Tag "polska lewica"

Powrót na stronę główną
Historia

Niewygodny bohater polskiej wolności

O Jacku Kuroniu nie mówi się dziś wcale. Bo w dzisiejszej Polsce nie można dobrze mówić o kimś, kto symbolizuje najlepsze tradycje polskiej lewicy Jacek Kuroń należy do grona najważniejszych ojców III Niepodległości – obok Lecha Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Adama Michnika, ale przecież także Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka czy Aleksandra Kwaśniewskiego. Jednak III Rzeczpospolita nie ma szacunku dla swoich założycieli. Ma dla nich głównie pogardę, nienawiść i kłamstwo. W podręcznikach szkolnych i masowych wydawnictwach Instytutu Pamięci Narodowej jedynymi godnymi upamiętnienia bohaterami najnowszej historii Polski są Jan Paweł II, prymas Wyszyński, ks. Popiełuszko, Anna Walentynowicz, Lech Kaczyński i Kornel Morawiecki. Ci, którym naprawdę zawdzięczamy wolność i demokrację, nie mogą liczyć na dobrą pamięć. Oni z definicji są podejrzani, bo ich życiorysy nie dadzą się wpasować w schemat prawicowo-klerykalnej „niezłomności”. Z tradycji PPS-owskiej Na tym tle postać Jacka Kuronia jest szczególnie niewygodna. Bo żaden „żołnierz wyklęty” nie odsiedział w PRL-owskich więzieniach tyle, co on – były członek PZPR, dwa razy wyrzucany z partii (w 1953 i 1964 r.). Żaden ksiądz ani działacz katolicki nie był tak szykanowany przez bezpiekę jak on – człowiek, który nigdy nie identyfikował się z Kościołem. Żaden twardy antykomunista nie zrobił tyle

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

RAZEM czy rozłam?

Politycy Razem nie ukrywają, że zobowiązania wobec wyborców traktują poważniej niż ewentualne porozumienia w koalicji Każdy, komu marzyło się robienie ambitnej lewicowej polityki w kraju bez lewicy, miał dwa wyjścia, które hasłowo nazwę pozytywizmem i entryzmem. Ta pierwsza postawa właściwa była publicystom i społecznikom, którzy wybrali pracę u podstaw: zdobywanie serc i umysłów raczej niż głosów i mandatów, zmienianie dyskursu raczej niż prawodawstwa, tworzenie ruchów miejskich raczej niż politycznych. Ta druga sprowadzała się zaś do przekonania, że nie należy czekać, aż powstaną warunki sprzyjające sukcesowi „prawdziwie” lewicowej partii, lepiej przystać do ugrupowań już istniejących i próbować zmieniać je od środka. W tym rozumieniu entrystami byli Zieloni oraz Inicjatywa Polska przystępujący do Koalicji Obywatelskiej, Hanna Gill-Piątek zgłaszająca akces do Polski 2050, Jan Zygmuntowski angażujący się na rzecz Agrounii, ale przede wszystkim partia Razem decydująca się na przystanie do SLD i Wiosny, czyli teraz Nowej Lewicy. To ostatnie piszę bez żadnych znamion przenośni czy przesady. Sztafeta zamiast wojny pokoleń Zbyt łatwo dziś zapominamy, że Razem powstało jako negacja SLD. Zrazu powszechne było przekonanie, że droga do budowy lewicy w Polsce wiedzie po trupie Sojuszu. Trudno powiedzieć, co w 2015 r. wywołało większy entuzjazm: to,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wybory 2023

