29/2013

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Wywiady

Zachód palcem by nie kiwnął – rozmowa z prof. Janem Ciechanowskim

Na gen. Jaruzelskiego trzeba patrzeć całościowo, a nie tylko poprzez decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego Panie profesorze, jak pan, Polacy w Londynie i tamtejsze środowisko naukowe patrzyli na wydarzenia w Polsce w latach 1980-1981? – Dość jednoznacznie. Nie spotkałem nikogo, kto by nie sympatyzował z „Solidarnością”, z tamtym narodowym poruszeniem. Ale też nie spotkałem nikogo, kto nie był zatroskany sytuacją w kraju, nie rozumiał, że ta społeczna rewolta rodzi międzynarodowe implikacje i musi wywołać reakcję Moskwy. Poza tym dobrze wiedzieliśmy, że tzw. Zachód nie kiwnie nawet palcem, gdyby ona interweniowała w Polsce. Nie wierzył pan w siłę 10 mln ludzi, którzy mieli należeć do „Solidarności”? – To nie była sprawa wiary, ale znajomości historii najnowszej – te­go, czym był Związek Sowiecki za Breżniewa, a także znajomości geografii. Ja i znakomita większość środowiska naukowego, Polaków i Brytyjczyków, doskonale wiedzieliśmy, że Moskwa nie pozwoli Polsce oderwać się. Z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze, usamodzielnienie się Polski diametralnie zmieniłoby sytuację w bloku wschodnim, w którym Polska była drugim po Rosji, najważniejszym i największym ogniwem. Układ Warszawski może by istniał bez Polski, ale jego znaczenie byłoby o wiele mniejsze, żeby nie powiedzieć znikome. Moskwa nie mogła sobie pozwolić na utratę takiego sojusznika, do tego usytuowanego w centralnym miejscu na mapie Europy. I tu przechodzimy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Himalaiści schodzą samotnie

Słowa, że partnera w górach się nie zostawia, są dziś tylko pustą deklaracją To, co dzieje się w naszym himalaizmie, ma wręcz wymiar antycznej tragedii. Jakieś fatum ciąży nad najwybitniejszymi z tych, którzy jeszcze uprawiają ten sport. „Przecież nas już nie ma”, mówiła Wanda Rutkiewicz, po tym jak w 1989 r. w ciągu kilku miesięcy zginęli „Falco” Dąsal, Gardzielewski, Otręba, Heinrich, Chrobak, Kukuczka. Mogłaby to samo powiedzieć i dziś, gdy już nie ma Morawskiego, Berbeki, Kowalskiego, Marciniaka, Hajzera. Śmierć na Gaszerbrumie Artura Hajzera, twórcy i organizatora programu polskiego himalaizmu zimowego, chyba ostatecznie zakończyła marzenia o powrocie do epoki wielkich polskich sukcesów w górach najwyższych. Oto kilka miesięcy po śmierci dwóch kolegów on sam, którego nie omijały głosy krytyki za to, co się stało, poszedł w góry i zginął. Być może wszyscy trzej pochowani zostaną razem. Pytania bez odpowiedzi Historia polskiego himalaizmu to wspaniałe sukcesy i wielkie tragedie. Żadna jednak – nawet ta z 1989 r., gdy na zboczach Everestu zginęło pięciu naszych wybitnych wspinaczy – nie wywołała takiego poruszenia opinii publicznej i tylu podziałów w środowisku alpinistycznym, co dramat na Broad Peaku – który wciąż trwa, tak jak żal po stracie najbliższych. Ku szczytowej grani, z której po zdobyciu szczytu 5 marca nie wrócili Maciej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.