Tag "prawo"

Powrót na stronę główną
Aktualne Pytanie Tygodnia

Jakie są niezbędne zmiany w prawie o ochronie zwierząt?

Jakie są niezbędne zmiany w prawie o ochronie zwierząt? Prof. Andrzej Elżanowski, zoolog, Polskie Towarzystwo Etyczne Wszystko, co zapowiedział prezes PiS, jest pilnie potrzebne, a najbardziej palące ze względu na niewypowiedziany ogrom cierpienia są zakaz prowadzenia ferm futrzarskich i radykalne ograniczenie uboju rytualnego. Jednak nawet najlepsza ustawa nie będzie działać, dopóki nadzór nad jej przestrzeganiem będzie sprawował tylko resort rolnictwa, z powodu nieuniknionego konfliktu interesów pomiędzy produkcją mięsa i mleka a dobrostanem zwierząt. Dlatego kluczową zmianą systemową, którą przynajmniej częściowo realizuje projekt PiS, jest umocowanie nadzoru nad ochroną zwierząt w MSWiA, co zapewni współdziałanie policji i kontrolę niezależną od Inspekcji Weterynaryjnej. Naglące są także zmiany w systemie zapobiegania bezdomności i działaniu schronisk. Planowana reforma ogranicza prawo prowadzenia schronisk do samorządów i organizacji pożytku publicznego – to krok konieczny, ale niewystarczający, bo nadal w dużej części Polski będzie brakować takich placówek. W każdym powiecie powinno być schronisko, zajmujące się nie tylko przyjmowaniem zwierząt, ale też organizujące ich sterylizację i znakowanie, a za jego stworzenie i funkcjonowanie odpowiedzialne byłoby starostwo, obciążające kosztami gminy proporcjonalnie do zamożności lub liczby mieszkańców. Maria Apoleika, Psie Sucharki Niezwykle pilne jest zablokowanie pseudohodowli, w których w koszmarnych warunkach produkowane

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Bijące serce partii

Tak w PRL nazywano Milicję Obywatelską. Bijącą pałą gumową (bodaj w trzech rozmiarach) w czasie tłumienia manifestacji, na „ścieżkach zdrowia”, czasem też w czasie przesłuchań. Po roku 1990 zrobiono wiele, aby policję, która powstała z przekształcenia milicji, uczynić apolityczną. Dokonano głębokich zmian kadrowych, usunięto tych, którzy zbyt gorliwie wykonywali zadania „bijącego serca partii”, ustawowo wprowadzono nową filozofię funkcjonowania. Już pierwszy artykuł ustawy o policji głosi, że „tworzy się Policję jako umundurowaną formację służącą społeczeństwu i przeznaczoną do ochrony bezpieczeństwa ludzi oraz do utrzymywania bezpieczeństwa i porządku publicznego”. Nie jednej partii, nie rządowi nawet służącą, ale społeczeństwu! Policjanci przed podjęciem służby składają ślubowanie, w którym przyrzekają „służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją porządek prawny, strzec bezpieczeństwa obywateli (…), pilnie przestrzegać prawa, dochować wierności konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej, przestrzegać zasad etyki”. Policjantom nie wolno prowadzić działalności politycznej ani należeć do partii. Przy realizacji czynności takich jak legitymowanie, zatrzymywanie, a nawet obezwładnianie, mają jak najmniej naruszać dobra osobiste ludzi, wobec których te czynności podejmują. Wydawało się, że trwale już zmieniono stosunek policji do społeczeństwa i społeczeństwa do policji. Cieszyła się ona wysokim zaufaniem społecznym, wyższym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Polaków „bez praw” portret własny

Kiedy swego czasu prowadziłem radiowe programy o książkach i czytaniu, kilkakrotnie spotkało mnie coś, co uznawałem wówczas za dziwne i zaskakujące. Otóż po zakończonej rozmowie, nagraniu, programie rozmówczyni, rozmówca – autor, autorka częściej niż redaktor, wydawca – wylewnie mi dziękowali. Dziękowali bynajmniej nie za to, jak prowadziłem naszą rozmowę, co dostrzegłem czy doceniłem, jak przeczytałem ich książkę. Ich wdzięczność i nieskrywana, choć wymieszana z zaskoczeniem radość dotyczyła tego, że w ogóle ją przeczytałem przed rozmową. Okazało się, że to doświadczenie rzadkie, że najczęściej, gdy peregrynowali po mediach przy okazji czegoś, co nazywa się procesem promocyjnym (a jest rodzajem sprawnego mechanizmu marketingowego), przeprowadzały z nimi rozmowę osoby, które nierzadko dopiero co wzięły książkę do ręki i ich wiedza na jej temat kończyła się na tym, co przynoszą notki, blurby, polecenia na okładkach. Na tym tle sam fakt przeczytania przeze mnie całej książki był dla autorów/autorek wydarzeniem. Nie piszę tego, żeby przedefilować tu jako ktoś lepszy i niezwykły, piszę to, ponieważ zamierzam właśnie sprzeniewierzyć się tamtym regułom i opowiedzieć o książce, której jeszcze nie przeczytałem, choć nie jest to również precyzyjne określenie. Obcowałem z nią w pewien sposób od dawna, chociaż jeszcze jej nie było. Ale już jest. A ponieważ jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ani spokojna, ani wesoła

Polska wieś dusi się w oparach toksycznych dymów i wylewanych nielegalnie szamb, a śmieci wyrzuca do lasów. Dlaczego? Niewielka wioska na Mazowszu, sierpień, godzina 20. Zaczyna się tzw. podgrzew wody. Z kominów buchają dymy w kolorach tęczy. Albo czarne jak smoła. Trzeba pędem zamykać okna, bo jeśli opary wpadną do domu, w nocy gryzą w gardle. Ta sama wioska, sierpień, godzina 22. Okien pod żadnym pozorem otworzyć nadal nie sposób. Zaczyna się spuszczanie szamb w krzaki, a nawet pod płot sąsiada. A co nam kto zrobi? Stanowiska gminne w tzw. ekologii nierzadko od lat obsiadają rozkładający ręce na wszystko krewni i znajomi królika, czytaj: wójta lub burmistrza. Posadka ciepła, byle do emeryturki. Urzędnicy mówią: zgłoszeń nie ma, nic nie możemy. Jakby sami cierpieli na zanik powonienia. By nam buty mogły śmierdzieć… Nawet jeśli urzędnikom wydaje się, że mieszkańcy ich gminy dobrze się czują w oparach gryzących dymów i szamb, mylą się. – A co on ma za mentalność, skoro szambo jego rodzica w całości leci do rowu. Wszyscy o tym wiemy – mówi daleka sąsiadka urzędnika od ekologii. Tak samo w innej wiosce – wszyscy wiedzą, że największym śmierdziuchem jest sołtys spuszczający zawartość szamba

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Po co nam konwencja stambulska

Często przemoc między obcymi osobami jest karana surowiej niż przemoc wobec osoby najbliższej Urszula Nowakowska – prezeska Fundacji Centrum Praw Kobiet Po co nam konwencja antyprzemocowa? Według przeciwnków odpowiednie zapisy mamy w Kodeksie karnym albo w ustawie o przeciwdziałaniu przemocy domowej. – Problem w tym, że nie do końca mamy, a te zawarte w naszych ustawach zostały wprowadzone pod wpływem konwencji stambulskiej. Przykładem jest zmiana trybu ścigania sprawców zgwałcenia – dlatego od 2014 r., decyzją rządu PO-PSL, gwałt jest ścigany z urzędu, czyli tak jak zakładają zapisy konwencji. Czy obecny rząd również zrobił cokolwiek pod jej wpływem? – W tym roku, po kilku zapowiedziach, przed wyborami prezydenckimi PiS zdecydowało o nadaniu uprawnień policji w kwestii nakazu opuszczenia domu przez sprawcę przemocy, zakazu zbliżania się do ofiary i kontaktowania z nią. Zapis ten wejdzie w życie za kilka miesięcy. Niestety, w jego przypadku mamy do czynienia z aż sześciomiesięcznym okresem vacatio legis. Wcześniej jednak żaden rząd, mimo zabiegów organizacji pozarządowych, nie zdecydował się na takie rozwiązanie. PiS zrobiło to zaś tuż przed złożeniem przez Polskę sprawozdania z realizacji konwencji stambulskiej i przed wizytą ekspertów GREVIO (Group of Experts on Action against Violence against Women and

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Jakie rozwiązania systemowe skutecznie ograniczyłyby zaśmiecanie kraju?

Jakie rozwiązania systemowe skutecznie ograniczyłyby zaśmiecanie kraju? Sławek Brzózek, ekspert w zakresie społecznej odpowiedzialności biznesu Kluczowe w walce z wszechobecnością odpadów i zaśmiecaniem są edukacja i wychowanie. Powinniśmy systemowo wzmacniać poczucie uczestniczenia we wspólnocie, współwłasności i współodpowiedzialności za otoczenie oraz podnosić poziom kultury osobistej. To podstawa trwałej zmiany, ale sama edukacja nie wystarczy. Niezwykle istotne jest tworzenie skutecznych systemów odbierania odpadów, a w ich ramach rozwiązań, np. opartych na kaucjach, premiujących tych, którzy sami oddają odpady do systemu. Podstawą systemów gospodarowania odpadami musi być pewna i skuteczna obsługa, bo gdy nie działają one pod względem terminów i częstotliwości odbioru, ludzie zazwyczaj tracą motywację, by w nich uczestniczyć. Istotne jest również eliminowanie sytuacji, w których dochodzi do śmiecenia. Mam tu na myśli w pierwszej kolejności „upraszczanie” produktów i niewprowadzanie na rynek rzeczy niepotrzebnych. Gdy otrzymujemy towar nadmiernie opakowany, np. w papierze i w dwóch warstwach folii, od razu mamy odruch, aby pozbyć się niepotrzebnych elementów opakowania. I wreszcie, w przypadku tych, którzy wymagają „silnych” motywacji, należałoby wzorem m.in. Singapuru dotkliwie karać finansowo za śmiecenie w przestrzeni publicznej, nie tylko w lasach. Prof. Marek Górski, Instytut Nauk Prawnych Uniwersytetu Szczecińskiego Całkowita przebudowa systemu gospodarowania odpadami nie miałaby sensu, bo byłaby to kolejna rewolucja, a ludzie muszą mieć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Kasacja wyroku w procesie brzeskim

Z mieszanymi uczuciami przyjąłem informację, że rzecznik praw obywatelskich wystąpił do Sądu Najwyższego z wnioskiem o kasację wyroku w procesie brzeskim. Oczywiście sam proces i potraktowanie działaczy opozycji, w tym osób o ogromnych zasługach dla Polski, były czymś obrzydliwym, niezmywalną plamą na historii Polski sanacyjnej. Były (i są!) skazą na życiorysie jednego z największych Polaków, jakim niewątpliwie był Józef Piłsudski. Z drugiej jednak strony mam wątpliwości, czy wydarzenia sprzed lat 90 powinny być przedmiotem oceny sądu. Czy sąd jest właściwym organem do kreowania prawomocnych ocen historii. PSL już dawno mówiło o tym, że Witosa trzeba rehabilitować. Inna rzecz, że o pozostałych skazanych w procesie brzeskim nie pamiętało (o ile w ogóle wiedziało). Ale PSL powinno dążyć do stosownej uchwały Sejmu, mającej skutek jedynie moralny, a nie czekać na sądowy wyrok. Staram się zrozumieć szlachetny motyw rzecznika praw obywatelskich dr. Adama Bodnara, którego niezwykle cenię, ale równocześnie muszę stwierdzić, że uległ on IPN-owskiej filozofii i metodologii pisania historii. Filozofii i metodologii, które uważam za błędne i, co więcej, w najwyższym stopniu niebezpieczne. Mój zasadniczy sprzeciw budzi przyjęcie, że prawdy i oceny historyczne mogą być kreowane przez sądy i uzyskiwać prawomocność jako wyroki sądowe. Pomijam już

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne

Jest jeszcze szansa

Poniżej publikujemy apel, który otrzymaliśmy od naszego stałego czytelnika. * * * Mam na imię Tomasz i jestem prawnikiem. Byłem, jestem i będę bezpartyjny. Z moich lektur dotyczących początków faszyzmu w Niemczech wynika prosty schemat, który został przez nazistów zrealizowany

Felietony Jan Widacki

Kto rozliczy PiS?

Na tak postawione pytanie odpowiedź jest jedna. Nikt. Chyba że kryzys gospodarczy jako konsekwencja pandemii będzie tak wielki, że dotknie boleśnie większość Polaków. Wtedy PiS rozliczy ulica. Ale na to bym nie liczył, co więcej, wcale tego bym nie chciał. Po takim „rozliczeniu władzy” przez ulicę rządziliby więksi od pisowców populiści i więksi zamordyści. A skutki samej ulicznej rewolucji byłyby opłakane. Byłoby to niszczące dla państwa i dla społeczeństwa. Niech więc wreszcie przyjmą to do wiadomości wszyscy przeciwnicy PiS, że nawet gdyby wybory wygrał Rafał Trzaskowski – czego jemu, sobie i Polakom życzę – to w tej kadencji Sejmu, a więc jeszcze przez bite trzy lata, nikogo przed Trybunałem Stanu się nie postawi. Oczywiście za naruszenie konstytucji lub ustawy w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swojego urzędowania odpowiedzialność konstytucyjną przed Trybunałem Stanu ponoszą prezydent, premier, ministrowie, a nadto prezes NBP, prezes NIK, członkowie KRRiTV, naczelny dowódca Sił Zbrojnych. To, że prezydent wielokrotnie naruszył konstytucję, podobnie jak premier czy niektórzy ministrowie, jest faktem powszechnie znanym. Powinni za to stanąć przed Trybunałem Stanu. Zgoda. Ale nie staną. Dlaczego? Bo zgodnie z ustawą, aby postawić prezydenta przed Trybunałem, potrzebny jest wniosek Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej. W tej komisji (jak w każdej ważnej) PiS ma większość. Gdyby komisja wnioskowała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

To nie reforma, to katastrofa

Zwykłym ludziom rządy ministra Ziobry nie przyniosły absolutnie żadnych korzyści Sędzia Krystian Markiewicz – prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, sędzia Sądu Okręgowego w Katowicach Czy w Polsce mamy niezależne sądownictwo? – Mamy wciąż niezależnych, odważnych sędziów, ale patrząc systemowo, niezależność sądownictwa stoi pod wielkim znakiem zapytania. Sędziowie nie mogą w sposób należyty, zgodnie ze standardami europejskimi, wykonywać obowiązków procesowych, gdyż grozi im za to wyrzucenie z zawodu na podstawie ustawy kagańcowej. Nie wolno im korzystać ze swoich kompetencji, takich jak możliwość zadania pytania prawnego do Sądu Najwyższego czy Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, bo są im wtedy stawiane zarzuty popełnienia przestępstwa, zawiesza się ich w czynnościach sędziowskich i odbiera wynagrodzenie. Trudno więc mówić, że mamy w pełni niezależne sądownictwo. A sądownictwo albo jest w pełni niezależne, albo jest zależne. Czy ustawa kagańcowa, częściowo odbierająca sędziom prawo do publicznych wypowiedzi, faktycznie ogranicza także ich kompetencje na sali rozpraw? – Jak najbardziej. Sędzia jest obowiązany do badania, czy w składzie orzekającym zasiadają osoby uprawnione – to jedna z podstawowych zasad postępowania sądowego funkcjonująca już od XIX w. Fundamentalny obowiązek: sprawdzić, czy sprawa została osądzona przez osobę uprawnioną, w tym – wybraną prawidłowo. Tymczasem w Polsce za chęć sprawdzenia tego warunku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.