39/2012

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kultura

Idziemy na „Grunwald”

Po renowacji „Bitwa pod Grunwaldem” jest jaśniejsza i o ponad 200 kg lżejsza Jeden z największych obrazów batalistycznych, „Bitwa pod Grunwaldem”, czeka na oglądających w Sali Matejkowskiej Muzeum Narodowego w Warszawie. Otrzymał nową drewnianą ramę, pokrytą szczerym złotem. Zużyto na nią 2725 płatków złota, które po rozłożeniu zajęłyby 15 m kw. Cały obraz wewnątrz ramy ma 42,7 m kw. W trakcie renowacji przybyło mu po kilka centymetrów długości i szerokości. Większy i Bezcenny Przed konserwacją „Grunwald” ważył ponad 500 kg, po konserwacji niecałe 300 kg. Jest dużo lżejszy, gdyż wymieniono w nim wszystko, co nie było warstwą malarską na płótnie, odskrobano i oczyszczono wszelkie stare werniksy, kity, kleje i dodatki, a co najważniejsze, zmieniono płótno dublażowe, na które po wojnie naklejono obraz, by go ratować przed zniszczeniem i rozsypaniem się. Wymieniono też krosna malarskie. Po usunięciu starego płótna, które pocięto na paski, by sprzedawać je w sklepiku muzealnym jako pamiątkę, która przez 60 lat dotykała od spodu dzieła Matejki, obraz podklejono nowym płótnem dublażowym sprowadzonym z Francji. W Polsce zostało ono nasączone 43 litrami impregnatu, żeby całość była odporniejsza na zmiany wilgotności. Oryginalne wierzchnie płótno, na którym Matejko malował, też nasączono impregnatem, a potem przez trzy tygodnie preparat odparowywano. Dwa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Czekając na Supermana

Debata na temat naszego szkolnictwa przypomina raczej humor zeszytów szkolnych niż rzetelne wypracowanie Dzisiaj nie jest łatwo przekazywać wiedzę młodym pokoleniom. Nauczyciele akademiccy skarżą się, że trafiają do nich coraz gorsi licealiści. Nauczyciele licealni narzekają, że przychodzą do nich coraz gorsi gimnazjaliści. Gimnazjalni skarżą się głównie na swoich uczniów, ci od nauczania początkowego też wspominają dawne czasy, kiedy dzieci były bardziej opanowane. „Obyś cudze dzieci uczył” to złorzeczenie wyświechtane, ale wciąż aktualne.Z systemem edukacyjnym jest problem – co do tego nie ma dwóch zdań. Trudności nastręcza zdefiniowanie tego problemu, co zmusza do refleksji, że najważniejszym utrapieniem polskiej szkoły jest brak rzetelnej dyskusji na ten temat. Nie istnieje porządna diagnoza tego, co kuleje i co jest do naprawienia. W ocenach różnią się zarówno edukatorzy, jak i decydenci. A jak tu walczyć, skoro nie wiadomo z czym?Przez kilka wakacyjnych tygodni można było nabrać przekonania, że największą niedogodnością na drodze do budowy szkoły na miarę XXI w. jest Karta nauczyciela. Wrażenie to wywoływała strona samorządowa, niestety Związek Nauczycielstwa Polskiego zrobił niewiele, żeby je rozwiać. Tymczasem problemów szkolnictwa nie da się zredukować do urlopów zdrowotnych oraz kłótni o to, jak długo nauczyciel stoi przy tablicy i czy do czasu pracy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Stalin-wdzięczny temat dla historyka – rozmowa z prof. Eugeniuszem Duraczyńskim

Wszystko, co robił, było obliczone na lud i młode pokolenie– one widziały w nim tego, który podniesie Rosję z ruinyI wojny światowej i porażki z Polską w 1920 r. Prof. Eugeniusz Duraczyński – były kierownik PracowniII Wojny Światowej Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, w latach 1999-2005 jej stały przedstawiciel przy Rosyjskiej Akademii Nauk. Do najważniejszych jego książek należy zaliczyć „Kontrowersje i konflikty 1939-1941”, „Generał Iwanow zaprasza. Przywódcy podziemnego państwa polskiego przed sądem moskiewskim”, „Między Londynem a Warszawą. Lipiec 1943-lipiec 1944”, „Rząd polski na uchodźstwie 1939-1945”, „Sprawy polskie minionego wieku”. Na rynek księgarski trafiła właśnie jego monografia „Stalin. Twórca i dyktator supermocarstwa”. Rozmawia Paweł Dybicz Wielu autorów, kończąc swoją pracę, mówi, że w pewnym sensie zaprzyjaźnili się z bohaterem. Stalin stał się panu bliższy?– Odpowiem inaczej. Stalin kiedyś mnie fascynował. Choć krótko, byłem jednak w młodości stalinowcem. Imponowały mi wielkie zwycięstwa Armii Czerwonej. Wśród moich najbliższych nie było żadnej ofiary działań bezpieki czy NKWD. Odwrotnie rzecz się miała z terrorem hitlerowskim. Ojciec był więźniem obozów koncentracyjnych w Auschwitz i w Buchenwaldzie. Pod koniec wojny nie wiedziałem, co nam przyniosą Kreml i Stalin. Moje rozchodzenie się ze Stalinem zaczęło się jeszcze przed 1956 r.,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Po co reżyserce doktorat – rozmowa z Martą Ogrodzińską-Miłoszewską

Z tym „wolnym zawodem” jest w Polsce problem Marta Ogrodzińska-Miłoszewska – ukończyła reżyserię w Akademii Teatralnej w Warszawie, a wcześniej dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Zadebiutowała w 2004 r. przedstawieniem „Patty Diphusa” według Almodóvara, uznanym za najlepszy spektakl zagraniczny na United Solo Theatre Festival 2011 w Nowym Jorku. Reżyserka specjalizuje się w adaptacjach prozy, przygotowała m.in. „Dżumę” Camusa, „Utraconą cześć Katarzyny Blum” Bölla i „Dulskich z o.o.” według Zapolskiej, a także komiksową komedię „Kajko i Kokosz” oraz spektakl „Liminalna. Jestem snem, którego nie wolno mi śnić” w ramach Grupy Artystycznej Teraz Poliż. Współpracowała z Teatrem Polonia, Teatrem Polskim, TR Warszawa i olsztyńskim Teatrem Jaracza. Wykłada w Akademii Teatralnej w Warszawie. Rozmawia Barbara Jagas Najpierw była pani dziennikarką.– Tak, jako nastolatka pracowałam w Radiu Olsztyn, a potem w Radiu dla Ciebie.Dlaczego uciekła pani z zawodu?– Nie nadawałam się. Ojciec jest dziennikarzem i poszłam w tym kierunku trochę z rozpędu. Tata robił w latach 70. i 80. świetne reportaże społeczne. Ludzie z łatwością otwierali się przed nim. A ja nie umiałam, nie chciałam drążyć. Gdy zadałam komuś pytanie i ten ktoś nie chciał odpowiedzieć, był problem.Bo jest pani wrażliwa.– Trochę mi to przeszkadzało.Ale to także pomaga, gdyby chciała pani pisać.– Mój mąż, Zygmunt Miłoszewski, jest pisarzem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Upór w operze

„Strasznym dworem” rozpocznie działalność nowy teatr operowy w Białymstoku Za kilka dni sfinalizuje się projekt budowy opery w Białymstoku. Polski pejzaż kulturalny wzbogaci się o ważny ośrodek sztuki operowej i każdej innej. Skąd opera w Białymstoku? Myśl pojawiła się chyba z 10 lat temu, najpierw w głowie Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego, dyrektora tutejszej filharmonii. Objął on dyrekcję tej instytucji w wieku ledwie 25 lat, postawił placówkę na wysokim poziomie organizacyjnym, a orkiestrę wprowadził do elity polskich filharmoników. W tym czasie doprowadził do powstania znakomitego chóru, zarobił na nominację do Paszportu „Polityki” i wreszcie zdobył ze swoimi zespołami Fryderyka. Uchodzi za jednego z czołowych polskich dyrygentów. Ten to młody wówczas człowiek (przed kilkoma tygodniami skończył40 lat) zaprezentował władzom lokalnym swą ideę, aby w Białymstoku, który aspiruje do bycia bramą Wschodu (i bramą Europy, jadąc w drugą stronę), wybudować ni mniej, ni więcej tylko operę. Determinacja i współdziałanie Białystok to miasto, w którym nowe zaszczepia się nielekko. Może za przyczyną pewnej tradycyjności oczekiwań, ale jeszcze bardziej z powodu decydentów niezbyt rwących się ku innowacjom. Ale miał Niesiołowski w sobie urok młodzieńczy i jakiś rodzaj żaru; zakręcony był po prostu. Zapalił ówczes-nego marszałka województwa Janusza Krzyżewskiego (z SLD), zaraz potem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Ile kosztuje państwo opiekuńcze – rozmowa z prof. Joakimem Palmem

Ludzie będą chcieli płacić wysokie podatki, gdy dostaną coś w zamian Prof. Joakim Palme – socjolog, syn premiera Szwecji Olofa Palmego. Dyrektor Instytutu Badań nad Przyszłością w Sztokholmie, profesor nauk politycznych Uniwersytetu w Uppsali oraz Uniwersytetu Południowej Danii. Współpracownik naukowy Szwedzkiego Instytutu Badań Społecznych (SOFI). Członek rady Uppsala Center for Labour Studies (UCLS) oraz Hanaholmen Cultural Centre w Helsinkach. W latach 1999-2001 przewodniczący Welfare Commission (Kommittén Välfärdsbokslut) przy szwedzkim rządzie. Wiceprzewodniczący rady Olof Palme Memorial Fund. Autor publikacji z zakresu polityki społecznej. Rozmawia Kuba Kapiszewski Państwo opiekuńcze na świecie jest w ataku czy w odwrocie? – W perspektywie światowej mamy do czynienia ze wzrostem zainteresowania państwem opiekuńczym, a związane jest to z końcem epoki neoliberalnej, do czego oczywiście przyczynił się kryzys finansowy, ale nie tylko. Neoliberalizm miał wielkie problemy z rozwiązaniem poważnych kwestii, takich jak nierówności społeczne. Domagają się go ludzie czy to politycy dostrzegli w nim rozwiązanie wielu problemów? – Dobre pytanie. Z jednej strony, widać wyraźnie zainteresowanie polityków tym modelem, z drugiej, widać je także u ludzi, co przejawia się w głoszonych przez nich poglądach. W obecnej formie państwo opiekuńcze może nie być postrzegane jako rozwiązanie,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Diaoyu – wyspy niezgody

Spór między Japonią a Chinami może się przerodzić w wojnę handlowąlub nawet w konflikt zbrojny Spór między Tokio a Pekinem wybuchł gwałtownie. Antyjapońskie demonstracje odbyły się w stu miastach Chin. Tłum przed ambasadą Japonii żądał wypowiedzenia wojny. Palono japońskie flagi, niszczono samochody japońskich marek. Kilku Japończyków zostało poturbowanych. W portowym mieście Qingdao stanęły w płomieniach zakłady koncernu Panasonic oraz salon sprzedaży Toyoty. Niektóre japońskie przedsiębiorstwa w Państwie Środka zawiesiły działalność. Ambasada w Pekinie radzi Japończykom mieszkającym w Chinach, aby nie posługiwali się językiem ojczystym ani nie jeździli taksówkami w pojedynkę.Władze ChRL wysłały ku granicy wód terytorialnych Japonii 11 okrętów patrolowych. Złoża ropy i gazu To zapewne najpoważniejszy spór między dwiema azjatyckimi potęgami od 1945 r. Powodem jest pięć bezludnych skalistych wysepek na Morzu Wschodniochińskim. Te skrawki lądu Pekin i Tokio uważają za swoje. Japończycy nazywają je Senkaku, Chińczycy Diaoyu. Do morskich skał rości pretensje także Tajwan. Władze w Pekinie są zgodne, że Diaoyu należą do Tajwanu, który uważają za część ChRL. Według rządu w Tokio, Senkaku wchodzą w skład prefektury Okinawa. W pobliżu wysepek znajdują się ogromne złoża gazu ziemnego, prawdopodobnie także ropy naftowej. Niektórzy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Późna sprawiedliwość dla Marii

Rozwiązano najstarszą na świecie zbrodnię z archiwum X. Policjant został skazany za morderstwo sprzed 55 lat Po 55 latach zagadka została rozwiązana – to zapewne najodleglejsza w czasie zbrodnia w Stanach Zjednoczonych, której sprawca stanął przed sądem i usłyszał werdykt: winny!Dowodem obciążającym oskarżonego jest pożółkły bilet kolejowy, ukryty w ramce za fotografią. Zabójca to 72-letni były policjant Jack Daniel McCullough. Kiedy porwał i zamordował siedmioletnią Marię Ridulph, miał 18 lat i nazywał się John Tessier. Prezydentem był wtedy Dwight Eisenhower, a szefem FBI sławny J. Edgar Hoover. Śmierć Pięknej Marii Potworna zbrodnia wstrząsnęła wtedy całym krajem. Gazety nazwały ofiarę Piękną Marią (Pretty Maria). Eisenhower i Hoover polecili, aby codziennie informowano ich o wynikach śledztwa. Policja stanowa i FBI działały z wielką energią, jednak mordercy nie wykryto.Był mroźny wieczór 3 grudnia 1957 r. W Sycamore, sennym miasteczku w stanie Illinois, niespełna 100 km na zachód od Chicago, mieszkańcy dekorowali domy na Boże Narodzenie. Na rogu Archie Place i Center Cross bawiły się Maria Ridulph i jej o rok starsza najlepsza przyjaciółka, Kathy Sigman (obecnie Kathy Chapman). Wymyśliły grę w chowanego przed samochodami – kryły

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

W osobnych sypialniach

Niemcy i Francja – duetu Merkollanderaczej nie będzie Angela Merkel z poprzednim prezydentem Francji rozumiała się znakomicie. Wspólnie podejmowali najważniejsze decyzje dotyczące Europy. Nazywano ten duet Merkozy. Obecny gospodarz Pałacu Elizejskiego prowadzi inną politykę.Jak napisał „Der Spiegel”, François Hollande zamierza zrobić z Francji konkurenta Niemiec, a nie ich przystawkę. Zdaniem socjalistycznego prezydenta, do roli niemieckiego satelity zdegradował kraj konserwatysta Nicolas Sarkozy. Podziwiał on sprawną niemiecką gospodarkę, głosił, że Francja powinna przekształcić swoją ekonomię na wzór sąsiada zza Renu. Przeprowadził nawet kilka reform zgodnych z tym modelem – zniósł opodatkowanie pensji za nadgodziny i podniósł wiek emerytalny. Francuzi przez kilka miesięcy przyjmowali zmiany przychylnie, a zainteresowanie niemiecką gospodarką było ogromne. Szybko jednak nastąpiła zmiana nastrojów. Uznano, że ekonomia w niemieckim stylu, z wynagrodzeniami, których wzrost jest ograniczony, i relatywnie niskimi dodatkowymi kosztami pracy, bez znaczących interwencji państwa, nie jest zgodna z narodowym duchem.Angela Merkel liczyła na zwycięstwo Sarkozy’ego, nie chciała się spotkać z kandydatem socjalistów, gdy ten przyjechał do Berlina. Jak się wydaje, przekonała do „bojkotu” także innych szefów państw Unii. Tymczasem do Pałacu Elizejskiego wprowadził się Hollande, który podczas kampanii wyborczej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Spodziewam się błyskotliwego wyroku TK – rozmowa z prof. Andrzejem Bałabanem

Tradycyjna bankowość jest dziś jednym z elementów aktywności rynkowej banków komercyjnych. Tymczasem kasy trzymają się starych zasad. To decyduje o bezpieczeństwie powierzonych im środków Prof. Andrzej Bałaban – kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego i Integracji Europejskiej Uniwersytetu Szczecińskiego Rozmawia Marek Czarkowski O co właściwie chodzi w projekcie ustawy o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych, przygotowanym ostatnio przez posłów Platformy Obywatelskiej?– Deklarowanym celem obszernej nowelizacji ustawy jest bezpieczeństwo członków kas. Rzecz jednak w tym, że nie widać żadnych zagrożeń w tej mierze.I, co uważam za istotne, autorzy nowelizacji w żaden sposób ich nie dokumentują. Zapewniam pana, że zarówno stan finansów kas spółdzielczych, jak i ustawowe zasady ich działania są wzorowe. Także dlatego, że oparto je na sprawdzonych rozwiązaniach prawa spółdzielczego.Zwracam uwagę, że spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe – w odróżnieniu od banków komercyjnych – z powodzeniem oparły się skutkom kryzysu wywołanego upadkiem banku Lehman Brothers i okazały się mało podatne na bieżące zakłócenia rynków finansowych.Dlaczego tak się stało? Kasy hołdują innym zasadom niż nastawione na zysk banki komercyjne. Wysoko cenią stabilność i bezpieczeństwo powierzonych im środków. Są ostrożne przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych. Ich celem jest służenie członkom, najczęściej mało zamożnym depozytariuszom i kredytobiorcom, bez prowadzenia ryzykownych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.