Wpisy od Janusz Roszkowski

Powrót na stronę główną
Kraj

Marian

100-lecie urodzin red. Podkowińskiego Gdyby Marian Podkowiński żył, a zmarł przed trzema laty, obchodzilibyśmy teraz wraz z Nim 100-lecie Jego urodzin! Był wielkim człowiekiem dziennikarstwa polskiego. Gdy w 1990 r. odchodził na emeryturę, miał za sobą bez mała 60-letni staż, wypełniony bez reszty służbą Polsce – jako obywatel, żołnierz, dziennikarz, publicysta, aktywny uczestnik najważniejszych debat Polaków. Urodzony w Wilnie, 19 kwietnia 1909 r., absolwent prawa na UW, wystartował jako żurnalista w 1934 r. w „Kurierze Porannym”; potem pracował w „Polsce Zbrojnej”. Przerwa wojenna. Podchorąży Podkowiński walczy na froncie przeciwko Niemcom. Unika niewoli. Konspiruje w Warszawie, walczy, jako „Czarny”, w powstaniu warszawskim w szeregach osławionej „Baszty”. Potem czas niewoli w obozie Zeussen. Po wyzwoleniu natychmiast powraca do kraju, bo Podkowiński był z serca i rozumu państwowcem: bez względu na swój nowy kształt Polska, Jego Polska, była tu, gdzie zawsze. Od 1945 r. porwany przez Polską Agencję Prasową zostaje jej sprawozdawcą z procesu zbrodniarzy hitlerowskich przed międzynarodowym trybunałem. Norymberga zapoczątkowała życiowy związek Podkowińskiego z problematyką niemiecką. Zostaje korespondentem „Robotnika” w Berlinie, potem wiele lat spędza w Bonn, gdzie w sytuacji braku stosunków dyplomatycznych z Polską staje się wręcz nieoficjalnym reprezentantem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zatopiony bliźniak

„Graf Zeppelin” miał być chlubą Kriegsmarine, a podzielił strategów morskich Hitlera Nasi geolodzy penetrujący dno bałtyckie postarali się niejako w postaci produktu ubocznego o sensację światową. Dosłownie! Stała się tym informacja, że na wysokości Władysławowa, kilkadziesiąt kilometrów od brzegu odkryto na głębokości 80 m wrak potężnego okrętu. Przy dalszych oględzinach z udziałem ekspertów padło ekscytujące stwierdzenie: wszystko zdaje się świadczyć, że jest to wrak niedoszłej chluby hitlerowskiej Kriegsmarine, pierwszego i jedynego lotniskowca niemieckiego, zwodowanego w Kilonii w grudniu 1938 r. i opatrzonego imieniem „Graf Zeppelin”. Ten wielki okręt, jak wszystkie inne – bez względu na to, pod jaką banderą pływały – z miejsca przykuł uwagę ówczesnego świata. Z jednej strony sygnalizował nowy, już bez skrępowania i kamuflowania, etap zbrojeń nazistowskich Niemiec, w tym na morzu, z drugiej – budził zainteresowanie rozwiązaniami konstrukcyjnymi i możliwościami operacyjnymi tego giganta, jako że miał to być najnowocześniejszy lotniskowiec, przewyższający swoją bojową wartością kilkanaście jednostek tego typu już pływających pod banderami Wielkiej Brytanii, Francji, USA i Japonii. Zresztą „Graf Zeppelin” nie był pomyślany przez strategów niemieckich jako jednostka samotna. Stworzony przez ludzi wielkiego admirała Ericha Raedera, dowódcy Kriegsmarine,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Esesmański werbel czy „Blaszany bębenek”

Za sprawą Grassa Niemcy będą teraz bardziej wyczuleni na prawdę historyczną Nie widać końca debaty dotyczącej Güntera Grassa. Nazistowska młodość pisarza wyrosłego na wielki autorytet moralny w Niemczech, przemilczenie esesmańskiego epizodu przez człowieka, który od samego początku czasów powojennych stał się rzecznikiem, i to wręcz radykalnym, procesu przezwyciężania złej przeszłości Niemców (kwestionował nawet zjednoczenie Niemiec, uważając ich podział za słuszną konsekwencję tego, co symbolizuje Auschwitz!), wchodzi do rejestru prawd podstawowych wszelkich dywagacji dotyczących Niemców czasów najnowszych. To, co dla zagranicy, ekscytującej się również sprawą Grassa, wydaje się kolejnym li tylko epizodem w długiej dyskusji naszych sąsiadów na temat ich kondycji obywatelskiej determinowanej przeszłością, dla nich samych jest ważnym probierzem postaw, ciągle ponawianym poszukiwaniem odpowiedzi na pytania, dlaczego Niemcy poszli za Hitlerem. Czy Grass osiągnął to, czego oczekiwał, decydując się na tak spóźnione wyznanie młodzieńczych grzechów? Jego dotychczasowe wypowiedzi, tak w formie treści jego książki autobiograficznej, jak i wywiadów prasowych, takiej odpowiedzi nie dają. Odrzucając jako prostackie, nieprzystające do godnej szacunku osobowości noblisty opinie, że u podstaw jego publicznej spowiedzi legły względy natury merkantylnej (promocja nowej książki „Przy obieraniu cebuli”),

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Komando meteo

Dopiero we wrześniu 1945 roku na Spitsbergenie skapitulował ostatni oddział Wehrmachtu Majowa kapitulacja Wehrmachtu w 1945 r. oznaczała upadek III Rzeszy, ale, jak się okazuje, ostatnia jednostka armii Hitlera złożyła broń dopiero cztery miesiące później, we wrześniu, i to gdzie! Na wyspie położonej blisko bieguna północnego, w północno-wschodniej części Spitsbergenu. Był to oddział opatrzony kryptonimem „Haudegen”, wprawdzie niewielki, ale wykonywał zadania o bardzo znaczącej militarnie wadze: to jednostka meteorologiczna, dostarczająca siłom morskim, powietrznym i lądowym Niemiec informacji umożliwiających trafne przewidywania pogodowe, pozwalające sztabom dostosować plany bitewne i logistyczne do najbardziej sprzyjających warunków atmosferycznych. Owa jednostka to 11 wyspecjalizowanych żołnierzy pod dowództwem kpt. dr. Wilhelma Dege (od jego nazwiska pochodziła nazwa jednostki). To dzięki ich prognozom wybrany został trafnie moment rozpoczęcia ostatniej ofensywy Hitlera, tej w Ardenach – przewidziano wtedy bowiem niski pułap chmur utrudniający operację dominującego już w powietrzu lotnictwa alianckiego przeciwko czołgom niemieckim. Nie tak dawno dwaj członkowie jednostki „Haudegen”, ludzie już bardzo leciwi, wylądowali na miejscu, gdzie we wrześniu 1945 r. poddali się kapitanowi norweskiego kutra myśliwskiego. Po 60 latach zastali ukryty wśród skał, nieźle zachowany

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zbrodniczy Wehrmacht

Morderstwa na jeńcach kładą kres mitowi o rycerskości Niemców podczas wojny z Francją w 1940 r. Długo utrzymywał się mit o szlachetnym prowadzeniu przez Wehrmacht kampanii przeciwko Francji w 1940 r. Rozsypał się on jednak za sprawą amerykańskiego historyka, prof. Raffaela Schecka z Colby College w Maine, który po gruntownych dociekaniach, analizie dokumentów archiwalnych, zeznań i różnych rozproszonych świadectw tamtego czasu napisał rozprawę o zbrodniach Wehrmachtu na froncie francuskim, przedstawioną opinii publicznej w postaci książki wydanej w Nowym Jorku przez Cambridge University Press, pt. „Hitler’s African Victims: The German Army Massacres of Black French Soldiers in 1940”. Główna teza autora, rozwinięta w szeregu wypowiedzi prasowych, m.in. szeroko na łamach „Die Zeit”, brzmiała: podczas kampanii przeciwko Francji pogłębiony został proces nazyfikacji sił zbrojnych III Rzeszy, uczynienia ich powolnymi zbrodniczym rozkazom. Wyrazem tego stały się masowe mordy, których ofiarą padli jeńcy – czarnoskórzy żołnierze z francuskich kolonii w Afryce Zachodniej. I teza druga: na nic się nie zdały wszelkie, dotąd dominujące konstatacje o wojnie prowadzonej tam przez Niemców zgodnie z wymogami konwencji genewskiej. Wehrmacht mordował jeńców tylko dlatego, że mieli czarny kolor skóry. Prof. Scheck nazwał te masakry „morderczą uwerturą” do tego, co niebawem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Major Sosnowski w służbie NKWD?

