Wpisy od Stanisław Filipowicz
Kłamstwo – fatum i farsa
Jaką rolę odgrywają w naszym życiu kłamstwa? Czy możemy wyobrazić sobie świat, w którym wszyscy mówiliby prawdę? Z trudem, z wielkim trudem. Z drugiej strony bliskie jest nam przekonanie, że powinny istnieć granice kłamstwa. Tego poglądu – jak wiemy – nie podzielają jednak politycy. Kariera domaga się wyrzeczeń – najłatwiej wyrzec się prawdy. Nic już wtedy nie krępuje swobody ruchów – wszystko można powiedzieć, wszystkiemu można zaprzeczyć. W epoce marketingu reguły postępowania wyznacza wiara w polityczną samowystarczalność kłamstwa.
Poza codzienną robotą nasza pamięć wykonuje też pewne prace sezonowe. Sierpień stawia mi przed oczami postać Richarda Nixona. 9 sierpnia 1974 r. Nixon, chcąc zdjąć z siebie ciężar impeachmentu, nie czekając na rozwój wypadków, ustąpił z urzędu prezydenta. Afera Watergate wystawiła mu rachunek. Ale to nie ona stała się dźwignią upadku. John Farrell, biograf Nixona, próbę zainstalowania podsłuchów w kwaterze demokratów ocenia jako „trzeciorzędny włam”. Efekty żenującej wpadki nie musiały być rujnujące, otoczenie prezydenta dość długo kontrolowało sytuację. Nixon jednak kręcił i mataczył. Wygrał wybory, ale zaplątał się we własne sieci, kłamstwa pociągnęły go na dno.
37. prezydent USA był w istocie postacią tragiczną. Michael Dobbs, amerykański autor opisujący miesiące szamotaniny, która poprzedzała ostateczny upadek Nixona, przedstawia go jako „Króla Ryszarda” – uczestnika „amerykańskiej tragedii”. Szekspirowska poświata pozwala widzieć wyraźniej wzniosłość i nędzę polityki.
Nixona zżerały wysokie ambicje. Przy tym wszystkim był jednak nieśmiały, niezdecydowany, obsesyjnie nieufny i podejrzliwy. Dręczyły go obawy dotyczące spisków – sam odnajdywał w sobie ziarno paranoi. Jego prezydentura była autentycznym dramatem rozdwojenia i niepewności. Jestem – wyznał w jednym z wywiadów – „introwertykiem, który trafił do zawodu dla ekstrawertyków”.
„Król Ryszard” należał do świata, w którym rozpacz związana z utratą godności nie straciła jeszcze znaczenia. Dzisiaj tragiczny wymiar kłamstwa jest już poza kadrem. Wyznawców marketingu interesują jedynie efekty. Trwa orgia zakłamania – jej uczestnikom obce są wszelkie rozterki. Kłamstwo stało się sterydem, dzięki któremu cherlawi politycy nabierają ciała.
Obecność tajemnicy
Felietonistyka ma bardzo głębokie korzenie. Być może niektóre rysunki na ścianach jaskiń były felietonami. Kto wie, co jeszcze odkryją nasi uczeni. Najwybitniejszym felietonistą antyku (taka opinia panuje wśród znawców) był Lukian. Dzięki swoim miniaturom zyskał on miano wielkiego (i bezlitosnego) humorysty. Lukian pisywał też dialogi, najrozmaitsze. A więc chociażby „Rozmowy bogów”, obok nich zaś „Rozmowy heter”. Możemy podziwiać głębię autorskiego zaangażowania.
Na przykład taka scenka: na zgromadzeniu bogów jeden z uczestników, zwracając się do Zeusa, powiada: „Bardzo nam tajemnic potrzeba, żeby wiedzieć, że bogowie to bogowie, a pawiany to pawiany!”. Intrygujące – tajemnica jako gwarancja porządku istnienia. Przeczy to upodobaniom naszych czasów nastawionych na wykarczowanie tajemnic.
Jedną z największych tajemnic wszechświata jest z pewnością wiecznotrwałość ludzkiej głupoty. Jej obecność wyczuwamy na każdym kroku, wszyscy nawzajem sobie ją przypisują. Popatrzmy na polityków, popatrzmy na rywalizujące koterie wyborców – nie mają dla siebie litości. O rywalach myślą i mówią zawsze w ten sam sposób: „Boże, jacy oni są głupi”. Szeroki ogół podąża tą samą ścieżką. Jeśli uwzględnimy wszystkie opinie, nadając im tę samą wagę, będziemy musieli stwierdzić: świat składa się wyłącznie z głupców. Żyjemy więc sam na sam z własną głupotą. Rozpacz?
