23/2019

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

O Rosji inaczej

„O Rosji inaczej” to najnowsza książka prof. Andrzeja Walickiego opublikowana przez Fundację Oratio Recta, wydawcę PRZEGLĄDU. Wokół jej zawartości oraz poglądów autora toczyła się dyskusja, której przysłuchiwało się ponad 60 osób. Niestety, bez udziału prof. Walickiego, który w dniu promocji nieszczęśliwie doznał urazu kręgosłupa. Prof. Janusz Dobieszewski, prof. Paweł Kozłowski i dr Jarosław Dobrzański omówili treść książki, szczególnie akcentując poglądy prof. Walickiego na temat współczesnej Rosji, Władimira Putina, a także naszej obecnej polityki wschodniej. W dyskusji profesorowie Andrzej Werblan, Jerzy Wiatr, Stanisław Bieleń, Andrzej de Lazari, Stanisław Obirek, Tadeusz Iwiński oraz Mirosław Karwat podkreślali wielki wkład Andrzeja Walickiego w światowy rozwój wiedzy o historii Rosji i marksizmie, w Polsce niezauważany, wręcz specjalnie przemilczany. Dyskutanci mówili o narzucanym przez polityków i większość mediów wymogu traktowania Rosji tylko jako imperium zła, które zaraz napadnie na Polskę. O braku zgody na rusofobię, na zrównywanie obecnej Rosji z ZSRR. Mamy teraz sytuację, w której ktoś, kto powie o Rosji coś obiektywnego, już nawet nie pozytywnego, naraża się na uznanie za agenta Kremla, rosyjską V kolumnę, a w najlepszym wypadku za pożytecznego idiotę Putina. A przecież głupotą jest niedostrzeganie pozytywnych zjawisk, które zachodzą w Rosji. Warto też się zastanowić,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Rozbić namiot na Gobi, patrzeć, jak Bug płynie

Ciekawszy jest ten Wschód – od Podlasia, przez tę cudną i przeklętą Rosję, aż po szalone Chiny. Po prostu – ciekawszy Andrzej Stasiuk – poeta, pisarz, publicysta Nigdy nie korciło pana, żeby zabrać się z tych gór i postawić dom na Podlasiu? – W pewnym sensie mam dom na Podlasiu. Rodzinny dom mojego ojca. Dom dziadków. Stoi i niszczeje. W starym sadzie, na skraju wsi. Oddalony. Wśród wysokich topól, jak wszystkie tamtejsze domy. Za wsią, „na kolonii”, jak się mówiło. Spędzałem tam każde wakacje. Teraz jest pusty. Podszyty już wiatrem. Ściany próchnieją, podłoga zapada się. Cała „kolonia” się wyludniła. Po niektórych domach nie ma już nawet śladu. To ładna opowieść, że tam wracam i odbudowuję. Ale nie. Za ładna. Wbrew przeznaczeniu pewnie by było. Wbrew losowi. Musi się rozpaść, żeby go można było mocniej zapamiętać. Ale tam właśnie zaczynał się, wciąż zaczyna ten mój Wschód. Jeżdżę tam czasem. Niedaleko mieszka ciotka, siostra ojca. Na tej pustoszejącej kolonii. To były pierwsze wyjazdy w świat, samotne, bez rodziców. Na wschód. Dwie i pół godziny pekaesem. Z postojem w Kałuszynie, żeby faceci mogli zapalić. Z dworca „Stadion”. Tak było. Lata 60., lata 70. Nigdy nie chciałem jeździć na zachód.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.