Artyści wiedzą, czym zapełnić puste hale fabryczne W dawnych obiektach fabrycznych jeszcze niedawno hulał wiatr, a zbieracze złomu wyrywali, co tylko dało się spieniężyć. Rozkładające się pozostałości po „dekadach przyśpieszonego rozwoju” można oglądać w większości przemysłowych miast i niekiedy aż serce ściska się z bólu. Nie tylko na wspomnienie dawnej świetności, ale i ze zwykłej obywatelskiej, gospodarskiej troski. Szkoda tego majątku. Kiedy handel prywatny pokonał państwową produkcję, nasz krajobraz przemysłowy podupadł. Zaczął straszyć oczodołami wybitych okien i połamanymi bramami fabrycznymi, w których nie ma już kto stróżować. Trzeba było wielkiej wyobraźni i odwagi, by wyłożyć jakieś pieniądze na odbudowę, rewitalizację czy choćby adaptację fabrycznych pomieszczeń. Trzeba ogromnej fantazji, aby do tych murów zaprosić ludzi i jeszcze wmówić im, że w zamian otrzymają coś interesującego, wspaniałego. Sprawę można oceniać dwojako. Tak jak chcieliby organizatorzy kulturalnych przedsięwzięć w industrialnych obiektach, i tak jak to wygląda od strony publiczności. Ci pierwsi najwięcej mówią o aurze, jaką stwarza stara architektura, i chwalą się swoimi możliwościami kreacyjnymi. Publiczność natomiast przychodzi, bo poszukuje czegoś nowego i niekonwencjonalnego, a poza tym nie ukrywajmy – stacjonarne i sformalizowane teatry, galerie czy muzea nie są dziś obiektami tanimi, tymczasem w zaadaptowanych pomieszczeniach proponuje się ceny
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz