Tag "Todd Field"

Powrót na stronę główną
Felietony Wojciech Kuczok

Il maestro finito

Prehistoria dyrygentury zaczyna się od Jeana-Baptiste’a Lully’ego, który pilnował rytmu gry, wystukując zespołowi tempo swoją laską. Musiał to robić z dużym impetem, bo tę technikę ostatecznie zakończyła jego śmierć – raz, zamiast w podłogę, barokowy kompozytor uderzył się w stopę i tak zranił, że wkrótce umarł na gangrenę. Dzisiejsi dyrygenci wyładowują swoją energię, tnąc powietrze batutą, którą trudniej się skaleczyć, ale zdarza im się zadawać zabójcze rany emocjonalne. Niewiele jest zawodów, których charakter dopuszcza, a nawet zakłada władzę tak bezwzględną i nieznoszącą sprzeciwu; praca w orkiestrze symfonicznej opiera się na posłuszeństwie i dyscyplinie, w przeciwnym razie nigdy nie zdołano by porządnie wykonać żadnej symfonii. „Tár” Todda Fielda, wspaniały portret psychologiczny wielkiej dyrygentki, to kinowe must-see, nie tylko z uwagi na osiągnięcie Cate Blanchett, przebijające nawet jej wybitną kreację z „Blue Jasmine” Woody’ego Allena (trzeci Oscar dla aktorki jest wysoce prawdopodobny). To nade wszystko film bardzo bezczelnie „wykluczający” widza pozbawionego kompetencji kulturowych, wymagający od pierwszych scen: kilkunastominutowej, erudycyjnej rozmowy dwojga intelektualistów o muzyce Mahlera i chwilę później niewiele krótszego branżowego dialogu o smaczkach dyrygentury. Todd Field nie bierze jeńców, zrobił prawie trzygodzinny obraz, którego bohaterka spędza czas między

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.