Moja córka zdaje maturę

Moja córka zdaje maturę

Z pamiętnika matki licealistki

Październik, czyli co robiłaś przez trzy lata

Tak bardzo bałyśmy się obie – i ja, i córka – egzaminów do liceum, że teraz postanawiam działać, zanim strach nas sparaliżuje. Pamiętam, jak przed czterema laty Marianna nie spała i ciągle pytała, co będzie, jeśli obleje. Przed egzaminem maturalnym to już nie może się powtórzyć. Idziemy do zaprzyjaźnionej pani doktor psychiatry. Niech pomoże dziecku.
Dialog w gabinecie lekarskim:
– Przyszłyśmy, bo w tym roku zdajemy maturę – mówię z uśmiechem, który uważam za filuterny. Przecież to takie miłe, kiedy matka utożsamia się z córką. – A to pani nie ma jeszcze średniego wykształcenia? – lekarka wcale nie podejmuje mojego uroczego dowcipu. – Jakie “my”? Córka jest pełnoletnia i nie powinna pani jej wmawiać, że coś zrobi pani za nią.
W miarę rozmowy lekarka przesuwa fotel w moim kierunku. Jestem wzruszona, że tak bardzo interesuje się moimi snami o własnej maturze, w których pochyla się nade mną matematyk w masce z Halloween i dudni: “Nie zdasz!”. Wreszcie lekarka wyprasza mnie, chce porozmawiać z córką. – No i co? – pytam ją już na ulicy. – Pani doktor bardzo martwi się twoim stanem – odpowiada jadowicie Marianna. – Podwieź mnie do Magdy, ja mam maturę, muszę się uczyć, a nie marnować czas na twoje przeżycia wewnętrzne.
Posłusznie wykonuję prośbę. Jest jesień i to jedno będzie mi towarzyszyć do maja – wobec maturzysty rodzice pełnią funkcję usługową. Parzą herbatę, kupują niezliczone ilości podręczników w stylu: “Jak zdać maturę?”, “Wypracowania maturalne – początek, rozwinięcie, zakończenie. Wzory wszystkich wypracowań”, “Krótkie streszczenie lektur” i “Zrozumieć poezję bez rymów”. Rodzice winni też zdobyć podręczniki związane z drugim przedmiotem zdawanym na maturze pisemnej. Ponieważ Marianna zdaje historię, przebieram w tytułach: “Historia w pigułce”, “Cała prawda o PRL”, “Królowie polscy – najkrócej”, “Cud nad Wisłą i inne sensacyjne wydarzenia”, “200 pytań na ostatnią chwilę”. W księgarni otaczana jestem szczególną opieką. Podobno matkę maturzystki poznają od razu. Kupuje tylko streszczenia.
Rodzice wożą też swojego maturzystę do jego kolegów, starając się uwierzyć, że pięć osób uczy się intensywniej niż jedna. W ogóle starają się uwierzyć we wszystko, co mówi dziecko. Nie mają już innego wyjścia.
Poza tym, jeśli nie chcemy burzyć spokoju wewnętrznego dziecka, nie należy pytać: “Czego się uczysz? Co robiłaś przez te cztery lata? Gdzie są twoje stare zeszyty? A pamiętasz, jak cię prosiłam, żebyś się uczyła?”.
Wypowiedzi skrajne – od “Ty mnie nie kochasz” do “Wyłącz telewizor, o “Big Brother” chyba jeszcze na maturze nie pytają” – są zakazane, bo mogą maturzystę na czas dłuższy zniechęcić do nauki.

Listopad, czyli sprzedam tematy maturalne
Po zebraniu odpowiednich podręczników (wybór jest ogromny, każdy chce zarobić na matce maturzysty) wybrałam wraz córką kurs. Jesienne gazety pełne były ogłoszeń w rodzaju: “Maturzysto, tylko u nas 65 godzin po najniższej cenie”. Kilka telefonów okazuje się kontaktem z osobą, która nigdy niczego nie uczyła, ale ma działalność gospodarczą, kiedyś sama zdała maturę, a teraz chyba z “Lalki” też pytają. Więc uczy. Następni proponują grupę 20-osobową, inni mają pewne tematy maturalne. – Nie można tak myśleć, że jak był Rok Mickiewiczowski, dadzą tragizm bohatera romantycznego – poucza mnie zakatarzony głos. – A jak Szymborska dostała Nobla, wytłumaczyć nie mogłem, że o nią jedną na maturze nie zapytają. Tak samo było z Miłoszem. Wmawiali mi jakieś tematy “Od “Solidarności” do wolności” czy odwrotnie. Tymczasem do tematu maturalnego trzeba podejść z intuicją. Na pewno będzie coś w rodzaju “Rozumienie problemów typowych dla współczesnego człowieka i zjawisk typowych dla współczesnej kultury”. Żeby było bardziej szczegółowo, zapłaci pani tysiąc złotych.
Następne ogłoszenie. Pan ma dojścia w kuratorium. Cena tematu z polskiego – do uzgodnienia.
Wreszcie wybieramy kameralny kurs. Świetny historyk, parę osób w grupie. Jednak szybko okazuje się, że choć to klasa humanistyczna, matematyk do kwietnia wyciska oceny, klasówki. Poza tym jest jeszcze parę innych przedmiotów. Jednak Marianna skupia się na polskim i historii – egzamin pisemny i ustny oraz na angielskim – tylko egzamin ustny.

