Obserwacje

Powrót na stronę główną
Obserwacje

Pikantny temat

Wyrosła w Bułgarii i jest wyjątkowo ostra, jednak na tyle, by była znośna dla wszystkich.

Papryka przybyła do Europy pod koniec XV w., na statkach Kolumba wracających z jego drugiej wyprawy do Ameryki. Europejczycy zawdzięczają ją pokładowemu medykowi – sewilczyk Diego Álvarez Chanca przywiózł ją do Hiszpanii wraz z wieloma innymi egzotycznymi nasionami.

W Polsce jeszcze w latach 80. XX w. wiedza na temat pikantnych potraw sprowadzała się do opowiadań szczęśliwców, którym u węgierskich bratanków udało się zjeść ognisty gulasz czy rybną zupę halászlé. Ci, którzy mieli za sobą doświadczenia z węgierskimi potrawami, byli uznawani za obieżyświatów i koneserów sztuki kulinarnej, bo papryka nie była w PRL towarem łatwo dostępnym. Gdy w warzywnym rzucono tę z importu, nawet sprzedawczyni nie była pewna, czy to wersja słodka, czy ostra. Panowało przekonanie, że od ostrej lepiej trzymać się z daleka, bo „tego piekła nie da się zjeść”. Zwiastunem zmiany nastawienia było pojawienie się węgierskich tubek z napisem: csípős paprika, czyli ostrej pasty paprykowej. Mało kto zdawał sobie wówczas sprawę, że ojczyzną papryki są nie Węgry, lecz kraje leżące w Ameryce Środkowej i Południowej.

Dziś, gdy świat stoi otworem, Polacy są już na tyle wyedukowani kulinarnie, by wiedzieć, że istnieje wiele kuchni opartych na ostrym smaku i są one uznawane za jedne z najlepszych na świecie, tak jak kuchnia hinduska.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Błoto wciąga

Opowieści z bagien i rozlewisk.

Dookoła z mroków nocy wyłaniały się zarysy drzew. Wyboista droga biegnąca wzdłuż Narwi rytmicznie podrzucała samochód. Najpierw usłyszałem, że miską olejową trę o coś twardego pod autem. Po chwili czułem już na kierownicy, że właśnie o coś zahaczyłem. Poczułem zimny pot na plecach, ale siedzący obok mnie Robert, uśmiechając się, stwierdził, że to nic, że to tylko jeden garb, że przejedziemy. I rzeczywiście przejechaliśmy. Na wschodzie pojawiła się jasna łuna. Nim pomarańczowa kulka słońca uniosła się nad horyzontem, minęło jeszcze sporo czasu.

Staliśmy w tych mrokach gdzieś nad Narwią nieopodal Suraża. Było to w połowie marca. Kilka dni wcześniej Robert zadzwonił do mnie z zaproszeniem na wiosenne przeloty gęsi. Obserwował ich pozycję dzięki urządzeniom namierzającym i dość dokładnie mógł obliczyć, kiedy ta podniebna eskadra dotrze na Podlasie. Nigdy wcześniej nie byłem o tej porze roku w tym zakątku Polski. Nigdy nie widziałem też czarnych pól, na których siedzą tysiące gęsi. Okazja była więc przednia, a i przewodnik zacny, bo choć Robert zdjęć nie robił, to miał specjalną lunetę do obserwacji ptaków. Wypatrywał tych z oznaczeniami i później na specjalnej stronie w internecie zaznaczał ich obecność w danym miejscu. Robi tak sporo osób na trasie przelotu stad gęsi i to naukowcom dużo mówi o zwyczajach tych zwierząt, a także tempie ich przemieszczania.

Z każdą minutą wzrok coraz bardziej przyzwyczajał się do ciemności. Ona natomiast ustępowała miejsca porannym zorzom. Nie bez powodu pojawiliśmy się tam tak wcześnie. Pod osłoną nocy, bez niepokojenia gęsi, mogliśmy dotrzeć do kryjówki, którą Robert wypatrzył kilka dni wcześniej. Na szczycie niewielkiego pagórka stały wielkie bele słomy. Poniżej na polu przesiadywało ogromne stado gęsi. (…) Gdy siedziały w tym miejscu, nie było ich widać z asfaltowej drogi. (…) W gęsim stadzie panował ogromny ruch. Było głośno. Co rusz któryś z ptaków podrywał się do lotu. Inny właśnie lądował. A kolejne rozglądały się bacznie dookoła. My leżeliśmy dość daleko na ziemi przy belach i podziwialiśmy ich poranne zwyczaje. Niestety, tego dnia niebo było bezchmurne. Słońce szybko zalało całą dolinę Narwi i Robert zarządził odwrót. Wyprowadził nas z tego pola bez płoszenia gęsi, a kiedy dotarliśmy do auta, wyjaśnił, że droga, którą przyjechaliśmy, zaraz rozmarznie i stanie się błotnistą pułapką. Trzeba było uciekać.

Fragmenty książki Mikołaja Gospodarka Jak poznać Podlasie?, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Biebrza wymaga poświęcenia

To rzeka rzek. Najpiękniejsze w niej to, że nigdy z nią nic nie wiadomo.

Biebrza to trudna rzeka. Trudna dla okolicznych mieszkańców, bo jak nie rozlewa się szeroko, to od wieków tworzy niedostępne mokradła i bagna. Dla kajakarzy od Sztabina robi się całkiem znośna, ale cóż widać z perspektywy wody? Tatarak, trzcinę i zielony brzeg. Dla fotografów rzeka ciekawa robi się dopiero w południowej części Basenu Dolnego. To już tak naprawdę koniec Biebrzy.

Kilka kadrów rodem z książek Wiktora Wołkowa można zrobić w Burzynie czy Sieburczynie. Dalej Biebrza wpada do Narwi i koniec pieśni. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że jest to rzeka nudna czy nieinteresująca. Żadną miarą, a wręcz przeciwnie. Jest dzika i tajemnicza. No i trudna.

Wiele lat zajęło mi dogadanie się z Biebrzą. Naoglądałem się zdjęć, naczytałem się książek, zobaczyłem chyba wszystkie filmy traktujące o tej polskiej Amazonce. Długo czekałem na moment, w którym Biebrza zdjęła przede mną woal niedostępności. Pamiętam dokładnie ten dzień. Była połowa sierpnia 2010 r. Przyjechałem do Brzostowa późnym wieczorem i jak zwykle rozlokowałem się na polu namiotowym u pana Konopki. Przyjechałem głównie ze względu na krowy, które miały przepływać rzekę następnego dnia rano. Nim zapadł zmrok, to jednak ja pływałem w namiocie. Znad bagien przyszła burza. Powiedzieć, że lało, to jak nic nie powiedzieć. W pewnym momencie uciekłem do samochodu, bo na ziemi było wody po kostki. Burza przeszła, ale zapadła już noc. Wybrałem więc mniejsze zło i pod kocem położyłem się na drewnianej ławie. Modliłem się, żeby tylko komary się o tym nie zwiedziały. Czekałem na świt. Niby spałem, ale było to bardziej czuwanie.

Już przed 5.00 zrobiło się widno. Nogi statywu z pluskiem wylądowały w wodzie. Wszedłem do rzeki prawie do pasa. To skutecznie przegoniło resztki snu. Przed sobą miałem kilka łódek, dalej mgłę nad korytem rzeki i wyłaniające się słońce za nimi. Bajka! Gdyby tego było mało, to w środek tej sceny w pewnym momencie wpłynął wędkarz w pontonie. Pierwszy raz poczułem, że Biebrza jest dla mnie łaskawa. Tyle prób, tyle czekania i zawsze nic. Fiasko. Ten poranek przyniósł niespodziewanie dużo dobrych zdjęć. (…)

Stojąc po pas w wodzie, zrozumiałem, że Biebrza wymaga poświęcenia. Składam jej więc za każdym razem „ofiarę”. Najczęściej jest nią po prostu niewyspanie. Nawet jak rozbijam namiot nad samym brzegiem, to i tak wstaję dużo wcześniej niż potrzeba. Staję nad rzeką i słucham, jak toczy wodę. Nie ma piękniejszej melodii o poranku.

Fragmenty książki Mikołaja Gospodarka Jak poznać Podlasie?, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Na grzyby

W Puszczy Knyszyńskiej sezon trwa cały rok.

Kiedy myślę o moich pierwszych spotkaniach z Puszczą Knyszyńską, przychodzą mi na myśl wyprawy po owoce runa leśnego. W latach 80. babcia zabierała mnie na zbiór grzybów i jagód. Jeździło się też po leśne maliny. (…) Babcia nauczyła mnie rozpoznawania grzybów. Czubajki w panierce, bigos i pierogi z grzybami, kurki na maśle, rydze z patelni – tym żywiliśmy się w czasach, kiedy nie królowała jeszcze przetworzona żywność. (…)

Grzybobranie jest dziś najczęstszym powodem wycieczek do lasu. Kiedy pojawiają się grzyby, puszcza roi się od ludzi. Przez resztę roku jest znacznie bardziej kameralnie, chociaż należy zaznaczyć, że nawet w sezonie grzybowym ludzie nie docierają do najodleglejszych zakątków puszczy i nie chodzą tam, gdzie las jest przyrodniczo najcenniejszy – bo nie znajdą tam cenionych gatunków jadalnych. (…)

To, jakie grzyby występują na danym skrawku lasu, zależy od rodzaju siedliska. Inne gatunki pojawią się w borach, inne w lasach liściastych, jeszcze inne na bagnie. Sama Puszcza Knyszyńska obfituje w bardzo różne siedliska. Zdaniem ekspertów 60% jej powierzchni to siedliska borowe, przy czym panuje wśród nich spore zróżnicowanie, istnieje bowiem wiele rodzajów borów – od borealnej świerczyny na torfie po bory brusznicowe i czernicowe. Około 30% lasów to siedliska grądowe. Pozostałe 10% zajmują łęgi i olsy. W wypadku grzybów ważne są
jeszcze inne dane.

Eksperci uważają, że 13% powierzchni Puszczy Knyszyńskiej – zajmowane przez rezerwaty i niedostępne lub trudno dostępne bagna – można uznać za siedliska naturalne. Na obszarze Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej przeważają zaś siedliska zbliżone do naturalnych. Razem z siedliskami naturalnymi stanowią aż 62% powierzchni parku.

W 2019 r. Park Krajobrazowy Puszczy Knyszyńskiej wydał opracowanie poświęcone grzybom przygotowane przez zespół wybitnych mykologów. Okazuje się, że na terenie tego kompleksu leśnego stwierdzono występowanie 1376 taksonów – czyli gatunków, odmian i form grzybów – w tym 26 gatunków chronionych, 267 gatunków z czerwonej listy grzybów, 101 gatunków nowych dla Polski i 148 gatunków w większości znalezionych po raz pierwszy na terenie naszego kraju w XXI w. To imponujący wynik. Lista z pewnością będzie się wydłużać, ale na razie problemem Puszczy Knyszyńskiej jest brak wystarczającej liczby badaczy. Ten wielki las zasługuje na szczególną uwagę świata nauki – nie tylko jeśli chodzi o świat grzybów.

Same grzyby klasyfikuje się na różne sposoby. Mówi się o grzybach mikroskopijnych – niezauważalnych gołym okiem – i o grzybach wielkoowocnikowych. To podział wprowadzony przez ludzi i nieprzyjmowany przez wszystkich badaczy. Dyskusji nie ulega rola, jaką grzyby odgrywają w przyrodzie. Są jej integralną częścią i wskaźnikiem stanu zachowania bioróżnorodności. Część grzybów żyje w symbiozie z drzewami – wspiera ich rozwój i wzrost, zaopatrując rośliny w związki mineralne. W zamian rośliny umożliwiają grzybom pobieranie związków organicznych. Odbywa się to z obopólną korzyścią. Są też grzyby, które osłabiają żywe drzewa, a nawet doprowadzają do ich obumierania.

Wiele gatunków grzybów bierze udział w rozkładzie materii organicznej, specjalizując się w zasiedlaniu poszczególnych części roślin: pni, liści, drobnych gałęzi, igieł czy szyszek. Grzyby pojawiają się również na mniej oczywistych podkładach. Część wyspecjalizowała się w rozkładaniu zwierzęcych odchodów roślinożerców. Wśród nich mamy m.in. gatunek nazwany kołpaczkiem łosiowym. Są też grzyby, które pojawiają się tam, gdzie ktoś palił ognisko albo gdzie pojawił się pożar. Mamy również grabarzy grzybów, czyli grzyby występujące na innych grzybach. Wyspecjalizowały się one w pasożytowaniu na starych owocnikach i grzybni. Wreszcie mamy grzyby zasiedlające organizmy owadów – różne gatunki maczużników, które pasożytują na motylach czy chrząszczach.

Osobą, która o grzybach Puszczy Knyszyńskiej wie najwięcej, jest Mirosław Gryc. Na co dzień mieszka w Ogrodniczkach, ulokowanych tuż u puszczańskich wrót, a zawodowo nie zajmuje się nauką. Grzybów szuka w czasie wolnym od pracy, a jego osiągnięcia budzą uznanie najsławniejszych mykologów Polski i całego świata. W internecie znajdziemy specjalną stronę poświęconą grzybom Puszczy Knyszyńskiej i jej okolic. Prowadzi ją właśnie pan Mirosław. Już pobieżne przejrzenie tej strony pokazuje ogrom pracy, który wkłada w jej funkcjonowanie. (…) Choć jest to w zasadzie „wykaz” grzybów występujących na terenie Puszczy Knyszyńskiej, w odrębnych zakładkach możemy również znaleźć porady dla grzybiarzy. Mirosław Gryc pisze: „Na tej stronie na pewno nie znajdziecie wszystkich gatunków jadalnych, a to ze względu na to, że jest ich dość pokaźna ilość. Nie wszystkie są jednak godne uwagi i dlatego też bardzo chętnie ograniczyłbym się do tych najbardziej popularnych. Ze względu jednak na bardziej ambitnych grzybiarzy, którzy chcieliby poszerzyć zbierany asortyment, nie omieszkam wspomnieć o kilku (może kilkunastu) gatunkach mniej popularnych, a jednak bardzo atrakcyjnych. Poznanie tych gatunków daje możliwość wydłużenia okresu grzybobrań praktycznie na cały rok, oczywiście z pominięciem okresów silnych mrozów. Mój okres zbiorów grzybów jadalnych rozpoczyna się najczęściej już w maju, a niekiedy nawet już i w kwietniu, w zależności od panujących warunków atmosferycznych. Jako pierwszy jadalny gatunek pojawia się w Puszczy Knyszyńskiej łuszczak zmienny (Kuehneromyces mutabilis). Po nim przychodzi pora na żółciaka siarkowego (Laetiporus sulphureus) oraz gęśnicę (majówkę) wiosenną (Calocybe gambosa). Miesiące typowo letnie, lipiec i sierpień, najczęściej na terenie Polski Północno-Wschodniej są skąpe w opady deszczu i dlatego w tym okresie trudno jest znaleźć jakiekolwiek grzyby, a już szczególnie gatunki jadalne. Zdarzają się jednak okresy bardziej wilgotne i wtedy możemy wyruszyć do Puszczy Knyszyńskiej w poszukiwaniu borowika usiatkowanego (Boletus reticulatus), który to właśnie preferuje ciepłe miesiące letnie. Niejednokrotnie zbierałem go już w lipcu, i to nawet w pokaźnych ilościach. Innym rodzajem, którym warto zainteresować się w miesiącach letnich, jest gołąbek (Russula).

Fragmenty książki Pawła Średzińskiego Puszcza knyszyńska. Tom II, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Foki z Wyspy Prądów

W poszukiwaniu dzikich miejsc.

