Na wycugu

Na wycugu

Z najlepszego rolnika w gminie stał się bezrobotnym i bezdomnym biedakiem. Stracił dom, gospodarkę i rodzinę

To moja wina, nie dopilnowałem swoich spraw, za bardzo zaufałem rodzinie. Sam nie potrafię uwierzyć, jak mogłem tak lekko stracić całą ojcowiznę. Chociaż wyrzucono mnie z gospodarstwa prawie rok temu, wciąż błądzę po nim w myślach i ani pogodzić się, ani uspokoić nie umiem. Co noc od nowa wszystko wraca, wszystko mi się śni: jak zagrabiam podwórko, chodzę po lesie, karmię króliki, gołębie, doglądam krów. Boże, teraz taka wiosna, a ja bez tych moich zwierząt, bez ziemi – głos Ryszarda Siarniaka, 53-letniego rolnika z Cisu pod Świętajnem, łamie się w słuchawce. Kiedy spotykam się z nim w Szczytnie w Wielki Piątek przed świętami, jeszcze nie wie, jak spędzi Wielkanoc. Zaprosili go znajomi, również siostra, lecz on najchętniej zaszyłby się w mysią dziurę. Zwyczajnie wstyd mu przed ludźmi, boi się tych wszystkich pytań, dociekań, komentarzy, rad. Tej całej litości, pomieszanej ze wspomnieniami, co tnie jak nóż.
Przez wiele lat jego prawie 30-hektarowe gospodarstwo było najlepsze w gminie. Dostawał dyplomy, odznaczenia, puchary. Na podwórku stały dwa traktory, 30 holenderskich krów, po 6,5 tys. za sztukę, umieścił w nowoczesnej oborze, wybudowanej własnymi rękoma. Obok obory postawił nową stodołę i stolarnię, w której wyrabiał trzonki, w najlepszym okresie zatrudniał w niej ponad 20 osób. Dla żony i szóstki dzieci rozbudował duży dom. Jego kłopoty finansowe zaczęły się kilka lat temu i dziwnie zbiegły się z problemami rodzinnymi.
– W 2004 r. skazano mnie za znęcanie się nad rodziną, dostałem trzy lata w zawieszeniu. Gdy żona zaczęła nasyłać na mnie policję, nie chciałem jej prowokować i wyprowadziłem się do budynku gospodarczego. Siedziałem w tym chlewiku jak szczur, chociaż taki duży dom postawiłem. Tyle dzieci wychowałem, woziłem je po basenach, cyrkach i lekarzach, a teraz żadne się do mnie nie przyznaje – opowiada zrezygnowany.
Zarzeka się też, że żadnego dziecka nigdy nie dotknął, no może tylko raz córkę lekko deseczką trącił, gdy krowy wylazły.
Dorota Grzegorczyk, sąsiadka Siarniaka z Cisów, miota się po kuchni, wypełnionej zapachami świątecznych ciast. Ryśka zna od lat i za nic nie uwierzy, że maltretował rodzinę.
– To chyba bujda jakaś. Nikt z nas z nim oczywiście nie mieszkał, ale Rysiek, moim zdaniem, to żaden awanturnik – podkreśla. – Nigdzie się nie szlajał, pił ze dwa, trzy kieliszki najwyżej, zresztą wiecznie za robotą gonił. Zgodny był, zawsze wszystko mu pasowało i miał gest. Ludzie żartują, że gdyby nie on, to sklep w Czajkach Starych już dawno by zbankrutował. Zajeżdżał tam z dzieciakami i kupował im reklamówki słodyczy, moim też kupował, nie powiem. Trochę mi go szkoda, bo twardą miał młodość. Po tym, jak ojciec ich porzucił, sam z bratem całą gospodarkę w garści trzymał. A gdy wreszcie się odkuł, takie spotkało go nieszczęście. Myślę, że on w tych papierach się pogubił, no i w życiu trochę też przesadził. Tylko się nie przyznaje, nawet do tego rozwodu nie potrafi się przyznać.
Siarniaka w obronę bierze też Stanisław Cichy.
– Mieszkam od niego o rzut kamieniem. Nieraz pomagałem mu przy obrządku, sianokosach, wycieleniach, ale awantur tam nie było. Dzisiaj wystarczą dwa zgłoszenia, żeby człowieka skazać. Jego dzieci miały wszystko, czego dusza zapragnie: motorowery, rowery co miesiąc nowe, stroje najmodniejsze, ale przy ciężkiej robocie ich nie widziałem. Nie wiem, o co mają do Ryśka pretensje, to oni raczej nad nim się znęcali. Drzwi do domu mu zamykali, tak że musiał wieczorem przez okno wchodzić, zrobili z niego kozła czarnego i tak na nim jeździli. Sprawy finansowe prowadziła jego żona, bo Rysiek szkół nie ma. Gdy zaczęły się kłopoty, ona szybko się zwinęła, a Rysiek sam został jak ten palec. Mógłbym mieć do niego żal o ten kredyt, który musiałem spłacać jako żyrant, ale mi później oddał całe 9 tys., wiem, że dwóm innym gospodarzom nie oddał. Teraz pewnie nie ma z czego.
– Jeszcze jednemu tylko jestem winien i oddam mu na pewno – oponuje Ryszard Siarniak zdenerwowany.
– Problemy finansowe mojego klienta zaczęły się wtedy, gdy jego żona wzięła kredyt dla młodych rolników w Banku Millenium. To ten bank jako pierwszy w 2003 r. wystąpił o odzyskanie swoich długów. Potem kolejno dołączały inne podmioty, na końcu Bank Spółdzielczy w Szczytnie – największy wierzyciel, wtedy kwota roszczeń urosła do około pół miliona złotych. Najdziwniejsze jest to, że jego żona robiła wszystko, aby go zniszczyć. Ją interesowały tylko alimenty, a nie ratowanie dorobku życia – mówi adwokat Ryszarda Siarniaka, dr Alfons Liberkowski ze Szczytna.
W podobnym tonie wypowiada się również prezes Banku Spółdzielczego w tym mieście.
– Próbowaliśmy podać rękę panu Siarniakowi, gdyż jest to obrotny człowiek. Gospodarstwo zbudował właściwie od podstaw. Jeszcze w 2003 r. za sprzedaż samego mleka uzyskiwał 100 tys. zł rocznie, do tego dochodziły dochody ze stolarni, tu nie zawsze odbiorcy towaru płacili mu na czas. Jednak gdyby nie było konfliktu rodzinnego, myślę, że dałoby się go wyprowadzić na prostą. Niestety w tej rodzinie każdy w swoją stronę ciągnął. Takie już mamy czasy – niejedna rodzina się rozsypała, gdy pieniędzy zabrakło i standard życia się zmienił.

Opuszczony

Artur Makryan jest Ormianinem. Mieszka w Świętajnie z żoną Polką. Prowadzi własną działalność handlową, ale pierwsze pieniądze zarobił w stolarni Siarniaka.
– Mogę o nim tylko same dobre rzeczy powiedzieć – podkreśla. – Trafiłem do jego firmy w połowie lat 90. Mimo że byłem obcokrajowcem, nie robił problemów. Pensje też wypłacał regularnie, jak w zegarku, a dzieci swoje traktował dobrze, bynajmniej ja niczego złego nie zauważyłem.
Ryszard Siarniak do erudytów nie należy, jąka się, gubi, zaciąga po kurpiowsku.
Jego ustami jest Wojtek Łozowski, były leśniczy i sąsiad. To on jeździ z nim po prawnikach i urzędach, niektórzy plotkują, że nie całkiem bezinteresownie. Wojtek o problemach Ryśka ma wyrobione zdanie.
– Z tym znęcaniem to absurd jeden wielki – podkreśla – wymyślony przez żonę. Przez 20 lat jakoś wszystko grało, nie było przemocy, aż tu nagle, gdy zaczyna się walić i palić, jak królik z kapelusza wyskakuje ten problem. Z tymi dziećmi, to nie wiem, co bym zrobił. Przecież Rysiek je rozpieszczał. Wszystko musieli mieć najlepsze, a oni mu tak odpłacili. Czasem to patrzeć nie mogłem, jak nim pomiatali. Raz jestem u niego na podwórku, on siedzi przy tym swoim chlewiku i biegnie do niego wnuczek, Rysiek wyciąga ręce, aby go przytulić i w tym momencie pojawia się córka i zabiera mu dziecko sprzed nosa. Innym razem jedziemy samochodem i na ulicy widzimy syna na wagarach, Rysiek zwraca mu uwagę, a ten szczeniak jak nie zacznie pyskować: „Ty, taki owaki, co cię to obchodzi”. Najmłodsza córka, która chyba najbardziej jest za ojcem, wciąż go unika, a Rysiek nie ma odwagi do niej podejść. To jest dopiero klęska, inny dawno by się już powiesił.
Wojtek pierwszy raz zainteresował się sprawami sąsiada trzy lata temu, gdy Siarniakowi zmarła matka.
– Pamiętam, w lesie ludzie się podśmiewali, że do Ryśka jedzie telewizja, bo matkę zagłodził. Tak się wtedy wkurzyłem, że kazałem tym dowcipnisiom się zamknąć albo się z lasu wynosić – opowiada.
Chociaż historia z zagłodzeniem okazała się nieprawdziwa, Ryszard Siarniak do dziś nie potrafi przeboleć śmierci matki. – Przeze mnie umarła, bo czekała na schodach, aż wrócę z handlowania, i się zaziębiła. Ona staruszeńka była, 94 lata na karku i na koniec musiała patrzeć na ten cały rozpad, strasznie się tym gryzła i zadręczała – mruczy pod nosem.
Ani synowa, ani żadne z wnucząt na pogrzebie babki się nie pojawiło, chociaż teściowa dopisała synową do współwłasności gospodarstwa, a najstarszemu wnuczkowi podobno kupowała drogie prezenty. Krystyna Siarniak jest zdziwiona, że zdobyłam jej numer telefonu. Obecnie mieszka w Ostrołęce, o niczym rozmawiać nie chce, jest chora.
– Ja już przeżyłam dość – kwituje krótko. Kiedy pytam ją, czemu się z dziećmi od męża się odwróciła, oponuje: – Myśmy się od niego nie odwrócili, to on właśnie od nas się odwrócił…

