi pionie zakupów uzbrojenia. Rezydujący głównie w warszawskim hotelu Marriott przedstawiciele wielkich, międzynarodowych firm zbrojeniowych krztuszą się ze śmiechu nad poranną kawą, przypominając sobie sformułowania Komorowskiego i jego podwładnych. Agenci WSI, jedynie podążając krok w krok za aresztowanym asystentem Szeremietiewa, Zbigniewem Farmusem, nie mogli przecież zdobyć dowodu na jakąkolwiek korupcję. Takie sprawy załatwia się zawsze w cztery oczy, w odpowiednim miejscu, zabezpieczonym przed wścibstwem zarówno przypadkowego człowieka, jak i służb specjalnych. Oto wypowiedź (oczywiście całkowicie anonimowa) jednego ze specjalistów od „przekonywania” polskich polityków do takiej a nie innej armaty, czy, dajmy na to, takiego a nie innego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wydarzenia

Do Wenezueli po śmierć

W katastrofie samolotu z Mielca zginęło w Puerto Caballo pięciu Polaków Feralna trzynastka. Gdyby wierzyć w złą magię liczb, akurat datą 13 lipca najłatwiej byłoby wytłumaczyć tragiczny wypadek, jaki miał miejsce w powietrzu nad wenezuelskim Puerto Caballo. Tego właśnie dnia polski samolot M28 Skytruck wystartował o godzinie 12.27 czasu miejscowego, by przewieźć do odległej o pół godziny lotu Maiquetii delegację zakładów PZL Mielec i pracowników firmy Overtec, która sprzedaje w Wenezueli polskie samoloty. Dramatyczna jest relacja naocznego świadka katastrofy, polskiego pilota, Czesława Żywockiego. „Ocalałem, bo byłem w innym samolocie. Widziałem wszystko. Jak samolot startował i jak wzniósł się po starcie. Nie wiem, co się stało. Niespodziewanie zawisł w powietrzu. Całkiem bez ruchu. Następnie wykonał skręt w prawo i uderzył zupełnie pionowo w ziemię. Potem kula ognia”. Znamienna jest druga część relacji Polaka. „To było coś strasznego – mówił doświadczony pilot. – Nie wiem, jak to się mogło stać, nie było żadnych oznak, nic, co zapowiadałoby, że coś się wydarzy. Nikt z nich nie miał szans”. Rzeczywiście. Z samolotu pozostał jedynie kawałek ogona. Policja mogła identyfikować ofiary na podstawie znalezionych przy nich przedmiotów osobistych. Najprostsze wytłumaczenie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wydarzenia

Szeremietiew i… spółka

Bałagan panuje w całym MON. Resort obrony toczy nie tylko korupcja, ale i pijaństwo, a także niekompetencja właściwie wszystkich jego szefów Wart Pac pałaca, a pałac Paca. To polskie przysłowie przychodzi na myśl, kiedy obserwuje się skandal, jaki wybuchł w Ministerstwie Obrony Narodowej i wokół niego na skutek podejrzeń, że asystent (byłego już dziś) wiceministra Romualda Szeremietiewa, Zbigniew Farmus, i sam wiceminister, mogli brać łapówki od zbrojeniowych koncernów, m.in. przy okazji przetargu na haubice dla wojska. W rozwijającej się – niczym w sensacyjnym filmie – sekwencji wydarzeń znalazły się: solenne zaprzeczenia, że zdarzyło się cokolwiek złego, ujawnienie informacji, że wojskowe służby specjalne od dawna podejrzewały, iż „coś jest na rzeczy”, widowiskowe pościgi helikopterem za Zbigniewem Farmusem, pokrętne tłumaczenie zwierzchników Szeremietiewa, że nie będzie żadnego wyroku bez pełnego zbadania sprawy i (mające miejsce tuż potem) wyrzucenie z hukiem Szeremietiewa ze stanowiska. Zwyczajny człowiek może dostać od tego wszystkiego zawrotu głowy. Tym bardziej że zdymisjonowany wiceminister nie zamierza składać broni. Dzień po swoim odejściu z MON Romuald Szeremietiew zwołał konferencję prasową, na której nie tylko odparł zarzuty formułowane pod jego adresem, ale równocześnie powiedział, że gra wokół jego osoby toczy się o to, by utrącić przetarg na samolot

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Miloszević winien… sam sobie

Trybunał w Hadze oskarża byłego prezydenta Jugosławii o zbrodnie ludobójstwa Historia lubi paradoksy, a już na pewno historia Bałkanów. W wypadku Slobodana Miloszevicia jeden z nich sprawił, że – jak napisał londyński „Financial Times” – obserwujemy właśnie ostateczny koniec polityka, który był tak zapatrzony w przykład jugosłowiańskiego przywódcy, Josipa Broz-Tito i tak bardzo chciał go naśladować w budowaniu wielkiego bałkańskiego imperium, że w końcu „wywołał trzy wojny, które rozerwały dziedzictwo Tito na strzępy”. Paradoks drugi polega na tym, że możliwość postawienia Miloszevicia przed trybunałem w Hadze, który sądzi zbrodniarzy wojennych, zawdzięcza były serbski dyktator po części… sam sobie. W 1990 r., kiedy tworzono konstytucję Serbii, Slobodan Miloszević osobiście wpisał tam tylko jeden artykuł, mówiący, że – uwaga – Belgrad nie uzna żadnych decyzji federalnych władz jugosłowiańskich, jeśli będą one sprzeczne z serbskimi interesami. Teraz punkt ten posłużył jako pretekst dla rządu Zorana Dzindzicia do odrzucenia decyzji Trybunału Konstytucyjnego Nowej Jugosławii, stwierdzającej, że Miloszevicia wydać do Hagi nie wolno, bo jugosłowiańskie prawo zabrania ekstradycji własnych obywateli. Sam Miloszević z trudem godzi się z myślą, że jego wpływ na bałkańskie realia i Serbię odchodzi w przeszłość. Jego tzw. wstępne przesłuchanie przed trybunałem, trwające zaledwie 12 minut, dało

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Mądry świat Benettona

Prowokacja to zaledwie powierzchnia przekazu, jaki zawierają reklamy z zielonym prostokącikiem Zaszokować, zaskoczyć, wywołać protesty lub zachwyt. Reklamy z charakterystycznym, zielonym prostokątem i napisem “United Colors of Benetton” od lat wprawiają ludzi w osłupienie lub… radość. Kiedy jedni się oburzają, inni klaszczą i mnożą pochwały. Specjaliści od tzw. masowej komunikacji mówią, że Benetton porusza się po cienkiej linie, oddzielającej emocjonalnie uzasadnioną prowokację od – uwaga – artystycznej pornografii. Najnowsza kampania reklamowa włoskiego króla odzieży, prowadzona pod hasłem “Wiosna-Lato 2000” też wywołała już kontrowersje, choć jej medialny start dopiero się rozpoczyna. W największych światowych gazetach i na plakatach można oglądać twarze osób skazanych na śmierć i czekających w amerykańskich więzieniach na wykonanie wyroku. Fotografiom towarzyszą imiona i nazwiska. Bobby Lee Harris, Leroy Orange, Jerome Mallet. I napis na górze: “My, (ludzie) z celi śmierci”. I tylko gdzieś z boku charakterystyczny, zielony prostokącik. Dyrektor artystyczny Benettona i wspaniały włoski fotograf, Oliviero Toscani, nazwał tegoroczną kampanię “Patrząc śmierci w twarz”. Obok zdjęć w gazetach można przeczytać wywiady ze skazańcami. Twórcy kampanii podkreślają w swoich wypowiedziach, że fotografie są plonem wielogodzinnych sesji zdjęciowych, jakie Toscani odbywał w amerykańskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.