Słabe wieczorne światło pobłyskiwało w fali dziobowej. Wiatr dął mocno, a łódź wychylała się o 20 st. od poziomu. Żagle były zwinięte, morze szare, wzburzone. Wszyscy troje na łódce przywiązaliśmy się do lin i belek, aby utrzymać się na przechylonym pokładzie. Stałem za sterem i próbowałem utrzymać kurs na wyspę. (…) Nad lądem wisiały dwie cienkie warstwy chmur, ciemne nad jasnymi: znak, że powietrze jest niespokojne. Był wczesny wieczór, początek lata, przy najdalej wysuniętym na zachód krańcu półwyspu Lleyn. Wyszliśmy z przystani z opóźnieniem, wiedzieliśmy, że wiatr jest silny, a zmrok zapadnie najdalej za trzy godziny.

Łódź poruszała się z prędkością prawie ośmiu węzłów i huśtała na falach, kiedy rozległ się trzask i gwałtowny łopot, jakby łabędź zrywał się do lotu. Obróciła się gwałtownie do zawietrznej i zwolniła, jak gdyby woda nagle zgęstniała, a nami rzuciło do przodu. (…) John, szyper, rzucał krótkie i celne komendy. Przejął ster, ustawił łódź przodem do wiatru, a potem kazał mi trzymać kurs. Fale zalewały pokład. Jan, żona Johna, przesunęła się wzdłuż uniesionej burty łodzi, złapała raksę i umocowała ją do relingu. Żagiel opadł, a my z trudem go ściągnęliśmy i zwinęliśmy – teraz leżał zabezpieczony na pokładzie. Ostatnia godzina minęła w ciszy, która nastała po kryzysie.

Z mniejszą powierzchnią żagli poruszaliśmy się wolniej. Cztery węzły, z rzadka trochę więcej. Na południowym zachodzie przed nami na tle zachodzącego słońca rysowała się wyspa: wielka ściana klifu i urwisko, wyrastające na wysokość 500 stóp z morza, potem opadające łagodnie ku długiemu, płytkiemu ramieniu lądu, na którym wznosiła się wysoka latarnia. Jej opalizujące lustra migały co parę sekund. W końcu wpłynęliśmy na wody osłonięte od wiatru przez klif, a samotny żagiel zwisł z masztu bez życia. Potem, jakby w ramach powitalnego cudu, chociaż oczywiście żadnego cudu w tym nie było, nisko położone już słońce przedarło się przez chmury i oblało fale srebrem, dokładnie w chwili, kiedy wpływaliśmy po tej rozjaśnionej wodzie na silniku do małej przystani. 

Gdy znaleźliśmy się już blisko brzegu, powietrze wypełnił wysoki jęk, który narastał w miarę zbliżania się do lądu. Pomyślałem, że musi to być dźwięk wywołany przez wiatr – szybko przelatujące powietrze, śpiewające w napiętych linach łodzi – i obejrzałem się na towarzyszy, niepewny, czy tylko ja to słyszę. Kiedy dźwięk zrobił się jeszcze głośniejszy, uświadomiłem sobie, że nie jest to pojedynczy ton, lecz cała gama współbrzmiących nut, każda o nieco innej wysokości. I wtedy zrozumiałem. Foki! To foki robiły ten hałas, setki fok, które polegiwały na każdej skale i na każdym obwieszonym wodorostami szkierze w zatoce oraz na jej wygiętym w łuk brzegu. Wydawały dźwięk bezwiednie, jak pszczoły albo woda. Były w różnych kolorach: szare, czarne, białe, płowe, lisiorude i skórzastobrązowe. Kiedy minęliśmy z bliska trzy mniejsze samice, zauważyłem, że ich futro jest elegancko pocętkowane. 

Fragmenty książki Roberta Macfarlane’a Dzikie miejsca, przeł. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Roszczeniowi czy świadomi

Zetki chcą zarabiać dwa razy tyle, ile wynosi minimalna krajowa

7,5 tys. zł netto miesięcznie – taką kwotę, jak wynika z badań Uniwersytetu SWPS i agencji They.pl, chcą zarabiać przedstawiciele i przedstawicielki pokolenia Z, czyli ludzi urodzonych w 1995 r. i później. Od kilku lat są obecni na rynku pracy, który uważnie im się przygląda, dziwiąc się, jak bardzo się różnią od niewiele przecież starszych milenialsów. 

Zetki stanowią dziś 27% populacji świata, w Polsce 20%. Przez starsze pokolenia, w tym potencjalnych pracodawców, często są określane jako „bezczelne” czy „roszczeniowe”. Przebojowe zetki od pracodawców oczekują pełnej transparentności i dobrej atmosfery w pracy – którą są w stanie szybko zmienić, jeśli coś im nie odpowiada – oraz bardzo dbają o równowagę między pracą a życiem prywatnym. Chcą pracować zdalnie lub hybrydowo, najlepiej w elastycznych godzinach. Bardzo podoba im się koncepcja czterodniowego tygodnia pracy. Chętnie się uczą, zmieniają branże, poszukują miejsca, w którym będą dobrze się czuć i dobrze zarabiać. Łatwo się adaptują do nowego środowiska i warunków, a zmiana pracy nie jest dla nich życiową rewolucją, tylko naturalnym procesem. Od szefów oczekują przejrzystej, otwartej i rzeczowej komunikacji. To jedno z kluczowych wymagań.

Szymon, 25 lat: Czytam czasem artykuły o tym, że ktoś ma wrednego szefa, doświadcza mobbingu czy zderza się z kosmicznymi wymaganiami za niewielkie pieniądze. Dla mnie to opowieści z krypty, nie wyobrażam sobie, żebym godził się na takie traktowanie. Pieniądze nie są najważniejsze. Jak nie tu, mogę pracować gdzie indziej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje Wywiady

Dylematy lekarza weterynarii

Działanie dla dobra zwierzęcia nie zawsze oznacza ratowanie go za wszelką cenę Dr n. med. Tomasz Hutsch – adiunkt w Katedrze Patologii i Diagnostyki Weterynaryjnej SGGW, dyrektor laboratorium ALAB bioscience, lekarz weterynarii specjalizujący się w patologii zwierząt laboratoryjnych oraz patofizjologii doświadczalnej, ze szczególnym uwzględnieniem roli mikrobioty jelitowej w chorobach układu pokarmowego. Weterynaria ze względu na uprawnienia i obowiązki musi się rozpychać pomiędzy dyscyplinami naukowymi. Do niedawna po obronie dysertacji lekarz weterynarii zostawał doktorem nauk rolniczych. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Las od kuchni

Pyłek sosnowy zwiększa libido, a z pieprznika jadalnego można zrobić nalewkę Stare lasy iglaste występują przede wszystkim na ziemiach bielicowych w klimacie umiarkowanym. W Polsce dominują w nich różne gatunki sosen, modrzewi i świerków. Można w nich również spotkać drzewa liściaste: jarząb pospolity, osikę czy brzozę. Runo leśne obfituje w owoce leśne i wrzos zwyczajny, a na terenach podmokłych napotkamy bagno zwyczajne czy borówkę bagienną. Najczęściej spotykanym drzewem w lesie iglastym jest sosna, która zajmuje aż 58%

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Dziewuchy

Nie są przebojowe, ale czasem wstępuje w nie energia. Jedne dla odwagi muszą się napić, drugie stać na przebojowość tylko w snach Ilona, Danusia i Mariola mieszkają na wsi, 40 km na południe od Krakowa. We wsi są trzy sklepy spożywcze, szkoła, kościół, dwór i remiza. O jej mieszkańcach ludzie z sąsiednich wiosek mówią pogardliwie: dworusy. Dworusy to ci, którzy nie mieli swojej ziemi i pracowali dla dworu. Nie mieli ziemi, więc też żadnych ambicji ani potrzeby posiadania czegokolwiek. Część dworusów już wymarła.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Strażniczka pamięci

Być gospodynią to za mało, czyli wszystko z miłości do Kociewia Gdy rano 14 marca jedzie się z Pelplina do Lignów Szlacheckich starą drogą przez Pomyje, czuć już wiosnę. W gęstej mgle krzyczą żurawie, słońcu co chwilę udaje się przez nią przebić, odsłania wtedy potężne wiatraki na wzgórzach i zielone oziminy. Nagle z białego tumanu za jedną z gór wyłania się ceglana wieża lignowskiego kościoła z XIV w. Krystyna Gierszewska, promotorka lokalnej kuchni, regionalistka i prezeska Stowarzyszenia Kociewskie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.