Oswajanie szatana

Oswajanie szatana

„Hannibal” to próba zarobienia ostatnich pieniędzy na genialnym kanibalu – jednej z najważniejszych postaci światowego kina lat 90. „Hannibal” rozczarowuje. Reżyser dostał na warsztat jedną z najsłynniejszych kreacji psychologicznych minionej dekady – doktora Hannibala Lectera. Ten superinteligentny, obdarzony nadludzko pojemną pamięcią psychiatra i koneser sztuki był jednocześnie seryjnym mordercą, konsumującym zwyczajowo części ciała swych ofiar. Agentka FBI, Clarice Starling, gorliwa nowicjuszka z prowincji, w filmie „Milczenie owiec” (1991, pięć Oscarów, 130 mln dolarów dochodów w samym USA) weszła w kontakt operacyjny z genialnym mordercą i niejako w imieniu widza usiłowała zrozumieć owo absolutne, bezinteresowne zło, które stanęło na jej drodze. Lecter jako współczesny szatan, pokazany w całej swojej trudnej do wyjaśnienia grozie, oto szczególny patent „Milczenia owiec”. Tymczasem „Hannibal” to próba zaadaptowania skondensowanego zła, które znamy z pierwszej części, do realiów swojskiego Boruty. Owszem, jego krwawe wypady mogą budzić dreszczyk emocji, ale gdzie im tam do metafizycznej grozy. W sequelu Hannibal przypomina raczej szalonych przeciwników Jamesa Bonda. Zamiast operować spoza krat, swobodnie przemieszcza się po całym globie, od Nowego Jorku po Wenecję, tracąc sporo z demonicznego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 31/2001

Kategorie: Kultura