Tag "Nowa Lewica"
Kończy się obecny kształt lewicy
Ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy gra zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg
Robert Kwiatkowski – były prezes Telewizji Polskiej SA, były poseł SLD, członek Rady Mediów Narodowych
Jak ocenia pan kampanię?
– Na razie jest zaskakująco przewidywalna. Przy wszystkich jej zakrętach i wybojach zmierza w tę samą stronę, do czego przyzwyczailiśmy się przez ostatnie 20 lat.
To znaczy, że w drugiej turze spotka się PO-PiS, przedstawiciele obozu postsolidarnościowego. Z jednej strony PiS, z drugiej strony Platforma czy szerzej Koalicja Obywatelska. A wynik jest niepewny. Chociaż sondaże wskazują na większe szanse Trzaskowskiego.
W sondaże pan średnio wierzy.
– Właśnie zakończyła się pierwsza tura powtórzonych wyborów w Rumunii. I okazuje się, że nie doszacowano wyniku kandydata prawicowego. Sondaże podawały, że dostanie trochę ponad 30%, a dostał ponad 40%. To jest przepaść! A przecież sondażownie i metodologie mniej więcej są te same i w Rumunii, i w Polsce.
Na pewno bez poparcia lewicowego elektoratu Trzaskowski nie ma szans, by wygrać te wybory.
– Najpierw musimy zdefiniować pojęcie lewicowego elektoratu. Opieram się na badaniach CBOS, który dzieli elektoraty ze względu na autoidentyfikację. Ludzie sami mówią, za kogo się uważają, czy za lewicę, czy za prawicę, czy centrum. Z tych badań wynika, że Koalicja Obywatelska, zwłaszcza Rafał Trzaskowski, zagospodarowuje zawsze dobrze ponad połowę elektoratu lewicowego. I znaczną część centrum. Kiedy więc mówimy o wyborcach lewicowych, to ich większość utożsamia się – i robi to od wielu lat – i z Koalicją Obywatelską, i z Trzaskowskim. Wyborcy lewicowi już w tej chwili stanowią chyba największy segment wyborców Trzaskowskiego.
Mamy troje kandydatów lewicowych. Wiemy, że większość elektoratu lewicowego już jest zajęta przez tego największego, czwartego. W takim razie po co ta trójka startuje?
– To już zupełnie inna historia. Tutaj, po pierwsze, w grę wchodzi wieczna tęsknota do rozbicia PO-PiS, by pojawił się ten trzeci. Jeśli jednak miałby się pojawić jakikolwiek trzeci, to w tych wyborach największe na to szanse miał kandydat radykalnie prawicowej, konfederackiej strony. Ale, zwłaszcza po Końskich, wszystko wróciło do normy. Tak na marginesie, widać, po co było zaproszenie do debaty wystosowane przez Trzaskowskiego pod adresem Nawrockiego, prawda?
Żeby było jak zawsze.
– Po drugie, start wspomnianej trójki kandydatów to przygrywka do tego, co będzie się działo w wyborach parlamentarnych. To batalia o miejsce w koalicji rządowej. Dlatego istotne jest, jaki wynik będzie miała Magdalena Biejat, zwłaszcza w zestawieniu z Szymonem Hołownią. Po trzecie, to jest gra o przyszłość lewicy. Bo ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy grają zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg. Był jeszcze jeden kandydat lewicowy, Piotr Szumlewicz ze Związkowej Alternatywy, który też nie krył aspiracji na nowe otwarcie i udział w nim.
To poważna gra?
– Tak. Przecież widać, że formuła Nowej Lewicy, jeśli już się nie wyczerpała, to jest tego bliska. Strategiczne fundamenty Nowej Lewicy, to znaczy połączenie SLD z Wiosną i jedność w ramach klubu parlamentarnego, okazały się niewypałem. Tak zwane połączenie SLD z Wiosną spowodowało wojnę domową wewnątrz SLD i rozwalenie jego struktur.
To było w 2021 r., w poprzedniej kadencji Sejmu.
– A w tej kadencji mieliśmy rozbicie klubu parlamentarnego i wyjście partii Razem. W konsekwencji nastąpiło i jej rozbicie, bo część parlamentarzystów i parlamentarzystek Razem pozostała w ramach klubu Lewicy.