Zostawić jedną krowę

Akta spraw Ryszarda Siarniaka rozłożone na podłodze zajmują całą szerokość kancelarii Alfonsa Liberkowskiego w Szczytnie.
– Pan Ryszard – mówi mecenas – zgłosił się do mnie miesiąc przed licytacją, która odbyła się 16 maja 2006 r. Był zupełnie bezradny i zaskoczony. W ręku trzymał tylko zawiadomienie o licytacji, innych dokumentów nie posiadał. A powinien otrzymać operat szacunkowy i protokół komorniczy z opisu i oszacowania, sporządzony na podstawie operatu. Potem okazało się, że te papiery dostała jedynie żona pana Siarniaka, która je przed mężem zataiła. Ten fakt jednak nie usprawiedliwia komornika Piotra Kęsickiego, bo powinien on dostarczyć te pisma wszystkim właścicielom nieruchomości, czyli panu Ryszardowi i żonie, do rąk własnych. Ponieważ gospodarstwo podzielono na pięć działek i toczyło się aż pięć postępowań egzekucyjnych w tej sprawie, każda z tych osób powinna otrzymać aż pięć takich dokumentów. Tymczasem pan Siarniak do dziś się nie doczekał ani jednego operatu i protokołu.
Już po sprzedaży mecenas Liberkowski spostrzegł też, że opis nieruchomości zawarty w operacie nijak się nie ma do rzeczywistości.
– Chodzi zwłaszcza o działkę zabudowaną, którą nabył Krzysztof Gamzyk, lokalny przedsiębiorca. Okazało się, że w opisie zostały ujęte tylko trzy zabudowania zamiast co najmniej sześciu, pominięto chlewnię, stolarnię, stary dom. Nie zgadzały się też parametry i elementy wyposażenia budynków, nie ujęto np. ogrodzenia i płyty gnojowej – wyjaśnia mecenas.
W tej sytuacji Alfons Liberkowski wystąpił do prokuratury w Szczytnie z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa przez biegłego Waldemara Sienkiewicza.
Sporządzono nowe oszacowanie, biegły przy Sądzie Okręgowym w Olsztynie powołany przez prokuratora wycenił sporną działkę aż o 450 tys. zł drożej niż biegły powołany przez komornika, a Elżbieta Czuczman, biegły Sądu Okręgowego w Gdańsku, na ponad 340 tys. Ile zapłacił Krzysztof Gamzyk, dokładnie nie wiadomo, w kancelarii Liberkowskiego mówi się o 114 tys. Sprawa egzekucyjna Siarniaka toczyła się początkowo o zaledwie 30 tys. długu w Millenium.
Za poświadczenie nieprawdy w dokumencie mającym znaczenie prawne biegły Sienkiewicz został ukarany, wyrok jest jeszcze nieprawomocny. Ponieważ jest to już drugi ciążący na nim wyrok, został skreślony z listy biegłych sądowych.
Nowy właściciel przejął nieruchomość w lipcu 2006 r., wykorzystując pobyt Siarniaka w szpitalu.
– Kiedy wróciłem, zobaczyłem tylko powycinane jabłonki i wszędzie kartki: teren prywatny. Meble mojej matki, moje osobiste rzeczy wrzucono do pomieszczenia, w którym wcześniej mieszkałem, i zamknięto. Gdy chciałem tam wejść, tłumacząc, że wciąż jestem tu zameldowany, zagrożono mi wyrzuceniem siłą – opowiada mężczyzna.
Jeszcze wcześniej zabrano mu krowy. Przy ich wywożeniu doszło do przepychanek.
– Rysiek rzucił się w obronie zwierząt, został popchnięty, poślizgnął się i upadł, łamiąc sobie trzy żebra – opowiadają mieszkańcy Cisu.
– Według artykułu 829 kodeksu postępowania cywilnego, panu Ryszardowi należało zostawić jedną krowę – wyjaśnia mecenas Liberkowski. – Komornik nie miał też prawa zająć maszyn stolarskich, bo stanowiły one źródło utrzymania mojego klienta. Bezczelność komornika jednak była tak duża, że najpierw zabrał temu człowiekowi narzędzia pracy, a potem zrobił mu sprawę o złośliwe uchylanie się od płacenia alimentów. Nawet dopłaty bezpośrednie, które nie podlegają egzekucji, próbował przejąć. Na szczęście w porę zareagowaliśmy, maszyny też udało się nam odzyskać niedawno, wyrok nie jest jeszcze prawomocny.
Ryszard Siarniak nie jest jedyną ofiarą wspomnianego wyżej komornika. Podobnie zlicytowane zostały też majątki Brzuzych i Jankiewiczów ze Szczytna. Willę Brzuzych nad jeziorem komornik sprzedał na licytacji za 210 tys., jej nabywca sprzedaje ją teraz siedem razy drożej. Sprawą zainteresował się minister sprawiedliwości. Zarządził kontrolę w Sądzie Rejonowym w Szczytnie, która wykazała nieprawidłowości podczas egzekucji. Śledztwo jest w toku, decyzją prokuratora krajowego prowadzi je Prokuratura Rejonowa w Suwałkach.
– Od tej chwili nasze trzy sprawy karne przeciwko komornikowi połączono z innymi i skierowano do Suwałk. Po ich finale w sądzie zacznie się nowy etap spraw cywilnych o odszkodowanie dla pana Ryszarda – tłumaczy mecenas Liberkowski.
Ryszard Siarniak jednak o odszkodowaniu nie chce nawet słyszeć, po prostu chce wrócić do Cisu.