Błaganie o mit
Rollo May, amerykański psychiatra i psychoterapeuta, przekonywał, że nasze życie to „błaganie o mit”. Taki tytuł nadał jednej ze swoich książek. Na czym polega wielkość mitu? Mit prowadzi nas za rękę, pozwala dotknąć rzeczy najważniejszych, przyjąć dar istnienia, wyrwać się z szamotaniny i niepewności. Kto potrafi usłyszeć mowę mitów? Terapeuci, artyści, pisarze. Tak jak Francis Scott Fitzgerald, autor nieśmiertelnej powieści „Wielki Gatsby”, który, wprowadzając na scenę swojego bohatera, zawiódł nas do źródeł amerykańskiego snu, pokazał świat, który przemierzają bogowie: dzieci Sukcesu i Sławy.
Mit – jak tłumaczył Mircea Eliade, wielki znawca zaklętej mowy mitów – ma zaspokoić nasz głód istnienia. Czyni to, stawiając nas na krawędzi ostateczności – pomiędzy dobrem i złem, rozkładem i restytucją, unicestwieniem i ocaleniem: pokazując rozdarty świat, w którym napierają na siebie wrogie żywioły. Oddzielając życie od śmierci, wraz z obrazami walki, mity przynoszą obietnicę ocalenia.
W tym miejscu zaczyna się polityka. Mit – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – jest platformą komunikacyjną. Biada tym, którzy tego nie rozumieją. Są skazani na porażkę, utracą oddech, osłabną i przeminą. Polityczne mity są narzędziem autokreacji. Mają nas zmobilizować – pokazać przepaść, poprowadzić na progi ostateczności. Magowie świata polityki – przywódcy – muszą uzbroić swój język w schematy transmitujące mowę mitów.
Jest diabeł czy go nie ma?
Największym sukcesem diabła jest ponoć to, że nikt już nie wierzy w jego istnienie. Nasze kłopoty zaczynają się bardzo często wtedy, gdy zapominamy, że nam także mogą się one przydarzyć. Siedzę z głową w książkach; być może to jakaś wada. Jesteśmy dziś zachłannie nastawieni na przeżycia związane ze spojrzeniem i dotykiem. Zmysłowość anulowała dawne upodobania, jednak czasami na zadrukowanym papierze można znaleźć rzeczy godne odnotowania.
Są autorzy, którzy szarpią nas za rękaw i krzyczą: „Słoń jest w pokoju, a wy odwracacie się plecami”. Otwieram pracę Paula Masona „Jak zatrzymać faszyzm” (została wydana przez wydawnictwo Penguin, ma więc szeroki zasięg). Autor alarmuje: na Zachodzie jest problem – publiczność liberalnych mediów, takich jak „Le Monde”, „The New York Times” czy „The Guardian”, ma swój program: nie zauważać! Popadła w „stan zaprzeczenia wobec powagi istniejących zagrożeń”. Niedobrze.
Ostrzegać próbują nas także artyści (sztuka jest w istocie naszym organem poznania). Wybierzmy się na film „Civil War” – ujrzymy świat wywrócony na opak, zdewastowaną Amerykę, w której obłęd miesza się z radością zabijania. Wcześniej był Philip Roth i jego „Spisek przeciwko Ameryce”. Powieść łącząca fakty i fikcję, przedstawiająca historię złowrogiej afektacji – nagły przypływ nienawiści uderzającej w Żydów, eksplozję gwałtu obracającą wniwecz amerykański sen o wolności. Zło jest w nas – mówi Roth – gdzieś w ukryciu drzemią paskudne skłonności: pogarda, nietolerancja, głód przemocy. Kiedy i w jaki sposób to wszystko wypływa na powierzchnię? Steven Levitsky i Daniel Ziblatt w książce „Tak umierają demokracje” przypominają o pronazistowskich sympatiach w Stanach Zjednoczonych. W którym miejscu przeszłość stać się może przyszłością? Podobny akcent kładzie francuski autor Jean-Louis Vullierme w pracy „Lustro Zachodu. Nazizm i cywilizacja zachodnia”. Nie odwracajmy oczu – zło jest tutaj, a nie „tam”. W liberalnym społeczeństwie działają ukryte sprężyny konwersji.
