Upadek samozwańczego kalifatu

Upadek samozwańczego kalifatu

Mosul wyzwolony za wszelką cenę

W wojnie z terroryzmem nieczęsto zdarzają się tak przełomowe momenty jak upadek stolicy samozwańczego kalifatu. 10 lipca premier Iraku Hajdar al-Abadi publicznie ogłosił wyzwolenie Mosulu z rąk dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego. „Ogłaszam koniec, porażkę i upadek terrorystycznego państwa kłamstwa i terroru” – oto słowa, na które czekali Irakijczycy.

Mosul, najważniejsza zdobycz dżihadystów w Iraku, wpadł w ich ręce 10 czerwca 2014 r., a lider organizacji Abu Bakr al-Baghdadi ogłosił powstanie kalifatu. Zrobił to właśnie w Mosulu, choć jego bojówki kontrolowały już fragmenty Iraku oraz Syrii. Operację odbijania miasta rozpoczęto wczesną jesienią 2016 r. Zaangażowano w nią ogromne siły – ponad 100 tys. żołnierzy, wliczając kurdyjskich Peszmergów oraz szyickie oddziały paramilitarne.

Czy ostatnie porażki ISIS – radykalniejszej od Al-Kaidy organizacji dżihadystycznej, która może się pochwalić zarządzaniem prawdziwym terytorium, wykrojonym z Iraku oraz Syrii, to początek końca tej formacji? A może utrata irackiego Mosulu doda jej animuszu i zmobilizuje do brutalniejszych działań lub zmiany taktyki? Koszty wyzwolenia miasta są bowiem olbrzymie, co nie świadczy o słabości tzw. Państwa Islamskiego.

Życie pod okupacją

Rok 2014 był dla dżihadystów wyjątkowo pomyślny. Udało im się podbić część północnego Iraku – przede wszystkim tereny przy granicy z Syrią. W tym Mosul, z którego uciekło prawie 700 tys. mieszkańców. To dane oficjalne – niektóre źródła mówią nawet o milionie uchodźców, przy czym większość z nich uciekła w czasie operacji wyzwalania miasta. Jednak w początkowej fazie okupacji wielu mieszkańców Mosulu miało nadzieję, że tzw. Państwo Islamskie zaprowadzi porządek i zwiększy bezpieczeństwo.

Po zdobyciu Mosulu i ogłoszeniu kalifatu liderzy ISIS przystąpili do umacniania władzy na podbitych terenach w Iraku i walk w sąsiedniej Syrii. W samym Mosulu – jednym z największych miast irackich (prawie 2 mln mieszkańców), zamieszkanym głównie przez sunnitów – życie zostało zorganizowane według reguł narzuconych przez dżihadystów. Za palenie papierosów, picie alkoholu, używanie telefonów komórkowych czy nieodpowiedni wygląd groziła przynajmniej kara chłosty, a niekiedy więzienie. Kobiety, aby wyjść na ulicę, musiały zakrywać całe ciało, łącznie z twarzą. Charakterystyczny czarny nikab stał się codziennym strojem mieszkanek Mosulu. Nawet długość zarostu mężczyzn musiała być odpowiednia, tzn. zgodna z wytycznymi okupanta.

Każdy, kto nie zgadzał się z narzuconą interpretacją islamu, musiał się liczyć z groźbą kary. „Kiedy przejęli kontrolę nad miastem, wprowadzili Prawa Kalifatu, jak to nazywali. Najłagodniejszą karą była chłosta”, relacjonował jeden z mieszkańców. „Kradzież jest karana obcięciem ręki, cudzołóstwo dokonane przez mężczyznę – zrzuceniem z wysokiego budynku; przez kobietą – kamienowaniem”.

Inny mieszkaniec Mosulu dodaje: „Byłem aresztowany przez Państwo Islamskie. Przyszli do domu mojej rodziny, szukali brata. Nie mogli go znaleźć, więc zamiast niego wzięli mnie i zamknęli w więzieniu. Byłem torturowany. Człowiek, który to robił, nie kończył, dopóki się nie zmęczył”. Torturowanie zatrzymanych stało się powszechne. Nawet jeśli byli niewinni.

Choć trzyletnia okupacja Mosulu była dla większości miejscowych muzułmanów udręką, w jeszcze gorszej sytuacji znalazły się mniejszości etniczno-religijne. Domy chrześcijan i przedstawicieli innych wyznań, którzy musieli opuścić miasto, skonfiskowano, a ich mienie rozgrabiono.

Codzienność tych, którzy jakimś cudem uniknęli przemocy, nie była o wiele lepsza. Brakowało wszystkiego – pracy, benzyny, żywności i leków. O ile bogaci mogli jeszcze skorzystać ze zgromadzonych oszczędności, biedniejsi musieli liczyć na pomoc innych – zwłaszcza rodziny. Powszechna kontrola, brak ogrzewania, zakazy, strach, indoktrynacja. Tak wyglądało życie mieszkańców Mosulu od połowy 2014 r.

Cena wyzwolenia

Dziewięciomiesięczne wyzwalanie Mosulu uchodzi za największą pojedynczą operację militarną na świecie od 15 lat. Zakrojoną na szeroką skalę akcję „Niniwo, nadchodzimy” (Mosul jest stolicą prowincji Niniwa) rozpoczęto 16 października zeszłego roku. Po około dwóch tygodniach irackim oddziałom specjalnym udało się wejść do wschodniej części miasta.

Choć pierwszy krok został zrobiony, do pełnego wyzwolenia było daleko. Dżihadyści rzucili do obrony zdobyczy znaczne siły, co nijak nie przypominało zwykłej organizacji terrorystycznej. Sam gen. David Petraeus, najsłynniejszy amerykański dowódca kampanii irackiej w pierwszej dekadzie XXI w. (późniejszy szef CIA), zauważył, że do walki z siłami irackimi, wspartymi przez oddziały kurdyjskie, stanęło regularne wojsko, a nie banda terrorystów.

Gen. Petraeus nie miał zresztą wątpliwości, że tzw. Państwo Islamskie zostanie w końcu z Mosulu przepędzone. Jednak aby tego dokonać, trzeba było zaangażować ponad 100 tys. żołnierzy – zarówno irackich (ok. 60 tys.), jak i kurdyjskich (ok. 40 tys.). Do tego należy dodać kilkunastotysięczne oddziały szyickiej formacji paramilitarnej o nazwie Siły Mobilizacji Ludowej. Chociaż nie ma zgody co do liczebności „sił zbrojnych” ISIS, ostrożne szacunki wskazują, że Mosulu mogło „bronić” ok. 5 tys. dobrze wyszkolonych bojowników.

Przewaga koalicji antydżihadystycznej była zatem ogromna, a i tak potrzebowano długich miesięcy, aby ogłosić wyzwolenie stolicy Niniwy. Walki w mieście mają bowiem to do siebie, że przewaga liczebna nie wystarczy do pokonania zdeterminowanego i okrutnego przeciwnika. Prowadzenia działań nie ułatwia wysokie prawdopodobieństwo ofiar wśród cywilów. Szacuje się, że po stronie koalicji zginęło około tysiąca osób zaangażowanych w działania wojenne, natomiast kalkulacja ofiar wśród dżihadystów zaczyna się od 3 tys. (duże rozbieżności, zależnie od źródła). Liczba ofiar wśród cywilów jest znacznie większa – ostrożne szacunki mówią o ponad 6 tys. zabitych.
Odbijanie Mosulu okazało się zatem niezwykle kosztowne. Poza najważniejszym, czyli stratami ludzkimi, należy wspomnieć, że znaczna część miasta została zniszczona. Fotografie zrujnowanego Starego Miasta, dostępne w internecie, jak również zdjęcia satelitarne porównujące Mosul sprzed operacji wyzwalania oraz po niej mówią więcej niż słowa. Odbudowa infrastruktury pochłonie miliardy dolarów, a konieczność dokładnego rozminowania miasta sprawia, że mieszkańcy nieprędko wrócą do siebie.

Pyrrusowe zwycięstwo

Nadejdzie taki dzień, kiedy tzw. Państwo Islamskie (niezależnie od kolejnej wersji tej organizacji) przejdzie do historii. Jednak optymizm irackiego premiera wydaje się przedwczesny. Dżihadyści utracili wprawdzie nie tylko Mosul, ale i wiele innych obszarów. Straty ISIS w Iraku są znaczne i rosną. Nie oznacza to jednak, że już można ogłaszać zwycięstwo.

„Upadek Państwa Islamskiego jako struktury parapaństwowej nie oznacza całkowitego upadku organizacji”, uważa Shiraz Maher z londyńskiego King’s College („The Independent”). „Nadal będzie ona istnieć jako ruch powstańczy oraz terrorystyczny. Pokonanie jej w tej formie jest bardziej skomplikowane i wymaga czasu, przez co potrwa to jeszcze wiele lat”.

Polityczne cele, do realizacji których organizacja powstała, nie zostały osiągnięte, co sprawia, że ideologia tzw. Państwa Islamskiego jest żywa i nadal może przyciągać sympatyków z całego świata. Z punktu widzenia dżihadystów w świecie islamu toczy się podwójna wojna. Z okupantem, czyli Zachodem i jego odnogą – Izraelem, a także z uzurpatorami, czyli lokalnymi władcami, którzy odeszli od islamu. Podobne cele, przy zastosowaniu innej taktyki, przyświecają Al-Kaidzie. Uwieńczeniem tej wojny ma być utworzenie prawdziwego kalifatu.

Pod względem militarnym tzw. Państwo Islamskie w Iraku znalazło się na krawędzi klęski, ale nie zapominajmy o jego syryjskiej odnodze, gdzie trzeba się spodziewać koncentracji sił. Poza tym ISIS to nie tylko Irak i Syria. To również inne części Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a także Europa oraz Azja. Nawet jeśli organizacja poniesie militarną klęskę i upadnie, pozostaną ideologia i ludzie, którzy podążają drogą wyznaczoną przez al-Baghdadiego.

Efektem ubocznym osłabienia, a w niedalekiej przyszłości porażki ISIS w Iraku, będzie więc przeniesienie zasobów. Spodziewajmy się zatem zwiększonej aktywności dżihadystów zarówno w innych krajach muzułmańskich, borykających się z wewnętrznymi kryzysami, jak i w Europie. W szeregach tzw. Państwa Islamskiego jest przecież wielu ludzi, którzy urodzili się na Starym Kontynencie. Skoro nie mogą już tak swobodnie działać w Iraku, bardziej będą się dawać we znaki innym państwom i społeczeństwom – również zachodnim.

Autor jest doktorem nauk społecznych w zakresie nauk o polityce, pracownikiem Instytutu Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych PAN oraz wykładowcą akademickim. Zajmuje się procesami politycznymi i społeczno-gospodarczymi na Bliskim Wschodzie

Wydanie: 2017, 35/2017

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy