Archiwum

Powrót na stronę główną
Świat

Atole w obliczu zagłady

Małe wyspy będą pierwszą ofiarą katastrofy klimatycznej Prezydent Malediwów, Maumoon Abdul Gayoom, wielokrotnie ostrzegał, że jego ojczyzna zostanie zalana przez morze. Nie spodziewał się jednak, że wkrótce sam to zobaczy. 26 grudnia Gayoom przeczuwał, że trzęsienie ziemi w pobliżu odległej o 2 tys. km Indonezji może wzbudzić niszczycielską falę tsunami. W końcu jednak uznał, że nie ma powodów do obaw, i poszedł do urzędu prezydenckiego, położonego na morskim brzegu w stolicy Male. Wkrótce potem do szefa państwa zadzwoniła z alarmującą wieścią żona – oto wielka fala dotarła do pierwszych wysp archipelagu. „Natychmiast wyjrzałem przez okno. Ze zdumieniem spostrzegłem, że nie ma wału ochronnego. Wyglądało to tak, jakby zniknął. Przykryła go woda”. Betonowy mur osłaniający Male od strony oceanu ma ponad 3 m wysokości. Ta imponująca konstrukcja osłabiła impet wodnej ściany. Dwie trzecie stolicy Malediwów zostało zalane, lecz nie było do strat w ludziach czy poważniejszych zniszczeń. Inne wyspy tego koralowego archipelagu, rozciągającego się na przestrzeni 850 km na Oceanie Indyjskim, miały mniej szczęścia. Przez niektóre z nich fala przewaliła się od krańca do krańca. Najwyższy punkt na Malediwach ma 1,8 m, większość zaś spośród 1192 wysp archipelagu zaledwie na metr wychyla się z morza. Jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Grypa szaleje we Włoszech

Tegoroczna epidemia położy do łóżka 2,5 miliona Włochów W niewielkim regionie Apulia w ostatnim tygodniu stycznia do lekarza pomaszerowało 152 tys. osób. Stan oblężenia przeżywają wszystkie włoskie szpitale, karetki pogotowia ratunkowego są bezustannie w trasie, poczekalnie lekarskie pękają w szwach. Spóźniona o dwa tygodnie grypa już rozłożyła na łopatki ponad pół miliona Włochów, ale największa fala zachorowań dopiero nadchodzi. Chorych przestanie przybywać pod koniec lutego, a koniec epidemii przewidywany jest na połowę marca. Szczepionka się sprawdziła Specjaliści twierdzą, że obecny sezon grypowy należy do najcięższych w ostatnich latach. W ubiegłym roku w łóżku wylądowało czterech obywateli na tysiąc mieszkańców, czyli o ponad połowę mniej niż obecnie. Ofiarami grypy są przede wszystkim dzieci w wieku do 14 lat. Choruje co dziesiąte. Niezwykłe jak na Włochy zimno spowodowało wśród najmłodszych istną lawinę zapalenia oskrzeli i chorób uszu. Nieco lepiej wygląda sytuacja wśród dorosłych. Natomiast najbardziej odporni na wirus okazali się do tej pory najstarsi – ponadsześćdziesięciopięcioletni obywatele. Zachorowało jedynie trzy osoby na tysiąc. Lekarze nie mają w tym przypadku żadnych wątpliwości – to zasługa szczepień przeciwko grypie. We Włoszech kampania reklamująca dobroczynne efekty szczepień jest bardzo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Pełna sala jest podnietą

Gramy na gorszych instrumentach niż zachodnie orkiestry, ale nadrabiamy to spontanicznością i entuzjazmem wykonania Antoni Wit, dyrygent, dyrektor Filharmonii Narodowej Antoni Wit (ur. w 1944 r. w Krakowie), absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie (studiował dyrygenturę u H. Czyża i kompozycję u K. Pendereckiego) oraz Wydziału Prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był dyrygentem Filharmonii Poznańskiej, kierownikiem Filharmonii Pomorskiej, dyrektorem Orkiestry i Chóru PRiTV w Krakowie (1977-1983), następnie dyrektorem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach (1983-2000). Od 2001 r. jest dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Narodowej. Dyrygował wieloma znakomitymi orkiestrami na świecie, m.in. Berliner Philharmoniker, londyńską Royal Philharmonic Orchestra, współpracował z wybitnymi dyrygentami, m.in. Herbertem von Karajanem podczas Festiwalu Wielkanocnego w Salzburgu. Nagrał ponad 120 płyt, m.in. dla obecnej na rynkach światowych firmy Naxos. – Rozmawiamy po powrocie orkiestry Filharmonii Narodowej z wielkiego tournée po Stanach Zjednoczonych. Recenzje w Internecie są znakomite. – Filharmonia Narodowa jest obecna w Stanach Zjednoczonych od 1965 r., kiedy pojechała na pierwsze tournée zorganizowane przez legendarnego impresaria Sola Huroka. Od tego czasu co kilka lat daje tam kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt koncertów. Obecny wyjazd Filharmonii Narodowej był już 12., ale pierwszym pod moją batutą. Objechaliśmy całe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Srebrny kubek świniopasa

Ostatnie tygodnie były telewizyjnie trudne do zniesienia. W skali globalnej reportaże na żywo, krajobraz po tsunami. Był Izrael i Palestyńczycy, a tam jak zwykle, czyli w normie, wet za wet, odwet za odwet. Czy to się kiedyś skończy? – pytamy. W doniesieniach z Czarnej Afryki pokazuje się dzieci z rozdętymi głodem brzuchami, ze śmiercią w wielkich oczach, muchy łażące po żywych jeszcze, okaleczonych chorobami ciałach. Obecne w TV są także AIDS i hiszpański falstart, walka kilku biskupów o możliwość używania prezerwatyw. Alert został odwołany, prezerwatywa pozostaje grzesznym gadżetem. To nas mało dotyka, to nie my umieramy. Są także codzienne, zwykłe i przedwyborcze zamachy w Iraku. Radość zapanowała w telewizyjnych stacjach, bo podczas wyborów zginęło t y l k o kilkudziesięciu Irakijczyków. Pokazuje się to jako wielki sukces Amerykanów. Irakijczycy wyszli na ulicę, cieszą się i wołają, że teraz wreszcie wypędzą wroga. A kto jest ich wrogiem? Amerykanie i pośrednio my. Szczęśliwy Bush wygłasza orędzie. Wielki wódz zapytany, dlaczego nie złapano dotąd bin Ladena, odpowiada rezolutnie: „Bo się ukrywa”. Bush daje nam powody do gromkiego śmiechu, ale zaraz przychodzi refleksja: czy ktoś obdarowany taką inteligencją może rządzić światem? Otóż może. Ludzie siedzą przed telewizorem, jedzą chipsy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Popiół i zamęt

Od bardzo dawna żaden polski film tak nie poruszył mnie i nie dał mi tyle do myślenia co „Popiół i diament” Wajdy, wyemitowany w TV Polonia. Oczywiście, oglądałam ten film wielokrotnie – po raz pierwszy, gdy tylko wszedł na ekrany, w drugiej połowie lat 50. Mieszkaliśmy wówczas z mężem w Lublinie, a „Popiół i diament” wyświetlano w dość szczególnym miejscu: była to sala po 1956 r. udostępniona dla publiczności w siedzibie UB. Na widowni zasiadały też chyba osoby z grona byłych pracowników osławionej bezpieki. Może i dlatego na wszystkich widzach aż takie wrażenie zrobiła scena przesłuchiwania młodziutkiego konspiratora z oddziału Wilka. Na pytanie, ile ma lat, chłopak odpowiada: „Sto”, a spoliczkowany za tę bezczelność i powtórnie indagowany o wiek, mówi: „Sto jeden”. Mam w uszach głuche milczenie, jakim przyjęto ten „dialog” – jakby ludziom dech w piersi zaparło. W „Zniewolonym umyśle” Czesław Miłosz, szkicując wizerunek Jerzego Andrzejewskiego (vide rozdział IV „Alfa, czyli moralista”), określił „Popiół i diament” jako „powieść o starym komuniście i zdemoralizowanej młodzieży”. Jego zdaniem, autor „na litość pozwolił tam sobie w ramach bezpiecznych od zarzutów cenzury i zyskał uznanie, upraszczając obraz stosownie do życzeń władzy”. Trudno kwestionować tezę, że Andrzejewski, pisząc „Popiół i diament” w 1946 r.,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Dlaczego Gomułka przegrał ze Stalinem