Nieznane losy szefa polskich agentów w III Rzeszy po 1939 r. O sławnym wywiadowcy polskim, mjr. Jerzym Sosnowskim, który wodził za nos Abwehrę i gestapo, napisano już setki artykułów, jego postać przewija się przez dziesiątki książek o walce wywiadów, i to nie tylko w Polsce. Opisy dokonań Sosnowskiego z reguły kończyły się na 1939 r., kiedy to w zawierusze wrześniowej jego ślady urywały się na wschodzie, gdzie znalazł się, eskortowany przez straż więzienną, skazany przez sąd wojskowy RP z oskarżenia, że był jakoby podwójnym agentem. Zgodnie z pogłoskami został wtedy zastrzelony przez eskortujących, według innych – dostał się w ręce Rosjan. Ta ostatnia wersja znalazła potwierdzenie we wspomnieniach gen. Pawła Sudopłatowa, o czym pisaliśmy w „Przeglądzie” (nr 38/2005). Podał on, przypomnijmy, że „pojmał” Sosnowskiego i dostarczył do Moskwy, na Łubiankę, gdzie pozyskano wywiadowcę do współpracy, przejmując jego dwóch agentów niemieckich, których major zdołał uchronić przed gestapo… I to wszystko. Dowiedzieliśmy się czegoś nowego, ale pozostał niedosyt – brak pełniejszego obrazu pobytu Sosnowskiego na Łubiance, brak informacji o jego dalszych losach. Były wprawdzie głosy, że przy przesłuchaniu na Łubiance któregoś z naszych oficerów uczestniczył mjr Sosnowski, co potwierdzałoby opinię Sudopłatowa o kolaboracji majora. Ktoś z kolei podawał, że Sosnowski, osadzony potem w więzieniu w Saratowie,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Major Sosnowski w służbie NKWD?

Nieznane losy szefa polskich agentów w III Rzeszy po 1939 roku O sławnym wywiadowcy polskim, mjr. Jerzym Sosnowskim, który wodził za nos Abwehrę i gestapo, napisano już setki artykułów, jego postać przewija się przez dziesiątki książek o walce wywiadów, i to nie tylko w Polsce. Opisy dokonań Sosnowskiego z reguły kończyły się na 1939 r., kiedy to w zawierusze wrześniowej jego ślady urywały się na wschodzie, gdzie znalazł się, eskortowany przez straż więzienną, skazany przez sąd wojskowy RP z oskarżenia, że był jakoby podwójnym agentem. Zgodnie z pogłoskami został wtedy zastrzelony przez eskortujących, według innych – dostał się w ręce Rosjan. Ta ostatnia wersja znalazła potwierdzenie we wspomnieniach gen. Pawła Sudopłatowa, o czym pisaliśmy w „Przeglądzie” (nr 38/2005). Podał on, przypomnijmy, że „pojmał” Sosnowskiego i dostarczył do Moskwy, na Łubiankę, gdzie pozyskano wywiadowcę do współpracy, przejmując jego dwóch agentów niemieckich, których major zdołał uchronić przed gestapo… I to wszystko. Dowiedzieliśmy się czegoś nowego, ale pozostał niedosyt – brak pełniejszego obrazu pobytu Sosnowskiego na Łubiance, brak informacji o jego dalszych losach. Były wprawdzie głosy, że przy przesłuchaniu na Łubiance któregoś z naszych oficerów uczestniczył mjr Sosnowski, co potwierdzałoby opinię Sudopłatowa o kolaboracji majora. Ktoś z kolei podawał, że Sosnowski, osadzony potem w więzieniu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zagłada na transatlantyku