Ale to już mały klub, liczy 21 posłów.
– Mamy więc ewidentnie kryzys strukturalny, na który nakłada się kryzys polityczno-wizerunkowy, bo poza pewnymi sukcesami o charakterze personalnym coraz trudniej jest politykom Nowej Lewicy odpowiedzieć na pytanie: co załatwili, co z ich sztandarowych postulatów udało się przeforsować? Niewiele. Są oczywiście takie rodzynki jak renta wdowia czy wolne wigilie, ale to trochę mało, jeśli pamiętamy, że sprawy związane ze związkami partnerskimi, prawami kobiet czy depenalizacją aborcji utknęły w martwym punkcie i nic nie wskazuje na to, żeby mogły ruszyć dalej.
Lewica, mimo że weszła
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Pierwsza tura jak plebiscyt
Dla wyborców lewicy obecne wybory mają znaczenie: Biejat, Senyszyn, Trzaskowski czy Zandberg
„W pierwszej turze głosujcie sercem! – apeluje do wyborców lewicy Magdalena Biejat. – W drugiej możecie rozumem”. Nie jest to puste wezwanie. Wcale bowiem nie jest tak, jak pisze wielu publicystów, że troje kandydatów lewicy dzieli się „torcikiem”, a w zasadzie jego kawałkiem, którym są wyborcy lewicy.
Po pierwsze, to nie jest dzielenie się małym kawałkiem. Badania pokazują, że wyborców lewicowych jest w Polsce ok. 20%, dziś może trochę mniej. To pokaźna siła. Po drugie, kandydatów, na których 18 maja zamierzają głosować lewicowi wyborcy, jest nie troje, ale czworo. Po trzecie, ich wyniki zbudują nową hierarchię po lewej stronie sceny politycznej, nowy układ sił, będą też miały wielki wpływ na kształt całej polityki. To jest ta gra.
Zacznijmy od czwórki kandydatów. Pierwszym jest… Rafał Trzaskowski. Według badań to on zbiera największą grupę wyborców lewicowych. Ba! Sam zbiera więcej niż pozostała trójka. Około 50-60% wyborców o lewicowych poglądach jest gotowych oddać na niego głos już w pierwszej turze.
Widać w tym pewną logikę – od lat obserwujemy, że wyborcy lewicy coraz chętniej głosują na Platformę Obywatelską. A ona powoli staje się partią centrolewicową, jeśli chodzi o bazę społeczną, i centroprawicową, jeśli chodzi o kierownictwo. Można rzec, że Platforma żywi się dziś wyborcami lewicy, niespecjalnie przejmując się ich oczekiwaniami. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta, pisaliśmy o tym wiele razy. Dlatego, że tych wyborców nie potrafią przytrzymać partie lewicowe. Czy raczej szefowie tych partii. To ich mierność, ich niemądre działania napędzają kolejnych wyborców Donaldowi Tuskowi. A dlaczego Tusk nie musi zbytnio się liczyć z ich oczekiwaniami? Tu również nie ma co dumać nad odpowiedzią – elektorat lewicy jest mocno antypisowski, retoryka PiS jest dla niego szczególnie bolesna, wybiera zatem mniejsze zło.
Ci ludzie są bowiem proeuropejscy, otwarci na świat, życzą sobie państwa demokratycznego, przewidywalnego, oddzielonego od Kościoła, gwarantującego prawa kobiet. Partia Tuska jest tej wizji zdecydowanie bliższa niż partia Kaczyńskiego. Wystarczyło, by zrezygnowała z antypeerelowskiej retoryki, i większość wyborców ją zaakceptowała. Ba! W tej partii najbliższy lewicy jest Trzaskowski, więc głosowanie na niego uważa się za naturalne. No bo czy jest wyraźna różnica między nim a Magdaleną Biejat?
