Tag "Krzysztof Potaczała"
Zorby już nie tańczą
Nawet po filozoficznych studiach ciągnie ich do hodowania kóz. Taka jest natura Greka bieszczadzkiego Na pierwszy rzut oka zabudowania wyglądają na nie zamieszkane. Jednak, gdy przejechać przez podworski park, na odartych z tynku ścianach pojawiają się niezdarne graffiti. To dzieci gospodarza zostawiły tu swój ślad. Na powitanie wychodzi Nikos Manolopulos. Obdarzony egzotyczną urodą, o twarzy wysmaganej wiatrem. Sprana koszula, sportowe buty, przetarte na wylot w kilku miejscach. Jest Polakiem greckiego pochodzenia. Ojciec był Grekiem, matka Polką. Przedstawia swoich współlokatorów: 52 kurczęta, dwa psy, rybki, trzy koty oraz 200 owczych matek i 70 dorosłych kóz pasących się, jeśli nie ma śniegu, wraz z młodymi na łące. Nikosowi tych zwierząt jeszcze za mało. Teraz jednak potrzeba mu pieniędzy na remont. Gospodarstwo zarabia na siebie jedynie sprzedażą koziego sera i żywca baraniego. Szczęśliwy właściciel 50 hektarów pól i lasów przez połowę roku skazany jest na biedę. O tej porze roku popada już w długi. Dopiero wiosną zaczną się lepsze czasy. Stado wyjdzie na łąki. Nabierze sił, otrząśnie się z chorób. Słońce, najlepszy lekarz – potrafi czynić cuda… Nikos nie marnuje czasu – opowiadając, równocześnie wyrabia fetę (słony, kozi
Oni z upadłych pegeerów
W Michniowcu ludzie żyją z dnia na dzień. Przyszłość to dla nich obce słowo Czy można wyżywić siedmioro dzieci i dwoje dorosłych za 560 złotych miesięcznie, opłacić prąd, kupić ubranie i drewno na opał? Okazuje się, że można – dzięki boskiej opiece i ludziom, którym jeszcze nie skamieniały serca. Kazimiera i Ludwik Pejscy z Michniowca w Bieszczadach żyją tak już dziesięć lat. Myślą tylko o jednym – jak przetrwać kolejny dzień. Żeby odwiedzić największą rodzinę w gminie Czarna, trzeba jechać aż na koniec Michniowca, tam, gdzie stoi tablica z przekreśloną na czerwono nazwą wsi. Tu kończy się droga; dalej już las, a za lasem Ukraina. Mimo że jest przed południem, w Michniowcu głucha cisza. Przed obskurnymi blokami po byłym pegeerze ujadają tylko psy, w uszach gwiżdże wiatr. Na przystanku PKS żywej duszy; jedyny we wsi sklep zamknięty, bo właścicielka pojechała po towar. Przed szkołą nieliczne ślady butów – to dzieci najmłodszych klas przyszły rano na lekcje. Pieszo, w śniegu po kolana. Są przyzwyczajone – nie takie zimy tu widziały. Kiedyś szkoła była ośmioklasową, ale nie opłacało się trzymać tylu nauczycieli, bo i uczniów niewielu, i budynek ciasny. Teraz zostały cztery klasy. – Dobrze, że chociaż tyle, bo istniało niebezpieczeństwo całkowitej likwidacji placówki –