Rozdarcie
W maju 1794 r. w Warszawie wyrosły szubienice. Insurekcja wystawiła rachunek za nikczemność i zdradę. Naczelnik Kościuszko prowadził sprawy twardą ręką. Przyjmując najwyższą i niepodzielną władzę, stawał pomiędzy niebem i ziemią, w rzędzie postaci mitologicznych. Aż strach pomyśleć, jak wielu ludzi miernych zasług, o skłonnościach prowincjonalnych megalomanów, wprowadzono do naszego narodowego panteonu. Postać Kościuszki pozostaje często w ich cieniu. Tymczasem jest on bohaterem otwierającym przestrzeń wielkiej przemiany. W czasie insurekcji rodził się nowy mit
Trucizna i lament
Czy to, co śmieszne, może być zarazem groźne? Biegając w kółko, PiS ściga niezmordowanie własny ogon. Słyszymy wciąż te same frazesy; nie milknie kabotyński lament przegranych. Ludzie, którzy potraktowali własny kraj jak złodziejski łup, prawią morały. Co rusz pokrzykują, że obowiązywanie prawa jest nielegalne. Za pomocą insynuacji i kłamstw inscenizują swoje polityczne marzenia. Przed oczami mają pewnie złoty wiek demokracji, kiedy to akta prokuratorskie przechowywano w garażu, a miliony z CBA wynoszono w siatce na zakupy. Twierdzą
Za ciasne buty, za duży kapelusz
Humphrey Bogart zapytany kiedyś o to, jak powstaje jego mistrzowska mina – kamienna twarz bez wyrazu, odpowiedział krótko: „Zakładam po prostu za ciasne buty”. Uczmy się od najlepszych – każdy szanujący się człowiek powinien mieć w domu chociaż jedną parę za ciasnych butów i zakładać je, jeśli mu na czymś naprawdę zależy. Wyczynowcy – ci, którzy starają się najmocniej – czasami takich butów w ogóle nie zdejmują. Tu jednak powiem coś, co z pewnością nikogo nie zaskoczy:
Horda iuris
Zacznę od dłuższego cytatu, moim zdaniem bardzo ważnego. W powieści „Niewinni” jej autor, Hermann Broch, tłumaczył: „Książka przedstawia stosunki i typy ludzi w Niemczech przedhitlerowskich. Wybrane w tym celu postaci są całkowicie apolityczne (…). Jednakże jest to ten właśnie stan umysłów i uczuć, z którego – tak przecież było – czerpał swe siły narodowy socjalizm. Indyferentyzm polityczny bowiem jest blisko spokrewniony z indyferentyzmem etycznym, a co za tym idzie, z etyczną perwersją. Słowem, na ludziach politycznie niewinnych
Garść obrazków z epoki cezarów ku refleksji i umileniu
Święta – czas nacieszyć oczy świecidełkami. Trzymając się tej myśli, pomówmy przez chwilę o tradycji rzymskiej. Nasi przodkowie chętnie przywdziewali szaty Rzymian. Akcentując swoją łacińskość, wkraczali do świata marzeń. Splendory rzymskiej tradycji stały się polskim strojem paradnym. Widzieliśmy siebie w blasku, w aureoli wzniosłości. No cóż, miłość – jak wiemy – jest ślepa. Co tak naprawdę pokochaliśmy? Poddając się świątecznym pokusom, otwieram wiersz Herberta „Kaligula”. Wspaniały i jednocześnie bardzo okrutny,
Sen listopadowy i ogrody plastikowych krasnali
Listopad – widma, echa, wspomnienia. Równo 160 lat temu – 19 listopada 1863 r. – odbyła się w Gettysburgu uroczysta inauguracja cmentarza wojennego, miejsca spoczynku żołnierzy poległych w bitwie, którą kilka miesięcy wcześniej stoczyły armie Północy i Południa. Gettysburg pozostawił w pamięci Ameryki bolesny ślad. Stoczona tu największa bitwa wojny secesyjnej była okrutna i krwawa – armia Południa poniosła w niej druzgocącą klęskę, zapowiadającą definitywną przegraną. Zachowane świadectwa