Polacy w paragwajskim raju

Polacy w paragwajskim raju

Tu wszystko rośnie samo, bez wysiłku. Zjadasz owoc, wyrzucasz pestkę i za chwilę wyrasta nowe drzewo Korespondencja z Paragwaju Fram to wyspa na zielonym morzu soi. Ta zieleń wdziera się do miasteczka: spotkasz ją w przydomowych ogródkach, w bujności trawników, w barwach piór egzotycznych ptaków, które świergoczą w koronach palm sterczących przy głównej alei. Upał zatapia okolicę w senności, a ostre promienie podzwrotnikowego słońca odbijają się od blaszanej kopuły prawosławnej cerkwi. Podróż Tadeusz Nita mieszka na wsi, kilkanaście kilometrów od Framu. Biały dom ze spadzistym dachem sąsiaduje ze szklarnią pełną sadzonek pomidorów. Kury buszują po podwórku, żona – Czeszka Irena – doi bure krowy, na drzewach rumienią się mandarynki i papaje. Tadeusz siorbie tereré (paragwajską, zimną wersję yerba mate) i opowiada. Jego ojciec, Antoni, wyemigrował do Ameryki już w 1927 r. z zamiarem osiedlenia się w Argentynie. Sytuacja w Buenos Aires nie była najlepsza i po długich poszukiwaniach pracy – i utracie większej części oszczędności – Antoni Nita z grupą znajomych zdecydował się ruszyć do Paragwaju. 1,3 tys. km. Na piechotę. Wacława Kociubczyk z Jabłońskich, urodzona w 1929 r., podróż za ocean odbyła w wieku lat siedmiu. Rodzina Jabłońskich wsiadła na statek w Gdyni i po nieco

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2017, 38/2017

Kategorie: Reportaż