W kolejce po dziecko

W kolejce po dziecko

Kandydaci na mamy i tatusiów muszą kochać mocniej niż biologiczni rodzice Ich pierwsza obsesyjna myśl: czas w domu dziecka biegnie inaczej. Jakby wstecz. Machina miele papiery i świat idzie do przodu. A dziecko kiwa się na dywanie w sterylnym pokoju i jest z nim coraz gorzej. W domu trzeba będzie to wszystko odrobić. I to będzie kosztowało. – W życiu nie przeczytaliśmy, nie usłyszeliśmy i nie obejrzeliśmy naraz tylu bzdur co na temat adopcji – przyznają. – Zanim pojawiliśmy się w ośrodku adopcyjnym po raz pierwszy, byliśmy kompletnie pogubieni. Może obecna moda na programy i artykuły o adopcji przyniesie w końcu jakiś pozytywny skutek – oswoi ludzi ze sprawą, uczyni ją normalną. Na razie przybywa tylko mitów. Wyliczają najgorsze z nich: Traktowanie adopcji jak rodzicielstwa drugiej kategorii. Niepłodni nie mają innego wyjścia, biorą więc jako ostateczność cudze dziecko na wychowanie. Czekanie latami i przebieranie jak w sklepie. To drugi mit. Rozdzielanie rodzeństw, które zapewne wygląda tak: chłopczyk i dziewczynka trzymają się za ręce, krzyczą, płaczą, a tu dwie wychowawczynie ciągną jedno w lewą stronę, drugie w prawą. Potęga genów. To chyba najgroźniejszy mit. I jeszcze ten o domach dziecka, że dają wszystko oprócz miłości. Dzieci są zadbane i najedzone,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 14/2002, 2002

Kategorie: Reportaż
Tagi: Ewa Balska