Zdrowie

Powrót na stronę główną
Zdrowie

23 łyżeczki cukru

Tyle jedzą dziennie polskie dzieci. Na otyłość cierpi 9 mln Polek i Polaków. To katastrofa – alarmują eksperci.

Piąta już odsłona kampanii „Porozmawiajmy szczerze o otyłości” nosi podtytuł „Z miłości”. Bo wsparcie najbliższych połączone z wiedzą na temat choroby, świadomością, jak ją leczyć i jej przeciwdziałać, jest kluczowe.

Otyłość, która dotyka 9 mln dorosłych Polek i Polaków, powoduje ok. 200 dodatkowych dolegliwości i chorób. Narodowy Fundusz Zdrowia ogłosił, że ryzyko, iż pulchny przedszkolak stanie się otyłym dorosłym, jest czterokrotnie większe niż w przypadku jego rówieśników o prawidłowej masie ciała. A nadmierna waga u dzieci wywołuje poważne następstwa i choroby, na które jeszcze niedawno zapadali głównie dorośli. To m.in. cukrzyca typu II czy nadciśnienie oraz insulinooporność, a także zwiększone ryzyko wystąpienia rozmaitych zaburzeń psychicznych związanych m.in. z niską samooceną, izolacją społeczną czy zaburzeniami odżywiania.

Świat stanął do góry nogami.

Psycholożka Justyna Żukowska-Gołębiewska: – Otyłość wpływa też na niskie osiągnięcia szkolne dzieci, które mogą mieć trudności z koncentracją, motywacją do nauki i uczestnictwem w zajęciach sportowych. Zdarza się, że to prowadzi do obniżonej samooceny i poczucia niepowodzenia.

Kacper Łukasiewicz, 21-letni aktor i student prawa, jeden z ambasadorów kampanii, tak opowiada o swoim doświadczeniu: – Z otyłością mierzę się, odkąd pamiętam; zaczęło się jakoś w podstawówce. Na początku nie miałem świadomości, że to, co się dzieje z moim ciałem, to choroba. Ale pierwszą „uświadamiającą” rozmowę o tym pamiętam z czwartej klasy szkoły podstawowej. Jedno z trudniejszych doświadczeń wiązało się z uczestniczeniem w specjalnym dietetycznym programie dla dzieci z otyłością. To był dla mnie bardzo intensywny okres: restrykcyjne zalecenia żywieniowe spowodowały, że moja masa ciała zmniejszyła się o 6-7 kg w trzy tygodnie. Niestety, potem nastąpił nawrót choroby, kilogramy wróciły, choć również byłem wtedy pod opieką endokrynologa.

Jak dodaje, z perspektywy dziecka jego „świat stanął do góry nogami”. – Nie rozumiałem, dlaczego muszę jeść „zdrowe” rzeczy, a inni moi rówieśnicy mogą sięgać po to, co lubią – mówi. Podkreśla, że kolejnym bolesnym doświadczeniem był dla niego hejt, którego doświadczył. Jako pięciolatek zaczął grać w serialu „Na Wspólnej”, widzowie obserwowali, jak dorastał na ekranie. Aktor wspomina: – Moja zbyt duża masa ciała stała się powodem ataków na jednym z portali społecznościowych. Powstawały grupy liczące kilkadziesiąt tysięcy osób; byli tam przede wszystkim dorośli, którzy nie znali ani mnie, ani historii mojej choroby, a jednak mój wygląd był dla nich pretekstem do słownej przemocy.

O podobnym doświadczeniu opowiada inny aktor, Robert Kudelski: – Oczywiście przez lata, będąc wystawionym na ciągłą ocenę i krytykę, nauczyłem się dawać sobie z tym radę. Wiem jednak, że wiele osób nie ma wsparcia w obliczu wykluczenia ze względu na otyłość bądź sama się wyklucza, uważając, że otyłość dyskwalifikuje z wielu aktywności życiowych. Nic bardziej mylnego.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Wielkie poprawianie urody

70% Polek i Polaków nie jest zadowolonych z wyglądu.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy żyli nawet 130 lat w zdrowiu i dobrej kondycji – ogłasza ze sceny chirurg plastyczny i współzałożyciel jednej z najbardziej luksusowych klinik świadczących usługi „medycyny stylu życia” podczas gali otwarcia. Zebrane na widowni osoby (głównie dojrzałe kobiety) przyjmują to bez oznak powątpiewania. Słychać szepty i poruszenie. – Medycyna regeneracyjna, medycyna prewencyjna, holistyczna koncepcja planu zdrowia pozwolą zachować wam młodość na dekady. Wystarczy, że zainwestujecie w siebie – przekonuje głos ze sceny. Sypią się brawa.

To nie scena z filmu science fiction ani migawka ze szwajcarskiej kliniki, ale nadwiślańska rzeczywistość. Medycyna estetyczna w Polsce przestała być postrzegana jako luksus, na który stać jedynie celebrytów i milionerów. Wraz ze wzrostem popytu i rozwojem technologii w branży pojawiły się bowiem „opcje na każdą kieszeń”. Poprawianie urody zeszło pod strzechy.

Cechy społecznie pożądane.

– Uwydatniając cielesne atrybuty uznawane za atrakcyjne, wysyłamy przekaz: „jesteśmy cenni” – uważa dr Aleksandra Szymków-Sudziarska, profesor Uniwersytetu SWPS specjalizująca się w psychologii ewolucyjnej. Zaznacza, że w upiększaniu ciała nie ma niczego nowego. Pierwszy raz zaobserwowano to już 250 tys. lat temu u neandertalczyków, którzy podobno ozdabiali twarze czerwoną ochrą. Homo sapiens wykorzystywali do dekorowania siebie muszelki, orle szpony i pióra, starożytni Egipcjanie dbali o twarz, używając olejków, kremów i pudrów, zaś
Rzymianie podkreślali urodę za pomocą fryzur i makijażu.

Zdaniem dr Szymków-Sudziarskiej współcześnie jednym z powodów, dla których tak ochoczo sięgamy po coraz to nowe, bardziej wyszukane, ale też inwazyjne narzędzia „upiększania” wyglądu jest zasygnalizowanie pożądanych społecznie cech, np. statusu materialnego. Prywatny trener, dieta pudełkowa, wyjazdy jogowe na Bali to komunikat, że stać nas na dbanie o zdrowie. A obok zdrowia najbardziej pożądana jest młodość. Szczególnie ceniona przez mężczyzn u kobiet (a nie odwrotnie), co z ewolucyjnego punktu widzenia wiąże się z relatywnie krótkim okresem płodności kobiet.

Społecznych korzyści z bycia atrakcyjną jest więcej – takie osoby są postrzegane jako bardziej kompetentne, więcej zarabiające. Chętniej zawieramy z nimi przyjaźnie. – To niesprawiedliwe i pomimo kulturowego przekazu, że wygląd nie ma znaczenia, raczej nic w tym zakresie się nie zmienia – dodaje badaczka.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Ruch w interesie

Rynek środków na erekcję kwitnie. Stanowisko medycyny wobec tej oferty handlowej jest co najmniej sceptyczne.

Zła wiadomość jest taka, że do kolejnego roku będzie grubo ponad 300 mln mężczyzn z problemami ze wzwodem. Niestety, ta liczba szybko rośnie, bo w 1995 r. na zaburzenia erekcji narzekało „tylko” 150 mln mężczyzn. Poprawa nie nastąpiła, mimo że trzy lata później szwajcarska firma Pfizer wprowadziła dosyć skuteczny środek zaradczy oparty na organicznym związku chemicznym o nazwie Sildenafil, opatentowanym w 1993 r. Tabletka o nazwie Viagra, zawierająca inhibitor fosfodiesterazy (co za dzika nazwa dla związku powodującego czasowe rozkurczanie naczyń krwionośnych w prąciu), nie działała jednak w sposób trwały i nie leczyła raz na zawsze tej męskiej dolegliwości. Ratowała tylko jeden (słownie: JEDEN) stosunek płciowy, nawet jeśli w ciągu trzech godzin działania pigułki szczęśliwiec starał się wykorzystać okazję kilka razy. Drugą tabletkę, zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, można było zażyć dopiero następnego dnia.

Światło w tunelu.

Wiemy, skąd erotyczne niesprawność. Negatywny wpływ mają m.in. siedzący tryb życia, niewłaściwa dieta, brak aktywności ruchowej. Nie pomaga nadmierne picie alkoholu czy palenie papierosów. Problemy z potencją mogą także wynikać z chorób, takich jak nadciśnienie tętnicze, cukrzyca, hiperlipidemia, stwardnienie rozsiane itd. Do tego dokłada się stres towarzyszący każdemu wrażliwemu mężczyźnie, myślącemu: „Znowu mi się nie uda”.

Viagra Pfizera, początkowo dosyć droga, była sprzedawana na receptę praktycznie do momentu, gdy wygasły prawa patentowe na produkcję sildenafilu i każdy zakład farmaceutyczny mógł się podjąć wytwarzania własnej wersji. Również w Polsce Polpharma wzięła sprawy w swoje ręce. Otrzymaliśmy powlekaną tabletkę o tej samej nazwie i podobnym wyglądzie – w kolorze niebieskim, o kształcie zaokrąglonego rombu i wymiarach 11,2 mm na 8,1 mm. Tabletki umieszczono tradycyjnie w blistrach po dwie lub cztery w kartonowym pudełku.

Obecnie w Polsce można nabyć także tabletki powlekane Viagra Connect Max, jak też specyfik Cialis i wszystkie inne formy zawierające sildenafil oraz pochodne (proszki, tabletki do rozgryzania i żucia, lamelki ulegające rozpadowi w jamie ustnej) bez recepty. Jeszcze w 2019 r. polska viagra była dostępna tylko z przepisu lekarza z tego powodu, że zawierała dawkę sildenafilu wynoszącą 100 mg, podczas gdy inne wersje produkowane masowo na potrzeby mężczyzn występowały w dawkach najwyżej 25 mg i 50 mg. Preparaty takie jak MaxOn Active, Maxigra Go i Inventum popularyzowano nawet w reklamach telewizyjnych po godz. 22.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Diagnoza to nie koniec świata

Z takimi chorobami jak stwardnienie rozsiane można dzisiaj dobrze żyć. Ale żeby było to możliwe, trzeba się leczyć.

Karolina Gruszka – aktorka chorującą na stwardnienie rozsiane

Miała pani opór przed rozmową o swojej chorobie.
– To nie tak. Po prostu wcześniej chciałam poznać jej kontekst. I upewnić się, że zaprasza pani do rozmów ludzi, którzy albo odnoszą się do własnych doświadczeń, albo są kompetentni w dziedzinach, o których mówią.

Skąd ta ostrożność?
– Żyjemy w świecie, w którym osoby ze świata celebryckiego są pytane o rzeczy, na których się nie znają. A media, dbając o „klikalność”, chętnie powielają komunikaty, które są na pograniczu sensacji czy skandalu. To, co wyważone i prawdziwe, jest mniej interesujące. W efekcie w przestrzeni publicznej pojawiają się niezgodne z prawdą, a czasem wręcz przynoszące szkodę informacje. Czytelnicy rzadko później zadają sobie trud, żeby je zweryfikować, więc powstają lub utrwalają się krzywdzące mity. Również dotyczące chorób.
Gdy zachorowałam na stwardnienie rozsiane, zaczęłam mocno interesować się tą chorobą, jej leczeniem metodami konwencjonalnymi, ale też tym, co mogę dla siebie zrobić poza farmakoterapią. Czytając różne źródła, szybko zorientowałam się, jak wielu jest szarlatanów proponujących „cudowne metody leczenia” albo snujących wyssane z palca teorie. I to nie dotyczy
tylko sieci. Wydawane są również szkodliwe książki.

Też trafiłam na działalność mężczyzny głoszącego, że gdy zachorował na reumatoidalne zapalenie stawów, „jako magister inżynier” postanowił wyleczyć się samodzielnie. Odstawił leki, za to naprawił zęby i zmienił dietę. I teraz na forach pacjenckich, ale też w swojej książce, sieje nowinę, jak wyleczyć choroby autoimmunologiczne…
– Które, jak wiemy, są chorobami nieuleczalnymi. Przynajmniej dzisiaj.

Poza zajęciem się zębami i dietą ten człowiek proponuje również wlewki z wody utlenionej.
– Działalność takich ludzi może być bardzo niebezpieczna dla pacjentów, którzy takim sensacjom zaufają. A przecież człowiek, który słyszy diagnozę – szczególnie jeśli nie trafi na lekarza, który spokojnie i rzeczowo wytłumaczy mu, czym jest jego choroba i jak się ją leczy – ma prawo być zdezorientowany. A to z kolei może skutkować podatnością na wpływy różnych hucpiarzy. Dlatego tak ważne jest, żeby docierać do ludzi z rzetelną informacją. Dla mnie od momentu, w którym zdecydowałam się mówić o swojej chorobie, było to bardzo ważne. Wiedziałam, że z powodu tego, że jestem osobą publiczną, media chętnie uchwycą się tematu mojej choroby. Chciałam zrobić to jak najmądrzej. Dobrze wykorzystać szansę na to, aby prawdziwe informacje i korzystny dla pacjenta przekaz dotarł do jak najszerszego kręgu odbiorców.

Fragmenty rozmowy z książki Marii Mazurek Zbuntowane ciało. Jak zrozumieć i oswoić choroby autoimmunologiczne, Filia, Poznań 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Przełamując wstyd

Badania u ginekologa to temat tabu – wynika z raportu „Rozmowy Polek i Polaków o zdrowiu intymnym”. Pomysłowa kampania oswajająca ten temat wciąż przed nami.

Ginekolog, wagina, macica, okres, jajniki, wargi sromowe, a nawet zwyczajnie cipka – to lista słów, które kobiety i mężczyźni omijają szerokim łukiem w rozmowach. W powszechnym języku kobiece organy, jak pochwa, nie istnieją. Nie chorują, nie cierpią, nie dba się o nie. No, chyba że używa się ich do prokreacji, spełnienia „powinności”, rzadziej do sprawiania sobie radości. Celowo uogólniam, ale daje mi do tego prawo najnowszy raport „Rozmowy Polek i Polaków o zdrowiu intymnym” przygotowany na zlecenie Gedeon Richter Polska. Bezlitośnie obnaża on, że nasza płciowość to terra incognita

Oczywiście można zaobserwować zmiany w podejściu do cielesności, ale głównie pośród przyjaciół/ek czy aktywistek/ów zajmujących się aborcją bądź wyrównywaniem szans w dostępie do usług medycznych. Wszystkie te osoby łamią barierę milczenia na temat badania ginekologicznego czy piersi, chorób szyjki macicy, cytologii. Jeśli jednak na taką skalę brak nam otwartości, to kto będzie pamiętał o profilaktyce? Według raportu ponad połowa ankietowanych kobiet w Polsce nie wykonała w ciągu ostatniego roku USG narządu rodnego ani cytologii. 

Rozmowa na „te” tematy bywa trudna, albo tak zakładamy, obawiając się reakcji drugiej strony, negatywnej oceny, a także tego, że przekroczymy przyjęte granice. Co ciekawe, również pogawędki z przyjaciółmi, jeśli dotyczą seksualności, nawet tylko w kontekście medycznym, wywołują u ankietowanych poczucie dyskomfortu (27%). Pozostają tymi „trudnymi” dwukrotnie częściej niż rozmowy o innym delikatnym temacie – zarobkach i ogólnej sytuacji finansowej (14%) czy popełnianych przez nas błędach (14%). Czyli łatwiej nam się przyznać do niepowodzenia, niż pogadać o badaniu ginekologicznym, sutka, jąder, prostaty, choć te ostatnie, dzięki dowcipnym kampaniom społecznym, mają pozytywny odbiór. Pomysłowa kampania oswajająca badania ginekologiczne chyba wciąż przed nami. Dobrze chociaż, że w reklamach podpasek niebieską ciecz zastąpiła już czerwona, jak krew menstruacyjna. Krok do przodu.

Obce planety.

Kto by pomyślał, że wizyta u ginekologa wciąż powiązana jest z lękiem; wiele kobiet powtarza, że już woli iść do dentysty, których to wizyt nikt przecież nie kocha. Podoba mi się, jak młodsze kobiety mówią, że idą do „gina”, tak jak psiarze idą z pupilem do „weta”. I że z tym „ginem”, często mężczyzną, rozważają kwestie zdrowotne, osłabienie libido czy badanie piersi. Z drugiej strony 70% ankietowanych zgadza się, że otwarta rozmowa z bliską osobą mogłaby pomóc przezwyciężyć lęk przed taką wizytą. Mimo to nie inicjują rozmów z najbliższymi. Matki nie cieszą się takim statusem, bo prawie połowa badanych rozmawia z nimi tylko o ogólnym stanie zdrowia, a zaledwie co dziesiąta osoba wtajemnicza je w swoje zdrowie intymne. Lepiej to wygląda w rozmowach z przyjaciółką lub przyjacielem (20%) albo z siostrą (15%), choć to wciąż niewielka grupa. I tu kolejne zaskoczenie – mniejszym tabu otoczone jest np. zdrowie psychiczne, tu widać lata starań i kampanii, także tych ostatnich, postpandemicznych. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Pilnie potrzebujemy elektronicznej karty szczepień!

Decydenci muszą zrozumieć, że szczepienia to nie wydatek, lecz opłacalna inwestycja w zdrowie publiczne.


Dr n. med. Paweł Grzesiowski – pediatra, wakcynolog, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej zagrożeń epidemicznych, prezes Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń.


„Współczesny świat jest propandemiczny” – to pana słowa. Nadal aktualne?
– Niestety, tak. Myśleliśmy, że pandemia spowoduje zmianę myślenia o chorobach zakaźnych, ale tak się nie stało. Świat nie przygotowuje się do walki z kolejnymi zagrożeniami, a przecież choroby zakaźne nie znikły. Przeciwnie, w wyniku wojen, migracji i kryzysu pandemicznego liczba szczepień spadła, a nasza odporność jest słabsza. Dlatego wracają choroby, które uznawaliśmy za dobrze kontrolowane, takie jak gruźlica, odra, krztusiec, kiła, inwazyjne choroby paciorkowcowe i inne. 

Co stoi na przeszkodzie temu, by szczepień w Polsce było więcej?
– Bariery systemowe, prawne i finansowe. Decydenci muszą zrozumieć, że szczepienia to nie wydatek, lecz długofalowa i bardzo opłacalna inwestycja w zdrowie publiczne. Dlatego uważam, że wszystkie szczepienia powinny być bezpłatne albo bardzo tanie dla pacjentów. Weźmy np. szczepienie przeciwko meningokokom, którego nie ma na liście obowiązkowych, czyli bezpłatnych szczepień dla dzieci. Ta choroba okalecza, nawet prowadzi do zgonu. Jedno chore dziecko kosztuje budżet państwa tyle, ile zaszczepienie tysiąca zdrowych dzieci. Jeżeli w wyniku meningokokowego zapalenia opon mózgowych dziecko np. straci słuch, koszty tego budżet państwa będzie ponosił przez całe życie dziecka (aparat słuchowy, implanty itd.). A można temu zapobiec, dofinansowując szczepienia. Każda racjonalna profilaktyka jest tańsza niż leczenie chorób i ich powikłań. 

Dlaczego liczą się nie tylko szczepienia dzieci, ale i dorosłych?
– Z prostej przyczyny: szczepionki się nie starzeją, to my się starzejemy! Niektóre szczepienia stosujemy od 100 lat i nadal są skuteczne, ale nasz układ odpornościowy po 60. roku życia zaczyna słabnąć. Mówimy o seniorach, że to pokolenie silver, ja bym dodał, że aby mieć silver power, potrzebujemy wsparcia układu odporności, tak jak dzieci. I to jest powód, dla którego powinniśmy jako dorośli korzystać z profilaktyki chorób zakaźnych, w tym szczepień ochronnych. 

Kto szczególnie powinien o tym pamiętać?
– Osoby z różnych grup ryzyka (wiek, stan zdrowia, narażenie, choroby przewlekłe itd.). W Stanach Zjednoczonych w ramach badania naukowego porównano grupę seniorów mających kontakt z małymi dziećmi z grupą, która takiego kontaktu nie miała. I okazało się, że w pierwszej grupie 15 razy częściej dochodziło do zakażeń pneumokokami. Seniorzy zakażali się od dzieci, które same nie chorowały, ale były nosicielami tych bakterii. Jeśli więc jesteś osobą dorosłą i masz w otoczeniu małe dzieci, to zaszczep się przeciwko pneumokokom! Mimo że jesteś zdrowy, bo twoim czynnikiem ryzyka jest właśnie kontakt z dziećmi.

Autoryzowany wywiad prasowy przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia w związku z potrzebą upowszechniania idei szczepień, 2024 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Znów poczuć zapach kawy

W czasie wizyt kontrolnych pacjenci podkreślali, że nareszcie mogą oddychać przez nos, wrócił im węch.


Prof. dr hab. n. med. Radosław Gawlik  – kierownik Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Alergologii,  Immunologii Klinicznej SUM w Katowicach, prezydent elekt Polskiego Towarzystwa Alergologicznego.


Panie profesorze, czy mówiąc o polipach nosa, używamy nazwy zwyczajowej czy medycznej?
– To nazwa medyczna. Polipy nosa to bardzo dokuczliwa dolegliwość, występująca stosunkowo często, bo prawie u 4% populacji, najczęściej u osób w wieku ok. 40 lat.

Skąd się bierze ta choroba?
– Mechanizm jej powstawania nie jest jeszcze do końca dokładnie poznany. Na pewno wiemy, że są to zaburzenia immunologiczne, pewne mechanizmy alergiczne bądź nieprawidłowa reakcja na przebyte infekcje bakteryjne. Znamy trzy takie mechanizmy zapalenia i wszystkie mogą odpowiadać za występowanie przewlekłego zapalenia błony śluzowej nosa i zatok przynosowych z polipami. 

Teraz powinno chyba się pojawić słowo eozynofile…
– Zgadza się. Astma, alergiczny nieżyt nosa czy atopowe zapalenie skóry – wszędzie tam mamy do czynienia z nadmiarem eozynofili.

Z jakimi objawami muszą się mierzyć pacjenci chorujący na polipy nosa?
– Polipy nosa dają bardzo przykre dolegliwości, znacznie obniżające jakość życia. Przede wszystkim blokują nos, co utrudnia oddychanie. Do tego dochodzą zaburzenia, a nawet całkowita utrata węchu, czasem także smaku. Okazuje się, że polipy nosa bardziej negatywnie wpływają na komfort życia niż cukrzyca lub nadciśnienie.

Autoryzowany wywiad prasowy przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia w związku z warsztatami z cyklu „Quo vadis medicina?”, pt. „Edukacja w astmie – niezbędny element leczenia”, które odbyły się 25 kwietnia 2024 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Autyzm to nie choroba

Co oznacza diagnoza spektrum autyzmu? Że dziecko będzie się rozwijało w inny sposób Joanna Grochowska – wiceprezeska Zarządu Fundacji Synapsis, psycholożka, terapeutka Pamięta mnie pani? – Trochę pamiętam, chociaż minęło już wiele lat, odkąd się widzieliśmy. Mam wrażenie, że byłam dodatkową osobą w pana życiu. Inne terapeutki z panem pracowały, a ja czasami dołączałam, gdy potrzebne były dodatkowe badania czy konsultacje. Pamiętam też pana rodziców. W moim przypadku rodzice bardzo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Siedzący tryb życia zabija

Wystawiasz swoje zdrowie na szwank, jeśli trenujesz przez godzinę dziennie, po czym wracasz do domu, by zasiąść na kanapie Siedzenie przez większą część doby zwiększa ryzyko chorób krążenia, cukrzycy i przedwczesnego zgonu. I to niezależnie od stopnia aktywności fizycznej. Oznacza to, jakkolwiek dziwnie by to miało zabrzmieć, że wystawiasz swoje zdrowie na szwank, jeśli trenujesz przez godzinę dziennie, po czym wracasz do domu, by zasiąść na kanapie i już na niej do końca dnia pozostać. Nawet jeśli zagrożenia związane z siedzącym trybem życia były

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Szczepienia dorosłych

Nie wszystkie szczepionki działają przez całe życie. Część trzeba odnawiać Program Szczepień Ochronnych w naszym kraju obejmuje dzieci i młodzież do 19. roku życia. Szczepienia te są finansowane ze środków publicznych. Inaczej jest w przypadku dorosłych, którzy muszą płacić za większość szczepień z własnej kieszeni. – Jak najszybciej należy wprowadzić kalendarz szczepień ochronnych dla dorosłych, podobny do tego dla dzieci i młodzieży – mówi prof. Marcin Czech, prezes Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego. (Niezbyt) powszechne szczepienia Z danych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.