Biejat jest w tych wyborach kandydatką Nowej Lewicy, ugrupowania powstałego na gruzach SLD i Wiosny. Jej zadanie jest proste i zarazem trudne. Startuje, gdyż partia, która ma ambicje, musi mieć swojego kandydata. Inaczej sama się poddaje. Teoretycznie nie ma za wysoko ustawionej poprzeczki. W 2015 r. kandydatką SLD była Magdalena Ogórek, która zgromadziła 353 tys. głosów, co przełożyło się na 2,38% poparcia. W 2020 r. startował Robert Biedroń. Zebrał 432 tys. głosów, ale ponieważ w 2020 r. była wyższa frekwencja, przełożyło się to na ledwie 2,22% głosów. Oto więc próg przyzwoitości (niezbyt wysoki, prawda?), który Biejat musi przeskoczyć. Musi być lepsza od Ogórek i Biedronia.
Dodajmy jeszcze jedno – 15 października 2023 r. lewica (czyli sojusz Nowej Lewicy, Razem, Unii Pracy i PPS) zdobyła 1,85 mln głosów, czyli 8,61%. To jest rezerwuar wyborców, których Biejat powinna przyciągnąć. Wtedy oddali głos na lewicę, wiedząc, że będzie ona – w przypadku zwycięstwa ugrupowań demokratycznych – jedną z partii koalicyjnych, i to nie największą. Dziś mamy podobną sytuację: nikt się nie spodziewa, że Magdalena Biejat
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Lewica polska na tle…
Nowa Lewica pociesza się większym udziałem młodych wyborców i kobiet w swoim elektoracie. Słabe to pocieszenie, gdy procentowo traci się jedną trzecią elektoratu
(…) Grupą ludzi, którzy tworzyli SdRP, kierowały różne intencje. Byli wśród nich dawni pracownicy aparatu PZPR, którzy w nowej formacji widzieli szansę na kontynuację swojej politycznej i zawodowej drogi. Nie stanowili oni grupy ilościowo dominującej. Większość stanowili ludzie zaangażowani politycznie, lecz poza strukturami władzy, przede wszystkim przedstawiciele inteligencji, tacy jak nauczyciele, naukowcy, dziennikarze czy działacze społeczni. Wspólną motywacją było, odwołując się do reformatorskich tradycji PZPR, budowanie nowej lewicowej i demokratycznej partii. Wszyscy oni tworzyli kulturę organizacyjną SdRP. Elementem jej był pewien rodzaj nonkonformizmu. Szczególnie ludzie wcześniej niezwiązani z aparatem władzy szukali w nowej partii tego, czego brakowało PZPR – otwartej, niczym niemal nieskrępowanej wymiany poglądów.
Co do jednego jej wymiaru istniał konsensus – na zewnątrz nie wypływały najbardziej emocjonalne spory, których nie brakowało. W SdRP hierarchia była mocno spłaszczona, a relacje międzyludzkie bardzo bezpośrednie. O demokratyczności tej partii decydował właśnie typ relacji wewnętrznych. To był ważniejszy aspekt funkcjonowania partii niż jej statut. Dlatego też wielu zaangażowanych w tworzenie nowej formacji z wielkim sentymentem i tęsknotą wspomina tamten okres.
Wyżej, w kontekście zachodnioeuropejskich socjaldemokracji, pisałem o znaczeniu relacji partii z jej otoczeniem. To one właśnie decydowały o wpływach i sile tych partii. Ważnym aspektem ówczesnego modelu funkcjonowania SdRP była otwartość na dialog ze środowiskami otoczenia partii, nie tylko tworzącymi nieco później Sojusz Lewicy Demokratycznej. Otwartość na ten dialog nie wynikała wyłącznie lub przede wszystkim ze względów taktycznych. Jej fundamentem była kultura organizacyjna partii oraz Parlamentarnego Klubu Lewicy Demokratycznej powstałego po rozwiązaniu PZPR. Mimo przyjętej formuły kontynuacji Socjaldemokrację RP tworzyli inni ludzie, zapewne tacy, którzy gdyby nie transformacja ustrojowa w PZPR znajdowaliby się raczej na jej obrzeżach, a nie w jej centrum.
