Iran potrzebuje powolnej przemiany

Iran potrzebuje powolnej przemiany

Sfingowane wybory stworzyły mimo wszystko przestrzeń do dialogu pośród Irańczyków Maziar Bahari– dziennikarz pochodzący z Iranu, autor książki „A potem przyszli po mnie” (Prószyński i S-ka) Opuścił pan Iran jako nastolatek. Czy to była ucieczka przed obowiązkową służbą wojskową? – To jeden z powodów. Drugim była moja niechęć do życia w republice islamskiej. Chciałem poznawać świat, ludzi, swobodnie podróżować. Pochodzę z rodziny bardzo aktywnej politycznie i społecznie, od małego poznawałem różne filmy, książki, muzykę, więc chciałem wiedzieć jeszcze więcej o współczesnej rzeczywistości. W Europie byłem wcześniej ledwie raz z matką i siostrą. Miałem wtedy dziewięć lat. Chciałem jednak odwiedzić różne kraje. To był główny powód mojego wyjazdu z Iranu. I udało się panu odwiedzić tych krajów ponad 70, co zresztą stało się później dowodem na to, że jest pan szpiegiem, bo przecież ktoś, kto tyle podróżuje, musi być szpiegiem, przynajmniej wedle irańskich śledczych. Aresztowanie pana zaskoczyło? Nie czuł się pan chroniony jako dziennikarz „News­weeka”, przedstawiciel zachodnich mediów? – Właśnie takie było moje założenie! Myślałem, że jako filmowiec i dziennikarz „Newsweeka”, znany na Zachodzie i w Iranie, jestem bezpieczny. Ostatecznie zresztą dzięki temu wyszedłem z więzienia, ale Strażnicy Rewolucji używali początkowo mojej pozycji jako argumentu za tym, by obarczyć mnie winą. Moje aresztowanie miało być sygnałem dla innych, że jeśli zrobią coś nie po myśli władz, może im się przydarzyć to samo, co mnie. Pańskiego ojca aresztowano ponad pół wieku wcześniej. Czy aresztowanie pana oznacza, że w Iranie nic się nie zmienia? – Nie, sytuacja jest inna. Myślę, że jednak zmienia się na lepsze, choć często dzieje się to na zasadzie dwóch kroków w przód, jednego w tył. Zmiana jest stopniowa i bardzo powolna. Podam panu przykład: pokolenie ojca wierzyło w sensowność walki zbrojnej. Mój ojciec był ochroniarzem członków wojskowych władz Irańskiej Partii Komunistycznej – to była jego praca. Z kolei moja walka z reżimem była walką dziennikarza; walczyłem nie bronią, ale informacją. Sytuacja ojca była więc zupełnie inna. Możliwe też, że ludzie, którzy mnie prześladowali, wiedzieli o świecie jednak nieco więcej niż ci, którzy torturowali ojca. Oczywiście nie zmienia to faktu, że byli to ludzie głupi, ale oprawcy mojego ojca – przynajmniej tak wynikało z jego opowieści – byli jeszcze głupsi. Czy można nazwać współczesny Iran państwem totalitarnym? – Nie, to raczej państwo autorytarne, które bardzo się różni od totalitaryzmu nazistowskiego bądź stalinowskiego, od Iraku Husajna czy Libii Kaddafiego. W Iranie są pewne możliwości wyrażania sprzeciwu wobec władz, niektórzy opozycjoniści bez problemów wędrują po kraju, mimo że nałożone są na nich ograniczenia, tymczasem gdyby znaleźli się w Korei Północnej, nie tylko oni byliby martwi – zginęliby też ich najbliżsi. Sądzę, że to ważne, by ludzie nie robili tak jak George W. Bush, który w 2002 r. postawił w jednym szeregu Koreę Północną, Irak i Iran. To pokazuje tylko, jak niewielkie pojęcie niektórzy mają o mojej ojczyźnie. A co pan sądzi o rewolucji islamskiej – przysłużyła się Iranowi czy nie? – Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Była to niewątpliwie zmiana konieczna, ponieważ reżim szacha był nie do utrzymania. Zapewne idealnym rozwiązaniem byłaby zmiana wewnątrzsystemowa, ale skończyło się rewolucją. Z tego właśnie względu nie było to dobre dla kraju. Jednak rewolucja w perspektywie długofalowej miała niewątpliwie pozytywne skutki. Kim są Strażnicy Rewolucji i jaka jest ich rola w reżimie Alego Chameneiego? – Strażnicy Rewolucji mieli stanowić alternatywę dla irańskiego wojska. Reżim Chomeiniego nie ufał armii, którą odziedziczył po szachu, chciał włas­nego wojska złożonego z wiernych poddanych. Strażników bardzo mocno dofinansowywano, inaczej niż regularną armię, no i przede wszystkim byli oni indoktrynowani. Wojna z Irakiem w latach 80. sprawiła, że Strażnicy Rewolucji stali się siłą ważniejszą od armii, a ich władza wykracza poza misję, która przyświecała im na początku (w końcu mieli przecież strzec rewolucji). Stali się najważniejszym rządowym kontrahentem, mają mnóstwo zleceń. Mają też własną jednostkę wywiadu, która działa równolegle do oficjalnego Ministerstwa Wywiadu, a także swoich ludzi w więzieniach,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2015, 24/2015

Kategorie: Świat