Grudzień, czyli ostatnia deska ratunku
Wielu uczniów startuje w olimpiadach przedmiotowych. Laureaci są zwolnieni z egzaminów na wyższe uczelnie. Marianna startuje w olimpiadzie z wiedzy o świecie współczesnym. Przechodzi do etapu II, wojewódzkiego.
Jedziemy do nie znanej szkoły na Woli. Muszę przyrzec, że nie będę jej całować i w ogóle udam zatroskaną nauczycielkę. Wchodzimy. Tłum. Szkoła pełna jest matek udających panie od historii. Kolejka do rejestracji uczestników. Panienka przed nami powtarza nazwiska ministrów kultury Francji, za nami ktoś ćwiczy historię Polskiej Agencji Prasowej. Wiadomo – tematem są “Media w okresie transformacji”.
Uczestnicy dostają test. Marianna wychodzi jako jedna z pierwszych. Dumna, bo wiedziała, od kiedy są nadawani “Matysiakowie” i jaki zakon stoi za Radiem Maryja.
Ogłoszenie wyników. Tablica zostaje trzy razy stratowana.
Marianna przechodzi do etapu ustnego. Cieszy się, że nie wylosowała “Systemu partyjnego we Włoszech” ani “Problemu Kurdów”. Pytana o bezrobocie, jakoś sobie radzi, jednak ma za mało punktów, żeby przejść do etapu centralnego. Nagrodą jest szóstka z wiedzy o społeczeństwie na świadectwie maturalnym.

Luty, czyli ostatnie zebranie
Na plan pierwszy wysuwa się studniówka. Lokal “Adria”, menu, cena, osoba towarzysząca, sukienka, film wideo – trzeba spokojnie tego wysłuchać. I przeżyć tę noc.
Ostatnie szkolne zebranie. Już nigdy nie usiądę w trzeciej ławce pod oknem, nie będę się zrywać po karteczkę z ocenami, nie będę robić obojętnej miny, widząc stopnie, które Marianna słusznie przede mną ukryła. Debaty o wycieczkach, zachowaniu, słabej frekwencji. Powtarzające się pytania: “Dlaczego Marianna się spóźnia, choć mieszka naprzeciwko liceum? Dlaczego gubi identyfikator? Gdzie była na ostatniej matematyce?”. Już nikt mnie nie zapyta. Zostało 99 dni. Potem jest jeszcze próbna matura i czas ucieka.

Marzec, czyli coś na wzmocnienie
Postanawiam pomóc Mariannie. Przecież są preparaty wzmacniające. Dialog w aptece: – Poproszę coś, co rozjaśni umysł. – Rozumiem, zapomina pani, co było wczoraj. Więcej ruchu potrzeba, taka pani blada. No i Geriavit. – Ale to dla młodej osoby. – To trzeba było od razu mówić, że dla maturzystki. Mamy świetny środek, może drogi, ale dziecku chyba pani nie pożałuje.
Po dwóch tygodniach środek trafia na półkę. Marianna świetnie po nim zasypia.

Maj, czyli kupię sobie białą bluzkę
Pierwsze dni maja. Kupujemy białą bluzkę. Znajomi dzwonią jakby rzadziej, bo ile można słuchać o maturze Marianny. Za to coraz częściej dzwoni babcia Marianny (przeważnie o siódmej rano), by przynajmniej ustalić, skąd w naszej rodzinie prymusów wzięło się tak lekkomyślne dziecko. – Po kim ona ma te geny? – pyta moja matka. Słucham o pradziadku – głównym księgowym, babci – po najlepszych fakultetach i o mnie – matce Marianny, która dręczyła nauczycieli, że czwórki będzie poprawiać na piątki. – Znowu mnie obgadujecie – fuka Marianna.
Trzy dni do matury. Mogę zrobić jeszcze parę herbat, zapytać, czy Marianna nie zapomni, jak lubi Umberto Eco, no i prawie przeprowadzić się do redakcji, bo moja obecność rozprasza córkę bardziej niż wyjście Karoliny z domu Wielkiego Brata. Nic więcej nie zrobię.
Telefon. Dzwoni zaprzyjaźniona pani psychiatra. Ta, u której byłyśmy na początku roku szkolnego. – Miałam pani powiedzieć, że córka jest krótkodystansowcem. Uczy się w ostatniej chwili. I albo wszystkich przegoni, albo będzie ostatnia.
Kupuję sobie białą bluzkę. Od razu jest mi raźniej.

Wydanie: 19/2001, 2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy