Ameryka w stanie wojny

Władze USA zażądały, by Arabowie przebywający na terytorium Stanów Zjednoczonych, w tym ich obywatele, nosili przy sobie specjalne karty identyfikacyjne

Korespondencja z USA

Zamachy terrorystyczne zawsze zaskakują. A im bardziej są niespodziewane, tym większy jest lęk o to, co jeszcze może się wydarzyć. Na co jeszcze stać fanatycznych desperatów? Po ataku na Manhattan i Pentagon ludzie na całym świecie doznali wstrząsu, bo zachwiało się ich poczucie bezpieczeństwa. Niepokój udzielił się wszystkim, gdyż okazało się, że możliwy do przeprowadzenia jest nawet najbardziej nieprawdopodobny scenariusz. Nie ma już żadnych granic i wszystko może się wydarzyć.
Strach przed powtórzeniem się tragedii z 11 września spowodował zamknięcie na cztery godziny lotniska Midway w Chicago już w dniu jego ponownego otwarcia, 14 września. Okazało się, że wśród kontrolowanych detektorami pasażerów znalazło się trzech pochodzących z Bliskiego Wschodu mężczyzn, w tym jeden nastolatek. Brzmienie jego nazwiska przypominało jedno z wymienionych na liście osób powiązanych z zamachem. Dopiero po siedmiu godzinach okazało się, że to pomyłka. Sprawa przedłużyła się, ponieważ panowie nie mówili po angielsku i trzeba było czekać na tłumacza.
Podobnie było kilka godzin wcześniej na nowojorskim lotnisku La Guardia, gdzie podczas bezpośredniej transmisji telewizyjnej ze wznowienia ruchu lotniczego nagle w hali odlotów podniósł się rwetes i na oczach telewidzów z całych Stanów pasażerowie zaczęli w popłochu opuszczać budynek. Po kilkudziesięciu minutach wszystko jednak wróciło do normy.
Na każdym kroku notuje się bardzo wiele aktów paniki. Szczególnie widoczne są one w newralgicznych punktach wielkich miast. Zdarza się, że w wielkich centrach handlowych, tzw. shoping center,

rozlegają się syreny alarmowe,

a po chwili widać zorganizowaną ewakuację klientów.
Spadła też popularność taksówek miejskich różnych firm. Największe straty zanotowała największa firma tego typu na wschodnim wybrzeżu, tzw. Yellow Cab. Wynika to z faktu, iż ta gałąź transportu opanowana jest w Stanach Zjednoczonych przez wyznawców islamu. Praktycznie to oni stanowią ponad 70% kierowców, nie tylko w Nowym Jorku, ale także w Los Angeles, Chicago i w innych wielkich miastach amerykańskich.
– Zawsze korzystałam z taksówek – mówi Mildred Truster z Chicago – ale ostatnio ograniczyłam to do minimum.
– Przestała pani lubić Arabów?
– Nie o to chodzi – odpowiedziała. – Coś może się wydarzyć. A nuż jakiś wariat strzeli do kierowcy, albo podłoży bombę… Chcę się trzymać od tego z daleka…
Niechęć, a nawet wrogość do Arabów ostatnio bardzo wzrosła. Widać ją gołym okiem…
Już 11 września wieczorem dzielnica zamieszkała przez ludność arabską lub wyznania islamskiego w Chicago została otoczona przez policję. Funkcjonariuszy wezwano do ochrony po pogróżkach, jakie mieszkańcy otrzymali od innych Amerykanów. Poleciało kilkanaście kamieni, wypadło kilka szyb, ktoś próbował wzniecić pożar, wznoszono wrogie okrzyki…
Eskalacja nienawiści, również w innych aglomeracjach Stanów Zjednoczonych nastąpiła już następnego dnia.
Kilkadziesiąt mil od Chicago, w Gary w stanie Indiana pochodzący z Jemenu Amerykanin Hasson Awadh o mało nie stracił życia. Siedział przy kasie na swojej stacji benzynowej, gdy niespodziewanie wtargnął zamaskowany osobnik i otworzył do niego ogień z broni maszynowej. Na szczęście, zdołał się ukryć za kasą pancerną.
W sobotę, 15 września w Mesa w stanie Arizona został zastrzelony właściciel stacji benzynowej Chevron, Hindus Balbir Singh Sodhi. Zaledwie 20 minut później strzelec próbował zgładzić Libańczyka, pracownika stacji Mobil, ale chybił. Potem kilkakrotnie strzelał w budynek zajmowany przez rodzinę Afgańczyków. Policja aresztowała 42-letniego Franka Roque, któremu postawiono zarzuty usiłowania zabójstwa. Kiedy zakuwano w kajdanki sprawcę strzelaniny, krzyczał: – Jestem za Ameryką całym sobą!
Tego samego dnia wieczorem w Dallas w Teksasie zginął muzułmanin Waqar Hassan, właściciel sklepu spożywczego. Policja twierdzi, że w kasie została „znaczna” suma pieniędzy, należy więc przypuszczać, iż był to raczej odwet niż morderstwo na tle rabunkowym.
Kilka godzin później w San Gabriel w Kalifornii śmiertelnie postrzelono egipskiego chrześcijanina, 48-letniego Adelala Karasa. Tylko dlatego, że miał śniadą cerę i wyglądał na Araba.
Wobec powtarzających się aktów agresji w stosunku do pochodzących z Arabii osób, prezydent George W. Bush, a także inni politycy zwrócili się do Amerykanów z prośbą o zachowanie tolerancji. W końcu Ameryka to kolebka demokracji.
Z tego też właśnie powodu niemal połowa Amerykanów nie podziela stanowiska władz, które zażądały, by Arabowie przebywający na terytorium Stanów Zjednoczonych, w tym również obywatele amerykańscy, nosili przy sobie specjalne karty identyfikacyjne. Propozycja taka została wysunięta zaraz po zamachach terrorystycznych w USA.
Do tej drugiej połowy należeli zapewne ci, którzy do kilkunastu meczetów w różnych miastach

wrzucili tzw. koktajle Mołotowa

i to w chwili, gdy w środku odbywały się modły za ofiary ataku. Na jednym z parkingów przy świątyni zniszczono wszystkie samochody wiernych. Inny z meczetów ostrzelano i choć nie polała się krew, zagrożenie wciąż istnieje.
Nihad Awad, szef federacji organizacji islamskich w Stanach Zjednoczonych, w odpowiedzi na te bezprzykładne akty terroru zwrócił się do prezydenta Busha z apelem o ukaranie winnych, podkreślając, że w islamie nie ma miejsca na terroryzm i że amerykańscy mahometanie „jadą na tym samym wózku”, co pozostali Amerykanie. Mimo tego głośnego apelu na drugi dzień sam widziałem, jak młodzi ludzie w Chicago pluli pod nogi przechodzącym Arabkom, ubranym w tradycyjne stroje.
W związku z mnożącymi się napaściami na Amerykanów arabskiego pochodzenia dyrektor FBI, Robert Mueller, ostrzegł, że nie ma mowy o tolerowaniu „zbrodni z nienawiści”. Poinformował, że wszczęto już śledztwa w 40 tego typu sprawach. Jednocześnie zaprzeczył twierdzeniom niektórych arabskich Amerykanów, że zatrzymano ich i przesłuchiwano w związku z zamachami terrorystycznymi z 11 września tylko z powodu ich pochodzenia.
Wielki niedźwiedź obudził się z letargu – tak prasa skomentowała ostre tempo śledztw prowadzonych przez agencje rządowe w sprawie wykrycia wszelkich powiązań sprawców terroru.
Wzmogły się także kontrole prowadzone przez przedstawicieli innych służb. Na ulicach zobaczyć można więcej umundurowanych policjantów. Nawet na bocznych uliczkach, gdzie radiowóz nie przejeżdżał od lat, widać teraz wolno sunące patrole. Wzmogły się także kontrole samochodów. Ja sam dostałem mandat za brak przedniej tablicy rejestracyjnej w moim samochodzie, choć podczas żadnej kontroli drogowej przez ostatnie cztery lata jakoś nikomu to nie przeszkadzało.
W ciągu jednego dnia