Lewica po wyborach

Mała partia czy młodzieżówka Koalicji Obywatelskiej? To, że lewica w wyborach poniosła klęskę, jest oczywiste. Trudno nazwać sukcesem utratę ponad 30% wyborców i prawie połowy mandatów. Dla porównania: Prawo i Sprawiedliwość, wielki przegrany wyborów, straciło 16% wyborców, pozostałe partie – zyskały. Ta katastrofa jest tym bardziej bolesna, że ostatnie lata lewicy sprzyjały. PiS boleśnie uderzało swoją polityką w kolejne segmenty jej elektoratu. Politycznie wiatr wiał w żagle lewicy i można było się spodziewać, że te 12,4%, które otrzymała w roku 2019, jeszcze powiększy. A dostała 8,6%! Trzech tenorów wywalczyło o 1 pkt proc. więcej niż Miller z Palikotem w roku 2015, który to wynik uznano za największą klęskę lewicy w historii. Co więc stało się teraz? Zacznijmy od liderów. Gdy po exposé Mateusza Morawieckiego w 2019 r. przemówił Adrian Zandberg, lewicowcy pękali z dumy. Wystąpienie Zandberga usuwało w cień perory innych polityków, on był gwiazdą tamtego dnia. Dziś wiemy, że był to jednorazowy występ. A trzech tenorów, którzy mieli odbudować siłę lewicy, okazało się mirażem. Robert Biedroń po zdobyciu mandatu europosła de facto wybrał emigrację i dziś bardziej realizuje się w roli celebryty. Pokazał to zresztą jego wynik w wyborach prezydenckich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Na lewicy bez złudzeń

Ten komentarz o lewicy piszę ze smutkiem. Długo łudziłem się, że wreszcie będzie poważna oferta dla tych przynajmniej 20% Polek i Polaków o poglądach lewicowych. Że demokratyczna i ideowa lewica stanie się faktem. Ale trwanie w tym oczekiwaniu byłoby jeszcze gorsze od w sumie wygodnej naiwności. W końcu, ponaglany pytaniami czytelników, co z tą lewicą, uznałem, że nie ten szkodzi lewicy, kto pisze, jak jest, ale ci, którzy przejęli partię o sporym potencjale wyborczym i doprowadzili ją do stanu zapaści. Piszę o odpowiedzialności wielu ludzi, choć oczywiście wiem, że wszystkie sznurki w Nowej Lewicy trzyma w ręku Włodzimierz Czarzasty. Trzyma, bo może, bo ci, którzy mają mandaty poselskie, na to mu pozwalają. Po prostu musi! Na szczęście w Polsce nikt nie jest przykuty do lidera partii stalowym łańcuchem. Każdy ma wolną rękę i wolną wolę. Ale jeśli jest w partii lewicowej, to musi stać po stronie demokracji i jej zasad. Patrzymy na tę lewicę w parlamencie i kogo widzimy? Ile nazwisk potrafimy wymienić? Garstkę. A reszta? Prawie w komplecie chce znowu trafić na Wiejską. Tylko po co? Co z tego będzie miał ich wyborca? Po co komu cynicy, którzy kochają władzę i kasę? Jeśli miałbym wymienić hasła, które wszyscy powtarzają za Czarzastym, to sprowadzają się one do dwóch: „Mamy apetyt na władzę” i „Będziemy rządzić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Kłeczek chwali posłów Lewicy

Dojna zmiana pracowicie zastępuje oryginały swoimi subproduktami. Nie popierają jej elity? Tworzy więc własne. Na brak usługowych dziennikarzy znalazła inny sposób. Wyciąga ich z kapelusza. Wystarczy miłość do prezesa K. i do partii rządzącej, by pisowskie media przygarnęły kolejnego propagandystę. Większych wymagań wobec nich nie ma. Nawet Miłosz Kłeczek może tam robić za „dziennikarza”. Kłeczek to ten gość, z którego jaja sobie robił senator Jacek Bury. Z ogórkiem i na żywo. Kłeczek żali się („Sieci”), że nikt z PO do niego nie przychodzi. W przeciwieństwie do polityków Nowej Lewicy: „Poseł Andrzej Szejna powiedział mi po programie, że lubi te konfrontacje ze mną”. Kłeczek chwali też posła Wieczorka: „Nie znajdziecie programu, w którym doszłoby do jakiegoś ostrego starcia między mną a Dariuszem Wieczorkiem z Lewicy”. Niby różni, a jednak podobni.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Świecka inkwizycja

Podczas rozmowy z zaprzyjaźnionym małżeństwem akademików, będących au courant z kulturą cyfrową i aktualną netykietą, dowiedziałem się o zaniku ironii, jako strategii ryzykownej, bo potencjalnie agresywnej. Hunwejbini poprawności doprowadzili już do gabinetów terapeutycznych wszystkich profesorów, nieustannie narażonych na oskarżenie o mobbing, seksizm, gender shaming, dziaderstwo, krindżowatość, fazdrygulstwo i gnypalstwo, a teraz wzięli się do wykroczenia „permanentnej parabazy”. Ironia i dystans są traktowane jako broń hejtersko-besserwisserska, przeto z humorem należy uważać, a najlepiej z niego w ogóle zrezygnować. Zakaz opowiadania dowcipów bierze się z założenia, że ktoś może kawału nie zrozumieć, przez co poczuje się wykluczony – podobnie jak zakaz mówienia o osobach studiujących per „studenci” (aby nie wykluczać kobiet i osób niebinarnych). W ten sposób wpędzamy się w śmiertelnie poważny terror dogmatów, od którego już tylko krok do hekatomby. Potwierdza się moja intuicja, że postawy ultranowoczesnej woke-lewicy są niebezpiecznie bliskie zgoła nienowoczesnym inkwizytorom. Antyprzemocowcom już się zdarzało w przeszłości stawać ludobójcami dla idei powszechnej równości. Dotąd źródła wrogości wobec ironii dostrzegałem w systemach religijnych – mój najmłodszy syn jest dzieckiem chronionym przed religią. Nie dość ściśle, by nie wiedzieć o idei Boga i cyklach rytuałów chrześcijańskich, ale wystarczająco, by niezmiennie dziwić się z czystością profana pewnym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Bagno bagnu nierówne

„Zawsze myślałem, że moje książki są ciekawsze niż moje życie. Ale świat postanowił się z tym nie zgodzić”, powiedział Salman Rushdie w rozmowie z Davidem Remnickiem dla „New Yorkera”. Brytyjski pisarz, pochodzący z Indii, obłożony w 1988 r. fatwą przez ajatollaha Chomeiniego po opublikowaniu powieści „Szatańskie wersety”, patrzy na świat jednym okiem. Po ataku nożownika, który w czerwcu ub.r. zadał mu kilkanaście ciosów, stracił oko, nie w pełni włada ręką, utracił czucie w palcach, pisze dzisiaj z trudem. Najpewniej kolejną powieść napisze o doświadczeniu zamachu, w podobnym autobiograficznym kształcie jak wcześniejszą, zatytułowaną „Joseph Anton”, opisującą lata przeżyte w ukryciu, kiedy ochraniała go brytyjska policja. Wtedy musiał się konfrontować z opiniami, wedle których fatwę sam sprowokował, obrażając „uczucia religijne” muzułmanów. Zamachowiec, 24-letni Hadi Matar, Amerykanin, którego rodzice pochodzą z Libanu, już po aresztowaniu powiedział tabloidowi „New York Post”: „Nie lubię go. Nie uważam go za bardzo dobrą osobę. To ktoś, kto zaatakował islam, zaatakował system wartości i wierzeń”. Osobisty nosiciel fatwy. No i te moje ulubione „wartości”, wierzenia, uczucia religijne. Rushdie z sarkazmem zauważa, że kiedy się ukrywał, było to dla wielu osób problemem: „Nie podobało im się to, przecież powinienem był umrzeć. Teraz, gdy prawie umarłem,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Szahaj Felietony

Patokapitalizm

Czytam ostatnio dużo o tzw. patodeweloperce. Przepis na nią okazuje się prosty: buduj, gdzie chcesz i co chcesz, a potem miej w nosie państwo – i tak nic ci nie zrobi. Bądź bezczelny, bo bezczelność popłaca. Prawo jest dla frajerów. Dobro wspólne to fikcja, liczy się tylko szmal. Zastanawiam się, czy sprawa nie ma szerszego tła. Jest nim dzisiejszy kapitalizm jako taki. W moim przekonaniu ma on cechy patodeweloperki. Ta ostatnia jest jedynie jego najwyraźniejszym znakiem. I mam wrażenie, że patokapitalizm to nie tylko kapitalizm w polskim, peryferyjnym wydaniu. To cecha dzisiejszego kapitalizmu jako takiego. Jego istotą jest brak skrupułów. Bezwzględność. Brak poszanowania dla prawa. Oszukiwanie kogo się da. Traktowanie państwa jako głównego wroga. Postrzeganie wszelkich regulacji jako zamachu na wolność (słowo wytrych ostatnich dziesięcioleci). Popatrzmy choćby na giełdę jako naczelną instytucję kapitalizmu. Kiedyś była ona odbiciem realnych procesów zachodzących w gospodarce. Dziś jest jedną wielką piramidą finansową, która rządzi się zasadą: kto pierwszy wyznaczy trend na tyle silny, aby poszli za nim inni, wygrywa. Reszta skazana jest na porażkę. W momencie, w którym kapitalizm industrialny zamienił się w kapitalizm spekulacyjny, giełda oderwała się od rzeczywistości. Kiedyś traktowano ją jako

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Sto lat prof. Krawczuka

Był niezwykłym popularyzatorem wiedzy o antyku, posłem, ministrem, czarującym telewizyjnym gawędziarzem Na cmentarzu Rakowickim w Krakowie pożegnaliśmy w miniony piątek, 3 lutego, prof. Aleksandra Krawczuka, nestora polskich historyków, wielkiego znawcę starożytności, byłego ministra kultury. Każda jego książka: „Poczet cesarzy rzymskich”, „Poczet cesarzy bizantyjskich”, „Pan i jego filozof” czy „Cesarz August”, była wydarzeniem na rynku księgarskim. Miliony widzów z zapartym tchem oglądały cykl telewizyjnych filmów „Antyczny świat profesora Krawczuka”. Historię Grecji czy Rzymu opowiadał w sposób barwny, żywy, prosty, zrozumiały i prawdziwy. Żył sto lat i siedem miesięcy. Pożegnaliśmy też przyjaciela PRZEGLĄDU. Nasz tygodnik profesor czytał od lat. Znał świetnie Jerzego Domańskiego, Jana Widackiego, Bronisława Łagowskiego, Andrzeja Romanowskiego i Roberta Walenciaka. Był i dla mnie wielkim autorytetem. Gdy wzburzony wpadałem do jego domu i mówiłem, że znowu przeczytałem jakiś idiotyczny artykuł na temat interpretacji najnowszej historii Polski lub odkrycia przez IPN kolejnego nowego bohatera, kazał mi usiąść, proponował koniaczek, bo to dobre na serce, i spokojnie mówił, że nawet tysiąc dobrze opłacanych przez rząd historyków nie zmieni dziejów Polski, prędzej lub później przemówią fakty i dokumenty. W ubiegłym roku, z okazji ukończenia przez prof. Krawczuka stu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Pamięć i przyszłość

Rocznica śmierci Aleksandra Małachowskiego W symbolicznym miejscu i w symbolicznym czasie, 26 stycznia, w 19. rocznicę śmierci Aleksandra Małachowskiego, spotkało się czworo liderów największych partii lewicowych: przewodniczący Unii Pracy Waldemar Witkowski, współprzewodniczący Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty, współprzewodnicząca Lewicy Razem Magdalena Biejat i przewodniczący PPS senator Wojciech Konieczny (zdjęcie z lewej). Złożyli oni wieńce i kwiaty na grobie marszałka w podwarszawskich Laskach. W uroczystości brali również udział m.in. żona Aleksandra Małachowskiego Krystyna, wnuk Ludwik, Dariusz Nowak – skarbnik Unii Pracy, Piotr Górski – szef mazowieckich struktur UP oraz Tomasz Dąbrowski, reprezentujący struktury młodzieżowe UP, radny miasta i gminy Łomianki. Obecni byli także redaktor naczelny „Przeglądu” Jerzy Domański i jego zastępca Robert Walenciak. Aleksander Małachowski to wielka postać polskiej lewicy, współzałożyciel Solidarności Pracy i Unii Pracy, jej przewodniczący, wicemarszałek Sejmu, marszałek senior, w roku 2001 architekt porozumienia wyborczego SLD-UP-KPEiR, które nazywał polskim Drzewem Oliwnym. I oczywiście wieloletni autor mądrych, często dziś jeszcze aktualnych felietonów zamieszczanych w „Przeglądzie Tygodniowym” i „Przeglądzie”. Aktywny uczestnik naszego redakcyjnego życia. Czwórka liderów przyjęła deklarację, która ma być w najbliższych tygodniach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.