Il maestro finito

Il maestro finito

Prehistoria dyrygentury zaczyna się od Jeana-Baptiste’a Lully’ego, który pilnował rytmu gry, wystukując zespołowi tempo swoją laską. Musiał to robić z dużym impetem, bo tę technikę ostatecznie zakończyła jego śmierć – raz, zamiast w podłogę, barokowy kompozytor uderzył się w stopę i tak zranił, że wkrótce umarł na gangrenę. Dzisiejsi dyrygenci wyładowują swoją energię, tnąc powietrze batutą, którą trudniej się skaleczyć, ale zdarza im się zadawać zabójcze rany emocjonalne. Niewiele jest zawodów, których charakter dopuszcza, a nawet zakłada władzę tak bezwzględną i nieznoszącą sprzeciwu; praca w orkiestrze symfonicznej opiera się na posłuszeństwie i dyscyplinie, w przeciwnym razie nigdy nie zdołano by porządnie wykonać żadnej symfonii.

„Tár” Todda Fielda, wspaniały portret psychologiczny wielkiej dyrygentki, to kinowe must-see, nie tylko z uwagi na osiągnięcie Cate Blanchett, przebijające nawet jej wybitną kreację z „Blue Jasmine” Woody’ego Allena (trzeci Oscar dla aktorki jest wysoce prawdopodobny). To nade wszystko film bardzo bezczelnie „wykluczający” widza pozbawionego kompetencji kulturowych, wymagający od pierwszych scen: kilkunastominutowej, erudycyjnej rozmowy dwojga intelektualistów o muzyce Mahlera i chwilę później niewiele krótszego branżowego dialogu o smaczkach dyrygentury. Todd Field nie bierze jeńców, zrobił prawie trzygodzinny obraz, którego bohaterka spędza czas między próbami w berlińskiej filharmonii a pracownią, po drodze wpadając na chwilę do domu, który dzieli z partnerką skrzypaczką i córką – muzyka poważna i rozmowy o niej wypełniają lwią część filmu.

Lydia Tár jest apodyktyczną, bezlitosną, kostyczną postacią, dla większości widzów jednoznacznie antypatyczną, w dodatku niemal nie schodzi z ekranu. W repertuarze multipleksów taki film to prawdziwy występek – w blockbusterowym czasie projekcji żadnej gumy do żucia dla oczu, oprócz magnetyzmu i hieratycznego piękna Blanchett brak łatwych atrakcji. Na domiar dobrego Field bez silenia się na poprawność wkłada kij w mrowisko wszystkich najgorętszych dyskursów woke-lewicy, z dogmatem kancelacji na czele. Podczas zajęć na akademii bohaterka rozkosznie znęca się nad milenialsem, który „nie jest zainteresowany Bachem”, bo lipski kantor był heteroseksualnym, cispłciowym białym i co gorsza religijnym bykiem rozpłodowym, który doczekał się dwadzieściorga dzieci. Erystycznie rozkłada go na łopatki, w dodatku pozwala sobie przez moment przytrzymać jego telegraficznie roztelepane udo (młodzieniec ewidentnie cierpi na zespół niespokojnych nóg). W odpowiedzi zostaje nazwana suką, a z czasem oskarżona o molestowanie i mobbing za pomocą spreparowanego nagrania. I już czytam symetrystyczne głosy oburzenia, że co prawda student nie wykazał się rozsądkiem, stosując rygory współczesnych radykałów do realiów XVIII w., ale przecież każdy ma prawo do swoich poglądów.

Z innej, feministycznej flanki trwa ostrzał, bo zamiast uczynić bohaterem odpychającego mężczyznę, reżyser w tak zmaskulinizowanym zawodzie prowokacyjnie wymyślił sobie wstręciuchę. Nagle rozpoznała się w niej najbardziej wzięta obecnie żeńska batuta świata, Marin Alsop. Jedna z moich żon powtarzała zawsze z cudowną ironią: „Pamiętaj, jeśli przyjdzie ci do głowy mnie opisać w książce, mogę być najgorszą zołzą, ale mam być piękna” – wedle tej reguły Alsop powinna być Fieldowi wdzięczna, Cate Blanchett pięknieje z wiekiem ponad ludzką wytrzymałość, pozostawałbym pod jej urokiem, nawet gdyby zagrała komendantkę Buchenwaldu. Nie jestem zatem obiektywny, jako sapioseksualny esteta trzymam stronę bohaterki do samego końca – pomimo skrajnego braku empatii, który ostatecznie łamie jej karierę, a innym serca i życia. Nie jest złą kobietą, jest arcyludzka w swoim egotyzmie, skłonności do manipulacji, słabostkach i narowach, które zostałyby wybaczone everymanowi, lecz nie postaci ze świecznika.

Na pytanie, czy wielkim artystom wolno więcej, film zdaje się odpowiadać, że wolno im już zgoła niewiele, coraz mniej – lada moment nie wolno im będzie nawet istnieć. Niestety, Field postanawia dopowiedzieć i ujednoznacznić odpowiedzialność swojej bohaterki za krzywdę, którą wyrządziła, ale nie umniejsza to wielkości jego filmu.

Wydanie: 10/2023, 2023

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy