05/2012

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Świat

Klincz w Damaszku

Jeśli Syryjczycy sami nie obalą dyktatury, nikt im w tym nie pomoże Arabska wiosna niejedno ma imię. Jej najbrutalniejszą odsłonę widzimy w Syrii, gdzie tłumiony przez dekady gniew wybuchł w marcu 2011 r. Syryjczycy, ośmieleni sukcesami Tunezyjczyków i Egipcjan, rozpoczęli samotną wojnę z dyktaturą alawickiego klanu. Tu jednak nie mogło być mowy o pęknięciu w łonie reżimu. Zarówno w armii, jak i w służbach specjalnych najwyższymi rangą oficerami są alawici połączeni skomplikowanymi więzami pokrewieństwa. Nie zbuntowała się też damasceńska klasa średnia. Posłuszeństwo wypowiedziały za to niższe warstwy z prowincji i ludzie młodzi, którzy nie widzą dla siebie miejsca w skorumpowanym kraju. Z czasem dołączyli do nich regularni żołnierze. Rozpętało się piekło. Do dziś płoną przedmieścia Damaszku oraz takie miasta, jak Daraa, Aleppo, Hama, Latakia czy Hims. Gdyby opisać kolejne miesiące rebelii, powstałby monotonny obraz nieustającej rzezi. Służby bezpieczeństwa otrzymały jasny rozkaz – zabijać. Celem rządzącej Syrią dyktatury stało się utopienie powstania we krwi. Pod koniec 2011 r. Organizacja Narodów Zjednoczonych szacowała, że w powstaniu zginęło 5 tys. osób. Syryjscy aktywiści żalą się mediom: – Pokojowa manifestacja została rozproszona przez siły bezpieczeństwa – strzelali do nas ostrą amunicją, leciał na nas grad

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Tamiflu – stracone złudzenia

Cudowne lekarstwo przeciwko grypie wcale nie jest tak cudowne. Tamiflu, lek antywirusowy szwajcarskiej firmy Roche, długo uchodził za cudowną broń przeciwko grypie. Światowa Organizacja Zdrowia zaleciła ten preparat jako skuteczny w walce z epidemią i pandemią. Rządy wielu krajów, od Japonii po Ukrainę, wydały miliardy euro, aby zgromadzić zapasy tamiflu na wypadek zarazy. W 2009 r., kiedy na świecie szerzył się strach przed epidemią świńskiej grypy, dzięki sprzedaży oseltamiwiru, znanego pod handlową nazwą Tamiflu, firma Roche osiągnęła obroty w wysokości 1,8 mld euro. Władze Wielkiej Brytanii zakupiły tyle tego specyfiku, a także podobnie działającego preparatu Relenza, aby wystarczyło dla połowy populacji. Brytyjscy lekarze podawali profilaktycznie tamiflu wszystkim dzieciom w klasie, w której zachorowało tylko kilkoro uczniów. W Niemczech ministerstwa zdrowia landów zapewniły zapasy dla 30% ludności. Skuteczny jak placebo Mnożą się jednak dowody na to, że był to zbędny wydatek. Naukowcy z Cochrane Collaboration, renomowanego instytutu z siedzibą w Rzymie, specjalizującego się w analizie badań dotyczących medykamentów, a także z amerykańskiej Johns Hopkins University School of Medicine w Baltimore doszli do wniosku, że tamiflu nie jest tak skuteczny, jak uważano do tej pory. Skraca wprawdzie czas choroby

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Awantury wokół prokuratury

Najpierw nowy minister sprawiedliwości w wywiadzie dla „Polityki” ujawnił swoją ignorancję i sceptyczny stosunek do rozdzielenia stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Ujawnił przy okazji źle skrywany apetyt polityków na ponowne podporządkowanie sobie prokuratury, od dwóch lat niezależnej od rządu. Później Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu domagała się od operatorów sieci udostępnienia treści esemesów, nie uznając ich, z sobie wiadomych powodów, za korespondencję, na której ujawnienie zgodę wyrazić musi sąd. Ponieważ poszło, pech chciał, o esemesy dziennikarzy, zrobiła się awantura. Prokurator generalny zlecił wyjaśnienie sprawy nie Naczelnej Prokuraturze Wojskowej, ale cywilnej Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie. Kto zna wojskowych, wie, że musieli odebrać to jako policzek. Była to, jak sądzę, niezamierzona niezręczność prokuratora generalnego, ale zawsze niezręczność. Tym większa, że w tle trwały dyskusje o celowości utrzymywania odrębnej prokuratury wojskowej i możliwości włączenia jej w struktury prokuratury ogólnej, a więc, jak to odczuwają prokuratorzy wojskowi, jej likwidacji. W odpowiedzi na nagłośnione stanowisko Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, wyrażające – by użyć ulubionego zwrotu Jarosława Kaczyńskiego – oczywistą oczywistość, że treść esemesa to też treść korespondencji i aby do niej zaglądać, trzeba uprzednio uzyskać zgodę sądu, najsłynniejszy dziś prokurator

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Dyskusyjny Skarga, pominięty Prus – rozmowa z Anną Tatarkiewicz

Kogo brakuje wśród patronów roku 2012 w polskiej kulturze? Jak pani ocenia wybór patronów na rok 2012 w polskiej kulturze? – Ustanowienie kategorii patrona roku jest zabiegiem istotnym dla życia kulturalnego. Przykład, jaki niesie taka postać, może krzepić Polaków duchowo, wskazując im, że mają w przeszłości ludzi wybitnych i zasłużonych, którymi warto się chlubić przed resztą świata, a szczególnie przed krajami europejskimi. Szkoda, że przekaz, jaki niesie taki patron, łatwo poddaje się presji mediów, które – dostarczając rozmaitych informacji każdego dnia – odgrywają kardynalną rolę w naszym życiu. Codzienny serwis jest w stanie przykryć nawet najwybitniejsze postacie historyczne. Mimo to postaram się, nie ulegając tej presji, odnieść się do trzech tegorocznych patronów. Skarga na Skargę Po kolei zatem. – Co do Janusza Korczaka, to jego rola w kulturze 70 lat po śmierci wciąż jest niepodważalna. Był to człowiek niezwykłej dobroci, utalentowany autor książek dla dzieci i młodzieży, na czele z „Królem Maciusiem Pierwszym”. Los sprawił, że pozostał w warszawskim getcie, mimo że mógł z niego wyjść. Nie skorzystał z tej okazji i w chwili ostatecznej poszedł z dziećmi, którymi się opiekował, z całą świadomością, że idzie na śmierć. Z tym patronem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nabite w 75 B

Polski biust jest jedyny w swoim rodzaju. Bywa skrzywdzony, miewa tendencję ucieczkową, niekiedy zmaga się z migracją. Ale idzie do przodu i walczy o swoje, nawet za najwyższą cenę. Stanika oczywiście Teraz jest mu łatwiej, ale biedak przeszedł swoje. Szczególnie za komuny – przyznaje to czterdziestoparolatka Dorota Sierocka, rozmiar 32 E, brafitterka i właścicielka sklepu z bielizną Bra-Dreams. – W tamtych czasach nikt nie patrzył na indywidualizm biustu. Musiał się zmieścić w trzech obowiązujących rozmiarach: od jednego do trzech. Numerek określał nie tylko obwód, lecz także miseczkę. Przez to małobiuściaste, ale szerokie w obwodzie tonęły w zbyt obszernych biustonoszach, a szczodrzej obdarzone przez naturę, ale szczuplejsze cierpiały w opinających je skorupkach. Nie da się tego nazwać inaczej niż łamaniem praw jednostki! Dorota przyznaje, że jej pokolenie miało trochę łatwiej – pojawiły się peweksy, a w nich staniki Triumpha. Marzenie, synonim luksusu, ale w gruncie rzeczy takie samo uciemiężenie. Tyle że pod elegantszą marką i za obcą walutę. – Mój pierwszy biustonosz kosztował ok. 20 dol., prawie tyle, ile dobre dżinsy – śmieje się Dorota. – Rozmiar? Oczywiście 75 B – dla młodych, szczupłych dziewczyn jedynie słuszny. Absolutnie niedopasowany, z za małą, spłaszczającą piersi miseczką i ze zbyt szerokim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Jak „cywilizowano” Indian

Udokumentowano śmierć 50 tys. indiańskich dzieci w szkołach z internatem prowadzonych przez katolickich duchownych i zakonnice w Kanadzie Już od lat Kevin Annett, były pastor protestancki ze Zjednoczonego Kościoła Kanady, opowiada o nadużyciach i zbrodniach popełnionych na rdzennych mieszkańcach Nowej Francji w chrześcijańskich szkołach z internatem. Najpierw napisał książkę „Hidden from History: The Canadian Holocaust” („Ukryta historia: kanadyjski holokaust”), następnie zaś powstał film dokumentalny „Unrepentant” (nieskruszony, zatwardziały) w reżyserii Louie Lawlessa. Annett próbuje wstrząsnąć międzynarodową opinią publiczną, informując ją o systematycznej przemocy fizycznej i seksualnej, elektrowstrząsach, eksperymentach medycznych, masowej sterylizacji i morderstwach popełnianych na kanadyjskich tubylcach w drugiej połowie XX w. Świat jednak nadal jest głuchy i ślepy… Historia ta przypomina sprawę przytułków sióstr magdalenek – instytucji katolickich w Irlandii, w których zamykano „grzesznice”. Przewinęło się przez nie ok. 30 tys. dziewcząt, a ostatni zakład zlikwidowano w 1996 r. O magdalenkach świat dowiedział się dopiero z filmu Petera Mullana z 2002 r., Watykan zaś powątpiewał w prawdziwość opowiedzianej w nim historii katolickiej przemocy. W przypadku kanadyjskich Indian problem jest poważniejszy, gdyż chodzi o ludobójstwo popełnione na 50 tys. dzieci. „Moja kampania rozpoczęła się w 1996 r., ale dopiero od 2008 r. Kościół i rząd kanadyjski

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Niezatapialny niedorzecznik

Od trzech lat minister Paweł Graś zalicza wpadki i skandale. Kiedy wyczerpie się cierpliwość premiera? Polacy wybrali rząd Platformy Obywatelskiej, ale czy wybrali też rzecznika tego rządu Pawła Grasia? On sam robi wszystko, aby z gabinetu Donalda Tuska jak najszybciej wylecieć, mimo to od trzech lat jakaś dziwna siła trzyma go na stanowisku. Kiedy Paweł Graś był szeregowym politykiem Platformy, jego sprawy prywatne i majątkowe nikogo specjalnie nie interesowały. Gdy jednak znalazł się w kręgu władzy, został posłem, a potem ministrem, nawet drobiazgi mogły go zdyskwalifikować. I dyskwalifikowały. Zaczęło się od oświadczenia majątkowego, do którego nie wpisał, że zasiada we władzach prywatnej spółki, a więc od złamania zasady, że urzędnik wysokiego szczebla nie może równolegle pełnić funkcji zarządczych w biznesie, i to jeszcze z obcym kapitałem. Do tego dziennikarze wyniuchali, że Graś od kikunastu lat mieszka w zabytkowej willi w Zabierzowie, należącej do spółki, której właścicielem jest Niemiec Paul Rogler. Zamiast opłat za wynajem lokalu Graś musiał tylko… sprzątać. „Rzecznik rządu dozorcą u Niemca”, krzyczały tabloidy. A urząd skarbowy i CBA zainteresowały się tym, dlaczego Graś nie zapłacił podatku od pół miliona zł, bo tyle przez kilkanaście lat musiałby zapłacić, gdyby wynajmował willę, ani nie wpisał do poselskiego rejestru korzyści.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nie wiem, ale protestuję

To, co jest zapisane w umowie ACTA, obwiązuje w Unii od wielu lat Dyskusja o ACTA, podobnie jak większość debat w polskiej polityce, przypomina happening, tyle że na dużą skalę i z mocno rozgrzanymi emocjami. Demonstranci wychodzą na ulice, ten krzyczy, tamten krzyczy, opozycja stara się wykorzystać niezadowolenie, a koalicja udaje, że nic się nie dzieje. Bardzo mało w tym rzeczowej, merytorycznej wymiany zdań. ACTA nie jest ustawą cenzurującą internet. Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi, bo tak brzmi pełna polska nazwa tego dokumentu, nawet nie skupia się na tym problemie. Tylko jedna z sekcji rozdziału 2 (10% całego tekstu) odnosi się do środowiska cyfrowego. A dotyczące go przepisy powielają to, co obowiązuje w Polsce od wielu lat Ochrona polskiej myśli ACTA to umowa negocjowana przez 37 państw, głównie wysoko rozwiniętych. Wśród pierwszych sygnatariuszy były m.in. Stany Zjednoczone, Singapur, Australia czy Japonia. Próżno szukać pod jej postanowieniami podpisów państw azjatyckich znanych z produkcji podróbek. Umowa ma ustalić międzynarodowe standardy w walce z naruszeniami własności intelektualnej. Jej sygnatariusze to w znacznej większości kraje o wysokich kosztach produkcji, które nie mogą pod tym względem konkurować np. z Bangladeszem. Dysponują one za to lepszymi technologiami i naukowcami –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Prokuratorze, kim jesteś?

Konflikt prokuratorów generalnych to tylko namiastka tego, co się dzieje w prokuraturze W tle konfliktu między prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem a szefem prokuratury wojskowej gen. Krzysztofem Parulskim toczy się dyskusja o stanie i przyszłości polskiej prokuratury. Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin uważa, że jej autonomia poszła za daleko i trzeba zwiększyć demokratyczną kontrolę nad prokuraturą, a rząd powinien mieć realny wpływ na kierunki polityki karnej. Prokuratorzy uważają natomiast, że niezależność prokuratury jest za mała. Z ankiety przygotowanej na zlecenie prokuratora generalnego pod koniec zeszłego roku wynikało, że spośród 4,4 tys. prokuratorów wszystkich szczebli i pionów jedynie 218 uznało, że obecne regulacje wystarczająco gwarantują ową niezależność. Większość była zdania, że takich gwarancji nie ma. Wskazywano przy tym na potrzebę umieszczenia zapisów o prokuraturze w konstytucji oraz zapewnienia jej autonomii finansowej. Jaki zatem jest stan polskiej prokuratury, jak oceniana jest jej praca? Czy podział prokuratorów na ziobrystów i platformersów będzie latami rozsadzał prokuratury wszystkich szczebli i czy można temu przeciwdziałać? Czy awanse w tej instytucji będą zależeć od politycznego poparcia kandydatów zamiast od oceny ich rzeczywistego dorobku? I czy niezależność prokuratorów automatycznie oznacza ich bezkarność? To są pytania, które zadają sobie nie tylko ci, którzy mieli do czynienia z prokuratorami.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

MSZ przez tyle lat „wolności” nie dorobiło się kadry dyplomatów znających Wschód i swobodnie się tam poruszających. Wiele osób prosiło nas, byśmy napisali coś więcej o polskim urzędniku ambasady w Mińsku, którego Białorusini sfilmowali, jak się zatacza i przewraca stoliki. Przepraszamy, ale co tu pisać o człowieku, którego w MSZ nikt nie zna? To jest zresztą głębszy problem, MSZ bowiem przez tyle lat „wolności” nie dorobiło się kadry dyplomatów znających Wschód i swobodnie się tam poruszających – jeśli chodzi o język, zwyczaje, znajomości itd… No i potrafiących podpowiedzieć celną analizą. Spójrzmy zresztą na politykę kadrową min. Sikorskiego w tym obszarze. On tu żonglował kilkoma ludźmi, Henrykiem Litwinem, Tomaszem Turowskim i Wojciechem Zajączkowskim. Ale gdy Litwin wyjechał na Ukrainę, Zajączkowski do Moskwy, a Turowskiego zlustrowano, został z niczym. W MSZ nie było wiceministra znającego się na sprawach Wschodu. Nadzór nad nimi powierzono Jerzemu Pomianowskiemu, ale to nie mogło się skończyć szczęśliwie, więc Sikorski zdecydował się na radykalny krok – na outsourcing. I oddał te sprawy ludziom z Ośrodka Studiów Wschodnich. Bo właśnie stamtąd zaimportował nową wiceminister Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz. No i teraz OSW ma swoje wielkie dni, o których nawet chyba nie marzył Marek Karp – jego ludzie nadają ton polskiej polityce wschodniej.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.