zaostrzyły się przepisy imigracyjne

obowiązujące od wielu lat. Władze amerykańskie zastrzegły sobie prawo natychmiastowego wydalenie każdego nie-Amerykanina, co do którego zajdzie podejrzenie, że może on stanowić ryzyko dla bezpieczeństwa wewnętrznego. Jak wiadomo, jest to bardzo szerokie pojęcie i wiele osób obawia się, że może paść ofiarą nawet przypadkowego pomówienia. Wbrew pozorom nowe przepisy imigracyjne dotyczą sporej ilości osób z wielu środowisk etnicznych. Oprócz rzeszy nielegalnych imigrantów podlegają im także osoby przebywające w USA na mocy wizy turystycznej, wizy studenckiej, biznesowej, a nawet stali rezydenci posiadający tzw. zielone karty. Do tej pory deportacja była skomplikowaną procedurą sądową, obwarowaną wieloma zastrzeżeniami. Wydalenie kogokolwiek z terenu USA mógł orzec jedynie sędzia po drobiazgowym procesie, a obwinionemu przysługiwało prawo odwołania się do wyższej instancji. Teraz deportacja może nastąpić na drodze decyzji administracyjnej, bez udziału sędziego, bez przesłuchania i nawet bez okazania delikwentowi dowodu lub donosu, na mocy którego wszczęto wobec niego postępowanie deportacyjne. Na wielu padł blady strach, ponieważ dekret daje pole do popisu tym wszystkim, którzy myślą o załatwieniu prywatnych porachunków. Teraz będzie im łatwiej…
Nie ma się jednak co dziwić tym, którzy czuwają nad bezpieczeństwem wewnętrznym USA. W wielu środowiskach mogą się przecież kryć terroryści najrozmaitszych odłamów.
W najbliższych dniach zapewne rząd i kongres wydadzą kolejne akty prawne, ograniczające dotychczasowe prawa obywateli, a rozszerzą prerogatywy administracji i organów bezpieczeństwa. Ameryka – jak powiedział prezydent – jest bowiem w stanie wojny…
Wiceprezydent USA, Dick Cheney, przyznał, że agenci CIA prawdopodobnie odzyskają uprawnienia do werbowania i opłacania zagranicznych agentów powiązanych z grupami terrorystycznymi. Jeszcze w tym tygodniu Departament Sprawiedliwości ma przedłożyć Kongresowi pakiet propozycji działań antyterrorystycznych, obejmujących znaczne

zwiększenie uprawnień CIA i FBI,

w tym prowadzenia podsłuchu rozmów telefonicznych z wszelkich aparatów. Podobny pakiet ma zaproponować w przyszłym tygodniu senator Bob Graham, przewodniczący Komisji ds. Wywiadu. Jego propozycja zakłada stworzenie w Białym Domu specjalnej komórki, która koordynowałaby działania antyterrorystyczne wszystkich agencji wywiadowczych i innych służb.
Na niespotykaną dotychczas skalę następują zabezpieczenia różnych obiektów rządowych i o znaczeniu strategicznym. W przyszłości środki zaradcze będą bardzo kosztowne i uciążliwe, ale jak twierdzą przedstawiciele administracji – niezbędne. Jakie to środki? Np. ochrona gmachów rządowych i lotnisk za pomocą rakiet. Zabezpieczenia w centrach handlowych, budynkach użyteczności publicznej, takie jak: prześwietlanie bagaży, liczne bramki i czujniki, czyli stosowanie środków bezpieczeństwa dotychczas zarezerwowanych dla centrów władzy.
Za kilka dni, gdy opadną pierwsze emocje, a nastąpi uspokojenie, obywatele USA najprawdopodobniej włączą się w akcję przyglądania się każdemu obcemu, podejrzanemu. To pociągnie za sobą lawinę informacji, które będą musiały sprawdzać służby wywiadowcze. Bez radykalnego wzmocnienia FBI, CIA tego nie da się załatwić.
Terroryści, którzy 11 września porwali amerykańskie samoloty i wykorzystali je w ataku na World Trade Center oraz Pentagon, byli wyposażeni tylko w noże. Z tego właśnie powodu linie lotnicze dodatkowo zabezpieczają się teraz przed możliwością powtórzenia podobnej sytuacji. Podczas odpraw pasażerów rewizje osobiste są na porządku dziennym. Na niektórych trasach zlikwidowano udogodnienie pozwalające na nadanie bagażu tranzytem. Podczas każdej przesiadki trzeba go więc odbierać i odprawiać na nowo. Drobiazgowo przeglądane są przede wszystkim bagaże podręczne, tak, by nie znalazł się w nim żaden ostry przedmiot, jak choćby metalowy pilnik do paznokci, nożyczki kosmetyczne itp. Na liście przedmiotów o potencjalnie niebezpiecznym przeznaczeniu znalazły się także szydełka i przybory do robótek ręcznych. Zdaniem ekspertów, niebezpiecznym narzędziem może stać się nawet plastikowa karta kredytowa z odpowiednio zaostrzonymi brzegami. Na razie jednak nikt nie zabrania podróżnym posiadania kart kredytowych… Ale posiłki, nawet w klasie biznesowej, podawane są już bez metalowych sztućców.
Podniesiono też znacznie czujność sygnalizatorów w tzw. bramkach antyterrorystycznych, przez które przechodzą w drodze do samolotu wszyscy pasażerowie.

Alarm dzwoni nawet wtedy,

kiedy ktoś ma w kieszeni paczkę papierosów opakowaną w staniol.
Tak wygląda Ameryka w stanie wojny, na samym jej początku, zanim jeszcze przemówiła broń… Czy przemówi? A jeśli tak, to jakie będą tego skutki?
W ciągu ostatniego tygodnia najlepiej sprzedającymi się książkami w USA były proroctwa Nostradamusa wraz z komentarzami, a także pozycje innych wieszczów przepowiadających przyszłość. W świetle ostatnich wydarzeń, wraz z tekstem Apokalipsy św. Jana i trzecią tajemnicą fatimską nabrały one zupełnie nowego znaczenia. Mnożą się scenariusze przyszłych wydarzeń, a prasa – szczególnie bulwarowa – prześciga się w roztaczaniu wizji trzeciej wojny światowej, konfliktu nuklearnego i końca świata. Jak wiadomo, każdy sposób jest dobry, by napędzić koniunkturę, sprzedać towar. Taka właśnie jest Ameryka, nawet w obliczu tragedii. Ale mimo ataku terrorystycznego i oświadczenia prezydenta Busha, że Ameryka znajduje się w stanie wojny, imigranci nie zrezygnowali z przyjmowania obywatelstwa amerykańskiego. Tylko 17 września INS zaprzysięgło 8300 nowych obywateli z 22 krajów świata, którzy akceptują nie tylko prawa, ale i obowiązki spoczywające na Amerykanach.
– Dzisiaj mój kraj stał się waszym krajem – powiedział sędzia Ronald A. Guzman, przyjmując od nich przysięgę w Dirksen Federal Building w Chicago. – Dając wam obywatelstwo naszego kraju, składamy jego przyszłość w wasze ręce…
W następnych dniach obywateli amerykańskich przybywało…


Autor jest publicystą prasy polonijnej

 

 

Wydanie: 2001, 39/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy