Wpisy od Jerzy Domański
Grand Press obroniony
W imponującym rozmachem i nowoczesnością Muzeum Historii Polski po raz pierwszy wręczono najważniejsze nagrody dziennikarskie Grand Press. Tytuł Dziennikarza Roku 2024 trafił do Andrzeja Andrysiaka, prezesa Stowarzyszenia Gazet Lokalnych i wydawcy „Gazety Radomszczańskiej”. Tytuł dla laureata tym cenniejszy, że przyznaje go samo środowisko dziennikarskie. W tym roku głosowało 88 polskich redakcji prasowych, radiowych, telewizyjnych i internetowych. Wyróżniając Andrzeja Andrysiaka, doceniliśmy także to, że media lokalne mają najtrudniej. Tam sprawdza się siła charakterów i wierność zasadom. Wielu dziennikarzy lokalnych patrzy na ręce władzy i nie daje się omamić dobrami materialnymi w zamian za lukrowanie rzeczywistości. Nie ulega naciskom samorządowców i powiązanego z nimi biznesu. To oczywiście część tego środowiska. Najwartościowsza. Niestety, w Polsce nie ma systemu, który by umacniał i popularyzował takie postawy. W tym roku członkiem jury Grand Press był świetnie znany naszym czytelnikom Robert Walenciak, który wręczył pierwszą w 28-letniej historii konkursu nagrodę w kategorii dziennikarstwo lokalne i regionalne. Widzowie TVN 24, która prowadziła transmisję gali na żywo, mogli po raz pierwszy w tej stacji zobaczyć przemawiającego Roberta.
Szczególnie miło jest mi poinformować, że wśród nominowanych do Grand Press 2024 był nasz bardzo zdolny kolega. Kornel Wawrzyniak, jako jeden z piątki, dostał nominację w kategorii publicystyka za tekst „Centralne Polityczne Kuglarstwo”. Przyznając nagrody, jury kierowało się wybitnymi walorami warsztatowymi, indywidualnym charakterem materiału oraz najwyższymi standardami dziennikarstwa.
Kornelowi i wszystkim laureatom oraz nominowanym gratuluję tych zasłużonych wyróżnień.
A mogło już nie być Grand Press ani tych nagród. W ubiegłym roku doszło do próby wrogiego przejęcia konkursu. Na szczęście przy wsparciu dużej części środowiska nie udało się zagrabić dorobku Andrzeja Skworza, inicjatora i wieloletniego animatora tych cennych wyróżnień. Mam nadzieję, że jeszcze przyjdzie czas na docenienie tego, co zrobił dla naszego środowiska.
Od ubiegłego roku konkurs organizuje Fundacja Grand Press z Weroniką Mirowską na czele. Jej dzielności i wielkim umiejętnościom zawdzięczamy to, co najlepsze w tych nagrodach.
Spacerniak czeka
Od lat muszę oglądać i słuchać występów Zbigniewa Ziobry. Przyglądam się tym wygłupom i ciągle nie mam odpowiedzi na pytanie zadawane mi przez czytelników: dlaczego człowiek o tak nienachalnej inteligencji i skromnej wiedzy prawniczej rozsiadł się na szczytach władzy. Przez osiem lat zrujnował wymiar sprawiedliwości tak skutecznie, że z tego bałaganu będziemy wychodzić przez lata. I co najważniejsze, jego ekipa zmarnowała życie tysięcy ludzi, którzy, idąc do sądu, nie mogli liczyć na sprawiedliwy wyrok. Gangsterska partyjka Ziobry zajmowała się lokowaniem swoich wyznawców na najważniejszych stanowiskach w sądownictwie i prokuraturze. Mówimy o setkach nominatów, którzy ciągle tam siedzą. I żyją z naszych pieniędzy. Knują, sabotują decyzje i zacierają ślady. Opinia publiczna tego nie widzi. Podobnie jak tego, co w prokuraturze robią kunktatorzy czekający na wynik wyborów prezydenckich. Dopiero wygrana Trzaskowskiego może ich ruszyć i wezmą się do roboty. Nie bez powodu najbardziej agresywnie atakowany jest minister Bodnar. Układ przestępczy szczególnie boi się jego determinacji i kompetencji. Młyny sprawiedliwości mielą u nas powoli. Najważniejsze jest jednak, by nie przestawały mleć. Złodzieje z byłej partyjki Ziobry muszą być osądzeni i skazani. Jeśli znowu się wymkną, możemy zapomnieć o państwie praworządnym.
Można przeżyć większą inflację, ceny masła, takie czy inne wpadki ministrów, ale fetoru, który ciągnie się za Ziobrą i jego przestępczą ferajną, nie przeżyjemy. Stoczymy się do tej grupy państw, w których politycy mogą wszystko. Chcecie żyć w takim kraju? Ten nadęty ziobrowy balon trzeba wreszcie przekłuć. Miejsce tych ludzi
jest na spacerniakach.
Nie ma lewicy. Jest zysk
Im więcej pięknych słów o wartościach i prawach człowieka, tym cięższe jest życie wielu grup pracowników. Paradoks? Niekoniecznie. Powtarza się odwieczny cykl. Wygrywają bogatsi i sprytniejsi. Spójrzmy, jak rozbudowane i jak merytorycznie sprawne jest zaplecze pracujące na rzecz kapitału. By właścicielom żyło się lepiej, a załoga pracowała jak najwydajniej. Za najskromniejsze wynagrodzenie, jakie może zaakceptować. Myślę tu o filozofii postępowania w relacjach kapitał-praca, a nie o wysokości zarobków. Bo tam, gdzie stanowisko wymaga bardzo wysokich kwalifikacji, a konkurencja między firmami jest duża, te zarobki mogą być duże. A nawet bardzo duże. Tyle że wtedy dochody właścicieli są ogromne. Nieporównywalne z płacami tych, którzy te zyski wypracowują. W ostatnich dziesięcioleciach mało co tak się rozwinęło jak te dziedziny, których celem jest pomnażanie zysków najbogatszych ludzi globu. Dotyczy to nie tylko gospodarki i bezwzględnej konkurencji między koncernami, które za wszelką cenę chcą zająć pozycję monopolistyczną. I dyktować ceny na własne towary i usługi. Nie dlatego, że są one wyższej jakości i funkcjonują dłużej. Jest wręcz odwrotnie. Wie o tym każdy konsument towarów, które kończą swój żywot wraz z upływem gwarancji. I każdy, kto po reakcji swojego organizmu widzi, jak szkodliwe jest badziewie, które kupuje, by coś jeść.
Na globalnym rynku obowiązuje tylko jedna zasada. Zysk za wszelką cenę. Jedni zarabiają, bo trują ludzi. A drudzy, bo ich prywatnie leczą.
Na kogo mogą więc liczyć poszkodowani? Państwa są coraz bardziej bezradne wobec potęgi globalnych koncernów. W wielu krajach, nawet tych największych, partie i politycy nie są już realną władzą. Bo nie potrafią, a często już nawet nie mogą, wystąpić w interesie społeczeństwa. Minęły czasy, gdy taką funkcję pełniła lewica. Gdy lewicowi politycy orientowali się na grupy dotknięte ubóstwem i wyzyskiem. Czy polska lewica dociera dziś do tych 2,5 mln ludzi, którzy żyją w skrajnej biedzie? Nawet nie próbuje. A skoro nie jest im potrzebna, skoro miliony pracowników ze swoimi codziennymi problemami nie mogą na nią liczyć, to szukają pomocy gdzie indziej. Partyjna lewica w Polsce, i to bez wyjątków, kompletnie zawiodła. By ją zastąpić, trzeba się organizować, budować struktury, szukać liderów. Praca u podstaw.
Zacząć, gdzie biednie i problem goni problem.
Kto tam zedrze zelówki, wróci kiedyś na Wiejską.
Czy za rządów PiS pacjenci mieli lepiej?
Największe problemy są dopiero przed nami. Tak widzę sytuację po prawie roku sprawowania władzy przez Koalicję 15 października. Po czasie jeszcze lepiej widać, jak szeroko rozlane jest bagno, które zostawiła po sobie partia Kaczyńskiego. Jeśli ktoś nie miał przez osiem lat opaski na oczach, musiał widzieć to powszechne złodziejstwo rozmaitych nieudaczników tworzących mniejsze i większe grupy przestępcze. Kręcili swoje interesy za przyzwoleniem prezesa partii, który widział w tym sposób na tworzenie nowych elit, oddanych partii. Elit pieniądza i, jakkolwiek śmiesznie by to brzmiało, także elit intelektualnych. Ukraść wiele milionów potrafili, ale jak słychać, nieszczególnie chętnie dzielą się z partią. Eksperyment z budową takich elit nie mógł się skończyć inaczej niż katastrofą. Przede wszystkim katastrofą dla perspektyw rozwojowych kraju. Tego zmarnowanego czasu najbardziej żal. Niczego ważnego przez dwie kadencje rządów PiS nie zbudowano. Zostawili
Polakom bilion złotych długu. Władza raz zdobyta miała nigdy nie wypaść im z rąk. Przegrali i wiedzą, że jeśli nie obronią prezydentury, to mimo krzyków zostaną skutecznie wyrwani z finansowych kokonów. Metoda „to nie moja ręka” będzie stałą formą obrony przed udokumentowanymi zarzutami. Widzieliśmy to ostatnio w czasie debaty nad wnioskiem PiS o odwołanie minister Leszczyny.
Zdrowie jest dla wszystkich znanych mi ludzi sprawą najważniejszą. O nie pytamy w każdej rozmowie z rodziną, przyjaciółmi, współpracownikami. Pytam więc i ja naszych Czytelników. Czy za rządów PiS w służbie zdrowia działo się lepiej? Czy był to czas bez kolejek do specjalistów? Bez zapisów na wizyty z długimi terminami? A może pacjent był w centrum uwagi? Można by te pytania mnożyć, ale nie ma to większego sensu. Było przecież bardzo źle, wręcz fatalnie. I choć nadal jest źle, to nie widzę takiego obszaru, w którym teraz jest gorzej. Zobaczymy, jak minister Leszczyna poradzi sobie ze sprzątaniem tego, co zastała. PiS nie ma żadnych merytorycznych argumentów na obronę tego, co zrobiło ze służbą zdrowia. Zlikwidowanie finansowania in vitro w kraju z takim spadkiem dzietności to nie występek, ale zbrodnia. Rację ma premier Tusk, który zarzucił rządom PiS kręcenie brudnych interesów przez grupę cwaniaków i kombinatorów. Mieli czas na handlowanie maseczkami, respiratorami czy też robienie interesów na tzw. szpitalach tymczasowych. Długa, czarna lista i zero samokrytyki. A powinni przeprosić i oddać, co zagrabione.
Drodzy Czytelnicy, zdrowia życzę.
Nasze lokalne Trumpiki
Nie słabną skrajne oceny ani wielkie emocje po amerykańskich wyborach. Radość polskiej prawicy z wyboru Trumpa można porównać do zachowania karpi cieszących się z nadchodzącej Wigilii. A próby budowania pod Trumpa kampanii prezydenckiej potwierdzają tylko bezradność i hipokryzję polityków. Podobnie jak fałszywe i mylące są nazwy partii, począwszy od monopartii Kaczyńskiego Prawo i Sprawiedliwość, a na Wiośnie Biedronia kończąc, także znak równości między tym, co według słownika znaczą słowa prawica i konserwatyzm, a tym, co ze sobą niesie Trump, jest wręcz modelowym oszustwem.
Od patologicznego kłamcy Macierewicza zarażają się kolejni politycy. I nawet gdy on trafi tam, gdzie powinien, odpokutować winy za zdemolowanie armii i szaleństwa wyprawiane nad ofiarami katastrofy pod Smoleńskiem, będzie miał naśladowców. Nie brakuje przecież cyników, którzy będą nieśli w lud kolejne wersje historii o zamachu. Takie są te nasze lokalne Trumpiki. Zapatrzeni w niego jak w święty obrazek. Jakże musi im imponować. Bogactwem i bezczelnością. Rozwodami i aferami seksualnymi. Trump pokazał, że skromna wiedza i lewe interesy nie są przeszkodą w marszu po Biały Dom. Nie dostałby się tam jednak, gdyby nie postawa liderów Partii Demokratycznej. To, co robili przez ostatnie dwa lata, to gotowa recepta na przegranie każdych wyborów. Nawet z kimś takim jak Trump.
W Polsce po tych wyborach zaczęto pilniej obserwować sytuację tych grup społecznych, które w Stanach poparły Trumpa. Dlaczego miliony biednych zagłosowały na miliardera? A na kogo mieli? Jaki program miała dla nich Kamala Harris? Poparły ją te grupy społeczne, do których trafiała z sensowną ofertą.
Ciągle nie widzę takich pomysłów koalicji rządowej, które miałyby trafić do części elektoratu PiS. Żelazny elektorat tylko wtedy jest żelazny, gdy partia zabezpiecza jego interesy. Przede wszystkim te ekonomiczne, bytowe. I nie grzebie mu drągiem w świecie wyznawanych przez niego wartości. Czy tak trudno to pojąć? Może wydrukujemy mapkę z miejscami, w których poparcie dla partii Kaczyńskiego przekroczyło 35%, i pojadą tam politycy koalicji? Nie raz, ale co miesiąc. Do skutku. Aż lokalne problemy zostaną choć w połowie załatwione.
Polska może być w pierwszej grupie. Tylko musi tego chcieć
Rozmowa z Aleksandrem Kwaśniewskim
Gdy myślę o pańskiej drodze i o pańskim pokoleniu, zawsze przypomina mi się opowiadana przez pana sytuacja. Gdy w roku 1974 przyjechał pan po wakacjach w Londynie na studia, zaczepił pana dr Kamiński, pytając: „Był pan w Londynie, zauważył pan, że doganiamy Zachód?”. A pan nie wiedział, co odpowiedzieć.
– To był mój pierwszy wyjazd na Zachód, w 1974 r. spędziłem prawie trzy miesiące w Londynie i pod Londynem. Doznałem szoku poznawczego, a rozmowa z dr. Kamińskim po powrocie stanowiła puentę. Kamiński był pod czterdziestkę, mógł ocenić Polskę gierkowską, porównać ją z wcześniejszą i powiedzieć, że się zbliżamy. Natomiast dla mnie, wrzuconego z realnego socjalizmu, nawet gierkowskiego, do wolnorynkowego ustroju Zjednoczonego Królestwa, był to absolutny wstrząs. Pojechałem tam na zaproszenie krewnego naszych znajomych z Białogardu, pana Józefa Dypka, robotnika, który pracował w fabryce Rovera, miał żonę Angielkę, a do Anglii trafił w czasie wojny; był z pokolenia mojego ojca. Jeździł samochodem, mieszkał w bardzo zadbanym segmencie z małym ogródkiem, podobnych segmentów na tej ulicy było zresztą mnóstwo. Teza o ustroju, który w centrum uwagi stawia klasę robotniczą, w zderzeniu z sytuacją robotnika brytyjskiego nie dała się w żaden sposób wytłumaczyć. To były dwa światy. Nie było tu czego dokładniej analizować. Szok pogłębił się parę miesięcy później.
Historia puka nam do drzwi
Bo pojechał pan do Moskwy.
– Nasza grupa studencka zorganizowała wyjazd sylwestrowy do Moskwy, Władimira i Suzdalu. Moskwa – hotel Intourist. Straszny był. Zamiast WC – stopy Lenina, czyli dziura w podłodze. Jeżeli oglądasz w roku 1974 Londyn i Moskwę, twoja podatność na propagandę o wyższości ustroju socjalistycznego nad innymi ustrojami zupełnie się rozmywa. Przepada. I w gruncie rzeczy od tamtego czasu cała postawa moja i mojego pokolenia krążyła wokół pytania: jak to zmienić? Co zrobić, żeby bardziej dogonić tych z Zachodu, a nie iść w stronę modelu, który nie był żadnym wzorem.
I się udało.
– Mam z tego powodu wielką satysfakcję. W Londynie byłem tyle razy, że nie jestem w stanie zliczyć. A gdy mnie pytają, w jakich hotelach tam mieszkałem, odpowiadam, że w wielu, także w tym najbardziej prestiżowym, w pałacu Buckingham. Bo składając oficjalną wizytę z żoną, mieszkaliśmy w Buckingham. Ale jest i innego rodzaju satysfakcja, ważniejsza: dzisiaj różnice między Warszawą a Londynem są naprawdę niewielkie, a niektóre są wręcz na korzyść Warszawy. To dopiero radość!
Spełniło się marzenie pańskiego pokolenia? Bo to przecież było marzenie pokoleniowe: przejść na tamtą stronę.
– Spełniło się w ogromnym stopniu. Powiem więcej: miałem – dzisiaj to widzę – naiwną nadzieję, że możemy być najszczęśliwszym pokoleniem w historii. Dlaczego? Bo urodziłem się w 1954 r., czyli nawet fizycznie nie mogłem dotknąć stalinizmu. Polska PRL-owska była najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym, co miało znaczenie, ale przecież dała nam coś, co jest naprawdę ogromną zasługą tamtego ustroju – przyzwoite, więcej, niezwykle porządne wykształcenie. Gierek dał nam otwarcie granic. Mogliśmy zacząć ten świat zwiedzać. I kiedy byliśmy już w dobrym wieku, z tym dobrym PRL-owskim wykształceniem, z tym obejrzanym światem, z możliwością porównania i próbą zaadaptowania niektórych wzorców z zewnątrz, okazało się, że dokonuje się wielki przełom, w którym miałem satysfakcję wziąć istotny udział. Polska staje się demokratyczna, my robimy kariery – jedni polityczne, drudzy biznesowe, jeszcze inni dziennikarskie. Kraj się rozwija…
Jak powiedział Fukuyama, koniec historii! Jest wspaniale!
I nagle historia zapukała!
– Pierwszym sygnałem, że wizja pokolenia, które omija wszystkie wojny i rafy, może zostać zachwiana, był dla mnie covid. Stanowił pierwszy szok: ten świat nie jest tak poukładany i bezpieczny. A później nastąpił szok absolutny, czyli agresja rosyjska na Ukrainę. I wszystko się pozmieniało. Raz, mamy wojnę za granicą. Dwa, mamy miliony uchodźców. Trzy, cała architektura świata się zmienia. Na razie jesteśmy na etapie chaosu, a co z tego chaosu się urodzi, nie wiemy. I to nie musi być lepszy świat.
Donald Tusk mówi, że żyjemy w epoce przedwojennej.
– Choć trzeba dzisiaj zachowywać bardzo dużo realizmu, a nawet w niektórych sytuacjach trochę wyostrzać, to przecież tego scenariusza odrzucić się nie da. Jeśli ktoś by pytał 10 lat temu, czy Polsce grozi fizyczna, wojskowa, bezpośrednia konfrontacja, odpowiedź brzmiałaby „nie”. Tym bardziej że jesteśmy w NATO, a kto by się chciał bić z NATO… Do dziś uważam, że to jest najlepsza tarcza i że Putin, chociaż coraz starszy i coraz bardziej oderwany od rzeczywistości, nie będzie się rzucał na NATO, bo nawet rzucenie się na Ukrainę nie przyniosło mu zwycięstwa szybko i łatwo, tylko krwawi. Jednak poczucie, że możemy być najszczęśliwszym pokoleniem w historii, zostało mocno zachwiane.
Moje rozmowy z Putinem
Parokrotnie spotykał się pan z Władimirem Putinem. Rozmawialiście też o Ukrainie. Co zaskakujące, Putin myślał, że Ukraina to taki obszar, o który Polska rywalizuje z Rosją.
– Tymi kategoriami myślał! Podczas jednej z rozmów powiedział: Ukraina to walka dwóch imperiów. Pierwsze imperium przyszło mi do głowy natychmiast, a drugie… Już bardziej myślałem o Turcji. A on twardo o Polsce. Tłumaczyłem więc: nasze imperialne ambicje ustały wraz z końcem I Rzeczypospolitej, zresztą brutalnie przez was zdławione, to odległa historia. Ja tego nie widzę nawet w polskiej mentalności.
Tak to przedstawiałem.
Przekonał go pan?
– Nie wiem. Ale był to dla mnie praktyczny powód do przyjazdu, kiedy Leonid Kuczma poprosił mnie o pomoc w czasie pomarańczowej rewolucji. Dołączył się do tego Wiktor Juszczenko, od razu zacząłem dzwonić do Javiera Solany i Valdasa Adamkusa, żeby nie być samemu. Bo jak przyjadę sam, będzie to absolutne potwierdzenie tezy, że dwa imperia walczą o Ukrainę. Przyjechaliśmy we trzech, to była międzynarodowa misja, co miało sens. Natomiast gdy mówimy o Putinie, moja całkiem intensywna znajomość z nim przypadła na lata 2000-2005. To był Putin numer 1. Gdy patrzę dzisiaj na jego ewolucję i rozwój putinizmu jako swoistej ideologii, która organizuje to państwo, myślę, że musimy mówić o Putinie numer 4, a nawet numer 5.
Tak bardzo się zmienił?
– Putin numer 1 chciał rozmawiać i słuchać. W 2002 r. po inauguracji piłkarskich mistrzostw świata w Korei, wracając do Warszawy, zatrzymałem się w Moskwie. Rozmawialiśmy prawie cztery godziny! W cztery oczy, bez tłumacza, co wszyscy liderzy bloku poradzieckiego lubią. W obecności tłumacza są bardziej usztywnieni. Bo nie wiadomo… Putin już wtedy wyłożył mi, mówiąc wprost, główne cele, które chce osiągnąć. Pierwszy – odbudowanie silnej pozycji Rosji na arenie międzynarodowej. To dla mnie cel oczywisty, każdy przywódca chce budować silną pozycję swojego państwa. A drugi cel to odbudować silną Rosję. No, jak słyszysz Wielikaja Rossija i jak jeszcze on powiedział, z kogo czerpie i kogo uważa za największych przywódców w historii tego kraju, czyli Piotra Wielkiego, Katarzynę Wielką i Iosifa Wissarionowicza, to wiemy, o jaką wielką Rosję chodzi! O wielką Rosję imperialną. A skoro on mówi o wielkiej Rosji, to Ukraina jest tu kluczowa, bo wielkiej Rosji bez Ukrainy zbudować się nie da. To oczywiście też oznacza, że w strefie rosyjskich wpływów są Białoruś, Kaukaz, Mołdawia, Azja Centralna… Ale Ukraina jest kluczowa.
Zatem już wtedy chciał ją podporządkować.
– To było jego marzenie. Ale później przyszła pomarańczowa rewolucja, która stanowiła dla niego szok. Uznał, że jeśli w Kijowie ulica może wymóc uczciwe wybory i zmiany polityczne, to oczywiste jest, że podobnie może być w Moskwie. I od roku 2004, od pomarańczowej rewolucji, marzenie Putina staje się planem Putina. Ten plan stara się on konsekwentnie realizować. Poprzez umocnienie wpływów politycznych na Ukrainie, poprzez prorosyjskie partie, poprzez odpychanie Kijowa od kontaktów z Zachodem. A od 2014 r., od Majdanu, od aneksji Krymu i Donbasu, zaczyna się już obsesja. Rezultatem owej obsesji jest ta wojna, absolutnie bezrozumna.
Gdyby Putin chciał mieć Ukrainę w strefie swoich wpływów, to metody soft power dałyby nieporównanie większy efekt. A tak tworzy podstawy do konfliktu ukraińsko-rosyjskiego na pokolenia. Bo nawet jeśli którego dnia – mam nadzieję, że tak się nie stanie – będzie miał całą Ukrainę w swojej strefie wpływów, to będzie ją miał razem z terroryzmem, partyzantami, wrogimi aktami i niską efektywnością pracy. Z niewolnika nie będzie miał przyjaciela. Duch ukraiński, który wzmocnił się za sprawą agresji Putina, będzie już stałym elementem.
I Zachód, i Rosja zmarnowały swój czas
Na 100-lecie urodzin
O Gomułce, Dmowskim, Piłsudskim i Jaruzelskim
W Polsce jest ok. 5 tys. osób, które mają 100 i więcej lat. 30 października do tego grona dołączy prof. Andrzej Werblan. Będzie wśród nich jedynym z takim życiorysem i takim dorobkiem zawodowym. Biografia urodzonego w 1924 r. w Tarnopolu Andrzeja Werblana jest gotowym scenariuszem filmowym. Zesłany wraz z rodziną w 1940 r. na Syberię pracował w radzieckich kołchozach. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski w 1941 r. chciał się znaleźć w armii gen. Andersa, ale choroba (tyfus) stanęła tym planom na przeszkodzie. Dwa lata później wstąpił do Wojska Polskiego, dowodzonego przez gen. Berlinga, i służył w nim do 1947 r. Jako czołgista walczył pod Studziankami, a szlak bojowy zakończył pod Gdańskiem.
W 1948 r. został członkiem Rady Naczelnej PPS (jest ostatnim z żyjących), a po zjednoczeniu tej partii z PPR piastował w PZPR wysokie funkcje. Był kierownikiem Wydziału Propagandy (1956-1960), potem, do 1971 r., kierownikiem Wydziału Nauki i Oświaty. W latach 1974-1980 był sekretarzem KC, a w 1980 r. członkiem Biura Politycznego KC. Był też wicemarszałkiem Sejmu (1971-1982). W czasie karnawału Solidarności współtworzył tzw. struktury poziome w partii.
Od 1982 r. skupił się na pracy naukowej, czego efektem są liczne prace poświęcone głównie Władysławowi Gomułce i stalinizmowi. W opinii historyków jest najlepszym w kraju znawcą tych zagadnień. Choć z końcem lat 70. przestał był czynnym politykiem, to w polu jego widzenia zawsze były bieżące wydarzenia w Polsce i na świecie. Jego list do premiera Rakowskiego z czasów Okrągłego Stołu, zapowiadający, że w wyborach do Senatu partia poniesie całkowitą klęskę, wszedł do kanonu opisu minionych wydarzeń, dokonywanego przez badaczy historii najnowszej.
Nie zaprzestał działalności publicystycznej, kierując swoje teksty do „Przeglądu”, „Nie” i „Dziś”. Jego bieżące artykuły dowodzą niebywałej pamięci i umiejętności analizy. Wybór najważniejszych tekstów publicystycznych prof. Werblana z ostatnich dziesięcioleci ukazał się w wydanym przez „Przegląd” dwutomowym dziele „Prawda i realizm”.
Kup dwa tomy Prawdy i realizmu Andrzeja Werblana
Poznał pan prawie wszystkich powojennych polskich polityków. Każdy działał w innych okolicznościach, miał inne pole manewru. Którzy są godni przypomnienia? O kim ma pan najlepsze zdanie?
– Wśród tych polityków są tacy, których znam tylko z lektur, i tacy, których znałem bardzo blisko. W mej pamięci najwybitniejszą postacią był Władysław Gomułka. Ale nie ważyłbym między nim a np. Piłsudskim, bo to inne postacie.
Bo żyli i działali w innych epokach?
– Nie ulega wątpliwości, że Piłsudski był najwybitniejszą postacią okresu przedwojennego. Sprzed I wojny i po I wojnie światowej. Na złe i na dobre. Bo on i tak, i tak się zapisał. W ogóle Polska przedwojenna miała tak naprawdę dwie wybitne postacie: Piłsudskiego i Dmowskiego. Pozostali to już nie to.
Dmowski był jednym z najwybitniejszych pisarzy politycznych w historii Polski. Jego teksty są porażające, można powiedzieć, doskonałością, precyzją. Dmowski był nacjonalistą. Dość brzydkim. Nienawidził Żydów, w pogardzie miał Ukraińców, szanował Rosjan, bał się Niemców. Ale jego wielkość polegała nie na nacjonalizmie, bo byli bardziej zajadli od niego, lecz na tym, że wniósł do Polski nowoczesną myśl realizmu politycznego. I takie różne określenia – że gardzi takimi patriotami polskimi, którzy myślą przede wszystkim o tym, jak zaszkodzić Moskwie, a nie o tym, jak wspomóc Polskę. Albo gdy słuchał fragmentu „Warszawianki”: „Powstań Polsko, skrusz kajdany, dziś twój triumf albo zgon”, pisał, że fragment ten zawsze budził w nim najgłębszy sprzeciw moralny. Że ten, kto myślałby tak, jak śpiewa, byłby przestępcą.
Bo życiem narodu nie można frymarczyć, że albo się uda, albo nie.
– Potem jest rozwinięcie tej myśli, sprowadza się do tego, że ci, którzy wywoływali powstania, zwłaszcza styczniowe, byli przestępcami. To się zaczyna od takich słów: wolno każdemu zaryzykować wszystkim, co ma, życiem nawet, w osobistej sprawie. Ale zaryzykować dobrem narodu to przestępstwo!
Był w swoich analizach chłodny. Dość precyzyjnie oceniał interesy innych narodów. Jak mówił o interesach, wyzbywał się uczuć. Nawet o Żydach pisał spokojnie i z szacunkiem, kiedy rozważał, co leży w ich interesie.
A o Ukraińcach?
– Jest jego duży tekst, napisany w 1930 r., w książce poświęconej polityce międzynarodowej. Proroczy! Zaczyna się od myśli: Ukraina jest teraz częścią Rosji radzieckiej. Ale Ukraina odzyska niepodległość. To wielki, 40-milionowy naród, oni odzyskają niepodległość. I będzie to bardzo ważna zmiana w Europie. Czy ona będzie dobra dla Ukraińców? Odpowiedział: tego nie wiem. I prawie proroczo przewidział to wszystko, co się dzieje, i wojnę rosyjsko-ukraińską. Odniósł się do niej z chłodem. Powiedział, że Rosjanie musieliby być najniedołężniejszym w świecie narodem, gdyby spokojnie pogodzili się z utratą Ukrainy. Przewidział nawet takie rzeczy, że Ukraińcy będą mieli kłopot z rządzeniem się, że będą zatrudniać obcokrajowców do rządzenia. Zaraz mi się Saakaszwili przypomina i ten nasz minister od zegarków… A zakończył to, cały ten tekst, że radzi Polsce, choć tego nie dożyje, bo minie parę dziesięcioleci, zanim Ukraina odzyska niepodległość, by nie mieszać się do tego.
To jest w ogóle interesujące, że Polska, ani międzywojenna, ani powojenna, ja nie mówię o Polsce Ludowej, bo Polska Ludowa miała hyzia na punkcie antysemityzmu i Dmowski był wyklęty, ale ta Polska, III RP, która stawia mu pomniki i czci go jako ojca niepodległości, żadnej rady Dmowskiego nie realizuje. Żadnej! Ona wielbi wszystkie powstania, a on organizatorów tych powstań potępiał jako przestępców. Ona na całego się miesza do Ukrainy, a on całą książeczkę napisał, żeby Polsce radzić: nie mieszajcie się, panowie, do tego.
Piłsudski i Gomułka. Mieli jakieś wspólne cechy?
Kłamał, kłamie i będzie kłamał
Nie ma słowa nadającego się do druku, którym mógłbym opisać demolkę dokonywaną od dziesięcioleci w naszej wspólnocie narodowej przez Antoniego Macierewicza. Patrzymy na jego łajdactwa i jesteśmy bezradni. Przyzwoici ludzie nie nadążają za kolejnymi woltami tej cynicznej kanalii.
Trzeba więc robić to, co pokazali wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz oraz jego zastępca Cezary Tomczyk. Warto docenić pracę grona najlepszych w Polsce ekspertów, z płk. Leszkiem Błachem na czele, którzy obiektywnie, konkretnie i szczegółowo opisali i ocenili działania podkomisji smoleńskiej Macierewicza.
Raport MON jest lekturą mocno depresyjną. Pokazuje, jak można było na tragedii rodzin ofiar katastrofy lotniczej przez 14 lat uprawiać politykę. Dokumentuje danse macabre na grobach uczestników feralnego lotu. Macierewicz kłamał tysiące razy. Niszczył, fałszował, ukrywał i gubił dokumenty z katastrofy. I tak tym wszystkim manipulował, że uwierzyły mu miliony Polaków. Uwierzyły, bo ciągle trudno pojąć, że to nie był żaden zamach, lecz splot wielu błędów popełnionych przez konkretnych ludzi. Łatwiej było myśleć, że ktoś nam to zrobił. I zostać wyznawcą religii smoleńskiej Kaczyńskiego i Macierewicza.
Macierewiczem zajmie się teraz prokuratura. To przed nią będzie zeznawał, dlaczego w raporcie za wszelką cenę chciał udowodnić coś, czego nie było. Dlaczego na to, czego nie było, wydano 81 mln zł, w tym 1 mln na jego osobistą ochronę. Przed prokuratorami staną też ludzie, którzy za sowitą opłatę, sięgającą 800 tys. zł, brali udział w tej maskaradzie. Macierewicz w świetle raportu MON to fałszerz i szantażysta. Ale czy to odkrycie jest jakąś sensacją? Przecież w ciągu 14 lat wszystko, co teraz potwierdzili eksperci, o Macierewiczu napisano i powiedziano. Z wyjątkiem TVP Kurskiego i wielkiego frontu mediów będących w dyspozycji PiS.
Czegóż innego można było się spodziewać po kimś, kto zaprzecza prawom fizyki? Eksperymenty z parówkami i puszkami przedstawiane przez pisowskie media jako poważne testy naukowe znajdują się na czołowych miejscach list niebywałej głupoty.
Jaki będzie los kłamstw Macierewicza? Nietrudno przewidzieć. Raport MON zostanie odrzucony przez Kaczyńskiego, który tą katastrofą od początku manipuluje osobiście. I bez skrupułów. Dla korzyści politycznych.
Po 14 latach i po tylu miesięcznicach jest to tylko cyniczna kalkulacja. Nieustające ogłupianie ludzi w przekonaniu, że kłamstwo powtórzone tysiące razy rośnie, a rozum maleje. Szalbierze mają prawdziwy raj.
Miejsce Macierewicza jest w więzieniu.
Zakochany w swoich minach
Uczę się. Uczę się cały czas. Tak mówi o sobie prezydent Duda. Czego tak uparcie się uczy głowa państwa? I jakie są tej nauki efekty? Największy postęp widzimy, gdy prezydent przemawia. Oczywiście po polsku. Bo gdy mówi po angielsku, śmieją się już licealiści. Nauka gry aktorskiej idzie mu znacznie lepiej. To nie jest dawny Duda mamroczący coś pod nosem. Bezbarwny i sztywny, jakby kij połknął. Widzimy oratora zakochanego w swoim głosie. A jeszcze bardziej w mimice i gestach. Mimice z wyraźnym rysem komicznym. I szczególnym eksponowaniem brody, która ciągle wędruje mu ku górze. Duda, budując swój przekaz, przemawia tak, jakby treść miała drugorzędne znaczenie. Widać, jak cieszy go aktorska rola, w której występuje na scenie.
Ale to, że scena jest polityczna i każde słowo ma znaczenie, jakoś go nie krępuje. Dla doraźnego efektu potrafi powiedzieć wszystko. Niestety, skutki tego, co mówi i robi, ponosi cały kraj. W doprowadzeniu praworządności w Polsce do tego tak rozpaczliwego stanu Duda ma wielki osobisty udział.
W obszarach będących konstytucyjną odpowiedzialnością prezydenta RP Andrzej Duda w ciągu dekady sprawowania urzędu cofnął się do poziomu, na którym był w czasach przed studiami. Opinia promotora jego pracy doktorskiej i oceny środowiska prawniczego Uniwersytetu Jagiellońskiego są dla niego bezlitośnie krytyczne. Coraz częściej mówi się o odebraniu Dudzie tytułu doktora prawa z powodu sprzeniewierzenia się zasadom postępowania obowiązującym doktorów.
Za wielokrotne łamanie artykułów konstytucji prezydent Duda powinien stanąć przed sądem. Nie tylko przed bezzębnym Trybunałem Stanu. Bez sprawiedliwej oceny jego dwóch kadencji nie będzie naprawy państwa, a szybko mogą się pojawić kontynuatorzy tego bezprawia. W miarę jak Dudzie upływa kadencja, mimo patologicznych relacji z prezesem Kaczyńskim coraz gorliwiej wspiera on obóz, który zapewnił mu na 10 lat dolce vita.
Miał być strażnikiem konstytucji, a jest ochroniarzem PiS i coraz większej grupy przestępców i złodziei. Do konstytucji ma taki stosunek jak wielu Polaków do przepisów ruchu drogowego.
Pokazał to w przemówieniu, które wygłosił w Sejmie. Piszę o przemówieniu, bo słowo orędzie jest tu równie na miejscu jak nazwa PiS. Duda zabrał – aż chce się napisać, że ukradł – Polsce dwa miesiące rządów koalicji, gdy na żądanie Kaczyńskiego powołał po raz pierwszy w historii Polski rząd marionetkowy. W Sejmie mówił równie długo, co tendencyjnie i bezrefleksyjnie. Wygłosił długą listę oskarżeń pod adresem tych, którzy próbują wyciągnąć kraj z bagna, w jakie sam nas wpakował.
Muszą czuć presję wyborców
Głosowaliśmy masowo, bo potrzeba głębokich zmian była nagląca. Wygrała koalicja odrzucająca to, co przez osiem lat robiły rządy PiS. No i co? Wyborcy, którzy chcieli szybkich i radykalnych zmian oraz skutecznego rozliczenia rozpasanego złodziejstwa i łamania prawa przez Kaczyńskiego i Morawieckiego, są bardzo rozczarowani. Jeszcze czekają. Jeszcze liczą, że ten koalicyjny rząd przyśpieszy. Ale na miejscu władzy nie łudziłbym się, że na wyniki będą czekać aż do końca kadencji.
W polityce jest tak, że elektorat odpłaca się poparciem, jeśli jego problemy są rozwiązywane, a postulaty nie tylko wysłuchiwane.
Cała tajemnica ciągle wysokiego poparcia dla PiS mieści się w tym, że ta partia, gdy rządziła, bardzo dbała o swój elektorat. Trzeba mieć to wciąż na uwadze, bo wystawienie wyborców do wiatru może dla tej koalicji skończyć się katastrofą. Politycy, pilnujcie więc obietnic wyborczych. A przede wszystkim wprowadzajcie je w życie. Dorobek koalicji po 10 miesiącach nie jest, jak to bardzo skutecznie prezentuje stara władza, białą kartą. Tylko kto o tym wie? Nie pamiętam rządu, który byłby równie nieudolny informacyjnie. Gdy rząd jest koalicyjny, to politycy chcący zaistnieć wygłaszają sprzeczne komunikaty. I wchodzą na ścieżkę szybkiej utraty powagi i wiarygodności. Oraz poparcia. Bo w końcu jaką propozycję i której partii wyborca ma traktować serio? Jest z tym coraz większy problem, ale to naprawdę da się opanować. Zbyt wielka odpowiedzialność spoczywa na tych, których do władzy wynieśli wyborcy 15 października, by ich nie zdyscyplinować. Muszą czuć presję wyborców. Będzie bolało ich, a nie wyborców. Tak trzeba robić.
Jesteśmy rok po wyborach, ale nie po roku tych rządów. Po raz pierwszy rocznica wyborów tak mocno odbiega od rocznicy powołania rządu. Pełne dwa miesiące Kaczyński kombinował, jak utrzymać władzę. Dzięki prezydentowi Dudzie Polska zaliczyła marionetkowy rząd Morawieckiego. Przypominam o tym, bo nie było to tylko wydarzenie groteskowe i bez znaczenia. Za zmarnowanie czasu i wymierne przecież straty odpowiadają pospołu Kaczyński i Duda. Morawiecki był w ręku prezesa kukiełką do tańczenia, jak mu się zagra. Nie zwalnia to oczywiście byłego premiera z odpowiedzialności za całą listę decyzji, które, mam nadzieję, doprowadzą go na ławę oskarżonych. Bez osądzenia tych, którzy zmontowali system bezprawia, z jakim dziś próbujemy się zmierzyć, w przyszłości może być jeszcze gorzej.