Likwidacja SdRP wraz automatycznym wygaśnięciem członkostwa i powstanie nowej partii zmieniły bardzo jej wewnętrzne relacje. SLD stał się zdecydowanie bardziej hierarchiczny. Wzrosła rola funkcjonariuszy partyjnych i aparatu. Po reformie podziału administracyjnego w miejsce dotychczasowych 49 pozostało 16 województw. Rola struktur wojewódzkich bardzo wzrosła. Ich liderzy nazwani zostali baronami, co było jedną z ilustracji zmian w relacjach wewnątrzpartyjnych. W strukturach SLD znalazło się wielu działaczy, którzy nie byli zaangażowani w tworzenie SdRP. Z punktu widzenia kultury organizacyjnej i relacji międzyludzkich możemy
Dr Sławomir Wiatr jest wykładowcą akademickim, był posłem na Sejm kontraktowy (X kadencji), a w latach 2001-2003 podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Pora na zmiany
Chyba żadne środowisko nie dostaje po głowie tak mocno jak wyborcy lewicy. Na domiar złego co roku jest gorzej i gorzej. Jeśli czegoś przybywa, to wstydu za to, co robią nominaci Czarzastego i Biedronia pod szyldem Nowej Lewicy.
Skarżą się nam czytelnicy, że dla ogółu Polaków dzisiejsza lewica ma twarz wicemarszałka. I kolejnych skandalistów. Gdy skryli w Sejmie Wieczorka, pamiętanego z wielu afer w Szczecinie i z kompletnie nieudanego kontaktu z nauką polską, pojawiła się ministra Kotula. Ta z kolei po oszustwach co do swojego wykształcenia powinna mieć już przed nazwiskiem tytuł była ministra. Gdy koleżanki ją obroniły, zaczęły się problemy z Andrzejem Szejną, który z wiadomych powodów nigdy nie powinien pełnić żadnych funkcji. Jeszcze nie tak dawno w województwie świętokrzyskim lewica miała licznych wyborców i wpływy. Pod rządami Szejny w tym regionie dogorywa. Jeśli ktoś ma wątpliwości, kim on jest, przypomnę jego słowa w Radiu Kielce w 2019 r., po tym jak go wybrano do Sejmu, z mizernym wynikiem 4,27% głosów: „Jestem wzruszony, że poprowadziłem Lewicę jak marszałek Piłsudski – też socjalista – do powrotu do niepodległości”. Tego na trzeźwo nie da się powiedzieć. Słuchać na trzeźwo też trudno.
O nominatach Czarzastego coraz więcej wiadomo, bo ich wpadki są opisywane przez media. Mniej wiadomo o chytruskach, których powsadzali na posady Biedroń ze Śmiszkiem. Patronat nad tą ekipą objął Krzysztof Gawkowski, niestrudzony organizator konferencji prasowych z zapowiedziami, czego to jako wicepremier niebawem nie zrobi. Trzeba będzie długo żyć, żeby zobaczyć pierwsze, skromne efekty tej propagandy.
Co można powiedzieć o tej ekipie? Jak nie oszuści, to w najlepszym razie ludzie o bardzo skromnych umiejętnościach. Daleko im do wymagań, jakie muszą spełniać urzędnicy państwowi wysokiego szczebla. A takie funkcje w koalicji rządzącej pełnią, kompromitując siebie i wprawiając w osłupienie tych, którzy muszą mieć z nimi kontakt. By być sprawiedliwym, wspomnę też o tych, którzy, choć są z mandatu Czarzastego, pracują dobrze i z sensem. A tym, co ich obciąża, jest bardzo mocno rozwinięty oportunizm. Polega to choćby na gotowości do wykonywania każdych, nawet kompromitujących, poleceń kierownictwa partii. Zatrudniają więc u siebie po protekcji bądź nieudaczników, bądź hochsztaplerów nastawionych na interesy.
Produkt polityczny Czarzastego i Biedronia schodzi ze sceny w atmosferze skandali. Zanim ostatecznie się wywróci, usłyszymy jeszcze sporo o tym, co kryje się za kulisami.
A na koniec dobra wiadomość. Wiadomo już, jak w żadnym wypadku nie może wyglądać partia lewicowa. I kogo trzeba trzymać z daleka od tej nazwy. Pora więc na zmiany.
Mała partia, mały wynik
Lewica w wyborach prezydenckich
Sondaże dla kandydatów lewicy w wyborach prezydenckich nie są łaskawe. Magdalena Biejat osiąga w nich 2-4% poparcia, Adrian Zandberg 1-2%, Piotr Szumlewicz – podobnie jak Joanna Senyszyn – regularnie poniżej 1%. I wciąż nie wiadomo, czy w ogóle zdołają wystartować, czy zbiorą wymagane 100 tys. podpisów. Dla lewicy to prognozy fatalne, choć mało zaskakujące. O jej kryzysie piszemy w „Przeglądzie” od miesięcy. Problemem nie jest brak wyborców, bo poglądy lewicowe deklaruje 15-20% Polaków, a może być ich więcej. Problemem jest to, że ugrupowania, które przedstawiają się jako lewicowe, nie są przez tych Polaków poważane ani darzone zaufaniem. Więź między wyborcą a jego partią w tym przypadku nie istnieje.
Tak dzieje się od lat. I nic nie zapowiada, by ta tendencja się zmieniła. Lewicę chcą dziś reprezentować dwie partie: jedna to Nowa Lewica, druga – Razem. Nową Lewicą kieruje od 2016 r. Włodzimierz Czarzasty i praktycznie jest to jego prywatna partia. Statut gwarantuje mu nieusuwalność, poza tym może zawieszać każdego członka, w każdej chwili.
Nowa Lewica to w zasadzie przedsięwzięcie okołopolityczne. Mechanizm jest prosty – partia przyciąga wyborców, dzięki nim jakaś grupa zdobywa mandaty. Potem wymienia je na posady w rządzie i w spółkach skarbu państwa. Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek, rezerwując sobie biorące miejsca na liście, wymienili je na posady europarlamentarzystów.
W tym przedsięwzięciu ważne jest, by aparat partyjny nie był zbytnio rozbudowany. Bo duży aparat dużo chce – posad, uwagi, dyskusji, jakiejś ideowości. Może wybrać nowe władze… A małą grupę łatwiej kontrolować.
I to dzieje się na naszych oczach – z wyborów na wybory wpływy partii Czarzastego się kurczą. W roku 2019 lewica uzyskała 2,319 mln głosów, czyli 12,56%. A 15 października 2023 r. – już tylko 1,859 mln głosów, czyli 8,61%. W kwietniu 2024 r. w wyborach samorządowych, do sejmików wojewódzkich, uzyskała 911 tys. głosów. A w wyborach europejskich w czerwcu 2024 r. – 741 tys. głosów (6,30%). Dlaczego więc miałaby dostać lepszy wynik w wyborach prezydenckich?
Koncepcja „małej partii” ma konsekwencje. Towarzyszy jej akcja likwidowania komórek partyjnych, ograniczania ich. Wiemy o tym – do redakcji „Przeglądu” regularnie przychodzą listy, w których czytelnicy informują, że właśnie w ich powiecie czy mieście zlikwidowano koło partyjne. Dzieje się to także pod hasłami wymiany wyborców – ponieważ elektorat SLD wymiera, trzeba go zastąpić młodzieżą. W efekcie 7 kwietnia 2024 r. w grupie 60+ na lewicę głos oddało 5%. A wśród kobiet – które miały być nowym żelaznym elektoratem – ledwie 7,5% (w październiku 2023 r. było to 10,1%).
A młodzi?
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Lewica znowu rządzi. Naprawdę?
Pisanie o Nowej Lewicy i Razem to niestety zajęcie jałowe. Ale skoro Czytelnicy pytają, dlaczego ta polityczna reprezentacja lewicy w parlamencie jest tak marna, próbuję odpowiedzieć. Choć robiłem to już wiele razy, a koń, jaki jest, każdy widzi.
Politycy rzadko robią to, co zapowiadali. Niech za przykład posłuży Paulina Matysiak, posłanka Razem. Jako kandydatka pięknie mówiła o wykluczeniu komunikacyjnym, które jest zmorą milionów Polaków. Z tysięcy wsi i miasteczek można się wyrwać, tylko mając zdezelowane auto, bo na inne ludzi nie stać. Trzeba coś z tym zrobić. Trudne, kosztowne, ale nieodzowne. Niewiele w tej sprawie zrobiło PiS, a teraz jest jeszcze gorzej. A posłanka Matysiak? Stała się gorliwą rzeczniczką CPK i szybkiej kolei. Też potrzebnych. Przyjemniej jest chodzić do mediów i popierać głupoty, które przy CPK się mnożyły, niż tułać się po tych setkach miejsc, do których nie można dojechać ani koleją, ani autobusem.
I tak można by pisać o kolejnych lewicowych wybrańcach. Pewnie trzeba będzie to robić, by oszukanych było mniej. I aby otworzyć drogę do polityki takim ludziom, którzy nie wysiądą z pociągu dla wykluczonych i będą rozwiązywać problemy. Aż do skutku.
A Nowa Lewica? Bardziej fatamorgana niż rzeczywisty byt. W praktyce jest to sprytnie skomponowana przez Czarzastego wydmuszka. Po celowym wyeliminowaniu tysięcy działaczy SLD zostali ludzie o szczególnych cechach charakteru i nieprzesadnej ideowości. Mylący służbę publiczną z prywatą. A demokrację wewnątrzpartyjną z podporządkowaniem Czarzastemu. Za frukty, które rozdaje po uważaniu. Pozujący w mediach na dobrodusznego wujka Czarzasty jest satrapą eliminującym każdego, kto ma inne zdanie niż on albo mógłby mu w przyszłości zagrozić.
Czarzastemu i Biedroniowi zawsze chodziło o władzę. I tylko o władzę. Nawet się z tym nie kryli. Hasło „będziemy rządzić” zastąpiło program wyborczy. Pamiętamy triumfalne mowy Czarzastego, że po iluś latach Lewica znowu rządzi. Naprawdę? Czy Tusk o tym wie? Może by Czarzasty po pół roku rządzenia pokazał jakieś dowody. Jeden wszyscy znają – prawie cały klub Nowej Lewicy dostał posady w rządzie. Można by trochę gorzko zażartować: i niech Bóg ma w opiece nasz kraj.
A wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego? Politycy Nowej Lewicy i Razem okazali się prawdziwymi sztukmistrzami. To jedyne partie lewicowe w Europie, które młodzi ludzie omijają szerokim łukiem. Co jest z nimi nie tak, że przeskoczyła je Konfederacja?
Zaczynamy dyżury redakcyjne.
W poniedziałek będę do dyspozycji Czytelników w godz. 14-16.
A redaktor Robert Walenciak w środę w godz. 13-15.
Telefon: +48 22 635 84 10.
Kamyki w butach Lewicy
O wyjazd do Brukseli próbowali walczyć parlamentarzyści Nowej Lewicy i Razem. Mogli sprawdzić, jaka jest ich popularność u siebie. W terenie. Najgorzej poszło Marcinowi Kulaskowi, charyzmatycznemu posłowi z Olsztyna. Zagłosowały na niego tylko 4164 osoby. Bardzo słabo wypadły też panie Anita Kucharska-Dziedzic z Zielonej Góry (10 380 głosów), Paulina Matysiak (11 648) i Anna Maria Żukowska (13 712). Na gościnne występy wybrał się z Warszawy na Śląsk Maciej Konieczny. Poparło go 24 551 wyborców. Nie pamiętamy, by ktoś z Lewicy miał tam równie koszmarny wynik. I puenta: tysiące występów w telewizjach nie zrobiło im dobrze. A wyborców nie ogłupiło na tyle, by na tych kandydatów głosować.
Lewica na równi pochyłej
Problemem nie jest elektorat, bo on istnieje. Brakuje za to partii, której mogliby zaufać Polacy wyznający lewicowe wartości.
To, co się dzieje na lewicy, jest jak kronika zapowiedzianej katastrofy. Pisaliśmy przecież w PRZEGLĄDZIE, że się wydarzy – i się wydarzyło. Do Parlamentu Europejskiego dostała się trójka – Robert Biedroń, Krzysztof Śmiszek i Joanna Scheuring-Wielgus. To nie był przypadek – tak zostały ułożone partyjne listy wyborcze. I każdy mógł się przekonać na własne oczy, że projekt pod nazwą Wiosna okazał się projektem rodzinnym.
„W którym momencie ten szczery, młodzieńczy działacz lewicowy stał się bezwzględnym pieczeniarzem, zainteresowanym wyłącznie posadami dla siebie i swoich?”, zastanawiała się parę tygodni temu na naszych łamach Agnieszka Wołk-Łaniewska. Tego nie wiemy. A dlaczego tak się stało? Bo stać się mogło. O tym też pisaliśmy wielokrotnie. Włodzimierz Czarzasty najpierw przejął SLD, a potem, korzystając z pretekstu, jakim było zjednoczenie z Wiosną, sprywatyzował Lewicę. On i Biedroń są jej formalnymi przewodniczącymi i żadne ciało nie może ich z tej funkcji zwolnić. Za to oni mogą każdego członka zawiesić, kiedy chcą. Tak stanowi statut, w rzeczywistości jest to partia prywatna.
Dlaczego w takim razie obaj konsekwentnie działają na jej szkodę? Nie ulegajmy mitom, że prywatny właściciel zawsze dobrze zarządza firmą. Zdarza się przecież, że doprowadza ją do bankructwa – czy to na skutek złych kalkulacji, czy przez brak umiejętności. I to jest ten przypadek.
Katastrofa.
Już parę minut po ogłoszeniu wyników eurowyborów lewicowe bańki w mediach społecznościowych zawyły, żądając głów. I wyją do tej pory.
Dzień po wyborach rozmawiałem z lewicowym posłem. „Bardziej jestem wściekły niż zmartwiony – mówił. – Że tak nas wykiwali. Biedroń, Śmiszek, Czarzasty… A najbardziej jestem zły, że na kandydowanie dali się namówić Belka z Cimoszewiczem. Bo podciągnęli listę. I wciągnęli Śmiszka”.
Dwa dni po wyborach zebrał się Koalicyjny Klub Parlamentarny Lewicy. O wyborach i ich wyniku nawet nie wspomniano. Nikt o tym nie mówił, co chyba dobrze pokazuje atmosferę panującą w klubie. A w mediach jego przewodnicząca Anna Maria Żukowska i przewodniczący partii Włodzimierz Cimoszewicz tłumaczyli porażkę. „Czy zawiodła kampania, czy zawiodły inne rzeczy? – zastanawiała się Żukowska w Radiu Zet. – Po części myślę, że kampania. Po raz czwarty robiona w ten sam sposób”.
Co mówił Czarzasty? „Słaby rezultat w wyborach jest m.in. wynikiem błędnie ułożonych list wyborczych. Po drugie, elektorat, czyli propozycje dla kobiet i młodego pokolenia. Po trzecie, błędy związane z kampanią wyborczą: jedni ją robili, drudzy nie”. I dorzucił do tego jeszcze jeden błąd: że jego ugrupowanie nie odróżniało się zbytnio od Koalicji Obywatelskiej. Innymi słowy, główną winę za marny rezultat ponosi szefowa kampanii wyborczej Katarzyna Kotula. Bo lewicowi wyborcy zostali w domach. Reszta wymaga refleksji i analiz.
Poseł Lewicy, z którym rozmawiałem, tłumaczy to: „Zwalają winę na Kotulę, bo najprościej, no i za bardzo urosła. Poza tym nic się nie zmieni. Czarzasty wie, że za chwilę będą wakacje, więc do nich dojedzie. Potem wszyscy się rozjadą. Jesienią inne sprawy będą na głowie”. A to jest równia pochyła.
Na okrągło Biedroń albo Śmiszek
Walcząca o przekroczenie progu wyborczego Nowa Lewica strzela sobie samobója za samobójem. TVN, Polsat i TVP uparcie lansują tylko dwóch kandydatów. Biedronia i Śmiszka. Występują oni tak często, że wyborcy mogą myśleć, że lewica nie ma nikogo innego. Tego, co o tej parze mówią inni kandydaci, nie możemy napisać. Ale i nie trzeba. Bo to samo mówią wyborcy. Na tej głupiej i bezczelnej samopromocji pożywi się PO. A ministrowi Bodnarowi przekazujemy wyrazy współczucia, że trafił mu się taki Śmiszek, który z pracą w ministerstwie niewiele ma wspólnego. Chytrusy zadbały o najlepsze okręgi. I o to, żeby na listach nie było poważnej konkurencji. Czy tak „lewica” może przeżyć?