Czy SS sprowokowała atak aliantów na flotę więzienną, by uśmiercić więźniów obozu Neuengamme? Ten dramat rozegrał się w momencie, gdy III Rzesza już legła w gruzach, a oni, skazani przez nią na zagładę, mieli podstawy, by sądzić, że wygrali szansę na przeżycie. Było to 3 maja 1945 r. – Hitler już nie żył, Berlin znalazł się pod surowymi rządami komendanta radzieckiego, a kapitulacja Wehrmachtu wydawała się kwestią godzin. Rzecz dotyczy śmierci tysięcy więźniów obozu koncentracyjnego Neuengamme, stłoczonych na pokładzie zamienionego na więzienie transatlantyku „Cap Arcona” i kilku pomniejszych jednostek morskich, wśród nich pasażerskiego statku „Thielbeck” i handlowego „Athen”, zakotwiczonych w Zatoce Lubeckiej w pobliżu portu Neustadt. I to w momencie, gdy wojska brytyjskie zbliżyły się na odległość ledwie kilku-kilkunastu kilometrów, niosąc wolność uwięzionym. W natłoku publikacji i wspomnień związanych z niedawną 60. rocznicą zakończenia II wojny światowej przeoczono niestety jeden z najtragiczniejszych epizodów tamtego czasu. Ostatnie dni istnienia III Rzeszy to czas zacierania śladów zbrodni, pozbywania się ich świadków. Tym nazistom, którzy z własnej inicjatywy tego nie czynią, o obowiązku przypomina przekazany drogą radiową 14 kwietnia 1945 r. rozkaz Heinricha Himmlera: „Żaden więzień obozów koncentracyjnych nie może trafić żywy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Niemcy zdobywali Festung Breslau

W II wojnie światowej niemieccy antyfaszyści walczyli w szeregach aliantów Niemcy w czasie II wojny światowej wydawali się monolitem. Wprawdzie istniała wśród nich w końcowej fazie walk wojskowa konspiracja zwieńczona zamachem na Hitlera, będąca próbą ratowania – w obliczu nieuchronnej klęski – kraju przed najgorszym, ale ich obrazu wydawał się nie mącić żaden przypadek walki o charakterze bratobójczym. Tymczasem bywały takie sytuacje – choć na skalę niewielką, zwłaszcza gdy się patrzy na to z perspektywy zjawiska bardziej masowych zmagań o charakterze bratobójczym w odniesieniu do różnych nacji byłego Związku Radzieckiego albo tego, co się działo między lojalnymi wobec rządu Vichy Francuzami a żołnierzami gen. de Gaulle’a. Pierwsza chronologicznie była utworzona przez Amerykanów w połowie 1942 r. jednostka nazywana Ritchie Boys od utajnionego w górach Blue Ridge w stanie Maryland obozu Camp Ritchie, którego pełna nazwa – Military Intelligence Training Center – nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do charakteru placówki. Przygotowywała ona kadrę dla prowadzenia wojny psychologicznej i wypełniania tajnych misji o charakterze wywiadowczym, dywersyjnym. Ściągnięto tam uciekinierów z III Rzeszy, najczęściej młodych antyfaszystów, znajdujących w USA schronienie i marzących o bardziej aktywnym zaangażowaniu na rzecz zwycięstwa nad Hitlerem. W tak dobranej, dokładnie przefiltrowanej kontrwywiadowczo,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Fatalny spacer hauptmanna Bulanga

Jak dokumenty polskiego wywiadu znalazły się w rękach niemieckich Stołeczna prasa obwieściła, że zamknięty dotąd dla cywilów Fort Legionów udostępniono zwiedzającym w ramach Dni Cytadeli Warszawskiej, co przyjęto z entuzjazmem. Ale pojawienie się nazwy Fort Legionów, i to w zbieżności z kolejną rocznicą września 1939 r., skłania do przypomnienia mało znanego, ale brzemiennego w tragiczne skutki epizodu jego dziejów… Atakując we wrześniu 1939 r. Polskę, Niemcy wyznaczali sobie nie tylko cele militarne na polach bitewnych. Niezmiernie ważne było dla nich przechwycenie dokumentacji wywiadu polskiego, czyli II Oddziału Sztabu Głównego Wojska Polskiego, osławionej „dwójki”, który skutecznie penetrował III Rzeszę, dysponując na jej obszarze sprawnie funkcjonującą siecią swoich agentów. Nazistami nie kierowała przy tym wyłącznie chęć zemsty – zdawali sobie sprawę, że nawet po pokonaniu Polski jej agenci mogą dalej służyć wrogom Rzeszy, czyli wywiadom sojuszników RP. A że sprawa nie była łatwa, dowiodło doświadczenie czechosłowackie – kiedy w marcu 1939 r. Wehrmacht wkraczał do Czech i Moraw, wywiadowi czechosłowackiemu udało się mimo zaskoczenia przerzucić drogą lotniczą swoje dokumenty do Anglii. Tym razem we wrześniu hitlerowcy postanowili działać bardziej precyzyjnie i skutecznie: stworzyli mianowicie kilkunastoosobowe grupy oficerów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.