W zawieszeniu
– Niech pani powie, że tam wrócę, niech pani powie – zaklina mnie, a potem dodaje z iście chłopskim uporem: – Jakby się udało, darowałbym mój dom na ośrodek spokojnej starości…
Mecenas Liberkowski, który przysłuchuje się naszej rozmowie, jest powściągliwy:
– Zobaczymy, mówi, jeśli sąd uzna, iż komornik posługiwał się dokumentami pochodzącymi z przestępstwa, to taka egzekucja jest nieważna.
Znajomi i przyjaciele Siarniaka są jednak sceptyczni: – Komornicze sprawy cofnąć ciężko, chyba żeby udało się udowodnić jakiś układ…
Ryszard Siarniak w głowę zachodzi: – Czemu mi żona to zrobiła? Czemu żadnych dokumentów mi nie pokazała? Czemu z tym rozwodem wyskoczyła właśnie wtedy, gdy bank chciał mi pomóc?
W Urzędzie Gminy Świętajno informują mnie że Krystyna Siarniak od 1 maja 2004 r. otrzymywała świadczenie rodzinne w wysokości 220 zł miesięcznie, a od 1 marca 2006 r. otrzymuje 420 zł z Funduszu Alimentacyjnego na dwójkę jeszcze nieletnich dzieci.
– Komornik popełnił kolejny błąd, nie uwzględniając dzieci jako wierzycieli. Alimenty przecież są na drugim miejscu w postępowaniu egzekucyjnym, gdy chodzi o zaspokojenie roszczeń – dziwi się mecenas Liberkowski, dodając, że Krystyna Siarniak wystąpiła w tej sprawie do sądu przeciw komornikowi.
Wójt gminy Świętajno Janusz Pabich sytuacji Siarniaka specjalnie komentować nie chce.
– Rolnikiem był dobrym, ale gdy bardziej zajął się działalnością gospodarczą, coś zaczęło się psuć, może sukces zawrócił mu w głowie, może nie był w stanie nad tym wszystkim zapanować, a do tego doszły kłopoty rodzinne – zastanawia się.
Ryszard Siarniak obecnie mieszka kątem u ciotki w Szczytnie. Pracuje dorywczo po ludziach, kładąc płytki, wykonując stolarkę. Nie ma stałego adresu, nie ma stałego telefonu, gdyż wciąż zameldowany jest w Cisie. Ten meldunek jest ostatnią nitką łączącą go z utraconą ojcowizną, trzyma się jej jak tonący brzytwy.
15 maja w Sądzie Rejonowym w Szczytnie odbędzie się rozprawa o naruszenie posiadania wniesiona przez Ryszarda Siarniaka.
– To, że mój klient stracił gospodarstwo, nie znaczy, że nie może tam mieszkać. Jego wyrzucenie z mieszkania było bezprawne. Nowy właściciel powinien najpierw wystąpić do sądu o eksmisję. Gdyby ją zasądzono, pan Siarniak mógłby ubiegać się o lokum zastępcze – tłumaczy mecenas Liberkowski.
Prawnik wystosował też skargę na działalność miejscowej policji do Komendy Głównej. Policja ta kilkakrotnie odmawiała jego klientowi pomocy w wejściu do mieszkania w Cisie, np. po potrzebne dokumenty.
Ryszard Siarniak od kilku lat żyje w stanie ciągłego napięcia. – Przysiwiałem trochę, nerwy mam zdarte i zdrowie, ale nie dam się złamać, choć ciężko zaczynać od zera po pięćdziesiątce. Jak tylko te maszyny odzyskam i drewno, dalej będę robił stolarkę – mówi, a po chwili dodaje z żalem: – Jednak wszystko bym oddał, żeby wrócić do Cisu. Gdyby znalazł się ktoś, kto by mi to umożliwił, kto by mi w tym pomógł, ozłociłbym go, na rękach nosił…

Wydanie: 19/2007, 2007

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy