Wpisy od Andrzej Sikorski

Powrót na stronę główną
Kraj

Wielki sponsor z Pcimia

Za prezesury Daniela Obajtka z Orlenu w niejasnych okolicznościach wypływały setki milionów złotych

Przed Sądem Okręgowym w Łodzi toczą się procesy wytoczone przez Orlen Danielowi Obajtkowi i Michałowi Rogowi o zwrot ponad 700 tys. zł, wydanych przez tych menedżerów ze służbowych kart kredytowych na prywatne zachcianki. Ulubieniec Jarosława Kaczyńskiego miał przepuścić ok. 160 tys. zł m.in. na wizyty w luksusowych restauracjach, korektę uzębienia i zabiegi medycyny estetycznej z użyciem botoksu, który sprawia, że twarz nabiera młodego wyglądu. Czy Obajtek zapisał się też na lekcje dobrych manier, gdzie oduczyłby się posługiwania rynsztokowym językiem, tego nie udało mi się ustalić.

W sumie na tzw. koszty reprezentacji zarządu Orlenu w latach 2018-2023 wydano ok. 14,5 mln zł. Przeciętnie zarabiający Kowalski na takie pieniądze musiałby pracować jakieś 150 lat, ale gdy pisowscy nominaci już się dorwali do władzy, nie mieli żadnych hamulców w szastaniu nie swoją forsą, chociaż dostawali zawrotne wynagrodzenia. Tylko w 2023 r. Daniel Obajtek (absolwent technikum rolniczego i Prywatnej Wyższej Szkoły Ochrony Środowiska w Radomiu) zarobił ok. 1,7 mln zł, tj. o prawie 280 tys. zł więcej niż rok wcześniej.

Orlen to największy koncern energetyczny w Europie Środkowo-Wschodniej, zatrudniający kilkadziesiąt tysięcy osób. Przychody i zyski firmy liczone są w miliardach złotych. Spółka zawsze była łakomym kąskiem dla polityków, którzy obsadzali ją swoimi zaufanymi ludźmi, nie zawsze o najwyższych kompetencjach, ale takiego „wybitnego” menedżera jak były wójt Pcimia jeszcze w historii Orlenu nie było (o zasługach Daniela Obajtka pisaliśmy m.in. w tekście „Dyzma Kaczyńskiego i stracone miliardy złotych”, „Przegląd” nr 18/2025). Ani równie gigantycznych wydatków na marketing, sponsoring, darowizny, doradców i prawników. Jeszcze w 2017 r., zanim Obajtek zasiadł w fotelu prezesa Orlenu, wspomniane koszty kształtowały się na poziomie ok. 200 mln zł. Od 2018 r. zaczęły gwałtownie rosnąć – z 255 mln zł do ponad 765 mln zł w 2023 r. Przez sześć lat rządów Obajtka w Orlenie wydano ponad 2,8 mld zł.

Propagandziści i sportowcy

W 2023 r. Najwyższa Izba Kontroli chciała sprawdzić, kto i na jakich zasadach korzysta z hojności prezesa Orlenu. Jednak ten nie wpuścił kontrolerów, zasłaniając się tajemnicą spółki. Tak naprawdę chodziło o to, żeby na jaw nie wyszły liczne nadużycia i szwindle.

Pieniądze z Orlenu nie płynęły do przypadkowych osób. Kilkadziesiąt milionów złotych trafiało każdego roku do propisowskich mediów – głównie rządowej TVP oraz koncernów medialnych braci, Michała i Jacka Karnowskich oraz Tomasza Sakiewicza, zapewniających PiS wsparcie propagandowe. Naftowa spółka oprócz wykupywania reklam sponsorowała sztandarowe imprezy: „Sylwestera marzeń” TVP, galę Człowieka Wolności Tygodnika „Sieci” i galę Człowieka Roku „Gazety Polskiej”. Oczywiście honorowani przez wspierające PiS media byli wyłącznie politycy ówczesnej partii rządzącej, m.in. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak, Andrzej Duda, Julia Przyłębska czy Piotr Gliński. W 2021 r. doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Pogromcy rozumu

Prokuratura IPN: upolityczniona, niekompetentna, niewydolna i bardzo kosztowna

Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zwana potocznie prokuraturą IPN, to dziwaczny twór. Ma za zadanie ścigać zbrodniarzy nazistowskich i komunistycznych. Problem w tym, że tacy „zbrodniarze” już nie żyją, a jeśli jacyś się uchowali (funkcjonariusze aparatu PRL z lat 70. i 80.), to z racji wieku stoją nad grobem.

Ipeenowskie pojęcie „zbrodni komunistycznej” jest osobliwe. Są to jakiekolwiek czyny popełnione przez „funkcjonariuszy państwa komunistycznego”, polegające na stosowaniu represji lub innych form naruszania praw człowieka. I tak np. prokuratura IPN skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko byłemu dyrektorowi Centralnego Ośrodka Informatyki Górnictwa, bo przekroczył swoje uprawnienia i złośliwie naruszając prawa pracownicze, rozwiązał umowy o pracę z 13 pracownikami, za udział w strajku. W związku z bezprawnym i złośliwym zwalnianiem z pracy w wolnej i niepodległej Polsce „zbrodniarzami” mogłoby być tysiące prezesów, dyrektorów i właścicieli firm.

Prokuratorzy IPN prowadzą śledztwo w sprawie „zbrodni komunistycznej stanowiącej jednocześnie zbrodnię przeciwko ludzkości”, która polegała na tym, że 50 lat temu w Płocku funkcjonariusze ZOMO użyli pałek wobec protestujących robotników, „co naraziło ich na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego lub średniego uszczerbku na zdrowiu i stanowiło represję i poważne prześladowanie z przyczyn politycznych z powodu prezentowanych przez protestujących przekonań i poglądów społeczno-politycznych, a tym samym naruszenie prawa do ich wyrażania i było działaniem na szkodę interesu publicznego oraz prywatnego pokrzywdzonych”. Prokuratorzy chwalą się, że w sprawie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Big Brother Obajtek

Ulubieniec prezesa PiS ma szansę pobić rekord w liczbie zarzutów prokuratorskich

W środę 12 listopada były prezes Orlenu stawił się w Prokuraturze Regionalnej w Warszawie, gdzie usłyszał zarzut nadużycia uprawnień i wyrządzenia w nadzorowanej przez siebie spółce szkody majątkowej na prawie 400 tys. zł. Europosłowi PiS towarzyszył tłum fanów z biało-czerwonymi flagami i transparentami „Murem za Obajtkiem”, przybyły na wezwanie Jarosława Kaczyńskiego.

„Każdy patriota w tym kraju musi ponieść konsekwencje robienia dobrych uczynków. Jestem przygotowany do tego emocjonalnie i duchowo i wy dajecie mi dużo siły, by być do tego przygotowanym. Ja osobiście się nie boję i poradzę sobie z tym. Poradziłem sobie z wieloma rzeczami, łącznie z chorobą, poradzę sobie z tą zarazą i wam też radzę być czujnym w tym wszystkim”, mówił do zgromadzonych Daniel Obajtek.

Pod czujnym okiem

400 tys. zł, za które ciąga go prokuratura, nie zostało przeznaczone na wsparcie domu dziecka, samotnych matek, bezdomnych ani nawet na kupno wozu transmisyjnego dla Telewizji Trwam. Za te pieniądze Obajtek wynajął prywatnego detektywa, a ten inwigilował polityków Platformy Obywatelskiej i ich bliskich: Bartłomieja Sienkiewicza, Marcina Kierwińskiego, Roberta Kropiwnickiego, Jana Grabca, Marka Sowę i Pawła Poncyljusza. Detektywem zaprzęgniętym do niewdzięcznej roboty był Wojciech Koszczyński, prezes firmy InvestProtect z Gdańska.

Prezes Koszczyński tak przedstawia się na stronie internetowej: „Były funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wysokiej klasy specjalista w zakresie bezpieczeństwa korporacyjnego oraz wywiadu gospodarczego. Zdobył doświadczenie, świadcząc usługi m.in. dla międzynarodowych korporacji z sektora energetycznego, firm produkcyjnych, branży logistycznej i wielu innych. (…) Specjalizuje się w prowadzeniu dochodzeń gospodarczych w Polsce, Unii Europejskiej i poza nią, działając dyskretnie i skutecznie. (…) Ma duszę sportowca, nie poddaje się łatwo i zawsze walczy do końca. Pasjonat strzelectwa oraz górskich wypraw”.

Koszczyński śledził posłów opozycji w 2021 r. Był to gorący okres. „Gazeta Wyborcza” ujawniła tzw. taśmy Obajtka potwierdzające, że ówczesny prezes Orlenu jeszcze jako wójt Pcimia wbrew prawu zarządzał z tylnego siedzenia prywatną spółką TT Plast. Obajtek wydawał polecenia, zlecał rozmowy z klientami, a nawet decydował o urlopach. A robił to w mało wyszukany sposób, używając języka typowego dla kryminalistów, a nie biznesmenów. Taśmy były bardzo niewygodne dla obozu władzy i Obajtka nie tylko dlatego, że ten dopuścił się przestępstwa, zawiadując jako wójt spółką, ale też dlatego, że zeznając w sądzie jako świadek, zaprzeczył, że był cichym wspólnikiem TT Plast. A za fałszywe zeznania grozi odpowiedzialność karna.

Później pojawiły się kolejne artykuły. Dziennikarze opisywali powiązania rodzinne i towarzyskie Obajtka, a także jego związki ze środowiskiem przestępczym. Podawano w wątpliwość legalność pochodzenia jego majątku, opisywano nieformalne układy z deweloperami, których sponsorował Orlen.

Wszystko to wywołało polityczną burzę. Posłowie PO organizowali konferencje prasowe, pisali zawiadomienia do prokuratury i CBA. Według moich informacji Obajtek postanowił wziąć odwet. Wytypował najaktywniejszych polityków, a potem zlecił ich inwigilację Koszczyńskiemu – zebrane przez detektywa kompromaty miały zostać przekazane propisowskim mediom, by te zrobiły z nich użytek. Politycy opozycji byli śledzeni, filmowani ukrytymi kamerami i fotografowani. Sprawdzano ich stan majątkowy, powiązania rodzinne i towarzyskie. Szukano na nich czegokolwiek, co można by wykorzystać: kochanek, nieobyczajnych zachowań, nadużywania alkoholu, narkotyków, uzależnień od hazardu itp.

Daniel Obajtek zdawał sobie sprawę, że działania detektywa są nielegalne, i próbował się zabezpieczyć na ewentualność wpadki, zlecając podpisanie umów z Koszczyńskim Zbigniewowi Laskowi, dyrektorowi Biura Kontroli i Bezpieczeństwa w Orlenie. Lasek to były funkcjonariusz CBA

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Układ się sypie

Podejrzani, oskarżeni, uciekinierzy i skazani – Fundusz Sprawiedliwości jeszcze długo nie da o sobie zapomnieć

Dla tych, którzy bacznie śledzą jedną z największych afer III RP, wniosek o uchylenie immunitetu Zbigniewowi Ziobrze jest wisienką na torcie. Założyciel i mózg przestępczego układu w obawie przed aresztowaniem czmychnął na Węgry. Już od grudnia 2024 r. pod skrzydłami Viktora Orbána ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości Marcin Romanowski. Zastępcy Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości prokuratura chce postawić 11 zarzutów – w tym udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, przywłaszczenia ponad 107 mln zł i usiłowania przywłaszczenia ponad 58 mln zł.

Przypomnijmy, że proceder przestępczy, w którym Ziobro i Romanowski grali pierwsze skrzypce, polegał na tym, że politycy Solidarnej/Suwerennej Polski z Funduszu Sprawiedliwości mającego pomagać ofiarom przestępstw zrobili maszynkę do wyprowadzania pieniędzy. Setki milionów złotych płynęły szerokim strumieniem na finansowanie kampanii wyborczych, do zaprzyjaźnionych organizacji i mediów, a nawet na zakup oprogramowania szpiegowskiego Pegasus, wykorzystywanego do inwigilacji i zwalczania przeciwników politycznych PiS.

Powołany w styczniu 2024 r. przez Adama Bodnara w Prokuraturze Krajowej Zespół Śledczy nr 2 prowadzi wielowątkowe śledztwo w sprawie rozkradania Funduszu Sprawiedliwości. Choć Ziobro i Romanowski na razie robią skuteczne uniki, by nie stanąć przed obliczem prokuratora, to w innych sprawach do sądów skierowano akty oskarżenia, a nawet zapadły pierwsze prawomocne wyroki skazujące.

Egzorcysta w opałach

W lutym 2025 r. do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynął akt oskarżenia przeciwko ks. Michałowi Olszewskiemu i pięciu innym osobom. Chodzi o wyprowadzenie z Funduszu Sprawiedliwości do kościelnej Fundacji Profeto ponad 66 mln zł na budowę ośrodka Archipelag dla ofiar przestępstw. W rzeczywistości w potężnym gmachu, kryjącym w sobie m.in. salę widowiskową na 350 osób, sale konferencyjne i studia nagraniowe, miało powstać profesjonalne centrum multimedialne Solidarnej Polski.

Ks. Olszewski został oskarżony o popełnienie czterech przestępstw, w tym udział w zorganizowanej grupie przestępczej i pranie pieniędzy, za co grozi mu nawet 25 lat więzienia. Politycy PiS twierdzą, że zarzuty wobec duchownego są przejawem walki rządu Donalda Tuska z Kościołem katolickim. Problem w tym, że jeden ze współoskarżonych, Piotr W., poszedł na układ z prokuraturą, przyznał się do udziału w przekręcie i opowiedział o przestępczej działalności ks. Olszewskiego. Dzięki temu skorzystał z instytucji dobrowolnego poddania się karze, ustalonej z prokuraturą. 24 września br. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał mężczyznę na rok więzienia w zawieszeniu na pięć lat.

Piotr W. to przedsiębiorca budowlany, którego firma TISO oficjalnie była wykonawcą robót przy budowie kościelnego ośrodka. Dlaczego oficjalnie? Bo w rzeczywistości Archipelag budowała firma Jana Olszewskiego – ojca księdza. Piotr W. znał się z Janem Olszewskim od 20 lat, panowie współpracowali na różnych budowach. Jan Olszewski był winien Piotrowi W. 350 tys. zł. Wiedział o ustawionym konkursie na dotację dla fundacji swojego syna i zaproponował Piotrowi W. udział w przekręcie, dzięki któremu spłaciłby dług i jeszcze zarobił na pracach budowlanych. TISO jako papierowy wykonawca wystawiała faktury, a od każdej dostawała działkę w wysokości 3%.

Piotr W. opowiedział też prokuratorom, jak pomógł ks. Olszewskiemu wyprać przywłaszczone pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości. Otóż duchowny nakazał mu podpisać z zakonem sercanów fikcyjną umowę najmu części gruntu, na którym prowadzono budowę. Właścicielem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Zbigniew Ziobro: capo di tutti capi (z Jeruzala)

Prokuratura ma dowody, że były wszechwładny minister sprawiedliwości i prokurator generalny stał na czele „zorganizowanej grupy przestępczej”

Wydarzenia ostatnich dni wyjątkowo rozemocjonowały opinię publiczną i świat polityki. Najpierw Waldemar Żurek skierował do Sejmu wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Zbigniewa Ziobry oraz na jego zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie. Potem zebrała się sejmowa Komisja Regulaminowa, podczas której posłowie PiS w sposób histeryczny, a nawet groteskowy, bronili byłego delfina PiS przed zarzutami korupcyjnymi.

Ten niestety nie pojawił się w Sejmie, bo czmychnął na Węgry. W Budapeszcie spotkał się z premierem Viktorem Orbánem i zorganizował konferencję prasową. Ziobro mówił, że cała sprawa jest szyta grubymi nićmi, a tak naprawdę chodzi o zemstę Donalda Tuska. Wedle tej spiskowej narracji premier polskiego rządu chce wziąć odwet na byłym ministrze tylko za to, że prokuratura pod nadzorem Ziobry tropiła nadużycia wpływowych polityków PO.

I kto tu jest miękiszonem

Głos zabrał nawet Jarosław Kaczyński. „Umieszczenie w więzieniu bardzo ciężko chorej osoby, która wymaga stałej i poważnej opieki lekarskiej, jest jednoznaczne z wyrokiem śmierci”, powiedział prezes PiS. Z tą chorobą to różnie bywa… Są takie okresy, gdy Ziobro jest wręcz umierający, i takie, gdy tryska zdrowiem. Były minister podróżuje, udziela licznych wywiadów w prawicowych mediach, pojawił się nawet w Sejmie na wielogodzinnym przesłuchaniu, choć – jak wcześniej twierdził – złożenie zeznań przed komisją śledczą mogło zagrażać jego życiu.

Epatowanie chorobą i branie na litość jest wyjątkowo naciągane w przypadku Ziobry. Jakoś Kaczyńskiemu i jego kamratom nie przeszkadzało, gdy za pierwszych rządów PiS Ziobro na podstawie zmyślonych zarzutów chciał wsadzić do aresztu będącą w trakcie leczenia onkologicznego Barbarę Blidę. W tym celu wysłał do domu byłej posłanki i minister budownictwa komando funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i ekipę TVP, aby pokazała suwerenowi wyprowadzaną w kajdankach sponiewieraną i upokorzoną kobietę. Prowokacja zakończyła się tragicznie. Blida zginęła postrzelona z rewolweru w niewyjaśnionych okolicznościach – prawdopodobnie przez funkcjonariuszkę ABW.

Kilkanaście miesięcy przed tragicznymi wydarzeniami w Siemianowicach Śląskich do aresztu wydobywczego trafiła w zaawansowanej ciąży Maria S., księgowa lobbysty Marka Dochnala. Kobieta, choć mieszkała w Krakowie, została przewieziona 500 km do aresztu w Grudziądzu. Aby ją upokorzyć i złamać, odmówiono jej zmiany obuwia, dostarczenia środków higienicznych, widzenia z rodziną i adwokatem. Na salę porodową szpitala przewieziono ją z powodu zagrożenia życia dziecka. Wyczerpaną i zdezorientowaną Marię S. przesłuchiwano nawet w trakcie akcji porodowej, która trwała kilkanaście godzin. Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że wobec aresztowanej dopuszczono się „nieludzkiego traktowania oraz tortur”.

W 2017 r. do aresztu, pod bardzo wątpliwymi zarzutami, trafiła mecenas Alina Dłużewska. Prawie 80-letnią schorowaną prawniczkę umieszczono w celi dla szczególnie niebezpiecznych przestępców, co wiązało się z dodatkowymi represjami. Działo się to za wiedzą i akceptacją Patryka Jakiego, który jako wiceminister sprawiedliwości nadzorował Służbę Więzienną. Sąd uznał potem, że działania SW wymierzone w Dłużewską były bezprawne i nosiły zmamiona tortur.

Maria S. opuściła areszt po trzech miesiącach, Alina Dłużewska po 22 miesiącach, więc Jarosław Kaczyński nie powinien histeryzować nad losem Zbigniewa Ziobry. Taki twardziel na pewno da sobie radę za więziennymi murami, a placówki penitencjarne są przygotowane na przyjęcie nawet pacjenta onkologicznego.

Gdy Sejm decydował o immunitecie byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, niniejszy numer „Przeglądu” był już w drukarni, nie wiemy zatem, czy Ziobro pojawił się w Polsce, czy poszedł za przykładem swojego zastępcy Marcina Romanowskiego. Jeśli wybrał pierwszy wariant, to najpewniej został już zatrzymany i to niezawisły sąd zdecyduje o jego dalszym losie. Jeśli zdecydował się na węgierski „azyl”, stanie się ściganym „miękiszonem” i co najwyżej tylko odsunie w czasie konfrontację z wymiarem sprawiedliwości.

Dzięki wnioskowi o uchylenie immunitetu wiadomo, że Ziobro ma się czego obawiać. Zdaniem prokuratury były minister sprawiedliwości dopuścił się 26 przestępstw. W tym najpoważniejszego: miał założyć i kierować „zorganizowaną grupą przestępczą”. Za wszystkie popełnione przestępstwa Ziobrze może grozić nawet 25 lat więzienia. Śledczy dysponują mocnym materiałem dowodowym. Są to m.in. nagrania rozmów, dokumenty i nośniki pamięci zarekwirowane podejrzanym, zeznania świadków i współuczestników przestępczego procederu oraz ustalenia Najwyższej Izby Kontroli.

Jak kraść, to zgodnie z procedurami

Nie wiadomo dokładnie, kiedy Zbigniew Ziobro wpadł na pomysł założenia „zorganizowanej grupy przestępczej” okradającej Fundusz Sprawiedliwości, ale niecny proceder nie mógłby się odbyć bez zmiany prawa. Zgodnie z tzw. doktryną Horały (Marcina Horały, posła PiS i pełnomocnika rządu ds. budowy CPK) można kraść, jeśli się to robi zgodnie z procedurami. Tak więc w 2017 r. zmieniono przepisy regulujące działalność funduszu. Odtąd państwowa kasa, zamiast na pomoc pokrzywdzonym przestępstwami i na wsparcie więźniów opuszczających zakłady karne, mogła być wydawana na dowolny cel.

Jednak, jak zauważyła NIK, „brak precyzyjnego, normatywnego określenia zadań Funduszu Sprawiedliwości oraz stanowisko Dysponenta (Zbigniewa Ziobry – przyp. A.S.) dotyczące możliwości dowolnego kształtowania jego wydatków pozostawały w rażącej sprzeczności z nadrzędną zasadą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Działkowcy PiS

Czy Robert Telus trafi na ławę oskarżonych po aferze ze sprzedażą ziemi przeznaczonej pod CPK?

Sprawa ujawniona przez Wirtualną Polskę jest bulwersująca. W ostatnich dniach rządów PiS, czyli gdy istniał tzw. dwutygodniowy gabinet Mateusza Morawieckiego (wymyślono go po to, aby opóźnić przejęcie władzy przez obóz demokratyczny), Ministerstwo Rolnictwa wydało zgodę na sprzedaż 160 ha gruntu, który miał być przeznaczony pod budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego. Działka należała wówczas do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, a nabywcą okazał się Piotr Wielgomas, wiceprezes firmy Dawtona i syn Andrzeja Wielgomasa, twórcy imperium spożywczego. Piotr Wielgomas zapłacił za grunty rolne niecałe 23 mln zł, ale po zmianie ich przeznaczenia cena może wzrosnąć nawet do 400 mln zł. Nie dość więc, że państwo utraciło strategiczny teren, to teraz, aby go odzyskać, będzie musiało zapłacić biznesmenowi nawet 20 razy więcej, a majątek rodziny Wielgomasów powiększy się o kolejne setki milionów złotych.

Zbiorowa amnezja

Podejrzenia wzbudza też to, że gdy Piotr Wielgomas czynił starania o kupno gruntów, minister rolnictwa Robert Telus dwukrotnie odwiedzał siedzibę Dawtony. Państwowe urzędy zaś, początkowo niechętne sprzedaży ziemi, nagle zmieniły zdanie, choć wiedziały doskonale, że teren będzie potrzebny pod budowę CPK.

Poseł PiS Marcin Horała, były pełnomocnik rządu ds. budowy CPK, najpierw utrzymywał, że nie miał o tym pojęcia, potem zmienił zdanie: stwierdził, że wiedział o wszystkim i usiłował transakcję zablokować. Polegało to na składaniu przez spółkę CPK „odpowiednich wniosków o zablokowanie sprzedaży działki”, co brzmi mało przekonująco. A wystarczyło o wszystkim poinformować prezesa PiS. Jarosław Kaczyński nie musiałby teraz świecić oczami przed elektoratem i w atmosferze skandalu zawieszać w prawach członków PiS byłego ministra rolnictwa i jego zastępcy Rafała Romanowskiego.

Tłumaczenia Telusa również są niewiarygodne. Polityk twierdził, że o sprzedaży działki „nic nie wiedział”, i dał do zrozumienia, że to prowokacja Donalda Tuska za to, że „bardzo mocno atakuje rząd za umowę z Mercosurem”. Zabrzmiało to wręcz zabawnie, bo przecież rząd PiS pod wodzą Morawieckiego optował za tym, aby Unia Europejska zawarła umowę o wolnym handlu ze Wspólnym Rynkiem Południa. Telus bredził też, że „gdyby to była firma inna, niemiecka, to może ta sprawa by w ogóle nie wypłynęła”. Co zirytowało nawet dziennikarza propisowskiej TV Republika, który zwrócił Telusowi uwagę: „Nie, panie ministrze, nie sprowadzajmy do absurdu teraz tej sprawy i tej sytuacji”.

Sami swoi

Oprócz posłów PiS w aferze przewijają się nazwiska: Waldemara Humięckiego, byłego dyrektora generalnego KOWR, jego zastępcy Jana Białkowskiego, Marcina Wysockiego – byłego dyrektora warszawskiego oddziału KOWR, jego zastępcy Jerzego Wala oraz Krzysztofa Wosia – byłego prezesa Wód Polskich. Powiązani z PiS urzędnicy KOWR pod skrzydłami Telusa i Romanowskiego pilotowali sprzedaż ziemi. Natomiast Woś dwa dni po wizycie Telusa w Dawtonie orzekł, że na działce, którą chciał kupić Piotr Wielgomas, nie ma naturalnych cieków wodnych, choć wcześniej jego podwładni twierdzili co innego. Zgodnie z prawem wody płynące należą do skarbu państwa i nie można ich sprzedawać, co automatycznie blokuje jakąkolwiek próbę nabycia działki. Ale decyzja Wosia odblokowała patową sytuację, otwierając drogę do sprzedaży 160 ha cennych gruntów.

Waldemar Humięcki jako prezes Agencji Nieruchomości Rolnych w 2016 r. fałszywie oskarżył o nadużycia i wyrzucił z pracy długoletnich szefów stadnin w Janowie Podlaskim i Michałowie: Marka Trelę oraz Jerzego Białoboka. Pracę straciła też Anna Stojanowska, główna specjalistka ds. hodowli koni w ANR. To Humięcki sprokurował donos na byłych dyrektorów stadnin, a upolityczniona prokuratura przez osiem lat prowadziła śledztwo, choć nie było ku temu żadnych przesłanek (o sprawie pisaliśmy w tekście „Stadniny na dnie”, nr 51/2023). Gdy w grudniu 2023 r. śledztwo zostało umorzone, Humięcki nie dał za wygraną i złożył zażalenie, mimo że to pod rządami politycznych nominatów PiS słynne hodowle zostały doprowadzone do ruiny.

Humięcki jako prezes KOWR był na cenzurowanym. Rolnicy oskarżali państwową agencję o to, że w niejasnych okolicznościach oddaje ziemię w dzierżawę zagranicznym spółkom, zamiast sprzedać ją polskim gospodarstwom. Władysław Serafin, wieloletni prezes kółek rolniczych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Pamiętajmy o Szarym Człowieku

Jesienią 2017 r., w proteście przeciw rządom PiS, odebrał sobie życie Piotr Szczęsny

Wydarzenia sprzed ośmiu lat wstrząsnęły Polską. 19 października 2017 r. o godz. 16.30 na placu Defilad w Warszawie pod Pałacem Kultury i Nauki pojawił się 54-letni Piotr Szczęsny z podkrakowskich Niepołomic. Miał przy sobie magnetofon, plik kartek formatu A4 i butelkę z łatwopalną cieczą. Mężczyzna włączył utwór „Kocham wolność” Chłopców z Placu Broni, rozrzucił ulotki, a następnie oblał się przyniesioną substancją i podpalił, krzycząc: „Protestuję!”. Z pomocą ruszyli przechodnie, którzy ugasili ogień i wezwali służby ratunkowe. W stanie krytycznym Piotr Szczęsny został przewieziony do szpitala, gdzie zmarł 29 października.

Krew na rękach

Szczęsny szczegółowo przedstawił powody desperackiego kroku w pozostawionym manifeście. W 15 punktach wskazał, że jego działanie jest protestem przeciwko władzy PiS, w tym przeciw ograniczaniu swobód obywatelskich, łamaniu demokracji, niszczeniu sądownictwa, wykorzystywaniu policji, prokuratury i służb specjalnych do walki politycznej, wrogiemu stosunkowi władzy do imigrantów, kobiet, osób LGBT, muzułmanów, niszczeniu reputacji Polski na arenie międzynarodowej i dewastacji środowiska naturalnego, do czego zalicza się wycinka Puszczy Białowieskiej.

„Nie kieruję żadnych wezwań pod adresem obecnych władz, gdyż uważam, że nic by to nie dało. Wiele osób mądrzejszych i bardziej znanych ode mnie, podobnie jak wiele instytucji polskich i europejskich wzywało już te władze do różnych działań i niezmiennie te apele były ignorowane, a wzywający obrzucani błotem. Najpewniej i ja za to, co zrobiłem, też takim błotem zostanę obrzucony. Ale przynajmniej będę w dobrym towarzystwie”, napisał proroczo Szczęsny. I dodał: „Natomiast chciałbym, żeby Prezes PiS oraz cała pisowska nomenklatura przyjęła do wiadomości, że moja śmierć bezpośrednio ich obciąża i że mają moją krew na swoich rękach”.

Gdy jesienią 2017 r. zapytałem najważniejszych dygnitarzy państwowych, m.in. Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta Andrzeja Dudę i premier Beatę Szydło, czy czują się współodpowiedzialni za śmierć Piotra Szczęsnego, wybrańcy narodu nie raczyli odpowiedzieć.

Za to politycy PiS i partyjno-rządowa machina propagandowa okrzyknęli Szczęsnego wariatem. Wyjątkowym chamstwem popisał się Mariusz Błaszczak. Szef MSWiA w rozmowie z RMF FM powiedział o zmarłym: „Leczył się na depresję. Można powiedzieć tak: to jest ofiara tej propagandy, która ma miejsce w Polsce, tej propagandy totalnej opozycji, która mówi o tym, że walczy z rządem poprzez ulicę i zagranicę”. W perfidny sposób tragiczne zdarzenie skomentował również poseł Jan Mosiński, stwierdzając, że Szczęsny „to ofiara polityki siania nienawiści w stosunku do rządu PiS i jej lidera”.

Nie wszyscy posłowie PiS chcieli uszanować pamięć zmarłego w Sejmie. Podczas minuty ciszy Krystyna Pawłowicz ostentacyjnie siedziała. Tłumaczyła się później, „że była to fałszywa chwila ciszy zainicjowana przez barbarzyńców” – posłów Nowoczesnej. Inni wybrańcy narodu krzyczeli: „Hańba!” i „Zwiększyć finansowanie psychiatrii!”, a wiceminister spraw zagranicznych Jan Dziedziczak drwił, że Piotr Szczęsny „był chory psychicznie”. Eurodeputowany PiS Kosma Złotowski napisał w mediach społecznościowych: „Sejm oddaje hołd zasłużonym. Dziś oddał cześć niezrównoważonemu samobójcy. Świat się przewraca. Jedyna, która zachowała rozsądek, to Krystyna Pawłowicz”.

Z manifestu Piotra Szczęsnego

  1. Protestuję przeciwko ograniczaniu przez władzę wolności obywatelskich.
  2. Protestuję przeciwko łamaniu przez rządzących zasad demokracji, w szczególności przeciwko zniszczeniu (w praktyce) Trybunału Konstytucyjnego i niszczeniu systemu niezależnych sądów.
  3. Protestuję przeciwko łamaniu przez władzę prawa, w szczególności Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Protestuję przeciwko temu, aby ci, którzy są za to odpowiedzialni (m.in. prezydent), podejmowali jakiekolwiek działania w kierunku zmian w obecnej konstytucji – najpierw niech przestrzegają tej, która obecnie obowiązuje.
  4. Protestuję przeciwko takiemu sprawowaniu władzy, że osoby na najwyższych stanowiskach w państwie realizują polecenia wydawane przez bliżej nieokreślone centrum decyzyjne związane z prezesem PiS, nieponoszące za swoje decyzje odpowiedzialności. Protestuję przeciwko takiej pracy w Sejmie, kiedy ustawy tworzone są w pośpiechu, bez dyskusji i odpowiednich konsultacji, często po nocach, a potem muszą być prawie od razu poprawiane.
  5. Protestuję przeciwko marginalizowaniu roli Polski na arenie międzynarodowej i ośmieszaniu naszego kraju.
  6. Protestuję przeciwko niszczeniu przyrody, szczególnie przez tych, którzy mają ją chronić (wycinka Puszczy Białowieskiej i innych obszarów cennych przyrodniczo, forowanie lobby łowieckiego, promowanie energetyki opartej na węglu).
  7. Protestuję przeciwko dzieleniu społeczeństwa, umacnianiu i pogłębianiu tych podziałów. W szczególności protestuję przeciwko budowaniu „religii smoleńskiej” i na tym tle dzieleniu ludzi. Protestuję przeciwko seansom nienawiści, jakimi stały się „miesięcznice smoleńskie”, i przeciwko językowi nienawiści i ksenofobii wprowadzanemu przez władze do debaty publicznej.
  8. Protestuję przeciwko obsadzaniu wszystkich możliwych do obsadzenia stanowisk swoimi ludźmi, którzy w większości nie mają odpowiednich kwalifikacji.
  9. Protestuję przeciwko pomniejszaniu dokonań, obrzucaniu błotem i niszczeniu autorytetów, takich jak np. Lech Wałęsa czy byli prezesi TK.
  10. Protestuję przeciwko nadmiernej centralizacji państwa i zmianom prawa dotyczącego samorządów i organizacji pozarządowych zgodnie z doraźnymi potrzebami politycznymi rządzącej partii.
  11. Protestuję przeciwko wrogiemu stosunkowi władzy do imigrantów oraz przeciw dyskryminacji różnych grup mniejszościowych: kobiet, osób homoseksualnych (i innych z LGBT), muzułmanów i innych.
  12. Protestuję przeciwko całkowitemu ubezwłasnowolnieniu telewizji publicznej i niemal całego radia i zrobieniu z nich tub propagandowych władzy. Szczególnie boli mnie niszczenie (na szczęście jeszcze nie całkowite) Trójki – radia, którego słucham od czasów młodości.
  13. Protestuję przeciwko wykorzystywaniu służb specjalnych, policji i prokuratury do realizacji swoich własnych (partyjnych bądź prywatnych) celów.
  14. Protestuję przeciwko nieprzemyślanej, nieskonsultowanej i nieprzygotowanej reformie oświaty.
  15. Protestuję przeciwko ignorowaniu ogromnych potrzeb służby zdrowia.

Księża wyklęci

W obliczu tragedii wymownie milczeli przedstawiciele Kościoła. Z kilkoma wyjątkami. Jezuita Grzegorz Kramer, proboszcz parafii Najświętszego Serca Jezusa w Opolu, napisał: „Panie Piotrze, mam nadzieję, że w Nim znalazłeś to, o co tak walczyłeś. Dziękuję za odwagę”. Wpis wywołał oburzenie na prawicy. Duchownego zalała fala hejtu, a po dyscyplinującej rozmowie „z przełożonymi” o. Kramer przeprosił za swoje słowa, choć nie powiedział niczego niestosownego.

Jak wiemy z historii, wielu odważnych ludzi popełniło samobójstwo. Wystarczy przypomnieć Katona, Brutusa, Hannibala czy Stanisława Ignacego Witkiewicza, znanego z waleczności i męstwa na polu bitwy oraz bezkompromisowości w mówieniu ludziom prawdy.

Mniej szczęścia niż o. Kramer miał ks. Adam Boniecki, który wygłosił homilię podczas pogrzebu Piotra Szczęsnego. „Żegnamy śp. Piotra. Człowieka, który jest jak krzyk, który rozdziera ciszę. Piotr był z tych, którzy widzą ostrzej, widzą to, czego większość ludzi nie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Żurek – koszmar PiS

Nie ma bardziej znienawidzonego przez PiS ministra niż Waldemar Żurek

Gdy słucha się polityków PiS, czyta propisowskie gazety i portale internetowe, można odnieść wrażenie, że minister sprawiedliwości i prokurator generalny jest niespełna rozumu typem spod ciemnej gwiazdy, pospolitym bandytą, a nawet zbrodniarzem. I tak Waldemar Żurek to „uzurpator”, „kodziarski fanatyk”, „małpa z brzytwą”, „wariat”, „szaleniec”, który „nie szanuje ani polskiego prawa, ani konstytucji, ani zasad elementarnej przyzwoitości”, a jego działania „mają charakter kryminalny”.

Swoje zdanie o ministrze sprawiedliwości i prokuratorze generalnym wraził też prezes PiS Jarosław Kaczyński: „Waldemar Żurek jest człowiekiem, który powinien się znaleźć, i to na bardzo długie lata, w państwowych zakładach karnych, i wierzę w to, że się znajdzie. Bo łamie prawo w sposób tak bezczelny, jak jeszcze dotąd nie łamano”.

PiS nienawidzi Żurka z kilku powodów. Minister sprawiedliwości jest jak mało kto zdeterminowany, by przywrócić praworządność i rozliczyć złodziejskie rządy poprzedników. Żurek jeszcze jako sędzia i rzecznik legalnej Krajowej Rady Sądownictwa (którą PiS wbrew konstytucji rozwiązało w trakcie kadencji) recenzował nadużycia władzy. Z czasem stał się jedną z twarzy protestu środowisk sędziowskich, za co był szykanowany. Jako ofiara represji zaś ma rozległą wiedzę o przestępczej działalności resortu sprawiedliwości pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry. To powoduje dodatkowy strach w szeregach PiS.

Po pierwsze, praworządność

„Czeka nas bardzo trudna i pracowita droga. Bardzo wiele instytucji w Polsce zostało zniszczonych, instytucji, które dają obywatelom wolność. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby te instytucje przywrócić”, powiedział Waldemar Żurek podczas pierwszego wystąpienia po objęciu teki ministerialnej.

Te instytucje to przede wszystkim Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa, Sąd Najwyższy, Naczelny Sąd Administracyjny oraz sądy apelacyjne, okręgowe i rejonowe. Marionetkowy Trybunał Konstytucyjny, obsadzony przez dublerów, byłych polityków PiS oraz osoby niegodne tego urzędu, de facto nie funkcjonuje, zajmując się głównie ochroną funkcjonariuszy poprzedniej władzy. Podobnie jak skompromitowana i upolityczniona KRS. W Sądzie Najwyższym i Naczelnym Sądzie Administracyjnym trwa przepychanka między „starymi”, legalnymi sędziami a tymi powołanymi przez neo-KRS i prezydenta Andrzeja Dudę. Tragiczna jest sytuacja w sądach niższej instancji, które działają na wariackich papierach. Spraw do rozpatrzenia przybywa, sędziowie, którzy osiągnęli stosowny wiek, przechodzą w stan spoczynku, a ich następcy nie są powoływani. W najbardziej „oblężonych” sądach czeka się nawet dwa lata na rozpoczęcie procesu, a potem rozprawy odbywają się co pół roku. W sprawach, w których trzeba przesłuchać kilkunastu świadków, proces w pierwszej instancji może potrwać nawet 10 lat.

Wymiar sprawiedliwości jest fundamentem demokratycznego państwa prawa. Gdy dochodzi do jego paraliżu, a tak jest teraz, demokracja staje się fikcją. Zamiast tego mamy chaos, poczucie niepewności i narastający konflikt, który w końcu wybuchnie. Przedsmak tego, co może się wydarzyć, mieliśmy przy okazji awantur z zatwierdzeniem wyników wyborów prezydenckich, a wcześniej żenującej epopei ułaskawienia przez prezydenta Dudę Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego. Politycy PiS nie uznali prawomocnego wyroku sądu o zakazie pełnienia funkcji publicznych i pojawili się na głosowaniach w Sejmie, dopuszczając się tym samym kolejnego przestępstwa, za co grozi nawet pięć lat więzienia.

To właśnie neosędziowie (jest ich ok. 3 tys.), którzy otrzymali nominacje od nielegalnej KRS, są najbardziej palącym wyzwaniem dla ministra sprawiedliwości. Przypomnijmy, w 2017 r. PiS uchwaliło ustawę wygaszającą kadencje wszystkich członków „starej” KRS, a wyborem 15 nowych członków i jednocześnie sędziów miał się zająć Sejm, co było sprzeczne z zapisami konstytucji i łamało trójpodział władzy (przedtem to środowiska sędziowskie wybierały swoich przedstawicieli do KRS). Nowa KRS została obsadzona przez prawników sfraternizowanych z PiS. W ten sposób ówczesna partia władzy przejęła całkowitą kontrolę nad organem konstytucyjnym mającym stać na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów.

Droga kasta PiS

Do konkursów organizowanych przez upolitycznioną KRS przystępowali (i otrzymywali nominacje sędziowskie lub nominacje do sądów wyższych instancji) prawnicy często bez wymaganych kwalifikacji, zdarzało się, że byli to krewni, konkubenci oraz członkowie rodzin polityków PiS i sędziów, którzy poszli na współpracę z resortem Zbigniewa Ziobry, osoby przypadkowe lub zwykli karierowicze. Na urzędy sędziowskie zostały powołane żony Mariusza Kamińskiego i Karola Karskiego. Sędzią został, choć nie spełniał wymagań formalnych, były steward linii lotniczych Emirates. Wymowny jest przypadek Anny Dziergawki, która w konkursie na wolne stanowisko w Sądzie Najwyższym organizowanym przez neo-KRS dołączyła do swoich akt pismo od biskupa bydgoskiego Krzysztofa Włodarczyka, zaświadczające o jej kwalifikacjach moralnych. Jesienią 2023 r. prezydent Andrzej Duda wręczył oddanej córce Kościoła nominację do SN.

Takich wadliwie powołanych przez upolitycznioną KRS sędziów w sądach rejonowych, okręgowych i apelacyjnych jest już prawie 30%. W Naczelnym Sądzie Administracyjnym neosędziowie stanowią 34%, a w Sądzie Najwyższym 60%. Jak mówił Waldemar Żurek, „te osoby wychodzą na salę rozpraw i za to wszyscy płacimy – w wyniku wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej”. Zgodnie z orzecznictwem trybunałów powołani przez uzależnioną politycznie neo-KRS sędziowie nie dają gwarancji bezstronności, a składy orzekające z ich udziałem nie są sądem w rozumieniu prawa UE. Wydawanie wyroków przez neosędziów kosztowało już Polskę ponad 5,5 mln zł w wypłaconych odszkodowaniach zasądzonych przez ETPC i dodatkowo 3 mld zł w ramach kary nałożonej przez TSUE za naruszenia praworządności, w tym orzekanie przez neosędziów Izby Dyscyplinarnej SN.

Dlatego Waldemar Żurek przygotował tzw. ustawę praworządnościową. „Ustawa ureguluje status neosędziów i wyeliminuje na przyszłość roszczenia odszkodowawcze z tytułu ich udziału w sprawach. Kluczowym celem jest także otwarcie drogi do oczyszczenia składu przyszłej, legalnej KRS oraz przywrócenia niezależnego wymiaru sprawiedliwości, który nie będzie kwestionowany przez trybunały międzynarodowe i instytucje Unii Europejskiej”, zapowiedział minister sprawiedliwości.

Wedle zaproponowanych zmian neosędziowie zostaną podzieleni na kilka grup. Młodzi sędziowie po asesurze lub egzaminie sędziowskim zachowają status sędziego. Z kolei ci prawnicy, którzy byli wcześniej sędziami, a dzięki nielegalnej KRS awansowali lub dostali stanowiska w innych sądach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Boska cześć Agnieszki Glapiak

Na czele KRRiT stoi dama, która znieważała polski mundur, dopuściła się złodziejstwa i ujawniła tajemnice państwowe

Agnieszka Glapiak, lat 55, od lipca 2025 r. jest przewodniczącą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, obsadzonej w większości przez nominatów PiS. Na stołek szefowej KRRiT trafiła w wyniku wewnętrznej wojny w obozie PiS, zastępując Macieja Świrskiego, który twierdził, że jego odwołanie jest nielegalne. Świrski ma stanąć przed Trybunałem Stanu za nadużycia, których się dopuścił jako przewodniczący KRRiT (pisaliśmy o tym w tekście „Talib PiS dostał po nosie”, nr 32/2025).

Cenzorka

KRRiT ma szerokie kompetencje i uprawnienia. Między innymi przyznaje koncesje stacjom telewizyjnym i rozgłośniom radiowym, kontroluje działalność nadawców i nakłada na nich kary finansowe za łamanie prawa. A jak pokazuje dotychczasowa praktyka, kary nakładane są za cokolwiek. Reportaż „Bielmo. Franciszkańska 3” o Janie Pawle II i pedofili, który wyemitowano w programie „Czarno na białym” na antenie TVN 24, „wyceniono” na 550 tys. zł. Innym razem ta sama stacja dostała prawie 150 tys. zł kary za reportaż „29 lat bezkarności. Fenomen ojca Tadeusza”. Jako uzasadnienie nałożenia tak drastycznych kar zastosowano pokrętną argumentację: „Propagowanie działań sprzecznych z prawem, poglądów i postaw sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym oraz zawierających treści nawołujące do nienawiści i treści dyskryminujące, a także brak poszanowania przekonań religijnych odbiorców”.

Jak widać, dla PiS są tematy, których nie wolno poruszać. Choć zgodnie z Ustawą o radiofonii i telewizji KRRiT „stoi na straży wolności słowa w radiu i telewizji (…) oraz zapewnia otwarty i pluralistyczny charakter radiofonii i telewizji”.

Niedawno w Senacie (podczas prezentacji sprawozdania KRRiT z działalności w 2024 r.) Agnieszka Glapiak odgrażała się, że nie zejdzie z obranej drogi politycznego cenzora. „Nie ustanę w wysiłkach identyfikowania i wyciągania konsekwencji prawnych w przypadku naruszania przez dostawców, w eterze, na satelicie czy w internecie przepisów związanych z bezpieczeństwem państwa, dobrem społecznym, godnością ludzką”, mówiła przewodnicząca rady, sama mająca „wybitne zasługi” w propagowaniu pluralizmu i poszanowaniu godności ludzkiej.

Królowa życia i śmierci

Zanim we wrześniu 2022 r. posłowie PiS wybrali Glapiak do KRRiT, była prawą ręką Mariusza Błaszczaka i szefową Centrum Operacyjnego Ministra Obrony Narodowej – speckomórki do kreowania propagandy resortu. Glapiak była nazywana „szarą eminencją” i „królową życia i śmierci”, gdyż miała nieograniczoną władzę w MON. Pod jej wodzą pracowała grupa cywilów i wojskowych, a jak ta praca wyglądała, opisała – na podstawie relacji żołnierzy – Edyta Żemła w książce „Armia w ruinie”.

Oficer wojsk lądowych: „Macierewicz miał swojego Misiewicza, a Błaszczak swoją Glapiak. Misiewicz jednak w arogancji, bucie i bezwzględności nie dorastał jej do pięt. Kiedy do jednostek przyjeżdżała pani Glapiak, to trzeba było oddawać jej tam niemal boską cześć. Ludzie się nawzajem przed nią ostrzegali. Mówili, że jak zadzwoni, to trzeba wykonać zadanie, bo będzie po tobie. To ona stawiała zadania dowódcom”.

Podoficer z dużym doświadczeniem: „Jeżeli oddajemy honory przełożonemu, to jest wojsko, jeśli oddajemy honory (…) pani Glapiak, to już nie wiem, czy to jest jeszcze armia”.

Oficer służb prasowych: „Glapiak osobiście odpowiadała za kreowanie wizerunku ministra. Doprowadziła do tego, że wojsko było tylko tłem, oprawą dla Błaszczaka. Pamiętam wiele wizyt ministra w jednostce. Najważniejsze zawsze było ustawienie sprzętu tak, żeby Błaszczak na jego tle dobrze się prezentował. Myśmy ustawiali tak, żeby było bezpiecznie, potem przyjeżdżali ludzie z Centrum Operacyjnego Ministra Obrony Narodowej i przewracali wszystko do góry nogami. Wyobraża pani sobie, że majorowie i podpułkownicy z MON-u ustawiali generałów, dowódców jednostek? Za wszystkie sznurki pociągała dyrektor Glapiak. Była postrachem wojska. Jeżeli pani dyrektor zadzwoniła do generała i powiedziała, że ma być tak i tak, to każdy generał robił tak, jak ona sobie życzyła”.

Oficer, rzecznik prasowy jednostki: „Oni byli chamscy, strasznie obcesowi. Nie dało się z nimi porozmawiać. Wjeżdżali do jednostek, mówili, że ma być tak i tak i nie było dyskusji. Żołnierzy traktowali jak roboli. Mieliśmy wykonywać każde, nawet najgłupsze polecenie i się nie odzywać. Tak to wyglądało za każdym razem, kiedy się zjawiali. Kazali przestawiać ciężki sprzęt – czołgi, transportery – żeby się dobrze na ich tle kadrował Błaszczak na zdjęciach”.

Dowódca ważnej instytucji wojskowej: „Niestety, miałem do czynienia z ludźmi CO MON. No, powiem szczerze, kawał szmaciarstwa”.

Brzmi to jak żart, ale za „zbudowanie nowej strategii komunikacyjnej w Wojsku Polskim” Glapiak została nagrodzona Buzdyganem – nagrodą resortową, przyznawaną przez pismo „Polska Zbrojna” osobom, które „zmieniają oblicze wojska”.

Dla polityków PiS znieważeniem polskiego munduru są relacje świadków o bezprawnym działaniu żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej w stosunku do uchodźców, kobiet i dzieci, ale poniżanie oficerów, w tym generałów, przez współpracowników Błaszczaka to nic zdrożnego. Jednak prokuratura z urzędu nie wszczęła śledztwa.

Taki sobie zegarek wybrała

Śledztwo wszczęto (a nawet wpłynął już do sądu akt oskarżenia) w sprawie przywłaszczenia przez Glapiak wartościowego zegarka. Zaufana Błaszczaka połasiła się na markowy chronometr wart ok. 6 tys. zł, chociaż mogłaby sobie taki kupić, gdyż jest osobą majętną. Nie tylko pracowała w MON, ale również zasiadała w radach nadzorczych spółki zbrojeniowej Exatel i Polskiej Agencji Prasowej. Dorabiała też jako szefowa Akademickiego Centrum Komunikacji Strategicznej, think tanku Akademii Sztuki Wojennej. W sumie co miesiąc na jej konto wpływało ok. 25 tys. zł. Majątek Glapiak to m.in. trzy mieszkania o wartości kilku milionów złotych i samochód wart ok. 100 tys. zł.

Przekręt z zegarkiem wyglądał następująco. Po wyborach w 2023 r. Mariusz Błaszczak wiedział, że będzie musiał pakować manatki. Postanowił więc nagrodzić współpracowników. Z Glapiak był ten problem, że po wyborze do KRRiT w 2022 r. wzięła urlop bezpłatny w MON, ale jednocześnie dostała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Powtórka z rozrywki

Byli działacze partyjni o wybujałym ego założyli partię, obiecując Polakom nowe otwarcie i jakość w polityce

„My, stojący tutaj, wyobraźmy sobie nową, lepszą Polskę. Polskę, która się rozwija bez podziałów, bez dzielenia na lepsze i gorsze strony, skupiającą ludzi, którym chce się chcieć, którzy mają doświadczenie, mają wiedzę i chcą tę Polskę zmieniać na lepsze” – tak senator Wadim Tyszkiewicz zaprezentował Nową Polskę – nowy byt na polskiej scenie politycznej.

Nawijanie makaronu na uszy

Według zapowiedzi Nowa Polska ma być ugrupowaniem konserwatywno-liberalnym, zerwać z systemem wodzowskim i opierać się na „wybitnych” samorządowcach i przedsiębiorcach. Senator Tyszkiewicz mówił, że taka partia rozsądku jest potrzebna, gdyż formacje obecnie funkcjonujące nie są w stanie się porozumieć nawet w najważniejszych sprawach i dlatego w ostatnich latach instytucje państwa „zostały zniszczone albo osłabione”. „W tej sytuacji potrzebna jest Nowa Polska, czyli partia ludzi odpowiedzialnych, odważnych, którzy odważą się podejmować reformy państwa”, zapewniał.

Już gdzieś słyszałem tę śpiewkę. To samo mówili Paweł Kukiz, Ryszard Petru i Szymon Hołownia, gdy zakładali swoje partie, a jak to się skończyło – dobrze wiemy. Taką gadkę dr Mirosław Oczkoś, specjalista ds. wizerunku i marketingu politycznego, nazywa nawijaniem makaronu na uszy. Poza tym szacowny senator opowiada bzdury. Niemożliwe jest funkcjonowanie partii bez lidera i centrum zarządczego. Taki byt rozpadnie się przy pierwszej okazji, np. podczas negocjowania warunków koalicji rządowej lub w czasie kryzysu. Nieprawdą jest też, że instytucje państwowe w ostatnich latach zostały osłabione lub zniszczone, bo partie nie mogły się porozumieć. Stało się tak dlatego, że PiS miało taką wizję państwa i nawet protesty społeczne ani groźby instytucji międzynarodowych nie powstrzymały Jarosława Kaczyńskiego przed demolką wymiaru sprawiedliwości. Poza tym nawet ostry spór i różne wizje funkcjonowania państwa nie są niczym nagannym.

Starzy znajomi

Prezesem Nowej Polski został senator Zygmunt Frankiewicz, 70-latek, były wieloletni prezydent Gliwic. Frankiewicz w polityce funkcjonuje od 35 lat. Związany był z Kongresem Liberalno-Demokratycznym, potem z Unią Wolności, a w 2001 r. został jednym z założycieli Platformy Obywatelskiej na Śląsku. W 2007 r. odszedł z Platformy, bo chciał organizować na własną rękę konferencję programową, na której mieli być obecni politycy i działacze skonfliktowani z Donaldem Tuskiem. Uznano to za przejaw nielojalności i wstęp do rozłamu w partii.

Senator Wadim Tyszkiewicz, długoletni prezydent Nowej Soli, też sroce spod ogona nie wypadł. Nie tylko współtworzył Nowoczesną Ryszarda Petru, ale również był członkiem jej 10-osobowego zarządu. „Nie mogłem dalej stać z boku, sumienie nie pozwalało. Także ze strachu, boję się, że stracimy wszystko, co się udało w Polsce osiągnąć w ostatnich latach. Zaprzepaścimy rozwój. A osiągnęliśmy dużo, Polska dziś, a ta sprzed 10 lat, to dwa różne światy”, mówił w 2016 r., choć przygodę z Nowoczesną szybko zakończył. W 2019 r. prezydent Nowej Soli został po raz pierwszy senatorem (startował z własnego komitetu wyborczego). „Podjąłem decyzję, że czas powalczyć o lepszą Nową Sól, lepsze Lubuskie i lepszą Polskę na innej, ogólnopolskiej płaszczyźnie. Mam świadomość obecnej sytuacji politycznej i ryzyka, jakiego się podejmuję. Dla mnie parlament to żaden awans, to trudne wyzwanie, którego finał jest wielką niewiadomą. Dla mnie strefa komfortu jest dzisiaj tutaj, w Nowej Soli, na co pracowałem 17 lat”, prawił samorządowiec.

Twarzą Nowej Polski ma być prezydent Szczecina Piotr Krzystek, dawny działacz Platformy Obywatelskiej. Z partii odszedł w 2010 r. w wyniku konfliktu. Lokalni działacze wytykali mu zawiązywanie nieformalnych sojuszy i to, że nie potrafił współpracować. „Przez moment uwierzyłem Piotrowi Krzystkowi, że chce grać z nami w jednej drużynie, ale się pomyliłem”, mówił Stanisław Gawłowski, szef zachodniopomorskiej PO.

Pod rękę z PiS

Wyjątkowo barwną postacią wśród założycieli Nowej Polski jest prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski, były radny tego miasta z ramienia PO. Z partią pożegnał się, gdy współtowarzysze zarzucili mu próby rozbicia klubu w radzie miasta. W 2014 r. polityczny banita został nieoczekiwanie prezydentem Opola. Nieoczekiwanie, bo na tym stołku wszyscy widzieli Patryka Jakiego. Jednak ten ku zdumieniu mieszkańców poparł Wiśniewskiego, deklarując: „Nie ukrywam, że wiele lat przygotowywałem się do startu w tych wyborach, nawet zdobycie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.