I sekretarz KC odnosił się krytycznie do radzieckich wzorców. Próbował wprowadzać do gospodarki realno-socjalistycznej narzędzia rynkowe Dzieje Polski Ludowej obecnie są fałszowane na wiele sposobów, głównie jednak poprzez interpretowanie w kategoriach pojęciowych i według miar czasów dzisiejszych, zresztą idealizowanych. Niesłychanie zniekształca to obraz, zamiast historii otrzymujemy propagandę. Trzeba się temu przeciwstawiać, nawet jeśli przez pewien czas miałoby to wyglądać na walkę z wiatrakami. Obecność Gomułki w centrum polskiej sceny politycznej przypada na dwa różne okresy. Pierwszy – końcowa faza II wojny światowej i początek formowania się powojennego ładu, zwanego zimną wojną. Drugi zaś – ustabilizowana poststalinowska faza zimnej wojny oraz rywalizacji dwu systemów ustrojowych i bloków wojskowych. Oba te okresy charakteryzuje dominacja wielkich mocarstw i marginalizacja państw średnich i małych. Powojenny ład został wyznaczony przez wynegocjowany lub ustanowiony siłą faktów podział sfer wpływów między dwa zwycięskie supermocarstwa i odpowiadał mniej więcej realnemu układowi sił. W przypadku Polski, podobnie jak innych państw, które znalazły się w strefie wpływów ZSRR, oznaczało to konieczność dostosowania politycznego i ustrojowego do wymogów polityki radzieckiej, a ponadto również do drastycznych przemieszczeń terytorialnych i ludnościowych. Wyłoniły się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Syzyf naszych czasów

Moje spotkania z Aleksandrem Małachowskim 26 stycznia 2005 r. minął rok od śmierci Aleksandra Małachowskiego – wicemarszałka Sejmu, honorowego przewodniczącego Unii Pracy, znanego dziennikarza i wspaniałego człowieka. Był posłem na Sejm czterech kadencji, ale prawdziwie realizował się w służbie dla ludzi. Przez wiele lat pełnił funkcję prezesa Polskiego Czerwonego Krzyża, osobiście uczestnicząc w wielu akcjach. Wrażliwy na potrzeby drugiego człowieka niósł pomoc oczekującym. Pamiętamy Go z programów „Telewizja nocą” i „Rozmowy o Rzeczyniepospolitej”. Bogactwa Jego przeżyć, również dramatycznych, starczyłoby na kilka życiorysów, a mimo to był człowiekiem otwartym i pogodnym, spolegliwym i służebnym, co wyraził w swojej książce „Żyłem szczęśliwie”. A miał za sobą łagry syberyjskie, śmierć najbliższych osób, lata więzienia i prześladowań. Ciekawy świata dotarł na motocyklu do Grobu Pańskiego w Jerozolimie i innych ciekawych zakątków. Jego związki z Częstochową były bliskie, ponieważ odwiedzał tu teściową – znaną lekarkę, Wandę Maciukiewicz. Przed dziesięciu laty był współorganizatorem częstochowskiej konferencji „Kondycja polskiej szkoły”. Sprawy edukacji były dla Niego priorytetem i pewnie dlatego niektórym młodym finansował studia. Był człowiekiem odpornym na niewygody i wrażliwym na krzywdy innych. Sporo czasu spędzaliśmy przy jednym stole w Klubie Parlamentarnym – ja, pisząc

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Jak sklonować listonosza?

Nowe specjalności: drukonosz, gazetonosz, ubezpieczyciel, sprzedawca… przyjaciel W dobie telefonów komórkowych i maili wcale nie zanika potrzeba osobistego doręczania listów i przesyłek. Zmieniają się tylko warunki pracy listonoszy i rozbudowuje oferta świadczonych przez nich usług. – Minęły czasy, gdy klient cieszył się, że listonosz w ogóle przyszedł – mówi Dariusz Witwicki z Lubrańca, jeden z mistrzów w nowej specjalności listonoszy – zdobywaniu prenumeratorów gazet i czasopism, choć wcale nie działa w jakimś szczególnie bogatym rejonie. Pan Dariusz po prostu wypracował sobie własne techniki pozyskiwania nowych klientów. Skutecznie zdobywa prenumeratorów głównie wśród osób starszych, emerytów. Zaopatrywanie prenumeratorów to już dziś żaden ewenement w pracy listonoszy. Na terenie RUP Włocławek na jednego listonosza przypada od 30 do 44 egzemplarzy gazet, głównie regionalnych. Najlepsi z nich każdego dnia doręczają nawet 90 gazet i starają się docierać z nimi jak najwcześniej, także w soboty. Inny mistrz listonoszy, Piotr Gęgotek z Nagłowic, prócz doręczania poczty jest też agentem ubezpieczeniowym. – Każdy może się u mnie ubezpieczyć – mówi. – Nie tylko siebie, lecz także swój dom, samochód czy mieszkanie. Panu Piotrowi wystarcza czasu na rozniesienie korespondencji i zainteresowanie klientów rożnymi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Karać handlarzy, a nie ich ofiary

Czy nowy projekt o bezkarnym posiadaniu miękkich narkotyków zmniejszy narkomanię w Polsce? Po wielomiesięcznych pracach i ustaleniach między resortami Ministerstwo Zdrowia przedstawiło do społecznych konsultacji długo oczekiwany projekt nowej ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Nowe przepisy zbliżają nas do norm i standardów unijnych, ale wywołują też liczne kontrowersje. Największe emocje budzi zniesienie karania za posiadanie narkotyków na własny użytek. Jeśli ustawa wejdzie w życie, wówczas od sierpnia tego roku posiadanie małych ilości marihuany, amfetaminy, LSD czy nawet heroiny lub kokainy nie będzie karane. Dyskusję wzbudza też przepis zakazujący jakiejkolwiek formy reklamy i promocji symboli kojarzących się z narkotykami. Powrót do przeszłości Zniesienie kar dla osób posiadających narkotyki na własny użytek nie jest w Polsce niczym nowym. Podobne przepisy obowiązywały do 2000 r. Później prawo zaostrzono, wprowadzając absolutny zakaz posiadania jakichkolwiek substancji odurzających. Obowiązująca do dziś kara więzienia za niewielkie ilości narkotyków oraz wizja przymusowego leczenia narkomanów miały zmniejszyć zjawisko narkomanii w Polsce. Po przeszło czterech latach Ministerstwo Zdrowia wycofuje się z tych pomysłów. Według ministra zdrowia, Marka Balickiego, prawo antynarkotykowe, które kładzie nacisk na aspekt profilaktyczno-terapeutyczny, a nie karny, jest znacznie lepsze. Karanie za posiadanie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Blog

Polak skośnooki

Larum grają. W końcu 2004 r. było nas pół miliona mniej niż w 1998 r. I zapowiada się dalszy spadek, jeśli demograficzne tendencje nie zostaną odwrócone, to w 2030 r. będzie nas ok. 36 mln. Dodatkowo będziemy statystycznie starsi, a może nawet biedniejsi, bo najwięcej dzieci rodzi się wśród najuboższych. Kurczymy się demograficznie nie tylko dlatego, że spada liczba dzieci przypadających na parę rodziców, z dwójki na jedno plus 0,2. Pustoszeją polskie miasteczka, co odnotował ostatnio Wojciech Łukowski w „Gazecie Wyborczej”. Bo od początku lat 90. migracje zarobkowe stały się trwałym elementem prowincjonalne krajobrazu społecznego. Obejmują one nawet 30% mieszkańców, i to tych w wieku produkcyjnym. Ten ruch w statystykach meldunkowych nie jest zauważalny, bo migranci nie wymeldowują się, pozostawiają swoje domy, część rodzin w kraju. Tam zarabiają, utrzymując pozostających w kraju krewnych. Ci nie pracują, bo nie mogą znaleźć zajęcia albo nie chcą, albo zarabiają dorywczo w szarej strefie. Polska przoduje w odsetku ludzi pozostających oficjalnie poza działalnością zawodową. Kurczymy się, bo nie wystarczy apel z okładki tygodnika „Polityka”: „Róbmy dzieci”. Kobiety nie chcą mieć więcej. I to wcale nie dlatego, że zwyciężył model konsumpcyjny, feministyczny. Kobieta nie rodzi, bo marzy się jej kariera, i dziecko jest uciążliwym balastem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.