Tag "Frotex"

Powrót na stronę główną
Kraj

Dziewczęta z Froteksu

Ciężko pracowały w przemyśle lekkim. Tysiącom kobiet z „watą we włosach” Prudnik zawdzięcza najlepsze czasy Zawsze szły tą drogą tłumy, rzeki ludzi tam i z powrotem. Jedna rzeka do pracy, druga tych, co wychodzili z Froteksu. – Kiedyś było nawet 4 tys. pracowników, proszę sobie wyobrazić, ile tutaj rodzin było zaopatrzonych, później było 3 i 2 tys., 1,3 tys. i mniej. Ale nawet tyle to też tłum, na trzy zmiany – wspomina Barbara Moskwa, pierwsza kobieta na czele działu inwestycji Zakładów Przemysłu Bawełnianego Frotex SA, swego czasu największego producenta cenionych ręczników frotté, tekstyliów stołowych i pościeli w Polsce. – To była ciężka praca i jeszcze smród tej chemii, ale ludzie byli fantastyczni. Czułam się jak w rodzinie, fajnie mi się tam pracowało – wspomina Anna, która pracowała w tkalni i w brakarni. Wiele dawnych „dziewcząt z Froteksu” powtarza, że „do pracy chciało się iść”, ale ta firma dawała o wiele więcej, bywała jak przyjaciel. Pierwsze dane o zatrudnieniu pochodzą z 1863 r.: 1,9 tys. osób, najwięcej – 4 tys. – zatrudniano w latach 1910, 1913, 1965. Zakłady funkcjonowały w latach 1845-2010, były największym pracodawcą w mieście i jednym z największych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Wiosną stanęły zegary Froteksu

13 lat temu zniknął z mapy przemysłu tekstylny gigant, ale nie zniknął z domów, z pamięci, z serc – Myślę, że wszyscy mieli ręczniki Froteksu – mówi 60-latek z Opola. Pokazuje miejsce na Małym Rynku, gdzie był modelowy sklep firmowy, jeden z wielu w Polsce. Do dziś dawni pracownicy i były prezes, Josel Czerniak, współtwórca fantastycznej pozycji Froteksu na rynku europejskim, nie wierzą, że można było tak dobrą markę i firmę zepsuć, wyprzedać, zniszczyć. Nawet kilka lat po wojnie fabryka zaczęła prężnie działać, chociaż Neustadt, miasto niemieckie, dopiero zamieniało się w polski Prudnik. Niedaleko dworca kolejowego, przy głównej drodze, wciąż z gładkiej kostki, rozciąga się miasto w mieście. Miasto-fabryka w ruinie, w części zachowane, w części już tylko wyobrażone. Musiało być ogromne, jeśli w latach 20., a potem 60. XX w. pracowało tu, jadło, korzystało z zaplecza socjalnego aż 4 tys. osób. Romantyzujący ceglany neogotyk, który do dzisiaj wielu zachwyca starannością formy, był i funkcjonalny, i nowoczesny na miarę czasów – słyszę i czytam – nieustannie modernizowany. Jeśliby ktoś nie wiedział, dlaczego w fabrykach tekstylnych ogromne okna podzielone są na mnóstwo małych szybek, to powodem były „latające” czółenka – elementy ciągnące

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.